niedziela, 28 listopada 2010

Opowiadanie - Samotność owiec

Początkowo spisane na czterech serwetkach i ulotce z księgarni, opowiadanie to zrodziło się podczas mojej odsiadki w barze z kebabem. Czekając na moją kolejkę zaczęłam się rozglądać, tylko żeby stwierdzić, że gapi się na mnie z uśmiechem niski człowiek w dziwacznej czapeczce z daszkiem. Odpłaciłam się równie przyjemnym uśmiechem, i wróciłam do konsumpcji kebaba... żeby zacząć myśleć o niebezpieczeństwach, jakie czyhają na samotnych ludzi w środku miasta.
Interpretacja nieobecności i samotności wg Pink Floydów,
obrazek z "Wish you were here"

czwartek, 25 listopada 2010

Sherlock Holmes and the Secret Weapon

Na długie, zimowe wieczory najlepsze są potworne, strare filmy. Na YouTube można znaleźć ich wiele... Ale jak to bywa, ja znalazłam Sherlocka Holmesa z roku 1943 - gdzie Basil Rathbone wcielił się w rolę THE detektywa, apodyktycznego i całkiem nieźle ubawionego całą sytuacją, a mój znienawidzony Nigel Bruce wciąż usiłował u jego boku grać Watsona. Tym razem, jak na fim z poczatku lat czterdziestych przystało, walczą z nazistami poprzez zabawę w firmę ochroniarską 24/7 nad szwajcarskim naukowcem, który ma sprzedać rządowi brytyjskiemu patent na znakomity celownik do bombowców. Oczywiście mamy tu wszystkich, których znamy i kochamy, czyli nie dość, że nasze Dynamic Duo, to jeszcze Inspektora Lestrade'a i diabolicznego Moriarty'ego...  A sam film może zapewnić 68 minut całkiem niezłej zabawy.

piątek, 19 listopada 2010

Harry Potter i zdechły fandom


Niestety, wyszło trochę zbyt dosłownie...

"Harry Potter i Insygnia Śmierci" w wersji książkowej był dla mnie wydarzeniem tak wiekopomnym i ważnym, że ryzykując zdrowie i życie czytałam nowo nabytą powieść po angielsku w nocy w czasie podróży nad morze, a zaznaczyć muszę, że dostaję choroby lokomocyjnej nawet w wyniku krzywego popatrzenia przez szybę, o czytaniu już nie wspomnę. Natomiast film będący adaptacją owej książki pozostawił mnie w uczuciu całkowitej obojętności na zło magicznego świata. Mnie, fankę, która roztrząsywała użycie przymiotników w drugiej części, żeby wydedukować zakończenie książki! Czemu?



Let's paint the town RED!

Wielu ludzi wychwalało mi film RED, co przyjęłąm z pewną dozą sceptycyzmu (co, kolejny śmieszny film akcji? Od tego mam Drużynę A, dziękuję bardzo!) - ale w końcu i tak wylądowałam w czerwonym fotelu w ostatnim rzędzie kina, ściskając w rękach bilet i zakładając się w duchu, ile trailerów zostanie wyświetlonych przed filmem. I co? I gdyby nie to, że akcja wbijała w fotel, to tarzałabym się na ziemi poszukując wyśmianych na podłogę płuc.


Badass, more badass, RED!


sobota, 13 listopada 2010

Na Tropie Wielkiego Detektywa

Mało jest tak znanych i tak rozpoznawalnych postaci jak Sherlock Holmes: genialny Londyński detektyw, uosobienie logiki i badawczego umysłu, pionier nowożytnej kryminalistyki i gwiazda zarówno kina, jak i telewizji – są nawet ludzie szczerze przekonani, że jest on postacią historyczną, a nie jedynie wymysłem niedocenianego autora historycznych epopei. Bohater stworzony przez sir Arthura Conana Doyle’a na stałe zagościł w naszej kulturze, rozbudzając wyobraźnię niezmierzonych mas ludzkich z całego świata – w tym także i mojej skromnej osoby. Dlatego też, napędzana lekką obsesją, postanowiłam nie ograniczyć się tylko do oglądania filmów i czytania opowiadań, ale i zajrzeć też głębiej w tą norę by znaleźć prawdziwe oblicze naszego Wielkiego Detektywa. Więc, mój drogi czytelniku, zagłębmy się w to, co nie do końca elementarne i wyruszmy tropem Sherlocka Holmesa.



poniedziałek, 8 listopada 2010

RockMann!

Jego radiowego głosu nie sposób nie rozpoznać, podobnie jak jego  unikatowo obłej sylwetka pojawiającej się czasem na telewizyjnym ekranie. Wojciech Mann, bo o nim tutaj mowa, udzialeał się dotychczas literacko jedynie w Gazecie Wyborczej, w rubryczce"Dużego Formatu" Monday Maniac, jedynej  (no, oprócz krzyżówki i krótkiej notki o historii) jaką czytywałam z regularnością zegarka - ale niedawno popełnił swoisty precedens wydając na świat krzykliwie pomarańczową książkę "RockMann, czyli jak nie zostałem saksofonistą".

W założeniu wydawcy miała to być chyba autobiografia, ale gdzieś na linii wydawnictwo - Mann musiał działać głuchy telefon... co chyba wyszło wszystkim na dobre. "RockMann" to bowiem genialna książeczka o muzyce i Mannie - opowiesć o pasji, miłości, zaangażowaniu, i wpływie jakie wzajemnie na sobie mieli. Można by rzec, że to prawie romans, tyle że zamiast sexu jest sax.

Całość napisana jest z właściwą autorowi werwą, autoironią i humorem, co dodatkowo umila lekturę już i tak fascynującej książki, bo przyznać trzeba, że muzyczny życiorys naszego ulubionego dziennikarza to perełka sama w sobie. Książka to zdecydowanie pozycja obowiązkowa dla miłośników muzyki starszej daty - choćby dla smaych opisów wybryków The Animalsów, Teddy’ego Wilsona czy Johny'ego Casha, jakich świadkiem był w swoim czasie Mann. Jedynym mann-kamentem jest tu mała objętość ksiązki i kilka ostatnich rozdziałów napisanych chyba na kolanie w przeddzień oddania do druku... ale i tak jest to książka świetna.

Pełną recenzję na Granicach przeczytajcie TUTAJ.

niedziela, 7 listopada 2010

14. Targi Książki w Krakowie

Miałam wczoraj niepowtarzalną i jedyną w swoim rodzaju okazję, żeby pochodzić po organizowanych w Krakowie już po raz 14. Targach Książki. Poprzednie edycje przeszły koło mnie całkowicie obojętnie (ha, nawet o nich nie słyszałam!), ale tym razem postanowiłam się ukulturalnić, zwłaszcza że dzięki znajomści z pewnym panem Sławomirem Krempą z redakcji Granic miałam okazję dostać darmowe wejściówki. Nie bardzo wiedziałam, czego się spodziewać, ale na pewno nie przypuszczałam, że będzie to takie pamiętne przeżycie!  

Yours truly, z Jeffrey'em Archerem... bo muszę się pochwalić!

środa, 3 listopada 2010

Fantastyczny Pan Lis

Sięgając po "Fantastycznego Pana Lisa" i ściągając go z półki w wypożyczalni miałam bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony - poklatkowa animacja i nazwisko Roalda Dahla na okładce zwiastowały coś, co zapewni mi wieczór pełen wrażeń. Z drugiej - sztampowa na pierwszy rzut okaz historia i nierówny, dziwaczny zwiastun przywodził mi na myśl futerkowe Ocean's Eleven dla dzieci (co za komplement wzięte być nie powinno za żadne skarby z jakiegokolwiek kasyna). Jednak pierwsze pięć minut filmu pokazało mi, oprócz feerii brązów, żółci i czerwieni, że nie zmarnowałam tych ośmiu złotych i że mam przed sobą film nietuzinkowy, interesujący i głęboko wciągający w dół tej lisiej nory. Dlaczego?