Kiedy w 1903 roku Orville Wright wzbił się w powietrze a swoim aeroplanie i ku radości nielicznych gapiów przeleciał prawie czterdzieści metrów, prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy, że właśnie stał się współtwórcą jednego z najwspanialszych i najbardziej zabójczych wynalazków w historii ludzkości. Już w dwanaście lat później, w czasie I wojny światowej, nieliczni entuzjaści wykorzystywali samoloty do działań wojennych (któż nie kojarzy słynnego Czerwonego Barona Richthofena w niezapomnianym Fokkerze), choć były to działania mało skoordynowane i oparte raczej na intuicyjnym wyczuciu możliwości sprzętu niż na jakiejkolwiek ogólnej strategii wykorzystania tych maszyn. Niektórzy dowódcy dawali pilotom do ręki bomby lub karabiny, tworząc z samolotów narzędzia ofensywy lub defensywy, ale wielu było takich, którzy widzieli w nich wyłącznie sprzęt do przeprowadzania zwiadu na tyłach nieprzyjaciela.
Strzępy doświadczeń, takich jak bombardowania miast czy pojedynki powietrzne nad francuskimi okopami, stały się po zakończeniu Wielkiej Wojny tematem głębokich rozważań wśród dżentelmenów usadzonych przy sztabowych stołach – w zależności od osobistych predyspozycji każdy wysnuwał inne (choć niezmiennie słuszne) wnioski. I w tym informacyjnym chaosie nikt nie spodziewał się, że prawdziwa chwila prawdy dla wszystkich tych mądrych koncepcji nadejdzie niebawem – bo w lipcu 1940 roku, kiedy na dobre nad kanałem La Manche rozszaleje się bitwa o Anglię, najważniejsza i największa potyczka powietrzna w historii, która zmieniła oblicze świata.