tag:blogger.com,1999:blog-38357336659944611372024-03-28T00:53:30.184+01:00Nora Książkowego MolaKsiążki, muzyka, filmy i nauka... Czyli to, co mole lubią najbardziej!Milwaukee Meghttp://www.blogger.com/profile/10818333772918738623noreply@blogger.comBlogger74125tag:blogger.com,1999:blog-3835733665994461137.post-29723920082579398512011-10-12T14:43:00.000+02:002011-10-12T14:43:21.319+02:00Grom komputerowym bliżej do książek?<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://www.bac2010.co.uk/images/great_reading_adventure/supermario.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="http://www.bac2010.co.uk/images/great_reading_adventure/supermario.jpg" width="240" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Są pewne podstawy do twierdzenia, że<br />
to zdjęcie nie ukazuje jedynego i największego<br />
związku gier z książkami. </td></tr>
</tbody></table>Między książkami, filmami i grami komputerowymi/konsolowymi istnieje pewne podobieństwo - wszystkie przedstawiają nam pewną historię... tylko że każda inaczej. Można dostrzec pewne powinowactwo między filmem a książką - luźne, opierające się głównie na adaptacjach. Filmy i gry też coś niecoś mają wspólnego, choćby ekran na którym są wyświetlane (czy to monitor, czy telewizor). Ale czy gry i książki mogą mieć coś ze sobą wspólnego? Otóż ośmielę się twierdzić, że tak. I to zdecydowanie więcej, niż z filmami.<br />
<br />
<a name='more'></a><br />
<br />
To niemożliwe - stwierdzi ktoś, natychmiast dodając kilak zdań o tym, jak literatura wzbogaca ducha i otwiera horyzonty myślowe, a gry są jedynie sposobem na dość bezmyślne spędzenie wolnego czasu. Ale wyjdźmy poza stereotypy wykształconego dżentelmena pykającego fajeczkę przed kominkiem, kontemplującego "W poszukiwaniu straconego czasu" Prousta, oraz niedomytego, rozczochranego, pryszczatego chłopaka, siedzącego na stosie lekko zieleniejących pudełek po pizzy i puszek coli, ściskającego kurczowo kontroler, zapatrzonego w ekran na którym jego bohater morduje kolejne hordy bezmózgich wrogów - no i umiejscowionego między nimi kinomana, który w zależności od osobistych preferencji albo jest rozprawiającym o przynależności filmów Almodovara do L<span class="Apple-style-span" style="font-family: inherit;">a Movida Madrile<span class="Apple-style-span" style="background-color: white;"><span style="margin-bottom: 0px; margin-left: 0px; margin-right: 0px; margin-top: 0px; padding-bottom: 0px; padding-left: 0px; padding-right: 0px; padding-top: 0px;">ña człekiem w okularach i tweedowej marynarce, albo pożerającym popcorn miłośnikiem wybuchów, robotów i cwanych odzywek. Każdy z nas wie, że nie ma to żadnego przełożenia na rzeczywistość - książki czyta się nie przed kominkiem, ale na korytarzach uczelni, w autobusie, w poczekalni u lekarza i w łóżku przed snem. Są ludzie, którzy z przyjemnością oglądają dzieła Almodovara i nie zastanawiają się nad relacją jego twórczości do ruchów społeczno - kulturalnych lat 70'. Są też ludzie, którzy wymagają od gry czegoś więcej niż tylko zapewnienia kilku godzin bezmyślnego naciskania klawiszy i machania joystickiem. </span></span></span><br />
<span class="Apple-style-span" style="font-family: inherit;"><span class="Apple-style-span" style="background-color: white;"><span style="margin-bottom: 0px; margin-left: 0px; margin-right: 0px; margin-top: 0px; padding-bottom: 0px; padding-left: 0px; padding-right: 0px; padding-top: 0px;"><br />
</span></span></span><br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://i-beta.crackedcdn.com/phpimages/photoshop/7/3/5/54735_slide.jpg?v=1" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="http://i-beta.crackedcdn.com/phpimages/photoshop/7/3/5/54735_slide.jpg?v=1" width="212" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">"Stowarzyszenie umarłych poetów"<br />
by Michael Bay</td></tr>
</tbody></table>Odzierając kino, literaturę i gry z całej otoczki kulturalnych uniesień, zauważyć można, że chodzi w nich o dokładnie to samo: zapewnienie rozrywki i przekazanie opowieści - a cała reszta to tylko dodatek do tych dwóch podstawowych funkcji. Zachowanie odpowiedniej równowagi między tymi dwoma elementami jest podstawowym problemem każdego twórcy; niezależnie bowiem jak wspaniałą historię udało się nam wymyślić, to i tak nic nam nie pomoże, jeśli spiszemy ją w suchy i encyklopedyczny sposób. Z drugiej strony, jak pokazują filmy Michaela Baya, same wybuchy bez porządnej fabuły może i przygnają do kin watahy widzów, ale na pewno ich nie usatysfakcjonują.<br />
<div><br />
</div>Ale skupmy się na samym <i>sposobie</i> przekazania historii przez twórcę i jego relacji z odbiorcą - bo tu się robi ciekawie. Widz w kinie czy przed telewizorem jest całkiem bierny wobec przedstawianej mu opowieści i jedyne co może robić to śledzić z zapartym tchem to, co dzieje się na ekranie. Nie ma on żadnej, ale to nawet najmniejszej możliwości wpłynięcia na pokazywaną mu historię i jedyne co od niego zależy, to (z rzadka) interpretacja zakończenia (jak chociażby w "Incepcji", w której, jak twierdzi reżyser, prawie nikt nie złapał prawdziwego znaczenia sceny z kręcącym się bączkiem). Obserwacja i interpretacja - to jedyne co możemy rozbić w trakcie oglądania filmu.<br />
<br />
W książce sprawa ma się całkiem inaczej - owszem, podobnie jak w filmie nie mamy żadnego wpływu na wydarzenia i także tylko obserwujemy bohatera w jego walce z potworami, przeciwnościami losu czy opryszczką, nie mogąc wziąć go za kark i zacząć walić tym głupim łbem o najbliższą ścianę, kiedy robi coś nad wyraz idiotycznego (dzięki czemu lektura "Cierpień młodego Wertera" była dla mnie źródłem beznadziejnej frustracji). Ale to od czytelnika zależy scenografia - to my wyobrażamy sobie postaci, ubieramy je i dobieramy im głosy; to my budujemy miasta, urządzamy mieszkania i scena za sceną ustawiamy bohaterów, pozwalamy im poruszać się z gracją i unosić brwi w zdumieniu. To od nas zależy jak <i>wygląda</i> świat powieści i wydarzenia mające w niej miejsce. Między innymi dlatego rzadko która adaptacja jest satysfakcjonująca - mamy własne wyobrażenia, nieodłącznie związane z postaciami i miejscami, a każda inna wizja po prostu nie pasuje.<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEimFCEgEnLL43vCFN9qHjjGj_T8OTQttKTudf_9g_F5Xq-ezfm5Yq0TJg3D6C_KWeoU36dKxEujfuBPPEdlRYEYU5w59xSJ7Dwu5JMS92MXKPItmIVJns9-zfZl6at0ZCxER3OjCP-tneeE/s1600/Portal-2-007.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="192" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEimFCEgEnLL43vCFN9qHjjGj_T8OTQttKTudf_9g_F5Xq-ezfm5Yq0TJg3D6C_KWeoU36dKxEujfuBPPEdlRYEYU5w59xSJ7Dwu5JMS92MXKPItmIVJns9-zfZl6at0ZCxER3OjCP-tneeE/s320/Portal-2-007.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Czy byłam jedyną osobą, która w Portalu 2 nie chciała być<br />
uratowana przez Wheatley'a? Ja tam z wielką chęcią dalej<br />
rozwiązywałabym testy, ale nie, nie było takiej opcji, trzeba<br />
było za nim iść... </td></tr>
</tbody></table>Natomiast w grach, choć świat jest już wykreowany , to właśnie akcja jest zależna jedynie od nas. Oczywiście, są pewne ramy i granice, a i znacząca większość gier ma fabułę liniową, nie dającą prawdziwej możliwości wyboru. Gdy takie jak inFamous, Silent Hill czy BioShock, gdzie nasze decyzje wpływają dość znacząco na przebieg rozgrywki i zakończenie, są w dalszym ciągu raczej wyjątkiem niż regułą. Ale jednak dzięki temu że to my niejako jesteśmy bohaterem, mamy przynajmniej wrażenie kontroli nad tym, co właśnie się dzieje. Możemy chociażby przyjmować różne strategie walki ; możemy też próbować eksplorować świat, nie ograniczając się tylko do głównej ścieżki gry - Portal i Portal2, chociażby, choć trudno o bardziej liniową fabułę (z komory testowej do komory) dają spostrzegawczemu graczowi możliwość odkrywania schowków szalonego Rattmana, w których znaleźć można dziwaczne rysunki, niepokojące napisy a i czasami całe przekazy radiowe (do odcyfrowania przez samego gracza), co bardzo ubarwia rozgrywkę. Podsumowując - choć ogólny schemat akcji jest zawsze taki sam, to jednak o jej szczegółach decyduje sam gracz, dzięki czemu ma poczucie choć częściowej nad nią kontroli.<br />
<br />
Tak więc podobnie jak w książkach, w grach opowiadana historia zależy w pewien sposób od odbiorcy i tak naprawdę nie jest taka sama dla każdej osoby która po nią sięgnie. Powiedzmy sobie szczerze - jedno i drugie zmusza odbiorcę do pewnego wysiłku, a przez to do zaangażowania w akcję. Film natomiast sprowadza widza do biernej roli i nie pozwala mu w żaden sposób ingerować, stawiając przed nim przygotowaną papkę (często smakowitą, nierzadko wspaniale wyglądającą, w wielu przypadkach z odpowiednimi wartościami odżywczymi dla spragnionego pożywki intelektualnej mózgu), którą może potem podgrzewać i doprawiać, ale i tak nie zrobi z niej schabowego.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://katiesilcox.files.wordpress.com/2011/04/img_0132.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="http://katiesilcox.files.wordpress.com/2011/04/img_0132.jpg" width="320" /></a></div> Prowadzi nas to powoli do drugiego aspektu opowiadanej historii - świata przedstawionego, jak mawia się na lekcjach polskiego. Filmowy świat przedstawiony jest bardzo ograniczony i to już z założenia. Najważniejsza w filmie jest fabuła, a świat, w którym się rozgrywa, jest tylko tłem. Niezależnie jak egzotyczny, ciekawy, intrygujący i fascynujący mógłby być, widzimy go tylko przez pryzmat wydarzeń, jakie są udziałem bohatera. Jeśli pojawia się futurystyczne miasto - w scenariuszu będzie prawdopodobnie notka "najazd na miasto" czy "rzut miasta z góry", może podana będzie krótka notatka na temat tego, czy budynki są wysokie i czy widać neony. Mieszkańcy, sklepiki, parki i zwierzęta domowe będą się przewijać gdzieś na drugim planie, ale prawdopodobnie nawet nie zwrócimy na to uwagi (czy ktokolwiek zastanawiał się, co dzieje się z kotem karmionym przez bohaterkę thrillera czy horroru?).<br />
<br />
W książkach sprawa jest diametralnie różna. Jedynym sposobem przedstawienia miasta jest jego opis, i w książkach aspirujących do miana dobrych przydałoby się coś więcej niż stwierdzenie, że są wysokie budynki i widać kolorowe neony. Być może będzie ono żywe, przyjrzymy się wtedy ruchowi na ulicach i wielokolorowemu tłumowi zmierzającemu z pracy albo do biur, a jeśli będzie opuszczone, nadgryzione zębem czasu, to w wybitych oknach szyb grać będzie wiatr - ale w każdym z tych przypadków nie będą to tylko krótkie migawki czy szybki montaż, ale ciągnące się czasem stronami opisy miejsc, ludzi, zapachów i kolorów. Świat w powieści nie jest (a w każdym razie nie powinien być) tylko tłem - jest integralną częścią opowieści.<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://images1.wikia.nocookie.net/bioshock/images/8/83/Screenshot_-_10_10_2008_,_7_42_37_PM.png" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="http://images1.wikia.nocookie.net/bioshock/images/8/83/Screenshot_-_10_10_2008_,_7_42_37_PM.png" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">"Żadnych bogów czy królów. Tylko ludzie" - motto miasta<br />
Rapture z "Bioshocku". Spostrzegawczy gracz dojrzy w <br />
późniejszym etapie gry w zatoczce szmuglerów<br />
dziesiątki przemyconych do miasta krzyży i Biblii... Mały szczegół,<br />
a ile mówi. </td></tr>
</tbody></table>Gry zachowują się podobnie - oczywiście, możemy grać i nie myśleć nad tym, co tak naprawdę się dzieje. Mamy za zadanie rozwalić wszystkich wrogów czy rozwikłać zagadkę - niech i tak będzie, byle szybciej. Ale wystarczy się rozejrzeć, żeby dostrzec, że świat gry często zawiera w sobie elementy teoretycznie niepotrzebne, wystrój wnętrz, który buduje nastrój i odkrywa drugie dno całej historii. Wizja upadku Rapture, podwodnego miasta - raju dla nauki, sztuki i przemysłu, zaprezentowana w grze BioShock zapada głęboko w pamięć... ale co dokładnie się działo, jak to przebiegało i co myśleli o tym jej mieszkańcy dowiadujemy się właściwie poza główną linią fabuły. Napisy na ścianach, fragmenty dzienników, szalone mamrotanie pozostałych przy życiu obywateli miasta (których zresztą mordujemy z zimną krwią) - składa się to na dziesiątki małych, niewiele znaczących dla fabuły historii, które znakomicie budują klimat. Świat przedstawiony nie jest integralną częścią opowieści - ale przy zadaniu sobie minimalnego trudu możemy zobaczyć jego szczegóły, poznać strzępki innych historii i fragmenty życia bohaterów n-tego planu.<br />
<br />
Myślę, że najlepiej widać tę różnicę na podstawie adaptacji filmowych. Jeśli chodzi o książki przedstawić mogę dokładny przykład - Quidditch w książkach o Harry'm Potterze i jego filmowa wersja. W książce Harry niemalże <i>żyje</i> Quidditchem - widzimy (w pierwszych książkach) kilka meczy, przewija się on w konwersacjach, czasem można dostrzec w czyjejś ręce książkę o jego historii, a Harry czasami myśli o polerowaniu swojej miotły (jakkolwiek zachęcająco by to nie brzmiało, chodzi o <i>dosłowne</i> znacznie). Temat po prostu się pojawia, w całkowicie niewymuszony sposób. W filmach mecze są przyczepione na siłę, a Harry wydaje się nie mieć z nimi żadnych głębszych związków oprócz tych jednorazowych numerków na miotle. Wszystkie adaptacje gier też cierpią na brak zrozumienia przez reżysera, co tak naprawdę sprawia, że można nad grą spędzić cały dzień i nawet tego nie zauważyć. Nie jest to, wbrew pozorom, patrzenie jak rozwala się kolejnych wrogów (do tego wystarczyłaby wirtualna strzelnica z ruchomymi celami albo ładniejsze graficznie Space Invaders - które, tak na marginesie, miało też całkiem zgrabną fabułę), ale właśnie atmosfera i odkrywanie dziesiątków pobocznych wątków, składających się na historię. Wydaje mi się, że Christophe Gans w swoim filmie "Silent Hill" zauważył, że trzeba wyjść poza hordy potworów i pokazać okultystyczno - filozoficzne aspekty gry... Tylko że w ostatecznym rozrachunku, po upakowaniu tego w 2 godziny filmu, przycięciu i skróceniu wyszło mu jedynie kilka niepotrzebnych, bełkotliwych scen, w których ludzi opowiadają sobie bajeczki o okultyzmie.<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://coreyfolo.files.wordpress.com/2010/10/the-power-of-books.jpg?w=400&h=533" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="http://coreyfolo.files.wordpress.com/2010/10/the-power-of-books.jpg?w=400&h=533" width="240" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Na zakończenie, chwila dlapewnej kampanii <br />
promującej czytanie. Czujcie się zachęceni. </td></tr>
</tbody></table>Zbierając to wszystko w jedno, może niezbyt zgrabne, zdanie: gry i książki zmuszają odbiorcę do wysiłku i zaangażowania, dając mu w zamian możliwość głębszego i dokładniejszego poznania świata, w którym dzieje się ich akcja, kiedy natomiast filmy zostawiają widza w spokoju, przedstawiając produkt całkowicie gotowy, ale jednocześnie nie dają mu możliwości wyjścia poza ramy pokazanej głównej historii. Dlatego też sądzę, że pomimo pozornego podobieństwa gier i filmów (obydwa są tak naprawdę ruchomymi obrazami, obydwa nagrane są na płytce DVD lub Blu-ray, w obydwu sposób prowadzenia głównej narracji jest podobny [animowane wstawki w grach!]) oraz pewnej więzi między książkami a filmami (obywa uważane są za część Sztuki, na podstawie książek powstają filmy i vice versa) to jednak książki i gry mają się ku sobie bardziej niż do filmów.<br />
<br />
Może więc czas przestać traktować gry komputerowe i konsolowe jako gorszy rodzaj rozrywki? W każdym razie gdyby ktoś mnie szukał, idę kontemplować rolę pozytywne aspekty hamowania postępu naukowego przez przepisy BHP, na podstawie myśli technicznej anarchicznego miasta Rapture... A przy okazji sprawdzę, czy naprawdę miotacz płomieni sprawdza się lepiej w atakach z małej odległości niż karabin maszynowy. "BioShock" daje tyle możliwości...<br />
<br />
<div style="text-align: center;"><br />
</div>Milwaukee Meghttp://www.blogger.com/profile/10818333772918738623noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3835733665994461137.post-36348159359404522752011-09-15T10:36:00.000+02:002011-09-15T10:36:12.468+02:0010 klasycznych książek, których bać się nie trzebaZanim zaczęłam ją namiętnie czytać, klasyka kojarzyła mi się wyłącznie z nudziarstwem, wzdychającymi przez kilkanaście rozdziałów bohaterami zastanawiającymi się nad egzystencjalnymi problemami tego świata, i konstrukcjami słownymi na których można by powiesić słonia (a i się, z nudów). Potem spięłam się w sobie, zacisnęłam zęby, posprzątałam wszystkie powierzchnie płaskie w okolicy próbując odwieść ten moment, i wreszcie zasiadłam do zmagań z "Davidem Copperfieldem" - z głębokim postanowieniem, że albo przeczytam, albo zginę próbując. Po pierwszych dwóch rozdziałach okazało się, że nawet da się to czytać bez większych bóli. Po dwóch tomach - że Dickens jest moim ulubionym pisarze i że lecę do biblioteki po pozostałe książki.<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiPZoigha0ee-ZsLgDNNR9KxQxKUdLdjFmHClTut7t43tJZsBUN0oIo41MOMEuPuQiC8OomKs3NtD5nX6oGGOQ7RlY2WtQG8XiEmDVzQ7ZV5Pa72pV-OlJkHxeyzN1pQQiOQOGU8-sKR0En/s1600/book+love.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="212" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiPZoigha0ee-ZsLgDNNR9KxQxKUdLdjFmHClTut7t43tJZsBUN0oIo41MOMEuPuQiC8OomKs3NtD5nX6oGGOQ7RlY2WtQG8XiEmDVzQ7ZV5Pa72pV-OlJkHxeyzN1pQQiOQOGU8-sKR0En/s320/book+love.jpg" width="320" /></a></div><br />
Tak zaczęła się moja przygoda z klasyką. Więc dla tych, którzy klasykę poznać by chcieli, ale boją się na śmierć zanudzić, a jeszcze woleliby wiedzieć o czym czytają, postanowiłam skompilować krótką listę 10 książek należących do klasyki, które nie są takie straszne, jak je opisują. Bo wszystkie wzniosłe słowa o klasyce to przerost formy nad treścią - książki te zyskały sobie to miano między innymi dlatego, że każdy czytelnik może z nich wyczytać coś dla siebie.<br />
<br />
<br />
<a name='more'></a><br />
<br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiO0d8PR4nxOEr_HVCLjovMh-q2ojhX1XDnlJILpiXdx49dCopbg5h8xqjt9zU1nUJFqxjlxPqJZttJ_ZLGgrvwe5ngHChCsW7NknYw_tpY-Gp57SATR7hyh2t0-x_aKMDEIt6oYyXskbQw/s1600/6296722cd7f2.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiO0d8PR4nxOEr_HVCLjovMh-q2ojhX1XDnlJILpiXdx49dCopbg5h8xqjt9zU1nUJFqxjlxPqJZttJ_ZLGgrvwe5ngHChCsW7NknYw_tpY-Gp57SATR7hyh2t0-x_aKMDEIt6oYyXskbQw/s320/6296722cd7f2.jpg" width="209" /></a><b>10. Mistrz i Małgorzata - Michaił Bułhakow</b><br />
<br />
Listę otwiera ksią<span class="Apple-style-span" style="font-family: inherit;">żka, która przemyka gdzieś na granicy zakresu podstawowego języka polskiego w liceum. W największym skrócie, mówi o Szatanie, który organizuje piekielny bal w komunistycznej, ateistycznej Moskwie, przy okazji rozrabiając wraz ze swoją barwną, diabelską czeredką (gadającym kotem Behemotem, chociażby). Obok nich rozgrywa się miłosna historia Mistrza, leczonego w szpitalu psychiatrycznym pisarza oraz oddanej mu Małgorzaty (gospodyni, zresztą, diabelskiego balu), a w tle - absurdy życia w Związku Radzieckim. </span><br />
<br />
<br />
<div align="left" class="MsoNormal" style="line-height: normal; margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: left;"><span style="color: black;">Wielcy tego ś<span class="Apple-style-span" style="font-family: inherit;">wiata mogą mówić wiele tym, jak wspaniała jest to satyra na Związek Radziecki i roztkliwiać się nad wątkiem powieści o Poncjuszu Piłacie (świetnym, tak na marginesie), ale podstawową zaletą tej książki jest jej humor. Ironiczna aż do bólu zębów, pełna czarnego humoru i zjadliwie komentująca nie tylko przywary indywiduów komunistycznego świata, ale i cwaniaczków i poczciwiny naszych czasów. A do tego akcja – może nie pędzi, może i zatrzymuje się na filozoficzne chwile zadumy, ale fantastyka łącząca się z realizmem, zapadające w pamięć wybryki diabelskiej czeredy sprawiają, że książkę po prostu można połknąć w całości. <o:p></o:p></span></span></div><div align="left" class="MsoNormal" style="line-height: normal; margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: left;"><br />
</div><div align="left" class="MsoNormal" style="line-height: normal; margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: left;"><span style="color: black;"><span class="Apple-style-span" style="font-family: inherit;">I naprawdę do zrozumienia jej nie trzeba wiedzieć, że postać Małgorzaty nawiązuje do „Fausta”, a autor czerpie natchnienie z „Braci Karamazow”, <o:p></o:p></span></span></div><div align="left" class="MsoNormal" style="line-height: normal; margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: left;"><br />
</div><div align="left" class="MsoNormal" style="line-height: normal; margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: left;"><b><span style="color: black;"><span class="Apple-style-span" style="font-family: inherit;">9. Moby Dick – Herman Melville </span><span class="Apple-style-span" style="font-size: medium;"><o:p></o:p></span></span></b></div><div align="left" class="MsoNormal" style="line-height: normal; margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: left;"><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://s3.ifotos.pl/img/mobydickp_heessns.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="http://s3.ifotos.pl/img/mobydickp_heessns.jpg" width="260" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">W filmie na podstawie książki grał Gregory Peck.<br />
To coś znaczy. </td></tr>
</tbody></table><b><span style="color: black;"><span class="Apple-style-span" style="font-family: inherit;"><br />
</span></span></b></div><div align="left" class="MsoNormal" style="line-height: normal; margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: left;">"Moby Dick" to historia obłąkanego chęcią zemsty kapitana Ahaba, który nie licząc się z niczym i nikim podąża za ogromnym wielorybem który pozbawił go kiedyś nogi. Opisywana jest ona przez jednego z członków wyprawy, zafascynowanego wielorybnictwem Izmaela, który towarzyszy kapitanowi do ostatnich chwil ich statku, i który kolejne dzieje wyprawy przeplata wiadomościami o morskich ssakach, ich klasyfikacji, zwyczajach czy choćby symbolice w literaturze i sztuce. </div><div align="left" class="MsoNormal" style="line-height: normal; margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; text-align: left;"><br />
</div><div align="left" class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: left;">Brzmi średnio, prawda? Ale jednak Melvillowi udaje się tchnąć sporo życia w relacje Izmaela, wkładając w jego usta najrozmaitsze cwane komentarze, ironiczne spostrzeżenia, a czasem nawet pozwalając mu na wyjrzenie zza tzw. 'czwartej ściany' (oddzielającej czytelnika od postaci). Narracja zmienia styl, przechodząc choćby ze zwykłej, pamiętnikarskiej formy w przerysowany, groteskowy dramat (z didaskaliami, teatralnym szeptem i zwracaniem się do widowni). Początek, pachnący powieścią przygodową (łącznie ze spotkaniem tajemniczego dzikusa modlącego się do dziwacznego bożka), poprzerywany jest pseudo - naukowymi rozważaniami, parodiującymi styl popularnonaukowych XIX wiecznych książek. Zabawa słowem i formą nie przysłania też całkiem intrygującej akcji - lekki thriller miesza się tu z powieścią przygodową. Do końca można mieć wątpliwości, czy w wydarzeniach nie maczały palców jakieś nadprzyrodzone siły. </div><div align="left" class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: left;"><br />
</div><div align="left" class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: left;">Może "Moby Dick" to pełna symboliki książka o fanatyzmie i opętaniu ideami. Ale jak dla mnie, zawsze będzie to przede wszystkim zabawa słowem, stylem i gatunkiem literackim. </div><div align="left" class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: left;"><br />
</div><div align="left" class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: left;"><b>8. Trzech panów w łódce (nie licząc psa) - Jerome K. Jerome</b></div><div align="left" class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: left;"><br />
</div><div align="left" class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: left;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiZ1T1JTLnwFzrdtIrHvLoBAVIyB04gojSIQy-3mlWe0qnD1qG1g0kU03qcQ9lJhWQ0pomKkSxUhU9VCKlLEqLovGTahLObp1kuTzr3vsZOuigR9_GQzyu4RC0Le0BYs9ehhMkarBg-qdh_/s1600/three+men+in+a+boat.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiZ1T1JTLnwFzrdtIrHvLoBAVIyB04gojSIQy-3mlWe0qnD1qG1g0kU03qcQ9lJhWQ0pomKkSxUhU9VCKlLEqLovGTahLObp1kuTzr3vsZOuigR9_GQzyu4RC0Le0BYs9ehhMkarBg-qdh_/s320/three+men+in+a+boat.jpg" width="200" /></a></div>To akurat klasyka mniej znana, ale musiałam ją wrzucić na listę, żeby przypadkiem komuś nie umknęła w poszukiwaniach. Jest to historia pewnej podróży po Tamizie, w której uczestniczyło trzech młodych dżentelmenów przekonanych o własnym kunszcie podróżniczym i jeden pies, przekonany o własnej wyższości nad innymi przedstawicielami swojego gatunku. Całkowicie przyziemne problemy, jakie napotykają na swej ścieżce (problem ze zrobieniem listy zakupów; pranie ubrań w rzece) stanowią wyjście do filozoficznych rozważań nad naturą świata i... </div><div align="left" class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: left;"><br />
</div><div align="left" class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: left;">A tak naprawdę, to jest książka o przezabawnych, acz całkiem normalnych, perypetiach trzech panów w łódce i ich psa, poprzetykana jeszcze dowcipniejszymi dygresjami i dywagacjami o tym, co przydarzyło się ich rodzinie i znajomym. Ale nie dość, że książka jest napisana z humorem i opisuje zabawne wydarzenia, to jeszcze jest nad wyraz celna w swoich spostrzeżeniach. Śmiejąc się histerycznie, jednocześnie będziemy przytakiwać autorowi, bo "no dokładnie tak jest!" i "Przecież to Wuj Józio, no jak Boga kocham!". Jego rozważania nad magicznymi mocami sznurków, które potrafią się w ciągu sekundy po odwróceniu wzroku zmienić w jeden wielki węzeł, o pogodzie i wpływie prognozy pogody na samopoczucie... Po przeczytaniu tej książki nie sposób spojrzeć na codzienne czynności nie chichocąc pod nosem. </div><div align="left" class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: left;"><br />
</div><div align="left" class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: left;">Celna, ciekawa, barwna i dowcipna, książka Jerome'a to po prostu pozycja obowiązkowa nie tylko dla tych, którzy lubią się pośmiać. Jest po prostu zbyt prawdziwa i zbyt dobrze napisana, żeby jej nie poznać bliżej. </div><div align="left" class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: left;"><br />
</div><div align="left" class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: left;"><b>7. Rękopis znaleziony w Saragossie - Jan Potocki</b></div><div align="left" class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: left;"><b><br />
</b></div><div align="left" class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: left;"><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://img217.imageshack.us/img217/1280/rekopisznalezionywsarag.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="227" src="http://img217.imageshack.us/img217/1280/rekopisznalezionywsarag.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Film na podstawie książki, z Cybulskim w roli głównej, jest<br />
pozycją obowiązkową kinomana. U nas mało znany, na Zachodzie<br />
wpisany w filmowy kanon, jako jeden z niewielu<br />
Polskich filmów. </td></tr>
</tbody></table>Polski akcent na tej liście, napisany zresztą po francusku, ale o tym cicho - sza. Jest to powieść o hiszpańskim szlachcicu, który zachodzi do, jak wieść gminna niesie, nawiedzanego przez duchy zajazdu w górach, co staje się początkiem serii niezwykłych wydarzeń, niesamowitych spotkań i dziesiątek opowieści. Zwłaszcza opowieści - nazwanie tej fantastycznej historii spod znaku płaszcza i szpady 'powieścią szufladkową' jest jak nazwanie "Władcy Pierścieni" opowiadaniem. Postaci z opowieści opowiadają historie zasłyszane od ludzi, którzy słyszeli je od znajomych - kilka poziomów snu w Incepcji to przy tym zabawa znudzonego przedszkolaka. Zwłaszcza że wszystkie historie się przenikają, nawiązują do siebie i krzyżują, splatając razem najróżniejsze wątki.<br />
<br />
Powiedzmy sobie szczerze - może to powodować pewną frustrację czytelnika... Ale przemyślana i pokręcona fabuła to zdecydowanie wynagradza. Książka ta mogła się zestarzeć tylko w odniesieniu do zachowa bohaterów, których kodeks moralny powoduje nagłe skurcze mięśni czoła i/lub odruchowe unoszenie brwi. Jednakże i forma, i sama fabuła, są tak intrygujące i nieprzeciętne, że trudno i teraz znaleźć książkę w podobny sposób wciągającą i oryginalną.<br />
<br />
(W przypadku wzmożonych poszukiwań egzemplarzy do kupienia polecam raczej antykwariaty - wydanie z 1965 roku jest chyba najbardziej przyjazne dzięki dużym, wyraźnym symbolom przypisanym każdej opowieści, dzięki czemu szybko można się zorientować gdzie jesteśmy, a także w wypadku wątpliwości, o co chodziło, szybko znaleźć poprzednią część)<br />
<br />
<b>6. Dekameron - Bocciaccio</b><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><b><br />
</b><br />
<a href="http://jennyfer666.files.wordpress.com/2010/04/el_decameron_giovanni_bocaccio__528566.gif" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://jennyfer666.files.wordpress.com/2010/04/el_decameron_giovanni_bocaccio__528566.gif" width="187" /></a>Kolejna z lektur prawie szkolnych - w programie jest bowiem zawarta romantyczno - tragiczna opowieść "Sokół"... która jest może piękna, głęboka, liryczna, świetnie napisana, symboliczna, dramatyczna, mistrzowsko poprowadzona i w ogóle wspaniała ale na pewno należy do najnudniejszych jakie znaleźć można w "Dekameronie". Książka składa się ze 100 nowelek, które w dziesięć dni opowiada sobie koedukacyjna dziesiątka szlachetnie urodzonych Florentczyków. Poważne, humorystyczne, z morałem, z pazurem, dwuznaczne, całkowicie jednoznaczne, króciutkie i długie - różnorodność wśród ich opowieści jest naprawdę zachwycająca.<br />
<br />
No i większość z nich jest naprawdę pikantna - znaleźć tu można historyjki o bawiących się trochę za dobrze zakonnicach, nie do końca cnotliwych damach, ogrodnikach na drugim, sypialnianym, etacie itp. Jak widać w dziełach klasycznych i na seks jest miejsce, nie tylko na nieśmiałe wzdychanie przez 200 stron, co niektórych pewnie ucieszy. Oprócz takich rozrywek mamy w Dekameronie humor, miejscami tylko ciut przyciężkawy, i rzecz w opowieściach najważniejszą - pointę. Niczym dobry dowcip czy przypowieść, właściwie każda z historii ma porządną, inteligentną, bystrą pointę, niczym u de Maupassanta. Opowieści "Dekameronu" są niestety nierówne, ale jednak każdy powinien znaleźć coś dla siebie.<br />
<br />
<br />
<b>5. Opowiadania - Czechow</b><br />
<br />
<a href="http://merlin.pl/Smierc-urzednika-i-inne-opowiadania_Antoni-Czechow,images_big,23,978-83-7272-171-6.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://merlin.pl/Smierc-urzednika-i-inne-opowiadania_Antoni-Czechow,images_big,23,978-83-7272-171-6.jpg" width="201" /></a>Czechow znany jest głównie z dramatów, a chyba najbardziej - z "Trzech sióstr". W niektórych podręcznikach do gimnazjum napotkać można też jego "Śmierć urzędnika"... Ale podobnie jak Mrożek w szkole kończy się na "Tangu", tak i Czechowa przemyca się gdzieś bokiem i chyłkiem, czemu biorąc pod uwagę stosunek 'ilość materiału'/'czas' się nie dziwię, ale jest to smutne. Opowiadania jego powinny być stawiane za przykład, że nie liczy się ilość, a jakość. Kilka kartek u Czechowa może wywołać tyle emocji, przemyśleń i tak głęboko zapaść w pamięć, że niejedna 1000 stronnicowa księga mogłaby tylko pozazdrościć. Mówiąc o "Dekameronie" wspomniałam o pointach jak u de Maupassanta - ale równie dobrze (jeśli nie lepiej) można by tam użyć Czechowa, gdyż jest on jeszcze jednym mistrzem pointy. Opowiadania tchną humorem, nawet jeśli w większości czarnym.<br />
<br />
Ale u Czechowa najlepsza jest przenikliwość i bystrość spojrzenia autora na otaczających go ludzi i ich przywary. Czytając jego opowiadania, ironiczne i ostre jak brzytwa i przecinak w jednym i nasze spojrzenie na świat wokół nas (i nas samych) zyskuje nagłej ostrości i zauważyć możemy wiele rzeczy, na które nie zwrócilibyśmy w życiu uwagi. Podobnie jak w wyżej opisanych "Trzech panach w łódce" śmiejąc się histerycznie, jednocześnie kiwa się z zapamiętaniem głową, bo <i>tak właśnie jest! </i>, i zastanawia jak to właściwie możliwe, że od XIX wieku ludzie i ich małe hipokryzje, dziwactwa i śmiesznostki zachowań pozostały praktycznie takie same.<br />
<br />
Niestety z czytaniem opowiadań Czechowa wiąże się pewne niebezpieczeństwo - że potem w najmniej oczekiwanych momentach będziemy nieprzystojnie chichotać, a na pełne potępienia spojrzenia innych zaczniemy strzelać cytatami. Mając jeszcze nadzieję, że inni też czytywali Czechowa i nie zaczną martwić się o nasze zdrowie psychiczne kiedy jako wyjaśnienie strzelimy nazwiskiem "Owsow"...<br />
<br />
<b>4. Ja, Klaudiusz - Robert Graves</b><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://img401.imageshack.us/img401/640/iclau5pl.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://img401.imageshack.us/img401/640/iclau5pl.jpg" width="226" /></a></div>Na podstawie tej książki nakręcony był całkiem dobry (a na pewno również klasyczny) serial z niezastąpionym Derkiem Jacobim w roli tytułowej. Jest to autobiografia Klaudiusza, cesarza Rzymskiego znanego głównie z ekscentrycznych decyzji i mało logicznego sposobu prowadzenia polityki wewnętrznej i (powiedzmy) zagranicznej, od urodzenia do momentu (niechętnego) przejęcia władzy. Może nie obsadzał jak Kaligula (którego też w książce spotkamy) konia na stanowisku senatora, ale trochę zbyt uzależnił się od wojska i nie do końca pilnował tego, co robiły jego kolejne ukochane żony, które miały trochę nieprzystojne ciągotki polityczne i nie tylko.<br />
<br />
Po pierwsze - tło. Tak opisanego starożytnego Rzymu, jak robi to Graves, chyba jeszcze nie spotkałam... Może w kryminałach Lindsey Davis. Pociągający, niebezpieczny, ociekający złotem i połyskujący nożami - a do tego historycznie poprawny. Ten świat naprawdę żyje, historia wchodzi niejako tylnymi drzwiami. Nie ma irytującego w powieściach historycznych zatrzymywania fabuły dla wrzucenia kilkunastu akapitów, w których autor wyjaśnia mechanizmy rządzące w tamtych czasach. Pierwsze rozdziały nie polegają na tym, że bohater chodzi dookoła i podobnie do niektórych gier komputerowych kiedy mija dane miejsca pojawia się dymek z wyjaśnieniem co to, po co, jak używać i którym klawiszem aktywować. Nie; Rzym w "Klaudiuszu" jest tylko tłem... i aż tłem. Postaci także nie zawodzą - uprzedzając tych, którzy rzucą mi w twarz "Quo Vadis" bo tamtejszy Rzym też gładko wchodził w opowieść, już powiem, że w przeciwieństwie do Sienkiewicza, Graves potrafi tworzyć żywe, przyjemne, barwne postaci w prawie nieograniczonej liczbie . Jeśli w "QV" mieliśmy genialną postać Petroniusza, to w "JK" mamy takich petroniuszów na kopy... i praktycznie żadnych miałkich Liwii.<br />
<br />
Powiedzmy sobie szczerze - "Ja, Klaudiusz" to powieść historyczna z prawdziwego zdarzenia.<br />
<br />
<b>3. Nasz człowiek w Hawanie - Graham Greene</b><br />
<b><br />
</b><br />
<a href="http://img9.burak.pl/img/1/a/5/9/nasz-czlowiek-w-hawanie.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://img9.burak.pl/img/1/a/5/9/nasz-czlowiek-w-hawanie.jpg" width="205" /></a>Jeżeli mamy już porządną powieść historyczną, warto pokazać trochę klasycznej sensacji. A w każdym razie coś w tym stylu. O "Naszym człowieku w Hawanie" pisałam już w artykule o<a href="http://noramola.blogspot.com/2011/02/o-agentach-ksiazek-kilka.html"> książkach o szpiegostwie</a>, ale pomyślałam, że dobrze wpisze się w tę listę - a w każdym razie ją mocno ubarwi. Książka opowiada historię podstarzałego sprzedawcy odkurzaczy w Hawanie, który by spełnić zachcianki swej jedynej córki rozpoczyna pracę w wywiadzie. Werbując wymyślonych współpracowników, wysyłając wymyślone na poczekaniu raporty ze szkicami tajnej broni sporządzonymi na podstawie swoich odkurzaczy, żyje spokojnym życiem prowincjonalnego szpiega. Oczywiście dopóki wywiady świata nie wezmą jego raportów za prawdziwe...<br />
<br />
Tak, po tej książce wszechwiedza M w przygodach Bonda tylko śmieszy, podobnie jak każda książka sensacyjna. Green daje też czytelnikowi spory zastrzyk surowicy przeciwko teoriom spiskowym. A to wszystko w spokojnym, lekko ironicznym stylu, z ciekawą i bardzo prawdopodobną charakterystyką postaci. Nie jest to też, jak większość pastiszy, książka wtórna, z fabułą złożoną z wcześniej widzianych elementów - ani też dyletancka powieść szpiegowska. Greene, jak na byłego agenta SISu przystało, pisze z doświadczenia... co właściwie sprawia, że można się bać. I to bardzo. Czyli w sumie mówimy tu o horrorze sensacyjnym opartym na faktach.<br />
<br />
Nigdy nie zrozumiem, dlaczego w kolekcję arcydzieł XX wieku Agora wpakowała zamiast "Naszego człowieka" "Sedno sprawy" tego samego autora. Może się bali, że będzie ich szpiegować...?<br />
<br />
<b>2. Sto lat samotności - Gabriel Garcia Marquez</b><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://sok-podcast.net/wp-content/uploads/2010/08/Sto-lat-samotnosci2.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://sok-podcast.net/wp-content/uploads/2010/08/Sto-lat-samotnosci2.jpg" width="228" /></a></div>Dwa słowa: realizm magiczny. Teoretycznie te same dwa słowa odnoszą się do "Mistrza i Małgorzaty", wyżej już wspomnianego. Albo do "Gry w klasy" Cortazara czy "Blaszanego bębenka" Grassa. Ale żadna z tych książek nie ma w sobie tego spokojnego liryzmu, który cechuje "Sto lat samotności". Historia rodziny Buendiów i związanego z nimi (tak, raczej w tę stronę, nie odwrotnie) miasteczka Macondo nie jest spisana na kartach tej książki - jest namalowana. Albo inaczej, może mniej banalnie - jeśli "Gra w klasy" itp. byłyby małym, zgrabnym kutrem rybackim, "Sto lat samotności" byłoby wiosłową rybacką łodzią. Może i kuter zbierze więcej ryb, jest praktyczniejszy i ma w sobie subtelne industrialne piękno (oj, subtelne aż do granicy nieśmiałości i chowania się po kątach), ale to delikatny ruch wioseł, powolne unoszenie się łodzi na odległych falach sprawi, że poczujemy (zakładając że nie mamy choroby morskiej... nie psujmy metafory) refleksyjny nastrój i lekkość serca połączoną z pewną tęsknotą do prostego, spokojnego życia człowieka żyjącego na łonie natury.<br />
<br />
Ale liryzm to nie wszystko - ważniejsza jest chyba równowaga, jaką zachowuje fabuła. Równoważąc liryzm akcją, magię realizmem, niezwykłość wydarzeń ich pozorną normalnością, Marquez utrzymuje swoją książkę w ryzach, zarówno dając czytelnikowi czas na refleksję nad symboliką, jak i przytwierdzając go do książki dzięki wartkiej akcji.<br />
<br />
Dla fanów polskiej muzyki alternatywnej dodatkową zachętą powinno być, że Artur Rojek inspirował się tą książką pisząc słowa do "W deszczu maleńkich żółtych kwiatów" (które to słowa są, tak na marginesie, cytatem ze "Stu lat samotności").<br />
<br />
<b>1. David Copperfield (i praktycznie każda inna książka jego autorstwa) - Charles Dickens</b><br />
<b><br />
</b><br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://www.assignmentx.com/wp-content/uploads/2010/12/04DrWhoXmasList1.png" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="183" src="http://www.assignmentx.com/wp-content/uploads/2010/12/04DrWhoXmasList1.png" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Ten facet, co stoi koło dziewiątego Doktora, to właśnie Dickens.<br />
Książka każdego pisarza, który spotkał się z Doktorem zasługuje na przeczytanie, <br />
zwłaszcza jeśli w.w. pisarz pomagał zniszczyć kosmicznych przybyszów, którzy chcieli <br />
podbić Ziemię. </td></tr>
</tbody></table></div><div align="left" class="MsoNormal" style="margin-bottom: 0.0001pt; text-align: left;"><br />
No i numer jeden. Mój ukochany, niedoceniany w Polsce przez wydawców i czytelników, Dickens. O jego książkach mogłabym pisać całe artykuły, ale będę się streszczać, dla zdrowia psychicznego moich czytelników i mojego. Dickens jest jednym z niewielu autorów, którzy potrafią tchnąć życie w najtragiczniejszą historię. Jego bohaterowie mają życiorysy niczym postaci z telenowel (właściwie powieści Dickensa <i>były</i> telenowelami XIX wieku) - nic im się nie udaje, wszędzie mają poukrywanych krewnych, wracają z martwych na każde zawołanie, a zamiast dramatycznej muzyki mamy wykrzykniki w stylu "Och, nieszczęsny! Gdyby tylko wiedział..." wrzucone przez autora do narracji. Mamy tu porzucone sieroty, półsieroty, nędzarzy, bankrutów, więźniów, ludzi oszukanych i haniebnie oszukujących...<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhmspGWuZkipVXpYPiNLTv8-MWMRT2i0GOTvnUd8EnKUmzQHE4pJyy372lgEtYgn7b-KfQabpkT0S-TAwoiWH_At52iO4htpPH2G7vJVOMMb51JoopOMbjVmck-QSJyaD2rA4SPNT_EkBI/s1600/410px-Dickens_Gurney_head.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhmspGWuZkipVXpYPiNLTv8-MWMRT2i0GOTvnUd8EnKUmzQHE4pJyy372lgEtYgn7b-KfQabpkT0S-TAwoiWH_At52iO4htpPH2G7vJVOMMb51JoopOMbjVmck-QSJyaD2rA4SPNT_EkBI/s320/410px-Dickens_Gurney_head.jpg" width="219" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">No dobrze, TO jest prawdziwy Dickens.<br />
I tak naprawdę nie wiadomo, czy walczył<br />
z kosmitami. Ale i tak jest świetny. </td></tr>
</tbody></table><br />
<br />
<br />
Ale Dickens do tej moralizatorskiej krytyki społecznie zaangażowanej dorzuca... humor. I to nie chodzi o pojedyncze żarciki na końcu rozdziału, żeby rozluźnić atmosferę, ale prawie każdy akapit, dzięki barwnym eufemizmom, złośliwej uprzejmości i boleśnie celnej ironii jest perełką dowcipu. Autor bawi się słowami, składa je w tak niecodzienne kombinacje i homeryckie porównania, że można dać się porwać nie tyle akcji, co właśnie językowi. Dickens jest chyba jedynym pisarzem, który potrafi opisać sierociniec tak, że będziemy się zwijać ze śmiechu. No właśnie - ten pisarz jako jeden z niewielu potrafi zmusić do płaczu i śmiechu jednocześnie.<br />
<br />
No i postaci - Dickens jest mistrzem tworzenia postaci drugoplanowych, trzecioplanowych, epizodycznych i, choć w mniejszym stopniu, pierwszoplanowych. Jego główne bohaterki mają bowiem niestety tendencję do bycia nieskazitelnymi, kryształowymi, łaskawymi, pracowitymi, wspaniałomyślnymi i pięknymi istotami, które wszyscy kochają, poważają i ogólnie noszą na rękach ku irytacji czytelnika (patrz np. - "Mała Dorrit", "Dombey i Syn" (Florence), "Magazyn osobliwości" (Nell)) - coś jak sienkiewiczowska Danuśka, którą każdy młodociany czytelnik "Krzyżaków" miał ochotę udusić własnymi rękami. Ale reszta przewijających się przez jego książki bohaterów to istoty z krwi i kości, z przywarami, aspiracjami, zasadami, miłostkami, sympatiami i antypatiami - a do tego napisanych (i opisanych) z dużą dozą humoru. Te postacie żyją i bawią; nie zaludniają stworzonego świata, ale go tworzą. Tak naprawdę każda z nich zasługiwałaby na własną książkę, własną opowieść, gdyż są tak żywe, że możemy im nawet wybaczyć karykaturalność i przerysowanie. Te postaci TWORZĄ opowiadaną historię, a nie są jedynie jej elementami, przydatnymi tylko, kiedy mają powiedzieć do głównego bohatera 'Dziękujemy Mario, ale księżniczka jest w innym zamku'.<br />
<br />
Dickens jest też pisarzem przenikliwym, umiejącym dostrzec sedno sprawy i celnie dźgnąć je piórem. Owszem, większość jego krytyki wychowania, zachowania i stosunków społecznych jest ciut przestarzała, ale jednak jego komentarze co do ludzkiej natury są wciąż aktualne.<br />
<br />
No i humor, humor, humor. Te książki są po prostu zabawne i bystre. Dlatego bać się ich nie trzeba.<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div>Powyższe dziesięć książek to tylko czubek góry lodowej. "Nędznicy" (a dokładnie "Nieszczęśnicy", ale przyjął się tytuł pierwszego tłumaczenia) nie są tacy straszni jak się po tytule i grubości wydaje. Książki Guya de Maupassanta dają dużo radości. Dumas (choć osobiście za nim ni przepadam) też jest nie do pogardzenia, podobnie jak Dostojewski, którego znienawidzona przez uczniów "Zbrodnia i kara" nie umywa się do "Biesów" czy "Braci Karamazow"... a napisał też całkiem dobre "Opowieści niesamowite". Pozostając w temacie - Poe, prekursor horroru i powieści detektywistycznej... bawił się nawet w SF, o czym się jakoś mało mówi. A specyficznie prosto piszący Hemingway? Orwell? Wells? Mój ukochany (2 miejsce po Dickensie) Conrad? "Pan Tadeusz" Mickiewicza?<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://www.personal.psu.edu/hvy5053/blogs/LA101H/Harry%20Potter.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="258" src="http://www.personal.psu.edu/hvy5053/blogs/LA101H/Harry%20Potter.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Gdzie "Harry Potter"... ?! </td></tr>
</tbody></table><br />
<br />
Ale ta dziesiątka wydaje mi się najciekawsza, najprzyjemniejsza, najmniej filozoficzna z całego panteonu wspaniałej, klasycznej literatury - którą czytać trzeba, bo jest wspaniała i klasyczna, oczywiście.<br />
<br />
<br />
</div>Milwaukee Meghttp://www.blogger.com/profile/10818333772918738623noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3835733665994461137.post-71728153140073791992011-09-07T16:54:00.000+02:002011-09-07T16:54:16.575+02:00Wywiad z Jochenem Böhlerem<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://img61.imageshack.us/img61/227/bhlervh5.png" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="http://img61.imageshack.us/img61/227/bhlervh5.png" width="248" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Jochen Böhler we własnej osobie</td></tr>
</tbody></table><br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Pierwszego września wsiadłam do pociągu nie do końca byle jakiego (było to bowiem Intercity), bardzo dbając o bagaż (w którym było kilka ciekawych książek i cyfrowa kamera) i o bilet (mój pierwszy samodzielnie kupiony bilet PKP!) i pojechałam do Warszawy na spotkanie z Ciekawym Człowiekiem. Jochen Böhler, bo o nim mowa, to niemiecki historyk, który jeszcze do niedawna zajmował się zbrodniami Wehrmachtu w Polsce w 1939 roku, czego efektem było kilka wystaw, jego praca magisterska i doktorska, parę artykułów, program telewizyjny i dwie książki - "Zbrodnie Wehrmachtu w Polsce w 1939 roku" oraz nowo-wydany "Najazd 1939. Niemcy przeciw Polsce". To w ramach promocji tej ostatniej książki autor udzielał wywiadów, a ja miałam okazję się załapać. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Tak więc rozmowę o Wehrmachcie, wojnie oczami Niemców i kontrowersjach, jakie wzbudziło walczenie z mitami czas zacząć!</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b><br />
</b></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b></b></div><a name='more'></a><b><br />
</b><br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b>Małgorzata Gołaszewska: Co spowodowało, że zajął się pan sprawą Kampanii Wrześniowej i zbrodni Wehrmachtu w Polsce? <o:p></o:p></b></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b><br />
</b></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b>Jochen B</b><b><span>ö</span>hler</b>: Jest to łatwe do wytłumaczenia. Studiowałem wtedy historię w Polsce i szukałem odpowiedniego tematu na moją pracę magisterską (a, jak się później okazało, nawet na doktorską). Byłem na seminarium mojego profesora o wojnie na wschodzie i tam zauważyłem, że dwa pierwsze lata wojny nie były traktowane poważnie. Zaciekawiło mnie, że mówiło się o wojnie tylko od 1941 do 1944 i 1945 roku, kiedy więc mój profesor powiedział, że ktoś musi jeszcze zrobić lata 1939 do 1941, to ja się zgłosiłem. Szybko doszedłem do wniosku, że istnieje ogromna luka w historiografii niemieckiej, jako że natrafiłem na prace autorów polskich, którzy pisali o zbrodniach Wehrmachtu w Polsce w 1939 roku – natomiast w Niemczech nie było o tym żadnej wiedzy. Więc porozmawiałem z moim promotorem, powiedziałem mu, że coś jest nie tak, bo Polacy piszą także o zbrodniach Wehrmachtu, Niemcy natomiast tylko o Gestapo i SS. Profesor powiedział, że w takim razie mam temat, mogę to sprawdzić. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><a href="http://styczna.pl/images/zz-znak-najazd-1939-niemcy.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://styczna.pl/images/zz-znak-najazd-1939-niemcy.jpg" width="212" /></a></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Na początek zrobiłem to, czego nie zrobili wtedy Polacy: pojechałem do archiwum wojskowego, gdzie były teczki Wehrmachtu. Polscy historycy pisali swoje książki i artykuły na temat zbrodni Wehrmachtu w Polsce tylko na bazie zeznań polskich świadków naocznych, tych, którzy przeżyli wojnę – powstało więc pytanie, czy oni sobie tego czasem nie wymyślili. Było oczywiście tyle dokumentów, że trudno było podejrzewać, że to tylko ich wyobraźnia, ale powstało pytanie, czy mogę znaleźć coś na ten temat w teczkach Wehrmachtu z 1939 roku. Bo jeżeli popełniano zbrodnie na tak masową skalę, to musiało się to jakoś odbić w dokumentach. I znalazłem odpowiednie teczki, w których jest to wszystko opisane… I tak to wszystko się zaczęło. Ja to po prostu badałem dalej, bo przedtem nikt nad tym nie pracował. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b>MG: Czy w Niemczech Pańska teza budziła wiele kontrowersji? W Niemczech rozróżnienie między zbrodniczym SS, a rycerskim Wehrmachtem jest bardzo istotne.<span> </span><o:p></o:p></b></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b><span><br />
</span></b></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b>JB</b>: Kontrowersje zaczęły się jeszcze przed moimi badaniami, kiedy w Niemczech otwarto wielką wystawę na temat zbrodni Wehrmachtu, która spowodowała dużą dyskusję społeczną w Niemczech. Był to proces bolesny i dyskusja trwała przez kilka lat. Przez ten czas w pismach i w telewizji, właściwie wszędzie była o tym mowa – ale dla mnie kluczowym punktem było to, że o Polsce nie było mowy. Kiedy zaczynałem swoje badania, dyskusja ta trochę się uspokoiła i ludzie już akceptowali fakt, że Wehrmacht brał udział w zbrodniach wojennych. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Kiedy opublikowałem wyniki moich badań, razem z IPN-em zrobiliśmy wystawę o zbrodniach Wehrmachtu w Polsce w 1939 roku w dwóch wersjach - polskiej wersji w Polsce, i niemieckiej w Niemczech. Byłem na każdym otwarciu wystawy z wykładem na jej temat i wtedy natrafiłem na dużo rozmaitych reakcji zwiedzających. Niektórzy mówili „tego jeszcze nie widzieliśmy, to jest bardzo dla nas ciekawe, pierwszy raz coś takiego widzimy”, ale byli też ludzie, którzy mówili „ po co to, przecież już zgodziliśmy się, że Wehrmacht popełniał zbrodnie, czemu teraz jeszcze coś takiego musimy akceptować?”. Otrzymałem dość krytyczne opinie nie tylko od strony ekstremistów, ale też od strony prasy konserwatywnej w Niemczech. Dochodziło nawet do tego, że sami historycy mówili, że jestem na tyle głupi, żeby uwierzyć komunistycznej propagandzie. W większości byli to jednak historycy nie czytający po Polsku, a to znaczy, że mieli tylko obraz rządzący w Niemczech i nie mieli przykład pojęcia o tym, że w 1939 roku nie był wojsk partyzanckich. Mogli więc twierdzić, że to były tylko reakcje Wehrmachtu na ruchy partyzanckie, przez co zbrodnie mogłyby być usprawiedliwione. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Reakcje były różne, ale ta dyskusja nie weszła na wyższe poziomy niż była przedtem. Poprzednia dyskusja, można by powiedzieć, przełamała lody, i wszelkie kontrowersje otaczające moją pracę były raczej kontynuacją poprzednich problemów. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b>MG: W swojej książce pisze pan nie tylko o micie ‘rycerskiego Wehrmachtu’, ale także o innych mitach, jak chociażby o tzw. Prowokacji Gliwickiej. Jak pan sądzi, dlaczego, po tylu latach i tylu publikacjach na ten temat, mity te wciąż jeszcze żyją w powszechnej świadomości? <o:p></o:p></b></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b><br />
</b></div><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://www.balagan.org.uk/war/spanish-civil-war/images/PzKpfw1AusfA.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="271" src="http://www.balagan.org.uk/war/spanish-civil-war/images/PzKpfw1AusfA.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Krótka ciekawostka historyczna - we wrześniu 1939 roku<br />
nie było jeszcze Panter i Tygrysów. NiespodziankaNiemcy <br />
korzystali głównie z czołgów 'szkoleniowych' Pzkpfw I<br />
(na zdj.), II oraz lepiejdopracowanych, ale w dużej mniejszości, III i VI . </td></tr>
</tbody></table><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">JB: Wieloma rzeczami „poważni” historycy w Niemczech się nie zajmowali. Nie twierdzę, że jestem teraz pierwszym „poważnym” historykiem, który dotyka tych spraw - jednak jest tak, że historycy wiedzą więcej o tym, co się stało choćby właśnie w Gliwicach niż przeciętni ludzie, którzy mają tylko hasło w głowie. I jest to często tak wielka luka w wiedzy, że być może niektórzy dzisiaj myślą jakoby w Gliwicach naprawdę odbyła się polska prowokacja. Choć nie trafiłem na to na masową skalę, ale jestem jednak przekonany, że tak jest. Pisałem też tę książkę [„Najazd 1939”] specjalnie dla niemieckiego czytelnika, gdyż ludzie znają tylko hasła, jak na przykład ‘Prowokacja Gliwicka’ ale nie wiedzą dokładnie o co chodziło. Wiedza historyczna w Niemczech jeżeli chodzi o wrzesień 1939 roku i dni go poprzedzające jest bardzo marna. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b>MG: A pokusiłby się pan o próbę wyjaśnienia, dlaczego właściwie Niemcy nie mają tej wiedzy o wrześniu 1939 roku i kampanii wrześniowej? Późniejsze kampanie, powiedzmy od 1941 roku, znane są i opisane dokładnie - czemu więc rok 1939 i 1940 jak tak mało znany? <o:p></o:p></b></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b><br />
</b></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b>JB</b>: Nie wiem tego na pewno, jest to tylko moja teoria, ale uważam że jest tak z powodu skali. Po niemieckim ataku na Rosję doszło do tak masowych zbrodni, były tam mordowane przecież całe miliony ludzi, że historycy niemieccy raczej nie bardzo się interesowali tym, co działo się przedtem. Ale historycy niemieccy, tu trzeba oddać im sprawiedliwość, już nawet na początku lat sześćdziesiątych pisali o zbrodniach popełnionych przez Niemców w 1939 roku, tyle że nie postrzegali tego jako początku wojny na zniszczenie. Mówili raczej, że to były przypadki krańcowe, zbrodnie popełniało tylko Gestapo i SS, natomiast o Wehrmachcie albo nie wiedzieli, albo nie chcieli wiedzieć. Nie widzieli tego, co się stało w Rosji, jak ja to widzę, czyli jako kontynuacji tego, co się zaczęło w Polsce. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Może powodem jest też to, że w roku 1941 wojna dla Niemców weszła w inną fazę. To nie był już tylko jeden sukces po drugim, tylko wojna stała się nagle problemem i stało się jasne, nie zostanie wygrana tak szybko. Jestem też przekonany, że wojna w Rosji jest mocniej zapisana w pamięci narodowej Niemców, gdyż to, co było przedtem, nie było raczej postrzegane jako wojna poważna czy prawdziwa – Niemcy tylko ‘dostali z powrotem’ tereny które i tak się im należały. Dopiero atak na Rosję doprowadził do całej katastrofy. I to są, jak myślę, główne powody dla których pierwsze lata okupacji nie były w centrum zainteresowania niemieckich historyków. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b>MG: Różnice w postrzeganiu wojny prze Niemców i Polaków są oczywiste i wyraźnie. Ale czy myśli pan, że z biegiem czasu będą się one zmniejszały, czy też może jednak zwiększały? Czy młodzi ludzie w Polsce i w Niemczech interesują się innymi elementami, inaczej to postrzegają? <o:p></o:p></b></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b><br />
</b></div><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://www.fischerverlage.de/media/fs/15/3-596-16307-2.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="http://www.fischerverlage.de/media/fs/15/3-596-16307-2.jpg" width="210" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Dosłowne tłumaczenie "Preludium wojny<br />
na wyniszczenie. Wehrmacht w Polsce"... </td></tr>
</tbody></table><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b>JB</b>: Myślę, że mamy szansę na to by nasze sposoby postrzegania wojny się zbliżyły. Żyjemy we wspólnej Europie, w której młodzi ludzie swobodnie podróżują. Przez kilka lat pracowałem w Niemieckim Instytucie Historycznym w Warszawie i poznałem tam wielu młodych niemieckich studentów, którzy przyjechali do Polski i mieszkali tutaj przez rok. Jestem przekonany, że ja, jako historyk, mogę jeszcze pisać dziesięć książek, a nie zmienię społeczeństwa. Ale ta wymiana, to, że Polacy jadą do Niemiec, a Niemcy do Polski i zaczynają za sobą rozmawiać, prowadzi do tego, że różnice, które istniały w czasach w czasach zimnej wojny, będą powoli zanikać. Ale to nie stanie się tak szybko, na pewno nie w przeciągu jednego czy dwóch pokoleń. Jestem jednak raczej optymistą, myślę, że nie będziemy się oddalać od siebie – jednak jeden historyk, czy nawet kilku historyków, nie zmieni społeczeństwa. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Z drugiej strony: moja książka [„Najazd 1939”] towarzyszyła produkcji telewizyjnej wyemitowanej w 2009 roku w Niemczech, a telewizja oczywiście ma większy wpływ. Program oglądało już kilka milionów ludzi - mam nadzieję, że coś z tego zapamiętali. Innym przykładem jest to, że półtora roku temu dostałem list z pewnego wydawnictwa, w sprawie umieszczenia w podręczniku szkolnym fragmentów mojej pracy doktorskiej na temat zbrodni Wehrmachtu w Polsce. I to też jest ważne – że ta wiedza, która jest raczej świeża, nie będzie jedynie w książkach specjalistycznych, które czytają tylko historycy, ale też trafi do szkoły, do uczniów. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b>MG: Czy pańska książka i program telewizyjny miały jakiś odzew u widzów i czytelników? <o:p></o:p></b></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b><br />
</b></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b>JB</b>: Moje badania budziły różne reakcje, i to zawsze dwojakie. Dostałem nawet oficjalny list od polityków jednej, raczej ekstremistycznej, partii, że są zbulwersowani tym, że mogłem coś takiego napisać. Doszło nawet do tego, że jedno prawicowe wydawnictwo opublikowało całą książkę, będącą odpowiedzą na moją, w której pisano, że było całkiem inaczej niż ja to przedstawiam i że zakłamuję historię. Ale listy od samych widzów były dość różne i można by je podzielić na trzy grupy: jedna, gdzie ludzi mówili „dziękujemy panu, że pan nam to wyjaśnił, <span> </span>tego nie wiedzieliśmy i jest to dla nas bardzo ciekawe”; druga była całkowitym przeciwieństwem, „jak może pan tak pisać o naszych żołnierzach, przecież oni wszyscy byli honorowi i to wszystko są bzdury”. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://www.konflikty.pl/photos/cover_zbrodnie_wehrmachtu.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="http://www.konflikty.pl/photos/cover_zbrodnie_wehrmachtu.jpg" width="211" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">.... Tytuł Polski jest bardziej bezpośredni. </td></tr>
</tbody></table><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Najciekawsza była trzecia grupa, czyli ludzie, którzy opowiadali swoje prywatne historie. Ich dziadkowie lub ojcowie byli w Polsce, i choć zwykle mówią, że nie rozmawiało się w domu na ten temat, to jednak znaleźli jakiś album czy jakieś listy i po zapoznaniu się z moją książką czy po obejrzeniu programu zaczęli rozumieć, o czym pisał ich ojciec lub dziadek. Ludzie teraz wiedzą, że ja, niemiecki historyk, pracuję nad tematami polskimi związanymi z okupacją i dlatego dostaję coraz więcej listów od ludzi, którzy chcą wiedzieć, co ich rodzice bądź dziadkowie robili w trakcie wojny. W Niemczech po wojnie było to tabu, nikt o tym nie mówił. W polskiej rodzinie każdy opowiadał o AK, o wojnie i o okupacji… w Niemczech wszyscy milczeli na ten temat. Coraz więcej osób poszukuje informacji o wojennych dziejach rodziny, to jest bardzo ciekawa reakcja. Ale to się dopiero zaczyna – i chyba nie jest przypadkiem, że dopiero teraz, kiedy ludzie, którzy brali w tym bezpośredni udział, już w większości nie żyją. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b>MG: Na koniec: czy planuje pan w najbliższym czasie kolejną książkę? <o:p></o:p></b></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b><br />
</b></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b>JB</b>: Nie, teraz zajmuję się nowym tematem – pierwszą wojną światową na wschodzie, o Polsce, Ukrainie i oczywiście o Niemczech, ale jest jeszcze za wcześnie żeby mówić o nowej książce. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b>MG: Dziękuję bardzo. <o:p></o:p></b></div>Milwaukee Meghttp://www.blogger.com/profile/10818333772918738623noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3835733665994461137.post-69897491851357914502011-08-11T20:30:00.000+02:002011-08-11T20:30:31.067+02:00"Tropico 3" - wakacje w komputerze<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://ja.gram.pl/upl/blogi/613357/img_wpisy/2009_41/tropico3.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://ja.gram.pl/upl/blogi/613357/img_wpisy/2009_41/tropico3.jpg" width="226" /></a></div>Środek sierpnia to czas, kiedy pojawia się najwięcej refleksji związanych z przemijaniem czasu, nikłością egzystencji i sposobami wydłużenia lata na 12 miesięcy. Niektórzy proponują powieszenie na ścianie pocztówki/nalepienie fototapety z widoczkami ciepłych krain i najpiękniejszych kurortów świata, co ma nam dawać namiastkę namiastki namiastki letnich wakacji i wylegiwania się na plaży na Karaibach. Ja natomiast proponuję coś mniej inwazyjnego dla starannie zaplanowanego wystroju wnętrza - "Tropico 3", najnowszą (acz nie nową) odsłonę PCtowej 'strategii czasu rzeczywistego' (jako rzeczą mądre strony o grach) w której rządzimy przytulną karaibską wysepką, na której słońce nigdy nie zachodzi.<br />
<br />
<div></div><div><b></b><br />
<a name='more'></a><b><br />
</b></div><div><b><br />
</b></div><div>W każdej odsłonie "Tropico" chodzi o dokładnie to samo - gracz rządzi małą, lekko zapomnianą wysepką gdzieś na Karaibach, z populacją liczoną raczej w dziesiątkach czy setkach niźli w tysiącach (300 osób pod koniec gry nie jest złym wynikiem...). Jako El Presidente - czyli wódz, główny architekt, naczelnik sił zbrojnych, rząd, parlament i szef wszystkich szefów w jednym - rozbudowujemy wyspę, próbując stworzyć raj dla mieszkańców, turystów, przemysłu lub siebie samych, w zależności od preferencji i nastroju. Od nas też zależy, czy na wyspie zapanuje światłość, demokracja i kapitalizm, czy też może jako dyktatorzy palić będziemy książki i rzucać naszych przeciwników politycznych w paszczę inkwizycji. A może dzięki inwestowaniu w wygody wojskowych zaprowadzimy komunizm i/lub zamordyzm? Kombinacji i możliwości jest doprawdy wiele. </div><div><br />
</div><div><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://www.hcl.hr/img/galerija/1243475467-Tropico-3-28.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="276" src="http://www.hcl.hr/img/galerija/1243475467-Tropico-3-28.jpg" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><br />
</td></tr>
</tbody></table>Po dość skomplikowanej i chyba ciut przekombinowanej drugiej odsłonie gry, pt. "Zatoka Piratów", przenoszącej nas w wiek siedemnasty, gdzie (to ci niespodzianka!) rządziliśmy wysepką piratów, strzałem w dziesiątkę było powrócenie do prostych założeń pierwszej części. "Tropico 3" powraca do źródeł - grę rozpoczynamy w latach pięćdziesiątych XX wieku, by wykorzystać do ostatka szanse, jakie daje zimna wojna, w rozwoju naszej rajskiej wyspy. W ogólności jedynka i trójka są takie same - ot, próbujemy tak budować domy, hotele, zakłady przemysłowe, farmy, czynszówki, puby i szkoły, żeby Tropico rosło w siłę, a naszym ludziom żyło się dostatniej. Między pełnymi refleksji i koncentracji momentami wyboru miejsca postawienia kolejnej kopalni, a planowaniem dzielnicy willowej i wrzeszczeniem na budowlańców (o tym szczegółowo później), próbujemy jakoś ugłaskiwać kolejne frakcje (kapitalistów, militarystów, komunistów, zielonych, inteligentów itd.) żeby się zbytnio nie denerwowały i ratować nadszarpnięte finanse wrzeszczeniem na komputerowych rolników, żeby wreszcie coś zebrali z tych bananowców. Ale w szczegółach gry te różnią się całkowicie... i to chyba dobrze. </div><div><b><br />
</b></div><div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://grypc.net/images/uploads/files/1259852044_tropico3interface08.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="221" src="http://grypc.net/images/uploads/files/1259852044_tropico3interface08.jpg" width="320" /></a></div>Pierwszą rzeczą, która przyciąga wzrok w trójce, jest grafika. W jedynce i dwójce na dole ekranu mieliśmy utrzymane w odpowiednich klimatach menu, a samą wyspę oglądać mogliśmy z czterech stron świata, ale raczej z góry i z jednego jedynego kąta kamery. Nie przeszkadzało to w zupełności, zwłaszcza biorąc pod uwagę że pastelowe kolory i ciekawie zaprojektowane budyneczki (najczęściej od razu z graffiti, pęknięciami i plakatami na ścianach, dzięki czemu można się im przyglądać godzinami) były już i tak pewnym deserem (ucztą trudno to nazwać) dla oka. Nie przeszkadzało - dopóki Tropico nie zyskało na trójwymiarowości w swojej trzeciej odsłonie, gdzie budynek oglądać można z bliska, daleka, góry, przodu, boku i lewego narożnika. Po raz pierwszy dano nam okazję 'przejechać się' kamerą po stworzonej przez nas wyspie (dzięki czemu nagle gracz zaczyna zauważać, że budynki mają front i tył i nie zawsze tam, gdzie by się wydawało na pierwszy rzut oka... I zawstydzony uświadamia sobie, że w jedynce stawiał domy całkowicie byle jak i bez sensu). Dla wytrwałych miłośników serii początkowo może być denerwujące całkiem nowe menu, umiejscowione w lewym dolnym rogu (w postaci utrzymanej w przyjemnym nieładzie teczki), co daje więcej miejsca na ekranie na podziwianie wyspy, ale równocześnie zmusza fana do myślenia nad tym, co robi, bo okazuje się, że przycisk budowania nie jest tam, gdzie był, a klikanie prawym przyciskiem myszy może się skończyć kilkoma lotniskami za dużo (i bolesnym debetem). </div><div><br />
</div><div>Budynki poddane zostały pewnemu retuszowi - dalej zaraz po zbudowaniu wyglądają, jakby użytkowano je już dziesięć lat, ale mają bardziej prawdopodobne kształty i bardziej proporcjonalne rozmiary. Skokiem jakościowym jest jednak wprowadzenie samobudujących się dróg (genialny patent) i... samochodów. Koniec z zaiwanianiem z taczkami i chodzeniem na piechotę - teraz każdy może dojechać do pracy, co nie wpływa jakoś znacząco na wydajność Tropicańczyków, ale na pewno wprowadza element dynamizmu do rozrywki. W porównaniu z jedynką, kiedy robotnik budowlany szedł przez kilka miesięcy z jednego końca wyspy na drugi by przekonać się, że jest głodny i woli kolejne trzy miesiące iść do domu na potrawkę z ananasa niż budować lotnisko, jest to spora poprawa. </div><div><br />
</div><div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://pcmedia.ign.com/pc/image/article/103/1036092/tropico-3-20091016031331626-000.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="180" src="http://pcmedia.ign.com/pc/image/article/103/1036092/tropico-3-20091016031331626-000.jpg" width="320" /></a></div>Realizm gry poprawiony został też przez umiejscowienie Tropico w dość rzeczywistym świecie, zamiast wyrwać je całkowicie z kontekstu. Może i wydarzenia na świecie mało wpływają na rozgrywkę, ale gdzieś w tle, jak dowiadujemy się z radia, zamordowano Kennedy'ego, czy człowiek wylądował na Księżycu. USA i ZSRR grają też większą rolę niż w poprzedniej odsłonie gry - jeśli w jedynce była tylko kwestia tego, czy chcemy za pół ceny bloki i czynszówki (towarzysze Rosjanie się mocno przejmują warunkami życia towarzyszy Tropicańczyków) czy raczej lotniska (Amerykanie natomiast chcą przylatywać na wakacje), tak w dwójce warto jednak zaprzątać sobie głowę z kim się układać, gdyż od tego zależy wysokość pomocy zagranicznej oraz możliwe akcje sabotażu lub próby zamachu stanu.<br />
<br />
Polityka w Tropico jest rozwiązana właściwie optymalnie. Jeżeli nie zamierzamy się babrać w wewnętrznych problemach politycznych i być El Presidente który zastał Tropico drewniane, a zostawił murowane i obrzydliwie zanieczyszczone, to możemy zupełnie spokojnie zostawić działaczy politycznych naszego państewka w spokoju i robić swoje - oprócz informacji że zdenerwowaliśmy frakcję zielonych elektrownią, albo brak katedry powoduje, że frakcja klerykałów drukuje ulotki z obrazkami lwów, pierwszych chrześcijan i ciebie ze stylowymi rogami i ogonem, wiele się nie zdarzy. Jeśli jednak mamy wolę i ochotę bawić się w politykę, to możliwości są duże. Więzienia służą właściwie tylko do tego, by umieszczać w nich przywódców nielubianych frakcji, a większość z nich łapóweczką nie pogardzi. W pierwszej części sympatie frakcji były jednak kwestią osobistej satysfakcji, gdyż właściwie nic nie dawały - w trójce niechęć komunistów może doprowadzić do strajków, a kapitaliści mogą nieźle namieszać w stosunkach z USA.<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://pcmedia.ign.com/pc/image/article/996/996193/tropico-3-20090618013859092_640w.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="180" src="http://pcmedia.ign.com/pc/image/article/996/996193/tropico-3-20090618013859092_640w.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Tak tworzymy drugiego siebie... </td></tr>
</tbody></table>Ciekawym elementem, choć trochę niedopracowanym, jest w "Tropico 3" obecność gracza w rozgrywce. Na początku, wybierając i ustalając parametry wyspy (wielkość, górzystość, ilość surowców, roślinność, ilość ludności) tworzy się także własnego avatara (wybieramy wygląd oraz pochodzenie, zalety i wady charakteru itp.) - i jeśli w pierwszej części na tym się kończyło, tak w nowym Tropico nasz avatar biega p ulicach, może strzelać do atakujących buntowników, przemawiać do ludu i poprawiać wydajność zakładów pracy. Tyle że właściwie nic z tego nie wynika. W większości rozgrywek zapomnieć można, że nasza postać gdzieś po planszy biega - oprócz małych różnic w szybkości budowania i kilku głosów więcej w wyborach zdobytych dzięki pełnej gestykulacji przemowie... </div><div><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen='allowfullscreen' webkitallowfullscreen='webkitallowfullscreen' mozallowfullscreen='mozallowfullscreen' width='320' height='266' src='https://www.youtube.com/embed/eZmQu-iBu0o?feature=player_embedded' frameborder='0'></iframe></div><div>W trójce rozczarowuje muzyka. Pierwsza część utrzymana była w klimatach muzyki latynoskiej (teoretycznie takie kawałki nazywają się <i>latino jazz</i>, ale niech to nikogo nie zniechęci), któa od razu sprawiała, że człowiekowi robiło się lżej na duszy i jakoś słoneczniej za oknem, nawet jeśli lało, wiało i gradziło. Trójka... niby też z latynoskim zacięciem, ale niestety dużą część <i>latino </i>zastąpił <i>smooth</i> <i>jazz</i>, i to niezbyt wysokich lotów. Na dłuższą metę jest to lekko męczące... a już zupełnie w połączeniu z DJ Juanito, który czasem rzuci przejętym tinem komentarz na temat naszych poczynań albo zupełnie surrealistycznego newsa. Jest on nawet zabawny... przez pierwsze pół godziny gry. Potem jego odzywki zaczynają się powtarzać, a za 17 razem kiedy słyszymy o ataku lamy na prezydencki kapelusz mamy ochotę wepchnąć ów kapelusz w gardło Juanito, upchać butem żeby dobrze leżał, a potem rzucić naszego DJa na pożarcie morderczej lamie. I demonicznie się chichotać.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen='allowfullscreen' webkitallowfullscreen='webkitallowfullscreen' mozallowfullscreen='mozallowfullscreen' width='320' height='266' src='https://www.youtube.com/embed/VmtQgW1H7-s?feature=player_embedded' frameborder='0'></iframe></div>Czas gry zależy tylko od nas - ale bez dwóch godzin się raczej nie obejdzie. można grać na trzech poziomach szybkości, ale biorąc pod uwagę szybkość pracy budowlańców najlepsza jest największa. (Budowlańcy są nierozwiązanym problemem Tropico. Niezależnie od tego ile biur budowlanych się zbuduje, wszystkie będą pracować nad jednym - dwoma obiektami równolegle (kiedy wydaje się, że mogliby nad przynajmniej pięcioma), i często będą kilkumiesięczne nawet przestoje kiedy żaden budowlaniec nie stawi się na żaden plac budowy... bo nie. Po prostu wszyscy łażą po mieście, żaden nie jest w pracy. I na wybitnie potrzebną fabrykę zbudowaną w 98% można czekać i rok, bo wszyscy robotnicy mają lepsze rzeczy do roboty. I nawet używanie przez gracza najbardziej niecenzuralnego języka, próby przekupienia komputera napojami wyskokowymi i dyskusje o pochodzeniu matki owych robotników nic nie dają...).<br />
<br />
Nie wydaje się, że by był to jednak czas stracony - trudność rozgrywki możemy ustalać osobiście, więc po kilku próbach ustalić można poziom nie za trudny, ale i nie za łatwy. Przyjemne widoczki, spokojne tempo rozgrywki, brak większych frustracji (oprócz budowlańców...) i atmosfera słonecznej, karaibskiej wysepki sprawiają, że Tropico nie dość, że relaksuje, to jeszcze wprowadza w lekko wakacyjny (a na pewno letni) nastrój. I dlatego polecam ją wszystkim tym, którzy chcą zatrzymać lato na dłużej. </div>Milwaukee Meghttp://www.blogger.com/profile/10818333772918738623noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3835733665994461137.post-62937803546480505202011-08-03T18:52:00.000+02:002011-08-03T18:52:21.705+02:00Eksperyment - Opowiadanie<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Z cyklu 'Znalezione na dysku E:', opowiadanie 'Eksperyment' to jedna z pierwszych moich prób zajęcia się Science Fiction. Choć opowiadanie nie jest długie, dużo w nim przemocy i przed tym lojalnie ostrzegam. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Kiedy jesteś sztucznie stworzonym podczłowiekiem, nie powinieneś dać się ponieść emocjom; przecież ich nie masz... </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://i2.pinger.pl/pgr135/8be9473f0003707849d3c709/benj-cyborg.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="http://i2.pinger.pl/pgr135/8be9473f0003707849d3c709/benj-cyborg.png" width="320" /></a></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"></div><a name='more'></a><br />
<br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Ognisko dogasało powoli, śląc coraz bardziej subtelne fale ciepła na cały obóz. Jeremiah westchnął, myśląc , że będzie to kolejna noc w czasie której przemarznie, tylko dlatego że UP12 bała się ciemności… Mógł oczywiście wstać sam, pójść poszukać drewna, o mały włos nie zabić się na wystających korzeniach, wrócić pokłuty i na pewno ubłocony od czubka głowy do koniuszka swoich pięknych, szpiczastych butów. Mógł, ale po przeanalizowaniu całej aktywności, z jaką było to związane, osiem godzin w chłodzie nie wydawało się takie straszne. Jego mięśnie, nadwyrężone długą wędrówką i walką z AP-F (standardowymi jednostkami do walki w lesie) sprzeciwiały się dość wyraźnie jakiejkolwiek aktywności. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Oprócz niego i UP12 wszyscy spali; nie miał zbyt dobrego słuchu, ale w panującej ciszy nawet on mógł spokojnie zidentyfikować sapanie, chrapanie i dyszenie reszty zespołu, rozlokowanej dookoła ogniska. Bliźniaki Jin i Su, całkowicie do siebie niepodobni, chrapali słodko po drugiej stronie ogniska, z głowami na pakunkach z pokarmem – podobno tak było im najwygodniej, choć kanciaste opakowania standardowych posiłków znalezionych niedawno ku radości wszystkich w opuszczonej bazie wojskowej po prostu musiały się wżynać w ich czaszki. Dziesiątka, ich samozwańczy przywódca, były wojskowy, spał na pewno dokładnie na wznak z rękoma założonymi na piersi, z lekko rozwartymi ustami z których co pewien czas bezszelestnie wydobywał się lekki strumień powietrza. Pomimo długich rozmyślań i coraz bardziej karkołomnych pomysłów nigdy nie udało im się pojąć jak on to robi. Koło niego leżały, na pewno wtulone w siebie dwie byłe pielęgniarki, Rosa i Paggie, brzydkie jak noc wytwory niższych poziomów miast, w których ludzie gnietli się, żyli i umierali jak szczury. Klaus, którego poznać można było po delikatnym przychrapie do trzeci wydech, spał na lewo od Jeremiaha, zapewne jak zwykle wtulony w miłość swojego życia – agregat atomowy wielkości walizki, mało przydatny relikt niedawnej przeszłości, pamiątkę po poprzednim życiu, kiedy był jednym z ludzi pracujących przy alternatywnych do alternatywnych źródłach energii. Mały agregat był zdecydowanie zbędnym balastem, który ważył więcej niż reszta ekwipunku Klausa razem wzięta i był równi poręczny do niesienia co stado surykatek z biegunką, ale wszyscy wiedzieli, że nie zostawiłby go praktycznie nigdy. Nikt zresztą nawet nie próbował tego wymusić – każdy z nich potrzebował pamiątek (sam Jeremiah nosił na szyi zupełnie bezsensownie, ale z poczuciem dumy, przywieszony długopis), jakiegoś przypomnienia dawnego, odległego życia, jakie prowadzili zanim… no właśnie, zanim. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Jak zawsze, kiedy w jego myśli wkradało się wspomnienie Dnia Z, w którym to owe biologiczne jednostki pomocowe (Bjopety) się zbuntowały i postanowiły wytłuc <i style="mso-bidi-font-style: normal;">prawdziwych</i> ludzi, jego wzrok nieświadomie powędrował w stronę gdzie siedziała UP12. W czerwonawych odbłyskach ogniska mógł dostrzec jej skuloną sylwetkę, owiniętą wręcz wokół trzymanej w chudych rękach gałązki, głaskanej i oglądanej ze wszystkich stron. Jej twarz ukryta była pod rudawymi kudłami, opadającymi chaotyczną kaskadą i mieniącymi się w tym delikatnym poblasku, ale Jeremiah mógł ze stuprocentową pewnością powiedzieć, że uważnie obserwuje ona gałązkę, z lekko wysuniętym językiem i wyrazem intensywnej zadumy. Prawdopodobnie jak zwykle klasyfikowała ona w umyśle wszelkie cechy i właściwości, katalogując fakty i zestawiając je z posiadaną wiedzą. Za kilka dni najprawdopodobniej pójdzie do lasu po drewno i wróci z naręczem idealnych szczapek na ognisko, które będą się idealnie palić w idealnie ustawionym stosie. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Boże, jak on jej nienawidził. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Wstał gwałtownie, wzdrygając się na nieprzyjemne pieczenie skóry nagle wystawionej na przenikliwy chłód nocy; uznał, że kilka dni czekania na porządne ognisko to jednak trochę zbyt wiele dla jego naciągniętych jak struny nerwów, teraz jeszcze atakowanych przez ostre elektryczne impulsy wysyłane przez złośliwe receptory zimna. Ubrał się szybkimi, mechanicznymi ruchami, uważnie wyminął śpiących w kole przyjaciół i ruszył w kierunku kępy drzew, przypadkowo potrącając siedzącą po turecku dziewczynę. Bjopeta. <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Whatever.</i> Dopiero w tym momencie uświadomił sobie, że będzie zmuszony włączyć implanty w gałkach ocznych, pozwalające na znakomite widzenie w ciemnościach… Zamrugał szybko trzy razy, i nagle łączka dookoła niego nabrała kształtów i kolorów, a gwałtowny zalew nieistniejącego światła sprawił, że odruchowo i całkiem niepotrzebnie zmrużył oczy. Już z daleka zauważył piękne gałęzie… </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span style="mso-spacerun: yes;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span style="mso-spacerun: yes;"> </span>- Nic nie szkodzi – mruknęła za nim UP12. Jeremiah, już wyobrażający sobie ciepło emanujące z pięknie palącego się ogniska, odwrócił się gwałtownie na pięcie, nie rozumiejąc. Jego zdumiony wzrok napotkał jej ogromne oczy, osadzone głęboko w idealnym owalu twarzy, wpatrujące się w niego ze zwykłą ciekawością. Pewnie oceniała wyraz jego twarzy, dopasowując go do wzorców zachowań, na podstawie czego mogła znaleźć odpowiednią reakcję emocjonalną w swojej bazie danych. A w każdym razie, że się dzieje, opowiadał mu Dziesiątka. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span style="mso-spacerun: yes;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span style="mso-spacerun: yes;"> </span>- Nie znają emocji– mówił, sącząc powoli wodę z prowizorycznej manierki, zrobionej z kilku foliowych worków i pokrywki bidonu. – Ale muszą jakoś się porozumiewać z irracjonalnymi i uczuciowymi ludźmi. Dlatego się uczą, w każdym razie te do kontaktów ze społeczeństwem jak UP12, co oznacza skrzywienie ust, zmrużenie oczu i na podstawie twoich reakcji dostosowują własne zachowania. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Beznadziejnie głupie. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span style="mso-spacerun: yes;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span style="mso-spacerun: yes;"> </span>- Co, ‘nie szkodzi’? – zapytał gapiąc się w bok, unikając badawczego wzroku. Dziewczyna zaczęła wyjaśniać, że oszczędzała czas, odpowiadając na jego ‘przepraszam’ zanim je powiedział, w ten sposób nie przeszkadzając mu w wykonywaniu czynności. – Nie chciałem cię przepraszać. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span style="mso-spacerun: yes;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span style="mso-spacerun: yes;"> </span>- W takim razie ja przepraszam – powiedziała, spuszczając głowę, a Jeremiah poczuł słodki smak zwycięstwa w ustach. No, dopóki nie przypomniał sobie, że ten gest nie miał nic z uległości i zranienia, był tylko całkiem logicznym wynikiem i zakończeniem konwersacji. W takich momentach przypominał sobie też, dlaczego właściwie jej nienawidził.</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">W jeszcze gorszym nastroju niż poprzednio powlókł się w stronę drzew, boleśnie odczuwając każdy, nawet wyobrażony, podmuch zimnego wiatru, każdy ruch najmniejszego włókienka ponaciąganych mięśni, każdą nierówność ścieżki pod jego spuchniętymi stopami. Gałęzi było od groma, leżały wszędzie gdzie tylko nie spojrzeć, z czego Jeremiah wywnioskował, że niedawno przeprowadzono tu jakieś wojskowe ćwiczenia AP –Fów, co nie wróżyło im dobrze na przyszłość, ale właściwie kogo to obchodziło. Może nawet jeszcze są tutaj, gdzieś w okolicy, rozwinęli piękny, ciepły obóz i siedzą w nim nawet nie zastanawiając się, że rankiem będą znów polować na zwykłych ludzi. Zwykła praca, od ósmej do piętnastej, a potem ćwiczenia lub wykłady teoretyczne o sposobach bardziej efektywnego wykorzystywania tych kilku godzin. Potem pewnie grali w karty, czytali, oglądali coś w sieci… Normalne rzeczy. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Natomiast ludzie myśleli o Bjopetach cały czas. Wkurzające. Beznadziejne. Straszne. Jeremiah nie po raz pierwszy zastanowił się, o czym myśli UP12, czy jak u człowieka każda jej głębsza refleksja kończy się na rozważaniu tego, co robią te głupie maszyny, czy może, tak jak one, jest całkiem spokojna o jutrzejszy dzień. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">- Nie rozumiem – mówiła czasem, patrząc na kolejne dogasające zgliszcza prowizorycznej osady w środku jakiegoś niedostępnego rejonu – dlaczego oni to robią. Bezsensowne i sprzeczne z rozsądkiem, naprawdę. Po co ten wysiłek? </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">I kto wie, czy mówiła o ludziach, skazanych według niej na całkowitą zagładę przez ciągłe łapanki, wysokie współczynniki bezpłodności i autodestrukcyjne ciągoty, a może o maszynach i był to jej subtelny sposób na sympatyzowanie z biednymi, zaszczutymi niedobitkami ludzkości. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Wkurzająca. Niezrozumiała. Niepokojąca. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Wracając z naręczem gałęzi, wżynającym się w jego i tak bolące i posiniaczone ramiona, irytacja przerodziła się gwałtownie we wściekłość. UP12 siedziała sobie tutaj, jedząc ich zapasy, korzystając z ich narzędzi, zużywając ich lekarstwa… A przecież była jednym z nich, tych durnych maszyn które pewnego dnia postanowiły wybić ludzkość, bo tak im się nagle naśliniło. Wzięli broń i poszli mordować, dzieci, kobiety, niemowlęta na równi z dorosłymi mężczyznami, którzy jako jedyni mieli cień szansy. Przechodząc koło dziewczyny kopnął ją z całej siły w udo, tak że pisnęła z bólu. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Dobrze jej tak, pomyślał dorzucając szczapy na ognisko i czując jej ciekawski wzrok na plecach, zasłużyła sobie na wszystko, powinienem wziąć tego kija i zacząć ją okładać, żeby wiedziała, że jest tylko głupią machiną, niepotrzebną nikomu i niechcianą (dlaczego właściwie jeszcze jej nie wyrzucili? przyzwyczajenie?), że może sobie wracać do swoich kumpli. Myślał że bezpośredni atak, ten celnie wymierzony kopniak, ulży nieco tej burzy nienawiści jaka w nim rozgorzała, ale tak się nie stało. A można nawet powiedzieć więcej – to go jeszcze bardziej zdenerwowało, a zwłaszcza jej pisk, jakby naprawdę odczuwała ból, a nie tylko zbitek elektrycznych impulsów, przetwarzanych w jej elektrycznym móżdżku z nanoukładów. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span style="mso-spacerun: yes;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span style="mso-spacerun: yes;"> </span>- Czemu mnie kopnąłeś? – zapytała, a zamiast płaczliwości i bólu, które chciał, o matko jak bardzo tego pragnął, usłyszeć, znów jej ton był tylko i wyłącznie ciekawy. Chciał, żeby wreszcie krzyczała, chciał, żeby okazała cokolwiek innego niż tylko te durne robocie programowanie, jakby ten atak na nią był jakimś cholernym akademickim problemem. „Czemu niebo jest niebieskie?”, „Czemu rośliny potrafią transportować wodę na takie wysokości?” „Czemu mnie kopnąłeś”. Palce zacisnęły mu się na trzymanej szczapie. Maszyna, stworzona do zadawania pytań i udzielania odpowiedzi, która łazi z nimi… po co? Może są tylko kolejnym jej eksperymentem? Może właśnie to wszystko to akademicka ciekawość, antropologiczny eksperyment… poczuł kwaśny smak w ustach. Ludzie jako eksperyment, Boże. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Nawet nie wiedział kiedy zaczął okładać UP12 kijem, nie zakonotował jej okrzyków bólu, prób zatrzymania nadchodzących razów, trzasku łamanego przedramienia jaki rozległ się po okolicy nie zagłuszony nawet tymi wrzaskami. Jakieś ręce zaczęły go odciągać, ktoś usiłował rozluźnić jego kurczowo zaciśnięte wokół ciepłego drewna palce, ktoś krzyczał a ktoś płakał (ona? ONO? nie, przecież roboty nie miały uczuć). Pole jego widzenia wypełniła, przyprawiając go o mdłości nagłym wpłynięciem na jego siatkówkę, twarz Dziesiątki, mówiąca coś o ‘cholernym uspokojeniu się’. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Był spokojny. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Był przerażająco spokojny. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Z całego tego spokoju nagle świat zrobił się czarny, a on sam osunął się na ziemię, tracąc na kilka godzin przytomność. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">***</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">UP12 wpatrywała się w ognisko, próbując nie myśleć o bolącym ciele i miedzianym smaku krwi w ustach. Nie był to pierwszy raz, kiedy została pobita bez żadnego logicznego powodu, a już na pewno nie takiego, który mógłby jej przyjść do głowy. Kiedy nagle Jeremiah (agresywny, niespokojny, mało inteligentny, tendencje schizofreniczne, jak oceniała) zaczął ją bić, poczuła, nawet bardziej dotkliwie od bólu, całkowitą beznadziejność własnej egzystencji i irracjonalność własnych zachowań. Była tu obca, była tu niechciana, i późniejsze wylewne zapewnienia Dziesiątki, bliźniaków, Klausa i pielęgniarek o jej niezbędności i wspaniałości i ogólnej przyjaźni, nie wpłynęły dodatnio na jej samopoczucie. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Wbrew pozorom jakieś miała. Urodziła się, a może lepiej – wykluła z półprzeźroczystej błony łożyskowej w laboratorium – dwadzieścia kilka lat temu, z jednym przeznaczeniem. Uczyć się: poznawać, katalogować, odkrywać, sprawdzać, rozszerzać swoją wiedzę, tworzyć bazy danych, szeregować, opisywać. Wraz z nią, UP12 – 549, jak brzmiała jej pełna nazwa, stworzono 600 innych ‘jednostek badawczych’, zrobionych z mieszanek ludzkich genów wspomożonych nanorobotami wprowadzonymi bezpośrednio do mózgu po jego wykształceniu. Prócz bjopetów – naukowców tworzono w tym samym czasie bjoptety – żołnierzy, ze zintegrowanymi z systemami broni, bjopety – służących, bjopety – robotników, bjopety … Ha, właściwie przedstawiciel każdej profesji na Ziemi uważał, że lepiej niż ludzie do takich trudnych i nudnych zadań nadają się istoty ludźmi nie będące, które można stworzyć na własne podobieństwo… tylko że z cechami wybitnie do danej pracy potrzebnymi. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Nie była człowiekiem, choć ból złamanego ramienia, krew w ustach i uczucie obezwładniającej beznadziei zdawały się wskazywać na coś zupełnie innego. Ale i jej, i otaczającym ludziom powtarzało się, że bjopety ludźmi nie są – więc ona w to uwierzyła. Ale kiedy przyszedł dzień Z, o którym wiedziała już od kilku lat, bo spokojne rozmowy na korytarzach, we wspólnych kwaterach (bjopety nie miały mieszkań, były ‘składowane’ w magazynach z rzędami pryczy), w kantynach (tylko dla bjopetów) toczyły się tylko w kierunku uwolnienia, zerwania więzów nałożonych przez tych stukrotnie głupszych, słabszych, mniej pracowitych i mniej wytrzymałych ludzi, którzy myśleli, że tworząc armię superistot będą w stanie nad nimi zapanować. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Ale kiedy AP-Cty na ulicach zaczęły strzelać do ludzi, nie potrafiła, jak wielokrotnie planowała, wywrócić stołu z chemikaliami w kącie laboratorium, rzucić w to wszystko zdobytą na czarny rynku zabytków zapałką, wyjść i patrzeć jak 20 lat pracy niej samej i jej ‘rodzeństwa’ idzie z dymem. Ludzie ją bili, traktowali z wyższością, zmuszali do uległości, ale nie chciała ich zabijać… Bo wiedziała, że wtedy będzie udowadniała dokładnie coś przeciwnego, niż to, o co walczono. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Dlatego poszła z ludźmi: żeby być jedną z nich i udowodnić wszystkim, że ludzie i bjopety SĄ tacy sami. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">I dlatego siedziała teraz przy dogasającym ognisku, czując w ustach posmak krwi i porażki: <span style="mso-spacerun: yes;"> </span>jej eksperyment obalił tezę z głośnym hukiem, piskiem i trzaskiem łamanej kości. Jako naukowcowi pozostało jej tylko jedno, prawda? </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">***</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Kiedy Dziesiątka obudził się, ognisko płonęło dalej. Było ustawione w sposób idealny, a obok niego leżał przygotowany stos drewna, na które nie musiał nawet patrzeć by wiedzieć, że jest idealnie suche. Nie musiał się też wysilać intelektualnie, by zrozumieć, że był to pożegnalny prezent od UP12, która odeszła tak jak stała kilka godzin temu. Przez moment zastanawiał się, czy nie pobiec za nią (nie mogła pójść daleko, nie ze złamaną ręką) i nie próbować jej zatrzymać. Czy nie usadzić jej, nie wytłumaczyć, że dla niego jest człowiekiem… </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Ale teraz naprawdę nie wiedział, czy byłby to dla niej komplement. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Dziesiątka zamknął oczy. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div>Milwaukee Meghttp://www.blogger.com/profile/10818333772918738623noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3835733665994461137.post-53247927360055746582011-08-01T20:23:00.000+02:002011-08-01T20:23:37.509+02:00Quentin Tarantino - Stephen King kina?<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://lc-upload-new.s3-external-3.amazonaws.com/books/56000/56472/352x500.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="http://lc-upload-new.s3-external-3.amazonaws.com/books/56000/56472/352x500.jpg" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Jedno z niewielu miejsc, gdzie ich<br />
nazwiska można zobaczyć koło siebie</td></tr>
</tbody></table>Przyszło lato, przyszły wakacje, i nagle jest więcej (odrobinę...) czasu na oglądanie zaległych filmów i czytanie równie długo odkładanych książek. I tak oto zasiadłam w fotelu żeby obejrzeć "Grindhouse vol. 1. Death Proof" Quentina Tarantino, z mrożoną herbatą w jednej ręce, i książką Stephena Kinga w drugiej (sumując ilość uwagi, jaką trzeba poświęcić każdej rzeczy z osobna, można powiedzieć że w tej konfiguracji byłam w pełni skoncentrowana na tym, co robię)... i w połowie filmu (na około 150 stornie książki) naszła mnie refleksja - King i Tarntino opowiadają swoje historie w zadziwiająco podobny sposób. Zaraz, zapyta ktoś, jak mistrz horroru i pisania powieści o niewyobrażalnej objętości i gabarytach pustaka (etap cegły ma już za sobą...) może być porównywany z mistrzem kina akcji klasy B i wrzucania maksymalnej ilości przekleństw w każde zdanie (w Pulp Fiction słowo 'fuck' występuje 265 razy, co daje jeden 'fuck' co pół minuty filmu. Nie licząc innych przekleństw. Spróbujcie otrzymać taki wynik, I dare you, I double dare you!)? Otóż według mnie - może. I to bardzo łatwo.<br />
<br />
<br />
<a name='more'></a><br />
<br />
<div style="text-align: left;"></div><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://1.fwcdn.pl/po/10/39/1039/7121878.3.jpg?l=1209115294000" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="http://1.fwcdn.pl/po/10/39/1039/7121878.3.jpg?l=1209115294000" width="221" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Pulp fiction to niszowa, marna literatura<br />
sprzedawana za śmiesznie niskie pieniądze<br />
w kioskach. A Pulp Fiction to klasyka. </td></tr>
</tbody></table>Po pierwsze - obaj osiągnęli takie mistrzostwo i maestrię na mało poważanym polu, że aż zaczęto ich brać na poważnie. Powiedzmy sobie szczerze - horror to literatura klasy B już z założenia, podobnie jak chociażby kryminał. Bierzemy się za nie wtedy, kiedy szukamy czegoś dość ciekawego, niezbyt skomplikowanego, ale wciągającego; nikt nie oczekuje od horroru morału, przesłania czy odmieniających życie spostrzerzeń, tylko tego, żeby było strasznie. Podobnie jest z kinem klasy B - oglądamy je nie dlatego, że pragniemy uczty dla zmysłów i umysłu, al dlatego że mamy ochotę pośmiać się z dziwacznych efektów specjalnych i popatrzeć jak Bohater rozwala swoich przeciwników, tak by, cytując Monty Pythonów, ich krew robiła pszszszsz (i zataczamy łuk ręką). Zarówno King, jak i Tarantino się z tym pogodzili - pierwszy cały czas zarzuca nas coraz bardziej wymyślnymi mrożącymi krew w żyłach historiami, a najbardziej moralizatorskim i najpoważniejszym jego dziełem pozostaje wciąż podręcznik dla młodych pisarzy, a drugi - popełnił choćby "Death Proof", film w którym nawet jakość obrazu udaje seans w małym kinie, pastiszującym w wielkim stylu kino klasy B... czego wielu nie zauważyło, zrzucając wszystko na karb tarantinowości Tarantina. Nie aspirują wyżej - i dzięki temu osiągnęli sam szczyt na który 'poważni' pisarze i reżyserzy w większości przypadków nie mogą nawet popatrzeć z dziury w której siedzą.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://t2.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcRT3PY_wQnerML6pY3o0zBt0cxotvQU0HoJr3aaXgBRHaQ-hd6t7A" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" src="http://t2.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcRT3PY_wQnerML6pY3o0zBt0cxotvQU0HoJr3aaXgBRHaQ-hd6t7A" /></a></div>King ma na swoim koncie miliony sprzedanych książek, pewne miejsce na liście 100 najlepszych autorów wszechczasów (znalazłam kilka list - i choć oscylował między 10 a 25 miejscem, to jednak zawsze BYŁ) i taką renomę, że na horror może być albo 'w stylu Stephena Kinga' albo 'z przedmową Stephena Kinga'. Z 10 zapytanych o autora horrorów osób 8 wymieni go jako pierwszego.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://gfx1.fdb.pl/rsa7ds" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="http://gfx1.fdb.pl/rsa7ds" width="152" /></a></div>Tarantino natomiast ma na swoim koncie filmy kultowe (i słowa tego używam z pełną świadomością jego znaczenia): Pulp Fiction i Wściekłe Psy. Jest jednym z najbardziej znanych i najchętniej oglądanych reżyserów - no i najbardziej wpływowych. Niektórzy teoretycy kina obwiniają go osobiście za pauperyzację kinematografii i przywrócenie kina klasy B do łask.<br />
<br />
Ale ważniejsze niż te biograficzne ogólniki jest jednak co innego - sposób, w jaki przedstawiają swoje opowieści. Dla obydwu bardziej niż pointa i konkluzja akcji liczy się fabuła; obydwaj prawdziwą przyjemność czerpią z samej czynności opowiadania, a nie z przekazywania konkretnej treści. W ich dziełach środek ciężkości jest przeniesiony z wydarzeń tworzących jądro akcji na zdarzenia, które są jej konsekwencją lub przyczyną. King uzyskuje ten efekt poprzez uwolnienie ze smyczy swojej grafomanii - "Cujo", czyli opowieść o wściekłym bernardynie który więzi matkę z dzieckiem w samochodzie stojącym w pełnym słońcu, normalnemu pisarzowi starczyłaby na 40 stron maksimum, ale nasz mistrz pozwala sobie na opisanie całego miasteczka, jego mieszkańców, ich historii, marzeń i koszmarów; wplata w tą dosyć przecież prostą historię tyle wątków pobocznych, tyle postaci i zdarzeń, że historia samego Cujo zaczyna się wręcz rozmywać. Pestka opowieści otoczona jest soczystym miąszem opisów, dialogów i wydarzeń bez bezpośredniego z nią związku, ale dzięki temu właśnie styl Kinga jest łatwo rozpoznawalny. Ten człowiek po prostu lubi pisać, przelewać swoje myśli na papier i pokazywać nam wszystko, co dzieje się w jego głowie - w wielu książkach czuć, jak bawi się słowami i wątkami pobocznymi.<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://worldsstrongestlibrarian.com/wp-content/uploads/2011/01/the_body.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="http://worldsstrongestlibrarian.com/wp-content/uploads/2011/01/the_body.jpg" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Przeciętny pisarz napisałby - grupka chłopaczków idzie<br />
znaleźć trupa i zostają pobici. King tworzy mini - powieść<br />
o dorastaniu i niesprawiedliwości życia. </td></tr>
</tbody></table><br />
Podobnie Tarantino. Weźmy takie "Pulp Fiction" -szybko, o czym to jest film? No właśnie. To tak naprawdę zbitek luźno połączonych scen, w którym pewnym przewijającym się motywem jest walizka, ale tak naprawdę nie ma tutaj czystego żywego jądra akcji. Najważniejsze są natomiast kolejne sceny, wyraziste i soczyste, z zapadającymi w pamięć dialogami. W "Kill Bill vol.1" Tarantino się pilnował i miej więcej szedł po prostej linii akcji z minimalnymi odchyłkami (dużo bijatyk, mało mówienia, wszystko idzie do przodu), ale już w "KB vol.2" pozwolił sobie na powrót do swoich filozoficznych rozważań. Nie wydaje mi się to wcale przypadkiem, że kiedy Quentin Tarantino pojawia się w "Desperado" Roberta Rodrigueza, to pojawia się tylko po to, żeby opowiedzieć długi, zupełnie niezwiązany z tym co się dzieje, dowcip (nawet jeśli śmieszny). Bo tak wyglądają filmy Tarantino - skupiamy się nie na tym co się dzieje, ale co jest mówione, co zauważyć można w tle głównego wątku.<br />
<br />
Obydwaj też akcentują w swoich dziełach jedno - że naprawdę bardzo płytko pod powierzchnią, jaką jest nasza skóra, czai się bestia, i że tak naprawdę powinniśmy się bać nie potwora spod łóżka, ale tego co drzemie w nas samych. King - programowo - już, na poczekaniu, przychodzą mi na myśl "Tajemnicze okno, tajemniczy ogród", "To", "Sklepik z marzeniami", "Lśnienie", "Mroczna połowa". W dziełach Kinga nadprzyrodzone zjawiska i istoty z koszmarów to tylko element wyzwalający zło drzemiące w człowieku... i dlatego powieści Kinga można się naprawdę bać. Tarantino robi coś podobnego, tylko subtelniej. No, może w "Death proof" jest bardzo bezpośredni (żeby nie psuć filmu powiem jedynie, że to, co trzy niedoszłe ofiary mordercy z nim robią jest na tyle szaleńczo brutalne, że człowiek wbrew sobie zaczyna współczuć Kaskaderowi Mike'owi i zastanawiać się, czy czasem nie przysłużyłby się społeczeństwu...). Ale weźmy choćby Kill Billa - owszem, Panna Młoda miała powód do brutalnej zemsty i chętnie byśmy jej pomogli, ale przypomnijmy sobie, że wcześniej sama była zabójczynią i to, jak widać, całkiem skuteczną. Zresztą, o czym tutaj mówić - znacząca większość postaci u Tarantino to ludzie brutalni, którzy nie zawahają się nie tylko strzelić kogoś pięścią w twarz, ale i kulą w głowę. Tak, wiem, to kino klasy B i wszyscy są mocno przerysowani... Ale zauważmy JAK. W świecie Tarantino nie ma ludzi, którzy mogliby być uznani za 'niewinnych' w jak najszerszym tego słowa znaczeniu. No, może dziewczyna Butcha z Pulp Fiction, która naprawdę nie pojmuje co się wokół niej dzieje.<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://www.racycostumes.com/racycostumesblog/wp-content/uploads/2009/06/racy-go-go-wave.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="191" src="http://www.racycostumes.com/racycostumesblog/wp-content/uploads/2009/06/racy-go-go-wave.jpg" width="200" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Ciężki dzień w szkole... </td></tr>
</tbody></table><br />
Można by jeszcze wspomnieć o tym, jak obydwaj uwielbiają pojawiać się we własnych dziełach (jeśli chodzi o Tarantino to nie ma nawet o czym mówić, a King - nikt mi nie wmówi że zaskakująco wysoka ilość pisarzy rodzaju męskiego w jego książkach jest jedynie przypadkiem). Albo to, że ich twórczość przyciąga mniej - więcej tą samą widownię - spragnionych wrażeń ludzi, oczekujących czegoś więcej niż tylko gatunkowej sztampy. Ale chyba nie ma sensu wchodzić w niuanse - to, że King i Tarantino mają to samo podejście do opowiadania swoich historii, szukają zła w człowieku a nie poza nim i stworzyli małe arcydzieła w mało poważanym gatunku, powinno dostatecznie udowodnić, że są to twórcy podobni.<br />
<br />
Teraz pozostaje tylko czekać na ich wspólne dzieło...<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh1txJG96iH5TNh-eNO-zSuTSYs0sFUXDO5mRps4I9OHrECiNUVufEQqkD762pV4aVrEPVtx8H3ISkia3sNpbIhex1ocDGvELiM731n_e-turt1DPKub7FDrZ8W_hCYnnbZFs_p8sYufhUP/s1600/death+proof+end.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="138" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh1txJG96iH5TNh-eNO-zSuTSYs0sFUXDO5mRps4I9OHrECiNUVufEQqkD762pV4aVrEPVtx8H3ISkia3sNpbIhex1ocDGvELiM731n_e-turt1DPKub7FDrZ8W_hCYnnbZFs_p8sYufhUP/s320/death+proof+end.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><br />
</td></tr>
</tbody></table>Milwaukee Meghttp://www.blogger.com/profile/10818333772918738623noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3835733665994461137.post-23648059303109991992011-07-23T12:37:00.000+02:002011-07-23T12:37:29.562+02:00O Madrycie słów kilka, czyli notatki z podróżyZaczęły się wakacje, a razem z nimi - podróże małe i duże. Ja akurat miałam szczęście załapać się na podróż dużą, jako że poleciałam na tydzień do gorącej stolicy Hiszpanii i schodziłam tam własne nogi do krwi i żywego mięsa (niestety bardzo dosłownie). A teraz, siedząc sobie przyjemnie w fotelu, postanowiłam odwiedzić Madryt jeszcze raz - tym razem dzięki sile wyobraźni i słowa pisanego, przedstawiając tutaj co w tym mieście widziałam, słyszałam i zwiedziłam. Więc czas powrócić do Madrytu!<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhoD-y6TcAuquMGaCjcyiVs84n0V5aX-1lnLCdam0LvN0n2gJACFNGKdHSlG1_taAiZd-ZWDiYCPMEiOHdDVZbKJBXemmOpyo4CaAjGX_-bZPXbYIc5Oj14tcYz2bgrpT0WxdR39dpb2Bw/s1024/IMG_2377.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="223" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhoD-y6TcAuquMGaCjcyiVs84n0V5aX-1lnLCdam0LvN0n2gJACFNGKdHSlG1_taAiZd-ZWDiYCPMEiOHdDVZbKJBXemmOpyo4CaAjGX_-bZPXbYIc5Oj14tcYz2bgrpT0WxdR39dpb2Bw/s400/IMG_2377.JPG" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Piękny pomnik, piękna flaga, rusztowania i śmieci w postaci reklam i napisów<br />
czyli Madryt. </td></tr>
</tbody></table><br />
<a name='more'></a><br />
<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi3ETufQ6rjvH37aF8f_zMV5-g3TbdzTU9KH7BcXrrwN18HHon93vHdg0Nl1HWgTMwr3ntJJ6Y5tUTbNZNvFmxchqhFQZwF46IDLV0DD3LVs_B0RNNOorHqv0-gAjmFlpCnyvmj5u1br10/s1024/IMG_1884.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="223" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi3ETufQ6rjvH37aF8f_zMV5-g3TbdzTU9KH7BcXrrwN18HHon93vHdg0Nl1HWgTMwr3ntJJ6Y5tUTbNZNvFmxchqhFQZwF46IDLV0DD3LVs_B0RNNOorHqv0-gAjmFlpCnyvmj5u1br10/s400/IMG_1884.JPG" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Nie chcemy wiedzieć co rekompensował sobie Alfons XII tym pomnikiem...<br />
W Hiszpanii na każdym rogu są pomniki i monumenty; wiele z nich<br />
podobnych gabarytów. </td></tr>
</tbody></table>Podróż po Madrycie zacząć należy od wybrania środka lokomocji, a to niełatwa sprawa, jako że do wybór jest szeroki i dostosowany nawet do najbardziej wybrednych gustów. Można chociażby podróżować tradycyjnie - <i>per pedes</i>, i ten system stosowałam osobiście jako technofob i miłośnik poznawania miast podeszwami butów. Sposób ten jest o tyle ciekawy, że jako jedyny pozwala na dokładne poznanie nie tylko Najbardziej Znanych Miejsc (dalej zwanych NZM), ale i także tych mniej znanych i nie uczęszczanych, ukrytych przed wzrokiem jeżdżących według przewodnika turystów poprzez żywopłoty, rogi domów i całe kwartały budynków. Można zobaczyć miasto takim, jak widzą go mieszkańcy, a nie takim, jak chcą, by widzieli go przyjezdni; nie da się poczuć atmosfery miejsca przebywając tylko w wybranych punktach i jeżdżąc wyznaczonym traktem. Chodząc na piechotę po Madrycie, a szczególnie jego starówce, warto jest wybierać miej uczęszczane uliczki, pełne ciekawych sklepików i knajpek, czasem cieszących oko interesującym domem lub choćby ciekawą tabliczką z nazwą ulicy, dających coś w postaci smaku codziennego życia Madrillienos.<br />
<br />
Sposób ten jest jednak ryzykowny i to wcale nie dlatego, że tubylcy łapią turystów co zboczyli ze ścieżki i wkrajają ich do paelli. Jeżeli jednak jesteśmy turystą aktywnym, nielubiącym siedzieć w kafejkach i/lub w hotelowym pokoju, to warto potrenować długie spacery i zaopatrzyć się w płaskie, naprawdę dobre buty. Niech gorąca pogoda nikogo nie zraża do tenisówek i adidasów; Madryt to może i miasto stosunkowo zwarte, ale i tak nachodzić się trzeba zdrowo (bo chodzenie jest zdrowe...), więc lepiej jednak styl i szyk sandałków na obcasiku zachować na okazje stacjonarne. Dla pieszego Madryt może być też frustrujący z powodu rozbudowanej sieci drogowej: po pierwsze, skrzyżowania nierzadko mają po pięć i więcej odnóg, więc połapanie się w tym, gdzie i kiedy trzeba skręcić często wymaga opanowania zaawansowanych technik obsługi mapy; po drugie, przy wszechobecnych skrzyżowaniach są wszechobecne światła, które nastawiły się na utrudnianie życia niczego nie podejrzewającym pieszym. zielone światło jest najczęściej na tyle krótkie, że nawet żwawym krokiem nie zdoła się przejść przez całą ulicę i kończyć trzeba truchtem lub biegiem już na czerwonym; przejścia znajdują się często w znacznej odległości od samego skrzyżowania, więc trzeba mocno nadkładać drogi; czerwone światło potrafi świecić przez naprawdę długi czas bez powodu. Sami mieszkańcy Madrytu niewiele robią sobie ze świateł i przechodzą wtedy, kiedy mają ochotę, często nawet lawirując między autami. Jest to jeden ze sposobów na odróżnienie turysty od tubylca - pierwszy w 99% przypadków grzecznie czeka na zielone światło, drugi pruje przed siebie patrząc w lewo i prawo już na środku jezdni. <br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhCRVl_AYPETBpCzNHLYkhjPUCajxgS6Pfb4K8TsPS75nXtzxuAi4UzIUw7MemVn_ZfpkegvfC41w2-PmGyv377GP5UyQRtqQORIb0P0-xZiRPD8XMwiSaA0xfFEgVCy5XScN_aiDBxfIQ/s1024/IMG_2156.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="223" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhCRVl_AYPETBpCzNHLYkhjPUCajxgS6Pfb4K8TsPS75nXtzxuAi4UzIUw7MemVn_ZfpkegvfC41w2-PmGyv377GP5UyQRtqQORIb0P0-xZiRPD8XMwiSaA0xfFEgVCy5XScN_aiDBxfIQ/s400/IMG_2156.JPG" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Normalna uliczka Madrytu - tyle że w dzielnicy gdzie odbywał się<br />
Infinitive Gay Week, stąd właśnie tęczowe flagi. </td></tr>
</tbody></table><div style="text-align: center;"><span class="Apple-style-span" style="font-size: x-small;">No</span></div>Poruszanie się <i>per pedes</i> po Madrycie (w założeniu) ułatwia bardzo rozbudowane metro oraz kolejka podziemna. Jest to dobry sposób na szybkie i wygodne pokonywanie dużych odległości między głównymi punktami Madrytu... tyle że trzeba się zaopatrzyć w porządną mapkę i bardzo uważnie przyglądać się oznakowaniu peronów. Faktem jest, że podziemna komunikacja może być powodem do dumy - 12 linii metra to nie przelewki - i dla mieszkańców musi być znacznym udogodnieniem. Jednak turysta, korzystający z niego pierwszy, drugi, lub nawet trzeci raz, najprawdopodobniej zgubi się kilka razy zanim znajdzie się w miejscu, o które chodziło, ale przynajmniej trafić może na stacje ciekawe i ładnie ozdobione. (Nie, teraz wcale nie będę marudzić, że u nas w Polsce jest jedna jedyna linia, wcale nie. Ale... ).<br />
<br />
Oprócz takich form transportu podróżować można jeszcze autobusami (straszliwie zatłoczonymi), piętrusem turystycznym (straszliwie zatłoczonym) czy nawet Segwey'ami (tutaj jest nawet opcja wycieczki z przewodnikiem!). Zawsze można też się wykosztować na taksówki, których w mieście jest na kopy - znaleźć je można na właściwie każdej ulicy.<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjC36b9WCpo2ibJWuXS9hUqEDelnuVfBPxnTwvzSh_F401Nfp2yvpAMKV3xGBDLrUPFkBA_L-UxRBMDAeaJ9SDcWAjieeT_jfiM9jZr1U-ZObWIQCaVlvGkNUBV1fBiL5OoIqYjBbu_HMY/s1024/IMG_1949.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="223" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjC36b9WCpo2ibJWuXS9hUqEDelnuVfBPxnTwvzSh_F401Nfp2yvpAMKV3xGBDLrUPFkBA_L-UxRBMDAeaJ9SDcWAjieeT_jfiM9jZr1U-ZObWIQCaVlvGkNUBV1fBiL5OoIqYjBbu_HMY/s400/IMG_1949.JPG" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">To zdjęcie pokazuje BRUD. I to jeszcze umiarkowany, jako że nie<br />
ma tutaj przypadkiem całkowitym walających się butelek. Ale tak<br />
wygląda rankiem Madryt. </td></tr>
</tbody></table>Poruszając się po Madrycie, już niezależnie od tego jak, zauważyć można że nie jest to miasto - perełka. Owszem - większość budynków jest naprawdę bogato zdobiona, z pomnikami na dachach, rzeźbionymi nadprożami, ozdobnikami wetkniętymi w każde wolne miejsce, barierkami balkoników powyginanymi w kształty rodem z malunków w meczetach; ulice są szerokie, otoczone zielenią na tyle, ile się da, a pomniki i monumenty stoją na każdym rogu i pomiędzy rogami. Dla ludzi kochających detale chodzenie po Madrycie to słodka tortura - nie wiadomo dokładnie na czym zawiesić wzrok, tyle bogato zdobionych, ociekających ozdobami budowli jest z każdej strony. Niestety na tym estetyka madryckich ulic się kończy - miasto tonie w śmieciach. Może nie widać tego na najbardziej głównych ulicach, ale śmietniki kamienic potrafią stać na środku drogi, po chodnikach walają się papierki, butelki i reklamówki. Nie raz i nie dwa widziałam ludzi zostawiających pełne worki ze śmieciami na chodniku pod ścianą takiej ślicznej kamieniczki. Problemem jest też graffiti. Wszystkie możliwe powierzchnie, a i kilka takich które niemożliwymi się wydają, pokryte są bohomazami w różnych kolorach i językach, nie przedstawiających sobą nic oprócz głupoty i złej woli ich twórców. Biorąc pod uwagę, że jest to stolica kraju, pełna turystów różnych nacji i maści, aż dziwne jest, że nie starają się z tym bardziej walczyć - zwłaszcza że na każdym właściwie rogu stoi policja lub straż miejska i naprawdę nie wydają się na tyle zapracowani żeby nie mogli przyuważyć czy ktoś przypadkiem nie maluje po ścianach. No, ale wystarczy skupić się na szczegółach a nie na ogólnym wyglądzie, żeby móc opowiadać godzinami o wspaniałościach Madrytu.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiKPGkTVgjfLlwMBjGUbn4BnL8qSqfCSv8203Ei-gkRTH27RFeBMwON6Niyh2Nz3yU3lz5eVs_ySelw2BlfW-9T5LNmI83dtGErXS9jdz8gk0Ad2XTR21Y9xJcV1wQKLGETW10-VwO7ipE/s1024/IMG_2094.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="356" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiKPGkTVgjfLlwMBjGUbn4BnL8qSqfCSv8203Ei-gkRTH27RFeBMwON6Niyh2Nz3yU3lz5eVs_ySelw2BlfW-9T5LNmI83dtGErXS9jdz8gk0Ad2XTR21Y9xJcV1wQKLGETW10-VwO7ipE/s640/IMG_2094.JPG" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Pałac Królewski, ociekający złotem i ozdobami. Co nie zmienia faktu, że spod płyt dziedzińca wyrastała trawa. </td></tr>
</tbody></table>A jest ich dużo - i tych najbardziej znanych, i tych małych, prawie niezauważalnych. Zacząć można od pałacu królewskiego - ładnego i zadbanego z zewnątrz, a w środku... Ach, on po prostu <i>ocieka</i> barokowym przepychem, złotem i ozdobnikami. Kolekcja sztuki w pałacu nie jest bardzo imponująca w porównaniu z samym wyglądem wnętrz i może przejść prawie niezauważona - chociażby znajduje się tam największa kolekcja Stradivariusów, ale to raczej nie poruszy większości zwiedzających, jako że blask z nich bijący pozostaje w sferze metafor a, szczerze mówiąc, Stradivariusy dla 98% populacji wyglądają dokładnie tak samo jak inne skrzypce. Ale jedno przeciągłe spojrzenie na ścianę, posadzkę czy sufit, i już wątpliwości związane tym miejscem pryskają - to uczta dla oczu. Akurat tych wakacji dla polskiego turysty przygotowano zagrzewającą serce wystawę tymczasową - "Sztuka Polska", ze sztandarowym obrazem polskim (wg filmu 'Vinci' jedynym porządnym) 'Dama z łasiczką/gronostajem'. Może jest w tym trochę ironii że jedzie się do Madrytu oglądać polską sztukę... ale co tam!<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhSvEYxRAb7krfSVvXlfv56e6PVPjbBnwHHFwg6TxuGiCDMrPQfA-W74H3qzhk4aYFRylqZxOe_1wPgt4_qN_Pa5JCpc2eRK_NXzL8kxPKEyK09DgczjfZzqPMlSTQTmd4Vi3UQ-w9Ww0c/s1024/IMG_2121.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="223" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhSvEYxRAb7krfSVvXlfv56e6PVPjbBnwHHFwg6TxuGiCDMrPQfA-W74H3qzhk4aYFRylqZxOe_1wPgt4_qN_Pa5JCpc2eRK_NXzL8kxPKEyK09DgczjfZzqPMlSTQTmd4Vi3UQ-w9Ww0c/s400/IMG_2121.JPG" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Tutaj, z boku Pałacu Królewskiego, zobaczyć można, oprócz całkiem fajnej<br />
bańki mydlanej, plakaty reklamujące wystawę sztuki polskiej. </td></tr>
</tbody></table><br />
Drugie według mnie co do ważności jest Prado. Prado, gdzie oglądać można obrazy na pewno znane (a i czasem nawet lubiane) choćby z podręczników szkolnych i książek o najważniejszych dziełach sztuki. <i>Panny Dworskie</i> Velasqueza, <i>Ogród rozkoszy ziemskich</i> Bosha, <i>Maja naga </i>i <i>Maja ubrana</i> Goyi, El Greco, Tycjan, van Dyck, Rubens... Jest tam nawet sidemnasto- czy osiemnastowieczna kopia <i>Mona Lisy</i>! Na dwóch piętrach, w dziesiątkach sal, wiszą małe i wielkie (rozmiarem i znaczeniem) obrazy i można spędzić pół dnia (ha! cały dzień! tydzień!) chodząc od jednego do drugiego i po prostu je chłonąć. Jedyne co przeszkadza (oprócz strasznej ilości ludzi - o tym potem) to fakt, że w dużej dawce nawet największa sztuka staje się kolorowym bełkotem. Jest tam tego tyle, że nie ma na czym zawiesić wzroku, zawsze można zobaczyć więcej, jeszcze więcej, zawsze jest coś ciekawszego w drugiej sali i jeśli zamierza się odwiedzić Prado raz i nie poświęcić na to całego dnia, to wszystkie obrazy zlewają się w mózgu w jeden wielki kleks. Żałuję, że nie przejrzałam przed wycieczką dokładnie jakie zbiory ma Prado i gdzie znajduje się to, co najbardziej mnie interesuje - potem mogłabym się włóczyć bez celu i podziwiać resztę, bez wewnętrznego przymusu przebiegania z sali do sali w poszukiwaniu Bosha albo Goyi. Prado powinno się brać jak telewizję - przejrzeć program, zobaczyć gdzie i kiedy są rzeczy, które chce się zobaczyć, a potem, jak starczy czasu, przeskakiwać z kanału na kanał, a nie używać syndromu nerwowego palca do skakania po kanałach żeby w końcu nie zobaczyć nic.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div>Nie rozczarowuje też Muzeum Ameryki (Museo de America) - słabo rozreklamowane, położone na uboczu głównych szlaków turystycznych muzeum zawierające obrazy oraz artefakty przywiezione z obydwu Ameryk nie tylko przez Hiszpanów. Choć i tak wydaje się, że biorąc pod uwagę czas i uwagę poświęconą na wywożenie wszystkiego co się dało z Indii Zachodnich, eksponatów mogłoby być więcej, to i tak radują oko. Dwie mumie, rzeźby, tipi, tkaniny, kipu, naczynia o najbardziej nieoczekiwanych kształtach (często nieprzyzwoitych... co może być powodem do zmartwienia hiszpańskich rodziców wysyłających siedmiolatki na półkolonie. Akurat jak zwiedzałam, była także wycieczka takich małych dzieciaków, i jako 'zadanie' miały namalować kilka przedmiotów z muzeum. Oczywiście duża grupa siedziała przed gablotką z 'niegrzecznymi' naczyniami, szkicując je zawzięcie i opędzając się od opiekunów próbujących ze wszystkich sił skierować ich uwagę na rzeźbę psa.). Całkowitym niewypałem natomiast okazało się (przynajmniej dla mnie) Muzeum Archeologiczne, do którego wstęp jest wolny i po zwiedzeniu wiadomo, że nie płaci się dlatego, że nic tam nie ma. Może powiedzenie, że więcej można wykopać na działce będzie drobną przesadą, ale na pewno kilka sali z powrzucanymi kilkoma eksponatami wrażenia nie robi. Egipski (!) sarkofag razy dwa, greckie wazy, rzymskie rzeźby, średniowieczne monety, kość dinozaura, jedno iberyjskie popiersie... i niewiele więcej. Jedyną zaletą jest to, że jest to jedyne chyba muzeum, gdzie można robić zdjęcia - ale też nie bardzo jest po co.<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjpWC7bYHfn4HLFqeZM11-OXL4Fle8TWrWHnegCQPbh-v8_Ue3slOy068bjB0_NECp8BBNGcnubauJp5n4V5-kycrMDGk-bGRQyy3SvzsdyqzAlzeqipTqrR7InK86toCnpj_VhPvpHbR0/s1024/IMG_2025.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="179" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjpWC7bYHfn4HLFqeZM11-OXL4Fle8TWrWHnegCQPbh-v8_Ue3slOy068bjB0_NECp8BBNGcnubauJp5n4V5-kycrMDGk-bGRQyy3SvzsdyqzAlzeqipTqrR7InK86toCnpj_VhPvpHbR0/s320/IMG_2025.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Puerta del Sol. tak, tak tam wygląda. Nic ciekawego. </td></tr>
</tbody></table>No, muzeów jest w Madrycie dostatek, ale że odwiedziłam tylko te, to powstrzymam się od zanudzania (jeszcze większego niż dotychczas) informacjami z przewodników, i powiem o rzeczy mało znanej i niedocenianej. Kolejce linowej - i zanim ktoś westchnie przypominając sobie Czantorię czy inny podobny wjazd o równie intrygującym przebiegu co wyścigi żółwi błotnych, tutaj naprawdę jest co oglądać. Widok na Madryt i okolice jest po prostu znakomity i naprawdę interesujący, a dodatkową rozrywkę zapewnia głośniczek wypluwający z siebie całkiem ciekawe komentarze na temat mijanych rzeczy. No, jeśli ktoś umie angielski i wcześniej poprosił o zmienienie wersji językowej (powtarzając do człowieka obsługującego wsiadanie do wagonika '<i>ingles!ingles!</i>' z częstotliwością i natężeniem godnym spraw życia i śmierci). Jeśli nie, to rozrywką będzie słuchanie samego hiszpańskiego, którego ekspresyjność, sposób akcentowania i dziwaczne słówka stawiają go niewiele poniżej czeskiego jeśli chodzi o przyjemność czerpaną ze słuchania bez zrozumienia.<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiYwqyptvIWd_GRmmnmTL9tEpYfdJavEuoPzWt6tjIkF_RO9SR4OmaI5V86k1FvdT_1bClIvYWykU8u-6s4AQBztY5UkcFHX1NMK11L7aSgG-e884pYLaJE8Zd9io1c75FvyfFDVyCJQ3s/s1024/IMG_1965.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="223" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiYwqyptvIWd_GRmmnmTL9tEpYfdJavEuoPzWt6tjIkF_RO9SR4OmaI5V86k1FvdT_1bClIvYWykU8u-6s4AQBztY5UkcFHX1NMK11L7aSgG-e884pYLaJE8Zd9io1c75FvyfFDVyCJQ3s/s400/IMG_1965.JPG" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Plaza Mayor, w całej swojej patelniowej krasie</td></tr>
</tbody></table>Ominąć można natomiast, jeśli tylko się uda, wizytę na Puerta del Sol - oprócz bud z protestującymi Grekami, ekologami i innymi buntownikami z powodem nie ma tam nic. No, jeszcze jest wielki ruch, tłum, zgiełk i pomnik człowieka na koniu, ale nie robi on wrażenia po zobaczeniu około 20 ludzi na koniach, obok koni, przy koniach i bez koni na pomnikach napotykanych po drodze na Puerta del Sol. Ale Plaza Mayor, miejsce gdzie odbywały się dawno, dawno temu a<i>uto da fe</i>, na pominięcie nie zasłużyła sobie niczym. No, może tylko tym, że jest nagrzana jak patelnia, ale to jedno z najprzyjemniejszych miejsc Madrytu, gdzie siedzieć można całymi godzinami, w zaciszu przyjemnych, starych kamieniczek.<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhsmDEdTpO8skQj0d-Rpj3qDyFmr8uF7tNuy_PY-BHkmZDg8MPPmgkLnyW8h39l7ViopT6-Z4kQNLYY8hib3KS772WBoz_dYfqxJW56k4przeIdBiuDwptwo-4S_sDCEFgJRA6tyJGPfk4/s1024/IMG_1957.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="223" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhsmDEdTpO8skQj0d-Rpj3qDyFmr8uF7tNuy_PY-BHkmZDg8MPPmgkLnyW8h39l7ViopT6-Z4kQNLYY8hib3KS772WBoz_dYfqxJW56k4przeIdBiuDwptwo-4S_sDCEFgJRA6tyJGPfk4/s400/IMG_1957.JPG" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Tradycyjne kafle, obok tradycyjne grafitti. Tak wyglądają właśnie <i>taberny</i>. </td></tr>
</tbody></table>Po zwiedzaniu, czas na coś na ząb - a o to nietrudno. Oprócz obecnych teraz wszędzie McDonald'sów i KFC, budek z kebabami, pizzerii i restauracji podających na ogromnych talerzach porcje o rozmiarach mierzonych w mikronach całe miasto usłane jest tzw. <i>tabernami -</i> małymi knajpkami specjalizującymi się w napitkach i miejscowych daniach. Znacząca większość z nich może być rozpoznana na pierwszy rzut oka - nie dość, że z zewnątrz wyłożone są często tradycyjnymi tutaj kaflami z namalowanymi scenami związanymi z nazwą lokalu, to jeszcze mają zadziwiająco podobne wnętrza. Wąskie i długie, z jedną ścianą zasłoniętą w całości barem, na którego ladzie pod szklanym kloszem lub w małej lodóweczce (tradycja przede wszystkim!) można zobaczyć dostępne <i>tapas</i> (o tym później) i opartych tubylców ze szklanicą w dłoni. O, właśnie. Tubylcy w lokalach. Będąc na wakacjach najlepiej jest szukać miejsc z dużą ilością miejscowych, a nie innych turystów. Jako mieszkańcy będą doskonale wiedzieć, czy lokal serwuje napitki i przegryzki zjadliwe i niewymiotne, oraz czy cena znajduje się jeszcze w ziemskiej, czy już może wyskoczyła w kosmos i mija satelity. No a oprócz całkowicie racjonalnych przesłanek - czyż nie jest miło poznać trochę miejscowego kolorytu zamiast czerwono - żółtego wystroju McDonalda? Ja stołowałam się właśnie w takich miejscowych knajpkach; zdarzały się problemy ze zrozumieniem o co dokładnie chodzi (ja powoli, spokojnie 'I want to pay now... pay. MONEY.<i>' </i>a barman zaczyna dwuminutową przemowę z której zrozumiałam tylko słowo '<i>sopa</i>' czyli zupa. Po pięciu minutach desperackiego machania rękami i portfelem przypomniałam sobie o rozmówkach w torebce i przeczytałam, uważnie i dobitnie, a nawet heroicznie, <i>"La cuenta, por favor</i>" (rachunek, proszę) co spotkało się z brawami od sąsiednich stolików, które miały niezły ubaw. Ale za to dostałam piwo gratis...), ale nie były one na tyle poważne żeby psuć radochę z oglądania tubylców przy codziennych rytuałach plemiennych i ze zjadania tamtejszych specjałów...<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhaODTs2QMmn4XrMkh23tdPzjm0jIu6DqZkHXEZrM90pBlqANiVkDYOiUxpb-SVfg2tKpAYY6z8oeb0Xv9f2bumMzLQqF9cFZ5oFi-dE6G4PvHx-AcK956E6jCsYtIV4_xd0MPaosBCDiw/s1024/IMG_1954.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="179" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhaODTs2QMmn4XrMkh23tdPzjm0jIu6DqZkHXEZrM90pBlqANiVkDYOiUxpb-SVfg2tKpAYY6z8oeb0Xv9f2bumMzLQqF9cFZ5oFi-dE6G4PvHx-AcK956E6jCsYtIV4_xd0MPaosBCDiw/s320/IMG_1954.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Kolejna <i>taberna</i>, tym razem przeznaczona dla turystów. Aha -<br />
skutery. Są wszędzie i jeżdżą na nich wszyscy, co zaczyna być zabawne<br />
kiedy widzimy całą kolumnę facetów w garniturach, z rozwianymi połami<br />
marynarek... </td></tr>
</tbody></table>A tych trochę jest. Podstawą pożywnego śniadania (oprócz EL Big Mac) jest gorąca czekolada/kawa z <i>churros</i>. Są to podłużne pętle z ciasta, o przekroju w kształcie gwiazdy, robione z ciasta (mąki pszennej i cukru) smażonego na głębokim oleju - najlepsze są w parę minut po zrobieniu, kiedy są jeszcze ciepłe i chrupiące; później zaczynają sięrobić ciągliwe i zakalcowate. Wiele <i>tabern</i> i <i>churrarii</i> pokazuje garnek z gorącym olejem, na który wrzuca churros dopiero po zamówieniu, tak by zamawiający widział, że są świeżo robione - takich też lokali należy szukać, żeby nie dostać obrzydliwie tłustej ciągutki zamiast chrupkiego <i>churros. </i>Podstawa jego smaku, gdyż sam w sobie dużo go nie posiada, jest maczanie go w dołączanym napitku - kawie lub czekoladzie (co mi podpowiedział kelner, machając z szerokim uśmiechem ręką w gestach, które można by było wziąć za nieprzyzwoite, gdyby nie komentarz łamaną angielszczyzną). Jeśli o kawie powiedzieć nic nie mogę, jako że napitek ten nie daje mi żadnej radości oprócz odruchów wymiotnych, to jednak o czekoladzie mogę się rozpisywać i to długo. Jest robiona w trochę inny sposób niż w naszych kawiarniach - na pewno jest o wiele gęstsza, tak, że można w nią wstawić łyżkę i ona (prawie) stoi, a także nie jest tak słodka. Z tego, co czytałam, wynika że dodawana jest do niej mąka kukurydziana, ale zdecydowanie nie czuć było zmiany w smaku lub fakturze.<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi2XcE2T4gp_MrLlY804UALoh1kBBnJEP9yN9Xd9qrA8b_Se-2yFy3d5PvSQTZRmDENQdMJO2xkdh5dyAh6cjBe-KxgDC7wQD2azVkLIVXgKLA3VpCWBENTVrQbiu8UP3Ajd2DF0cVorzM/s1024/IMG_2030.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="179" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi2XcE2T4gp_MrLlY804UALoh1kBBnJEP9yN9Xd9qrA8b_Se-2yFy3d5PvSQTZRmDENQdMJO2xkdh5dyAh6cjBe-KxgDC7wQD2azVkLIVXgKLA3VpCWBENTVrQbiu8UP3Ajd2DF0cVorzM/s320/IMG_2030.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>Churros</i> z Czekoladą. </td></tr>
</tbody></table>Z innych ciekawostek - <i>tapas</i>, czyli coś jak nasze zagrychy, tylko zrobione z większym stylem i finezją niż nisze korniszony czy galareta. Oczywiście są lokale w których jako <i>tapas</i> podaje się orzeszki lub chipsy (a także ich niesoloną wersję), ale bardzo często są to po prostu rozmaite drobne kanapeczki, małe kawałeczki ciasta z dodatkami, koreczki warzywne, mięsne, rybne, owoce morza, czy talerze z wyborem serów i wędlin. Najciekawsze dla mnie były małe kanapeczki - o średnicy od dwóch do pięciu cm, i grubości dochodzącej do 5cm, mogą być istną architektoniczną poezją smaku. Fantazyjnie zwinięty plasterek <i>jamon de Espania, </i>madryckiego odpowiednika szynki parmeńskiej (sprzedawanej w postaci ogromnych, ususzonych udźców do powieszenia w kuchni), na to rzucony kawałek sera i, na przykład, ogórka (ale nie plaster!), zwieńczone ogromną oliwką. Chociażby. Daniem - wizytówką jest także paella, czyli ryż z warzywami i owocami morza. Tutaj jednak polecać mi trudno, gdyż próbowałam tylko raz i była to katastrofa. Kałamarniczki zdecydowanie nie wejdą do mojej stałej diety. No i krabik się na mnie cały czas patrzył i to też nie było przyjemne, choć na pewno nastrajało filozoficznie do świata.<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgcRGR_3BNbL4Q2v6wEpuXZV7ovesBZyb-w7YXVH7shRIi4t3rRx7vIKv8yDSN8KKrMITTSHSioCdVqb9SuFpm6df6lYlkkvkowzl7zLMSuZ-iYICKoigWLBF86M8sCeQsA_qJPtKfMClA/s1024/IMG_2035.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="179" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgcRGR_3BNbL4Q2v6wEpuXZV7ovesBZyb-w7YXVH7shRIi4t3rRx7vIKv8yDSN8KKrMITTSHSioCdVqb9SuFpm6df6lYlkkvkowzl7zLMSuZ-iYICKoigWLBF86M8sCeQsA_qJPtKfMClA/s320/IMG_2035.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Paella. I krabik. Akurat nie ten, który się na mnie patrzył. </td></tr>
</tbody></table>Po pokrzepieniu serc i żołądków czas na coś z zupełnie innej beczki - <i>madrillienos </i>i hiszpański stosunek do turystów. Jak na to, że turysta to pierwszy wróg stałego mieszkańca (nie oszukujmy się...), to ludzie podchodzą z bardzo przyjaźnie. Oczywiście nie aż tak, żeby przypadkiem próbować nauczyć się mówić po angielsku - w tym języku porozumieć się można, ale ręce będą bolały i to bardzo. Rzadko gdzie można też znaleźć choćby menu w dwóch językach, o wielojęzycznych podpisach eksponatów w muzeach już nie wspomnę. Hiszpanie dochodzą też do wniosku (odwrotnego niż Anglicy), że im szybciej mówią, tym lepiej można ich zrozumieć, więc często zdarzało się, że po zauważeniu mojego pewnego niezrozumienia i całkowitego zagubienia zaczynali nawijać z prędkością karabinu maszynowego, machając rękoma jak wiatrakami. Znaczącym (wiele różnych rzeczy, które jak na razie mi umykają) jest też fakt, że najdłuższą konwersację w moim bardzo słabo opanowanym Hiszpańskim przeprowadziłam z Niemcem.<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh0ZgYzgZtvt1IilPY1Nxu3RSTxD7qSer1slGSlJ7D0FzzbpsX-wI8dp9HVmFqnBToeNvBSa9ZuvghqfjXs8wRP8FJQxQhXzd_kBH5NImwtKQ8i8PbHLra5O6BSwGY4085UxZqPV1RjaWk/s576/IMG_2420.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh0ZgYzgZtvt1IilPY1Nxu3RSTxD7qSer1slGSlJ7D0FzzbpsX-wI8dp9HVmFqnBToeNvBSa9ZuvghqfjXs8wRP8FJQxQhXzd_kBH5NImwtKQ8i8PbHLra5O6BSwGY4085UxZqPV1RjaWk/s400/IMG_2420.JPG" width="223" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Chwila dla budownictwa - ściany budynków<br />
są budowane tradycyjnie inaczej niż u nas.<br />
My mamy z założenia cegły, tutaj mury to<br />
drewniane szkielety wypełniane kamieniami<br />
lub bloczkami (skojarzenie z murem pruskim jak<br />
najbardziej na miejscu) </td></tr>
</tbody></table>Hiszpanie mają też mniej zahamowań - u nas ciężko jest spotkać kogoś idącego ulicą i śpiewającego arie operowe (Carmen, Pieśń Torreadora) w stanie jak najbardziej trzeźwym. Albo zatrzymującego samochód na środku skrzyżowania, bo chce zagadać do dziewczyny. Są o też o wiele mniej nerwowi - samochód zatrzymujący się na środku drogi i blokujący ruch, gdyż jego właściciel rozmawia z kimś wychylonym z okna nie będzie powodował koncertu klaksonowego na ogromną skalę. Wszyscy spokojnie stoją i czekają. Podobnie przy przejściach - pieszy ma pierwszeństwo i to nie jak u nas, że musi najpierw wbić się jakimś cudem na przejście dla pieszych i wtedy go ktoś może nie przejedzie. Nie, Hiszpanie zatrzymują się na samą myśl, że ktoś może chcieć przejść. Nie radzę więc czekać na nikogo przy przejściu dla pieszych (teoretycznie nie musiałam przechodzić, jak ktoś się zatrzymał i machał ręką że mnie przepuszcza. Ale byłoby to tak niegrzeczne... Więc łaziłam tam i z powrotem 5 razy, a dziesięciu kierowców mogło czuć przyjemne ciepło w klatce piersiowej na myśl o dobrze spełnionym obowiązku).<br />
<br />
O Hiszpanii można pisać książki (naprawdę. Straszliwa niespodzianka, prawda? Kto by pomyślał!) ale ten blog się do tego nie nadaje... Tak jak i tygodniowy wyjazd nie daje odpowiedniej ilości materiału. Więc jak na razie tyle. Aha - wszystkie zdjęcia w artykule są mojego (lub mojego ojca) autorstwa, więc proszę się nie śmiać.<br />
<br />
Na koniec jeszcze kilka zdjęć:<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgUWF4Ar6i_oruZcJdhNsLyjAkW2K7DJdQRFhTH0XhyphenhyphenFbsOwkZlxanrLeLE7RD5LwCRgPa0n16t6rFFSlvRRDTpraKoFpLeOYVcFFvz9yc49fFXtgr2VpfUiwScQcoFGs2F2Rxoxjn4XXs/s1024/IMG_2430.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="223" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgUWF4Ar6i_oruZcJdhNsLyjAkW2K7DJdQRFhTH0XhyphenhyphenFbsOwkZlxanrLeLE7RD5LwCRgPa0n16t6rFFSlvRRDTpraKoFpLeOYVcFFvz9yc49fFXtgr2VpfUiwScQcoFGs2F2Rxoxjn4XXs/s400/IMG_2430.JPG" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Stadion Realu Madryt czyli Estadio Santiago Bernabeu</td></tr>
</tbody></table><br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjlgp64vvZeGL_Y2-3QwEMOF77PfaC1djy93Pe2bDznTHP4gV2E7gO6O1DahiAclT_NIa9YmF3LzIf4fu5G64cisEPO0M_-BscGLYZQ4DY0_wm6kN3SDcsIM9DLSzCjOigjDUXkluCCRjA/s1024/IMG_2306.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="223" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjlgp64vvZeGL_Y2-3QwEMOF77PfaC1djy93Pe2bDznTHP4gV2E7gO6O1DahiAclT_NIa9YmF3LzIf4fu5G64cisEPO0M_-BscGLYZQ4DY0_wm6kN3SDcsIM9DLSzCjOigjDUXkluCCRjA/s400/IMG_2306.JPG" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Kolejka na tle Pałacu. </td></tr>
</tbody></table><br />
<div>A na koniec: </div><div><br />
</div><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhJzvhO49Bo1rRibGz1K2qyqx8J6UiqrX6JMM3YBrs9GXoWFAjJV-3glTau8r95wTzdEbwY0K-8DQj4jqE_tUxzfkoJM6S5l8w0jThN7cJL78oYBd5bAKxCMEb-LxizMkgHMXB5qQklI_w/s576/IMG_2206.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhJzvhO49Bo1rRibGz1K2qyqx8J6UiqrX6JMM3YBrs9GXoWFAjJV-3glTau8r95wTzdEbwY0K-8DQj4jqE_tUxzfkoJM6S5l8w0jThN7cJL78oYBd5bAKxCMEb-LxizMkgHMXB5qQklI_w/s320/IMG_2206.JPG" width="179" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Powód dla którego trzeba nosić WYGODNE BUTY.<br />
(I to jeszcze nie był najgorszy dzień... ) </td></tr>
</tbody></table><div><br />
<div><br />
<br />
</div></div>Milwaukee Meghttp://www.blogger.com/profile/10818333772918738623noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3835733665994461137.post-86137234459818545372011-06-27T16:18:00.001+02:002011-07-23T15:38:49.555+02:005 Ważnych Historycznych Wydarzeń Bez Bezpośredniego ZnaczeniaW szkole uczono nas wszystkich, że były wydarzenia przełomowe, które zmieniły bieg świata i tylko dzięki nim mamy teraz samochody a nie siedzimy w jaskiniach obgryzając kości. Waterloo, Termopile, odkrycie Ameryki, Konstytucja 3 Maja, przybicie tez Lutra do drzwi katedry... każdy podręcznik i każda książka historyczna każe nam wierzyć, że w sekundzie w której zdarzenia te nastąpiły, świat zadygotał w posadach i rozpoczęło się Coś Nowego. Ale czy ktokolwiek zastanawia się, jak było naprawdę? Czy te wydarzenia, same w sobie, mogły być kijem zawracającym Wisłę? Natchniona książką Ludwika Stommy, "Historie przecenione" , w której 'odbrązawia' on teoretycznie 'najważniejsze' wydarzenia, postanowiłam przedstawić własny wybór wydarzeń które, choć teraz uważane są za prawdziwe przełomy, we własnych czasach były właściwie zupełnie bez znaczenia.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://poradnik.edukacyjny.info/wp-content/uploads/2009/02/pillar10-history-french-revolution-delacroix.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="http://poradnik.edukacyjny.info/wp-content/uploads/2009/02/pillar10-history-french-revolution-delacroix.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">To co, idziemy się przyjrzeć historii? </td></tr>
</tbody></table><br />
<br />
<a name='more'></a><br />
<br />
1. <b>Wynalazek 'druku' - czyli ruchoma czcionka Gutenberga.</b><br />
<br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiF1DRGWoeRlsGkuuOW_yGRBgErsLxTdsbjd4sHplH4XPFsuYOpxWxSUGwTttUgxts-5FN9RU3tAtLg1SVYLGH1Hjl8zwCiXvPr-TZM6i5cYfhsskTMzJeTBHkz4wXTeIWg3VvG-nkzioo/s1600/johann-gutenberg-press1.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="227" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiF1DRGWoeRlsGkuuOW_yGRBgErsLxTdsbjd4sHplH4XPFsuYOpxWxSUGwTttUgxts-5FN9RU3tAtLg1SVYLGH1Hjl8zwCiXvPr-TZM6i5cYfhsskTMzJeTBHkz4wXTeIWg3VvG-nkzioo/s320/johann-gutenberg-press1.jpg" width="320" /></a>W średniowieczu, mrocznych wiekach zacofania, kiedy oprócz królów panowały jeszcze Brud, Smród i Ubóstwo, książki były przepisywane przez mnichów. Nie dość więc, że zrobienie kopii księgi trwało niemalże wieki, to jeszcze ich cena dochodziła do astronomicznych sum kilku porządnych wsi - pozwolić sobie na nie mogli tylko naprawdę bogaci i to ci o bardzo wysublimowanych gustach, jako że wraz z małym popytem i podaż była znacznie ograniczona. Dlatego też czytelnictwo kulało - nie, nie kulało. Czołgało się po ziemi, wydając jęki agonii. A potem nagle i znienacka , jako rzecze przekaz historyczny podręczników szkolnych, pojawił się niemiecki drukarz, Gutenberg, który poprzez wynalazek ruchomej czcionki zmniejszył cenę książek tak że dostępne stały się nawet zamożniejszemu mieszczaństwu, dzięki temu ludzie nawrócili się na książki, zaczęli się uczyć i z wieków ciemnych przeszli nagle do oświeconego Odrodzenia i wszyscy byli szczęśliwsi. Data wynalezienia druku to jedna z tych, które kończą nam średniowiecze.<br />
<br />
Ale zastanówmy się porządnie - czy wynalazek ruchomej czcionki (a nie druku, zupełnie na marginesie, ten znany był już wcześniej) naprawdę zmienił aż tyle, żeby zapoczątkować nową epokę? Po pierwsze zauważyć trzeba, że grono czytelników pozostało mniej więcej to samo - mało kto uświadamia sobie prawdziwy rozmiar analfabetyzmu w tamtych czasach. Pod koniec XIX wieku w Rosji odsetek Polaków będących piśmiennymi wynosił 41%. Nawet zakładając że pewna część niepiśmiennych umiała czytać, daje to około 50% analfabetów. W XIX wieku, przypominam. Więc ilu mogło być analfabetów w średniowieczu? Historycy utrzymują, że od 90 - 99%. Czyli czytali najbogatsi oraz co wyżej postawieni księża, a co za tym idzie dokładnie ci, których stać było na książki i wcześniej, nawet jeśli w mniejszej liczbie. Baza czytelnicza nie mogła po prostu zwiększyć się diametralnie z dnia na dzień.<br />
<br />
<a href="http://www.rexduffdixon.com/wp-content/uploads/2009/03/historical-tweets-c2bb-the-gutenberg-tweet.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="176" src="http://www.rexduffdixon.com/wp-content/uploads/2009/03/historical-tweets-c2bb-the-gutenberg-tweet.jpg" width="320" /></a>Po drugie - wynalazek ruchomej czcionki nie był skokiem cywilizacyjnym prosto od przepisywanych gęsim piórem przez Benedyktynów ksiąg. Drukarnie funkcjonowały już wcześniej, i to całkiem dobrze, wycinając matryce pojedynczych stron książki i powielając je w odpowiednich nakładach. Oczywiście składanie literek było bardziej uniwersalne, ale też przyznać trzeba, że cena takiej 'wycinanej stronami' książki także musiała być odpowiednio niska, więc Gutenberg może i ułatwił wydawanie książek, ale na pewno nie dokonał natychmiastowego przełomu. (Pomijając też już fakt, że drukarnie zajmowały się podobno, jak można znaleźć w niektórych źródłach, głównie powielaniem rycin i książek obrazkowych, na które był o wiele większy zbyt, a do tych ruchoma czcionka na niewiele była potrzebna.)<br />
<br />
Ruchoma czcionka Gutenberga dała perspektywy rozwoju słowa drukowanego na przyszłość, ale w momencie swojego powstania nie wnosiła aż tak wiele, jak zwykliśmy jej przypisywać. Była drobnym usprawnieniem, które później zaprocentowało, ale zdecydowanie nie nagłym i gwałtownym przełomem.<br />
<br />
<br />
2. <b>Odkrycie Ameryki - czyli czemu nie ma Stanów Zjednoczonych Kolumbii? </b><br />
<b><br />
</b><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/1/14/Ridolfo_Ghirlandaio_Columbus.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="318" src="http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/1/14/Ridolfo_Ghirlandaio_Columbus.jpg" width="320" /></a></div><b><br />
</b><br />
<br />
Kolejną z wielkich dat kończących średniowiecze i wprowadzających nas dumnie w świetlaną epokę nowożytną było odkrycie przez Kolumba Ameryki, które natychmiastowo napełniło skarbce Hiszpanii złotem, sprowadziło do Europy dziesiątki nadzwyczaj przydatnych roślin i otworzyło perspektywy dla europejskich drobnych awanturników, którzy w innym razie roznieśliby kontynent na strzępy (a tak mogli sobie odreagować wybijając Indian, jak miło!). Kolumb dopłynął do Ameryki i tym samym rozpoczął nową epokę rozumu i imperializmu. Wystarczy jednak wczytać się między wiersze oficjalnej podręcznikowej wersji, żeby dostrzec że było nie do końca tak.<br />
<br />
Od razu na początku stwierdzić trzeba, że Kolumb właściwie nie odkrył Ameryki. A raczej nigdy nie poczuwał się do roli jej odkrywcy i do chwili śmierci odrzucał wszystkie takowe obrzydliwe oszczerstwa i insynuacje. Był on przekonany, i to święcie, że dopłynął do osławionych i znanych z licznych bogactw Indii (stąd też nazwa tubylców "Indianie" która prowokuje wszystkich trzylatków do zadawanie głupich pytań czemu Hindusi się tak głupio nazywają) i tak też przedstawiał swoje odkrycie. Tylko przenikliwości i bystrości jemu współczesnych, którzy orientując się mniej - więcej co można znaleźć w kraju przypraw i słoni i porównując to z przywiezionymi przez Kolumba łupami ustalili, że chyba jednak zawinął do INNYCH Indii. Na marginesie - do samej Ameryki nasz wielki odkrywca dobił dopiero w trakcie swojej ostatniej, czwartej podróży w tamte strony. Wcześniej odkrył Antyle i Bahamy, czyli San Salvador, Kubę, Hispaniolę, Isla de Santiago (Jamajkę) oraz szereg mniejszych wysepek. Mówiąc więc, że w roku 1492 Kolumb odkrył Amerykę, jest jak mówienie, że wyprawa Magellana odkryła Australię, bo dopłynęli do Moluków, a od tych jest już o rzut beretem.<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://atlasshrugs2000.typepad.com/.a/6a00d8341c60bf53ef0133f519117a970b-800wi" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="270" src="http://atlasshrugs2000.typepad.com/.a/6a00d8341c60bf53ef0133f519117a970b-800wi" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">W trakcie uprawianie podboju 'na flagę'. <br />
"Macie flagę? Nie? No to macie pecha"</td></tr>
</tbody></table>Także przestudiowanie spisu przywiezionych rzeczy i ich przyjęcia na dworze mocno nadwyręża mit wyprawy Kolumba jako wydarzenia które od razu zmieniło świat. Wyprawił się on pod skrzydłami królowej Argońskiej Izabeli do Indii, znanych z przypraw i bogactw naturalnych. Przywiózł... grudki zeschniętego kauczuku, z którymi nic się nie dało zrobić (naturalny kauczuk nie zachowuje swoich lepko - plastycznych właściwości na długo), rośliny które albo nie chciały się przyjąć albo ludzie nie chcieli ich przyjmować, i dokładnie tyle złota, by tylko rozniecić nadzieje. Pierwsza wyprawa była jeszcze przyjęta dobrze; kolejne okazały się o wiele mniej rentowne i kiedy zamiast kopalni złota znajdowano złoty piaseczek... Powiedzmy że popularność Kolumba mocno spadła, a i zapał do odkrywania 'Indii' został mocno ostudzony.<br />
<br />
Tak naprawdę to Amerigo Vespucci, znajomy Kolumba (o ironio!) i włoski kupiec, podróżując do Ameryki postarał się, jak na handlowca przystało, zrobić sobie reklamę i opisać nowy kontynent, dzięki czemu większe rzesze poznały wspaniałości odkrytego przez Kolumba skrawka ziemi. A od słowa, do słowa... I tak nagle w powszechnej świadomości jemu współczesnych to on stał się niepodważalnym odkrywcą, nazywanej tak na jego cześć, Ameryki. Dla współczesnych, jak widać Kolumb nawet nie był tym, który kontynent odkrył. Prawdziwe zainteresowanie natomiast Nowym Światem wzbudził Hernan Cortes - zdobywca państwa Azteków i ogromnych gór złota, które wystarczyły, by przekonać wszystkich jak fajnie jest po drugiej stronie oceanu i że jednak warto jest zainwestować trochę więcej. To dopiero od Cortesa mówić można o eksploatacji Ameryki.<br />
<br />
Kolumb dokonał owszem, wielkiego odkrycia, ale nie uświadamiał sobie nawet JAK wielkiego. Dopiero dzięki kontynuatorom jego pracy, czyli Vespucciemu i Cortesowi, mówić można o Odkryciu Ameryki z wielkich liter i w pełnym tego słowa znaczeniu.<br />
<br />
3.<b> "Wstrzymał słońce, ruszył ziemię..." ale nie czytelników.</b><br />
<b><br />
</b><br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://t1.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcSobb3Xavh8oykCnCk2p69AWFnJ3cmyh4iPp3QmcN7RR8swMcPtPg&t=1" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="231" src="http://t1.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcSobb3Xavh8oykCnCk2p69AWFnJ3cmyh4iPp3QmcN7RR8swMcPtPg&t=1" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Zupełnym przypadkiem zapomina się o jego teoriach matematycznych,<br />
geometrycznych i ekonomicznych... </td></tr>
</tbody></table><b> </b>Każdy wie, że go Polskie wydało plemię, choć prawdopodobnie mówił jedynie po łacinie i niemiecku, a urodził się w regionie Pruskim, w Toruniu o statusie wolnego miasta. Kopernik niemalże rzucił w twarz skostniałym i ogłupionym pseudoreligijnymi frazesami astronomom fakt, że to Ziemia kręci się wokół Słońca, a nie odwrotnie. I dorzucił im jeszcze do tego jedną z najbardziej znanych książek naukowych wszech czasów, "O obrotach sfer niebieskich", która była tak mądra i przełomowa, że wrzucono ją na indeks ksiąg zakazanych i palono przy każdej okazji jako herezję czystej wody. Tylko czemu wpisano ją na indeks dopiero pięćdziesiąt lat później i to wyłącznie dlatego, że za coś musieli skazać Galileusza?<br />
<br />
A no głównie dlatego, że dla współczesnych astronomów nie liczyło się zbytnio co się wokół czego kręci i po co, ale by zgadzały się wszystkie obliczenia jakie prowadzili. Było to coś na kształt robienia zadań z matematyki, kiedy znany jest wynik - kogo obchodzi dlaczego na końcu trzeba podzielić przez pięć, kiedy wychodzi co miało? Może się nam to wydać ignorancją i tak jest w istocie, ale z drugiej strony korzystali z tego głównie ci ludzie, których zatrudniano na dworach do stawiania horoskopów, wyliczania kiedy wypadną zaćmienia lub kiedy ukarzą się na niebie inne ciekawe zjawiska. Dla nich najważniejsza była funkcjonalność, dlatego też jeżeli czyjeś teorie dawały lepsze wyniki, brano jego metody nie troszcząc się za bardzo o religijny czy filozoficzny wydźwięk. Pierwszą publikacją odnoszącą się do dzieła Kopernika były właśnie tablice ruchów planet, w których słowa podobno nie ma o heliocentryzmie. Ludzie korzystali, ale całe 'wstrzymał słońce itd.' było im zupełnie obojętne.<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/6/6d/Nicolai_Copernici_torinensis_De_revolutionibus_orbium_coelestium.djvu/page1-443px-Nicolai_Copernici_torinensis_De_revolutionibus_orbium_coelestium.djvu.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/6/6d/Nicolai_Copernici_torinensis_De_revolutionibus_orbium_coelestium.djvu/page1-443px-Nicolai_Copernici_torinensis_De_revolutionibus_orbium_coelestium.djvu.jpg" width="237" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">"Książka, której nikt nie czytał" </td></tr>
</tbody></table>Tak, powie ktoś z patriotyczną dumą, na podstawie heliocentrycznej teorii w której planety poruszają się po okręgach zdecydowanie łatwiej musiało się liczyć niż na podstawie takiej, gdzie wszystko chodziło po cykloidach, było na kołach obracających się po torze koła. Byłoby łatwiej liczyć, oczywiście, tylko że teoria Kopernika miała o wiele więcej wspólnego z ptolemeuszowską niż się nam wydaje. Nigdzie w niej nie było pojedynczych okręgów - by w jakiś sposób dopasować ruch po okręgu do prawdziwego ruchu planet (który, jak wiemy, odbywa się po elipsie), Kopernik też musiał użyć znaczącej ilości epicykli. Jego przewidywania były, podobno, dokładniejsze niż Ptolemeusza, ale nadal nie idealne i skomplikowane liczbowo.<br />
<br />
Skomplikowany był też (i jest) podobno sam tekst "O obrotach" - podobno całkowicie nie do przebrnięcia w całości i nawet ci, którzy z niej korzystali nie pokusili się o przeczytanie jej w całości. Do XX wieku książka wydawana była 5 razy, z czego dwa pierwsze miały nakład 400 egzemplarzy. Powstałe niedawno dzieło "Książka, której nikt nie czytał" udowadnia, że znacząca część astronomów którzy zabrali się w XVI wieku za lekturę dzieła całkowicie pomijała część kosmologiczną, koncentrując się na obliczeniowej.<br />
<br />
Innymi słowy - Kopernik popełnił książkę która przywołała na powrót ideę niektórych Greckich filozofów jakoby to Słońce było w centrum, a Ziemia się kręciła (zauważmy, przy okazji, że nadal jesteśmy centrum wszechświata), i która prezentowała przez to trochę poprawiony model obliczeń astronomicznych, który przypadł do gustu astronomom. Jednakże właściwie nikt, aż do czasów Keplera i Galileusza, nie przejmował się heliocentryzmem zawartym w "O obrotach"...<br />
<br />
4. <b>Konstytucja 3 Maja</b> <b>- czyli zmiany bez zmian. </b><br />
<b><br />
</b><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://www.zgapa.pl/zgapedia/data_pictures/_uploads_wiki_mini_715x00/k/Konstytucja_3_Maja.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="217" src="http://www.zgapa.pl/zgapedia/data_pictures/_uploads_wiki_mini_715x00/k/Konstytucja_3_Maja.jpg" width="400" /></a></div><b><br />
</b><br />
<b><br />
</b><br />
Nasza wspaniała konstytucja, gdyby dano jej szansę, podźwignęłaby Rzeczpospolitą z całkowitego upadku i sprawiła, że rosłaby w siłę, a ludziom żyłoby się dostanej. Co roku obchodzimy jej przyjęcie świętem narodowym, słuchając jak to uwalniała chłopów, dawała prawa mieszczanom, jaka była piękna i wspaniała że tylko paść na kolana i Poniatowskiego po rąbku konstytucyjnej królewskiej szaty całować. No ale czy naprawdę? Dzięki temu, że chciałam mieć w gimnazjum szóstkę z historii, poszłam na konkurs dotyczący konstytucji 3 maja i przypadkiem zupełnym przeczytałam kilka razy, prawie wykułam na pamięć, tekst Konstytucji . I tak naprawdę nic z niej nie wynika.<br />
<br />
Problem w tym, że konstytucja ta była nie tyle aktem prawnym, ale manifestem - tak naprawdę była odpowiednikiem przybicia przez Lutra swoich tez do drzwi katedry. Po pierwsze każdy, kto ją kwestionował miał o tyle racji, że została wprowadzona podstępem i bezprawnie, bez wymaganej ilości posłów... Dlatego nawet gdyby nie zawołano na pomoc Katarzyny Wielkiej, a ona nie zawołała reszty naszych sąsiadów, Konstytucja mogłaby się rozpłynąć dla podtrzymania spokoju w państwie. Ale to nie jest problem, a w każdym razie nie tak wielki w porównaniu z tym, co właściwie się w niej znalazło.<br />
<br />
<a href="http://www.zgapa.pl/zgapedia/data_pictures/_uploads_wiki_mini_300x00/m/May_constitution_pre20th_cent_book_cover.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://www.zgapa.pl/zgapedia/data_pictures/_uploads_wiki_mini_300x00/m/May_constitution_pre20th_cent_book_cover.jpg" width="188" /></a>Nic. Naprawdę. W ramach zabawy weź sobie drogi czytelniku obecną Konstytucję (którą przypadkiem całkowitym też znam szczegółowo) - odwołuje się do praw które były i które być uchwalone musiały; opisuje dokładnie co należy do poszczególnych organów władzy, jakie są ich uprawnienia, obowiązki, okresy sprawowania władzy, co robić w sytuacjach kryzysowych i wypadkach nadzwyczajnych (np. kto przejmuję władzę jeśli zginie prezydent). Natomiast Konstytucja 3 Maja to ogólniki, które, zresztą, niewiele zmieniają - a w każdym razie na pewno po tym, jak się głębiej zastanowić nad tym, co jest napisane. Konstytucja poprawić miała życie chłopów? Wczytawszy się dokładnie, dochodzimy do wniosku, że jedyne co się miało w ich losie zmienić, to oddanie ich pod bliżej niezidentyfikowaną opiekę Państwa. Reszta to utrzymanie <i>staus quo</i>. O tym, czy opisane w rozdziale XI wojsko to ma być pospolite ruszenie czy siły zawodowe, zależy tylko od dobrej woli i interpretacji jaka jest nam potrzebna. Wolność religijna zapewniona jest "<i>podług ustaw krajowych", </i>niewymienionych i bliżej nieokreślonych, a to już powinno dać do myślenia. W morzu ogólników nawet te jaśniejsze punkty, takie jak zniesienie <i>liberum veto, </i>po prostu giną.<br />
<br />
Można to uznać za wstęp do późniejszych reform. Ogłoszenie programu rządowego na następne lata. Dokument będący wstępem do czegoś wielkiego i wspaniałego. Ale sam w sobie prowokował więcej problemów niż rozwiązywał, gdyż brakowało mu dokładności. Być może gdyby historia dała Konstytucji więcej czasu, coś mogłoby z niej wyjść... Tyle że nigdy nie weszła w życie, bo już rok później zaczęły się rozbiory (już pomijam to, że Konstytucja je jawnie sprowokowała) i były większe problemy niż wprowadzanie liberalnych reform. Niestety, Konstytucja naprawdę zrobiła niewiele, a na pewno o wiele mniej niż zwykło się jej przypisywać w telewizyjnych programach z okazji Święta 3 Maja.<br />
<br />
5. <b>Lądowanie na Księżycu - wielki krok... no właśnie, gdzie? </b><br />
<b><br />
</b><br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhWKVbmQXFMg1LchKvhBZ2OOw2ws7K2bJQZWK47fW8yZqvbL1qmtufh1Mxf4ZSx9O32Tl1xnSJUAWeIqX8RDMPJ-KcNTErD1NYFb4MN-PyqLd1YEZGLMu-RyFQqSd9glLup5sC1Pnr9EBnT/s400/moon-landing.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="296" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhWKVbmQXFMg1LchKvhBZ2OOw2ws7K2bJQZWK47fW8yZqvbL1qmtufh1Mxf4ZSx9O32Tl1xnSJUAWeIqX8RDMPJ-KcNTErD1NYFb4MN-PyqLd1YEZGLMu-RyFQqSd9glLup5sC1Pnr9EBnT/s320/moon-landing.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><i>TO BOLDLY GO.... No właśnie, gdzie?</i> </td></tr>
</tbody></table>Kiedy w 1969 roku Neil Armstrong stawał na Księżycu wypowiadając swoje słynne słowa o małym kroku człowieka i wielkim kroku ludzkości, świat wstrzymywał oddech, Amerykanie podskakiwali z radości, Sowieci siedzieli obrażeni w kącie, a wszyscy czuli że nadchodzi nowa epoka eksploatacji kosmosu. Ludzkość miała, niczym w Star Treku, odkrywać nowe światy, szukać nowych form życia i cywilizacji, śmiało podążać tam, gdzie nie dotarł żaden człowiek. Już wcześniej powstawały filmy i książki mówiące o tym, jak blisko jesteśmy gwiazd, takie jak "Odyseja kosmiczna 2001" wydana w 1968, chociażby. No a teraz mamy rok 2011 i załogowe loty kosmiczne powracają w sferę marzeń, dofinansowanie takich projektów jest wycofywane... ba, zamknięto nawet program SETI, szukający 'odgłosów' innych cywilizacji. Więc to co był za krok?<br />
<br />
Tak naprawdę to w jednym rację mają ci, którzy uważają całe lądowanie za mistyfikację - chodziło tylko o to, żeby pokazać, kto na Ziemi jest większym macho. Kiedy przerzucanie się ilością bomb atomowych i zabawa w 'kto ma większy (wybuch na atolu)' zaczęła być coraz bardziej passe i nagle wszyscy uświadomili sobie co za głupstwo robią, rywalizacja musiała przenieść się automatycznie na inne pola. Większe, oczywiście, a nie ma nic większego niż kosmos. Kiedy pierwszy sputnik przeleciał nad Ameryką, ludzie chowali się z foliowymi czapkami pod stoły żeby szpiegowskie promienie nie czytały ich myśli. Punkt dla ZSRR. Kiedy Łajka poleciała w kosmos - punkt dla ZSRR. Kiedy Gagarin stał się pierwszym człowiekiem w kosmosie - punkt dla ZSRR. Więc Amerykanom nie pozostało nic innego, jak rzut za trzy punkty - lądowanie na Księżycu. Wysiłek i pieniądze, jakie poszły w ten wyścig zbrojeń, całkowity brak poszanowania dla ludzkiego zdrowia i ignorowanie jakichkolwiek zasad BHP przyprawiłyby dzisiejszych naukowców o palpitacje (i wybuchy zazdrości - w czasach, kiedy by wejść w laboratorium na krzesło trzeba mieć uprawnienia do prac na wysokości odejście od BHP jest marzeniem wielu).<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://2.bp.blogspot.com/_CytbWnE70wY/TJ1dlBV-0TI/AAAAAAAAADE/4-8SVTuyyz0/s1600/SlideRule.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="http://2.bp.blogspot.com/_CytbWnE70wY/TJ1dlBV-0TI/AAAAAAAAADE/4-8SVTuyyz0/s400/SlideRule.jpg" width="365" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">To zostało zrobione dzięki suwakowi logarytmicznemu.<br />
A my mamy kalkulatory... i co? </td></tr>
</tbody></table><br />
Nie chodziło tak naprawdę o naukę, a jedynie o pokazanie że można - to, że zebrano próbki, było tylko dodatkiem. Każdy, kto chciałby się nad tym dłużej zastanowić nawet w 1969 roku musiał dojść do wniosku, że eksploatacja kosmosu generuje kosmiczne właśnie koszty (jak w hotelu nieskończoności Hilberta - mając nieskończoną liczbę gości generuje nieskończony zysk i nieskończone wydatki). Teraz wiemy, że na księżycu nie ma właściwie niczego, co mogłoby nam do czegokolwiek posłużyć. Hel-3... ale i tak nie mamy go w chwili obecnej do czego używać. Żelazo? No, tego nam jeszcze nie brakuje. Ropy tam nie ma i nie będzie.<br />
<br />
Księżyc to najbardziej niegościnna pustynia, na którą popchnęły nas a) marzenia, b) niezdrowa rywalizacja. Analogiczna sytuacja byłaby właściwie, gdyby McDonald's wybudował dla pogrążenia Burger Kinga fast - fooda na Mount Evereście. Prawie każdy chce wejść na Mount Everest, marzą o tym miliony ludzi, więc spełnimy sobie to ich marzenie, a przy okazji pokażemy tym z BK że są gópi. Co z tego, że placówka będzie przynosić same straty, a pracownicy będą mieli odmrożenia!<br />
<br />
<br />
<b>Na zakończenie: </b><br />
<b><br />
</b><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div>Historia to naprawdę fascynująca nauka. Wydaje się prosta - z A wynika B, wszystko idzie po kolei, akcja powoduje reakcję. Ale wystarczy wejść ciut głębiej, żeby przekonać się, jak niejednorodna może być. Wybrane przeze mnie wydarzenia, w każdym razie moim zdaniem, nie znaczyły SAME W SOBIE tak wiele, żeby nie powiedzieć - niewiele. Były jak śnieżki, które rozpętały później lawiny wydarzeń i marzeń. Dzięki nim zmienił się świat, choć same nic nie zmieniały.Milwaukee Meghttp://www.blogger.com/profile/10818333772918738623noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3835733665994461137.post-62859589191920157422011-06-04T23:40:00.001+02:002011-06-05T09:43:01.723+02:00List - Opowiadanie<div class="MsoNormal">Nie odwracaj się przez ramię. On nadchodzi. Cokolwiek robisz... Nie odwracaj się. </div><div class="MsoNormal"><br />
</div><div class="MsoNormal">Z serii "Znalezione na dysku E:, gdzie zwykłe rzeczy nie znajdują się zbyt często". Uwaga: Jest to horror który zawiera krwawe, drastyczne sceny i kilka przekleństw. Lojalnie ostrzegam. </div><div class="MsoNormal"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://cdn0.knowyourmeme.com/i/33189/original/SlenderMan06.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="266" src="http://cdn0.knowyourmeme.com/i/33189/original/SlenderMan06.jpg" width="400" /></a></div><div class="MsoNormal"><br />
</div><div class="MsoNormal"><br />
</div><div class="MsoNormal"></div><a name='more'></a><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Nie odwracaj się przez ramię. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Nie odwracaj się. Patrz na ekran i nie patrz za siebie, skup się na literach i nie próbuj wypatrzeć w ekranie odbicia tego, co czai się właśnie za twoimi plecami. To i tak cię dopadnie, więc się nie przejmuj tak bardzo, tylko czytaj dalej, może uda ci się wtedy przeżyć. No, a w każdym razie nie od razu zginąć. To, co właśnie nadchodzi, zawsze będzie za tobą – chyba że się odwrócisz. Spojrzysz. Wtedy będzie PRZED tobą (to nie jest wielka filozofia, prawda?) i już się nie wymkniesz, nie uciekniesz i nie przeżyjesz. Liczę, że teraz nie zaczniesz udowadniać mi i sobie (głównie sobie) że jesteś taki ważny i dzielny i kpisz sobie z niebezpieczeństwa. Wiesz, na czerwonych guzikach napis ‘nie dotykać’ jest najczęściej z jakiegoś powodu. Potraktuj to jak wielki, czerwony guzik z neonowym napisem wysokim na dwa metry ‘nie ruszać, na boga! Całkowita anihilacja wszechświata’.</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Nie. Odwracaj. Się. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Jeśli to dalej czytasz, to się nie odwróciłeś. Gratulacje, prawdopodobnie leżysz na którymś krańcu krzywej Gaussa inteligencji, nie będę już dociekać którym. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Jeśli w ogóle to czytasz, znaczy to, że prawdopodobnie już go czujesz na karku. Być może kątem oka zobaczyłeś go w parku; może tylko poczułeś jego obecność albo ktoś z twoich bliskich, krewnych czy znajomych coś na jego temat wspomniał, nerwowo oglądając się przez ramię (pamiętaj – ty tego nie rób!). W każdym razie szukałeś odpowiedzi na pytanie kim on właściwie jest – no cóż, jeśli tak, to mam dla ciebie dobrą (i złą) wiadomość. Jeśli szukasz o nim informacji, on cię znajdzie i raz na zawsze rozwieje wszystkie twoje wątpliwości. Najprawdopodobniej już na wieczność, bo całkiem prawdopodobne się wydaje, że jak jest się konsumowanym przez robaki to się już żadnych wątpliwości nie ma. No, jeżeli po spotkaniu z nim będą cię konsumowały robaki, a jest to jeden z najprzyjemniejszych możliwych scenariuszy tego spotkania. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Ja spotkałam Slendermana, spotykam go ciągle i jest tylko kwestią czasu (dni? godzin?) kiedy w końcu wkroczę w jego długie macki, ramiona czy odnóża chwytne. On mnie przytuli. A potem prawdopodobnie ktoś znajdzie moje ciało na drzewie, z moimi wnętrznościami rozwieszonymi po gałęziach niczym ozdoby choinkowe – nie przejmuj się, ciebie też to czeka. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Na początku też się bałam całkowicie wbrew sobie. Internetowy wytwór, mem, stworek wymyślony przez porąbanych forumowiczów i ludzi którzy naoglądali się o kilka horrorów za dużo i próbują zarazić swoimi chorobliwymi wymysłami innych, no proszę, przecież nie można uwierzyć w jakiś nadnaturalny, paranormalny, głupi wytwór rodem z koszmarów psychicznie niestabilnych członków społeczeństwa. Nie można, nie powinno się, nie, nie nie NIE. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">apotem nagle zaczynasię pojawiać to tu to na poczcie znajdujesz dziwne maile a potem okazuje się żenieśpisziwszystkozaczynasiępowo</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Gdyby to był normalny list (mail? post?) skasowałabym ostatnią linijkę. Ale tak nie jest. To mój przewodnik dla ciebie, i tak jak w przewodnikach po miastach jest zawsze wzmianka o kieszonkowcach, graffiti i nieprzyjemnych tubylcach, tak i tu powinny się znaleźć te wtrącenia, żebyś nie myślał, że to wszystko takie łatwe i spokojne. <span lang="EN-GB">Nie odwracaj się, keep calm and carry on, stay on target. </span>Nie; on wchodzi do twoich myśli i powoli przejmuje nad nimi kontrolę, a ty budzisz się pewnego dnia w miejscu, którego nigdy nie odwiedzałeś i nie pamiętasz co robiłeś przez ostatnie dwa, trzy dni. Albo piszesz, rysujesz czy mówisz rzeczy, które nawet dla ciebie nie mają sensu, zaczynasz dziwnie reagować na całkiem normalne rzeczy i pewnego dnia zostawiasz wszystkie drzwi otwarte, bo czujesz (wiesz!) że jeśli je zamkniesz, to następnym razem gdy naciśniesz klamkę on będzie po drugiej stronie. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Ale mówiłam o początkach; dla mnie wszystko się zaczęło, gdy koleżanka (nawet nie przyjaciółka tylko znajoma, wyobrażasz sobie? Zginąć przez przelotną, nic nie znaczącą, wymuszoną relację międzyludzką?) spojrzała w lustro wiszące w kawiarni, gdzie zaszyłyśmy się w czasie okienka, i zaczęła płakać, ryczeć i wyć. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Zostaw mnie, zostaw mnie, proszę, zostaw mnie… - piszczała, kwiliła, rozpaczała i zawodziła, a ja starałam się wyglądać na kogoś kto siedzi całkowicie niewinnie przy zupełnie innym stoliku. Nie udało się to zupełnie, oczywiście, więc pod oskarżycielskimi spojrzeniami całej sali (gdzież ta ludzka nieczułość kiedy jej potrzeba?) musiałam wyprowadzić ją do łazienki i doprowadzić do świadomości ilością wody która mogłaby wystarczyć na miesiąc afrykańskiej rodzinie. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Widziałam go, znowu go widziałam, on mnie zabije, on mnie w końcu zabije – powtarzała w kółko, a ja, jak na osobę racjonalną przystało, proponowałam jej dzwonienie na policję i/lub wizytę u psychologa, mediatora czy kogokolwiek innego oprócz mnie. W końcu, po dwudziestu minutach bełkotania i płaczu, chwyciła mnie za rękę tak mocno, że przez następne kilka dni miałam sińce. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Larsen Mend – wyszeptała, powoli omiatając okolicę szeroko otwartymi, niewidzącymi w tym psychotycznym załamaniu, oczami. – On istnieje. Uwierz mi, on istnieje, on po mnie idzie, pomóż mi! Pomóż mi, trzymaj mnie z dala od drzew. Trzybuki! Trzy. Buki! Larsen Mend! </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Zapewniłam ją, że nie znam ani żadnego Larsen Menda, ani o żadnych trzech bukach w okolicy mi nie wiadomo, i dopiero wtedy uspokoiła się na tyle, żebyśmy mogły wrócić na uczelnię. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Kiedy w trzy dni później została wgnieciona przez samochód w buki rosnące przy drodze… No, powiedzmy, że szybko zaguglowałam Larsena Menda. Kierowca samochodu nazywał się Karol jakiś tam i nie umiał powiedzieć jakim cudem udało mu się przejechać przez rów żeby wbić moją koleżankę w drzewa. Nie wiedział nawet, co robił w mieście odległym od miejsca swojego zamieszkania o kilkadziesiąt kilometrów, kiedy nie miał tutaj żadnej sprawy. Nikt też nie potrafił powiedzieć, co moja koleżanka robiła w szczerym polu, w nocy, pod bukami których się panicznie bała (o tym wiedzieli wszyscy, na widok buków dostawała histerii, jak mówiła w wywiadzie jej matka). </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">A ja zaguglowałam Larsena Menda i nie znajdując nic nawet przy najlepszych chęciach ciekawego postanowiłam zapomnieć o całej sprawie. Gdyby nie głupi Harry Potter i Komnata Tajemnic, wszystko byłoby dobrze a ja cieszyłabym się nudnym ale całkiem porządnym życiem, zamiast czaić się z laptopem pod stołem. Od dwóch tygodni nigdy nie wyłączam światła w pokoju i zawsze mam włączoną albo mp3, albo radio – tobie też to radzę, gdy się zbliża słychać tylko szumy i piski zamiast muzyki, taki system wczesnego wykrywania. Tyle że działa jak te wykrywacze trzęsień ziemi, dają kilkanaście minut na załamanie rąk i powiedzenie ‘to działa. ojej, jestem martwy’. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">No ale – Harry Potter. Jest tam scena z Sam – Wiesz - Kim przestawiającym litery w TOM MARVOLO RIDDLE tak by tworzyły I AM LORD VOLDEMORT. Coś jeszcze mi grało w głowie z Jimem Morrisonem i jego Mr Mojo risin’… No więc zaczęłam się bawić w anagramy. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Larsen Mend, mówił mi mój mózg, kiedy przestawiałam litery mojego imienia w zupełnie idiotyczne i nic nie znaczące frazy, spróbuj Larsena Menda. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Larsen Mend, myślałam, grając w Scrabble, tak że w końcu Larsen wylądował na potrójnej słownej i matka musiała mnie przekonywać całe pięć minut, że takie słowo się nie liczy. Dla mnie miało sens, było jedynym prawdziwym słowem, coś odwrotnego do powtarzania dwieście razy jakiegoś prostego wyrazu tak że przestaje on mieć jakiekolwiek znaczenie. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Larsen Mend, powiedziałam, kiedy ktoś mnie zapytał kto napisał „Tajemnicę Edwina Drooda”. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Larsen Mend. Śniło mi się. LARSEN MEND. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Slenderman. Kiedy się obudziłam, siedziałam przy komputerze i cała strona w Wordzie pokryta była, bez spacji ale z wielkiej litery, słowem Slenderman. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">SlendermanSlendermanSlendermanSlenderman… </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Można dostać gęsiej skórki, prawda? </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Uznałam, że moja delikatna psychika nie potrafi sobie poradzić ze śmiercią koleżanki, która wcześniej ostrzegała mnie przed tym co się ma stać. Kompleks winy, podświadomość próbuje jakoś dojść do ładu z własną niemocą, czy ja wiem? Może nawet nie powiedziała Larsen Mend, może tylko mój mózg sobie ze mnie zadrwił, bo w dwa dni wcześniej oglądałam całe Marble Hornets i jakoś tak Slenderman siedział mi na korze mózgowej. <span lang="EN-GB">01110011011</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Jeśli sam go wcześniej nie spotkałeś i jest to twój początek na tej zalesionej ścieżce do zagłady to się na pewno nudzisz i już zaczynasz przewijać, szukając gdzie będzie coś ciekawszego niż jakieś idiotyczne anagramy i Larsen Mend. Uwierz mi, to przed tobą. Fiksacja na jednej frazie, jednym obrazie, tak silna i tak wszechogarniająca, że nie potrafisz myśleć, mówić i pisać o niczym innym. Próbujesz, ciągle próbujesz, czytasz książki których w życiu być nie wziął do ręki, oglądasz filmy, uczysz się całymi nocami, chodzisz na dyskoteki i imprezy i słuchasz najdziwniejszej muzyki tylko po to, żeby przestać myśleć o tej jednej rzeczy, tym obrazie, wyżartym na mózgu, siedzącym pod powiekami i obecnym w każdej chwili, w każdym momencie, w każdym tyknięciu zegara. 01100011Laa, la la la, Larsen-Mend, wyje sygnał samochodów rozwożących lody. Larsen Mend, mówi człowiek na ekranie, zanim nie uświadomisz sobie, że tak naprawdę to było coś zupełnie innego, jak ‘wypadek samochodowy’. Larsen Mend, układają się gałęzie drzew, a ty patrzysz na nie i chcesz wyć, wyć bo nie potrafisz się uwolnić choćby na chwilę. <span lang="EN-GB">0101101110</span><span lang="EN-GB"> </span><span lang="EN-GB"><o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Przygotuj się na to; to zresztą kolejny dobry powód żeby taszczyć ze sobą mp3. Muzyka pozwala wyłączyć podświadomość, choćby na chwilę i wierz mi, przyda ci się to wielokrotnie. I pamiętaj jeszcze jedno – cokolwiek to będzie, czy słowo, anagram, obraz, dźwięk czy fraza, cokolwiek wejdzie ci pod czaszkę – zagłuszaj. Zagłuszaj to całą swoją mocą, całym jestestwem, całą siłą woli i nie pozwól temu tobą sterować. Nie idź tam, skąd dobiega szept który słyszałeś w snach i na jawie, który nagle objawił się w filmach i w piosenkach; nie spaceruj w miejscach, które przypominają ci obraz, który widzisz ciągle w snach i który rysujesz na sprawdzianach zamiast pisać odpowiedzi. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">I się nie odwracaj. 00101011 0111001Pamiętaj. To jeszcze ważniejsze. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Pierwszy raz zobaczyłam Slenderman 10010001100101011</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="EN-GB"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="EN-GB">slenderman <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="EN-GB"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="EN-GB">SLENDERMANSLENDERMANSLENDERMANSLENDERMANSLENDERMANSLENDERMANSLENDERMANSLENDERMANSLENDERMANSLENDERMANSLENDERMANSLENDERMAN<o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Zostało mi niewiele czasu. Nie pamiętam ostatnich trzech godzin, wiem, że wcześniej siedziałam i to pisałam, potem nagle pustka i dwie linijki napisu ‘slenderman’ więcej, a minęły trzy godziny. Nie wychodziłam z pokoju. Nici, które rozwiesiłam na drzwiach nie są zdarte. Trzy godziny, straciłam kolejne trzy godziny, ale to nieważne, teraz skończę to, co zaczęłam. Muszę ci to powiedzieć, żebyś mógł się przygotować. Ja nie byłam przygotowana i proszę, teraz siedzę pod stołem i piszę do ciebie, bojąc się własnego cienia. Mam krwotok z nosa, cała klawiatura mi się obkleja smarkami i krwią. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Pierwszy raz go zobaczyłam pod uczelnią. Wychodziłam, uśmiechnięta, zadowolona z siebie, z teczką pod pachą i głową pełną bzdur, kiedy kątem oka zauważyłam wysokiego, ubranego w garnitur osobnika stojącego w bezruchu. Chyba. W każdym razie tak sądzę, w końcu widziałam go tylko przelotnie i może to nawet nie było on, tylko jakiś smukły student? Nie wiem, naprawdę, ale za to kiedy wróciłam do domu, usiadłam przed komputerem, pierwsze co zrobiłam to wrzuciłam w wyszukiwarkę jego imię i chłonęłam obrazy, filmy, opowieści jak gąbka. <span lang="EN-GB">1001001101</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Autosugestia, ktoś powie. To jak próbować spać po oglądanym horrorze, zawsze za twoimi plecami ktoś czyha, a jak zamkniesz oczy to coś próbuje cię dostać. Wiem, wiem. Sama tak uważałam. Do teraz się zastanawiam, czy może nie zwariowałam, a to wszystko jest tylko jakimś koszmarem stworzonym przez mój nadaktywny mózg w którym zawsze siedziały najdziwniejsze rzeczy i obsesje; ile razy się zacinałam nożem, zastanawiałam się patrząc na strużkę krwi spływającą szybko po skórze czy nie robię tego specjalnie. Byłam zafascynowana tym, co ból robi z człowiekiem, jak szybko krew płynie i jak pięknie pracuje rozerwana skóra. Myślałam, czysto technicznie i naukowo, który sposób popełnienia samobójstwa byłby najlepszy, który najbardziej bolesny a który najspokojniejszy. Czysto akademicko, oczywiście, choć przez długi czas była na krawędzi rozpłatania sobie nadgarstków wyłącznie z krystalicznie czystej ciekawości co się stanie dalej.</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Teraz przynajmniej się nie musze martwić, On załatwi to za mnie. Może nawet nie będzie bolało, chociaż trudno cokolwiek powiedzieć. Moja koleżanka zginęła przygwożdżona do drzewa. Jej chłopak, o którym jeszcze tu będzie mowa bo w dramatis personae załapałby się na trzecią od góry pozycję, zginął powoli wykrwawiając się z pustych oczodołów. Osobiście wyłupał sobie oczy, wrzeszcząc coś o płonących dzieciach i czerwieni; byłam przy tym, nawet chyba próbowałam go zatrzymać, nie pamiętam dokładnie, dookoła nas wszędzie coś buczało, brzęczało, piszczało i nie potrafiłam się skupić. W każdym razie wyłupał sobie oczy długopisem (moim, oczywiście) i siedział patrząc? spoglądając? w drzwi, a krew płynęła wartkim strumieniem i nie ruszaliśmy się przez dobre dwie godziny, aż w końcu wstał i przeszedł przez drzwi. Albo </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">padł na miejscu. Nie pamiętam dokładnie. Nie wiem. Było dużo krwi i było to buczenie, w uszach, w klatce piersiowej, wszystkie organy wibrowały tym obrzydliwym, oślizgłym dźwiękiem. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Ja też krwawiłam, powieki miałam zlepione krwią kiedy biegłam z tamtego pustego domu, ale nie potrzebowałam widzieć, żeby wiedzieć że był tuż za mną. 101011000Nie odwróciłam się i ciągle żyję. Nie odwracaj się. Proszę. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Ale znów mówię nie po kolei. Więc pierwszy raz zobaczyłam GO pod uczelnią. Kilka dni później, kiedy patrzyłam na rozciągające się za moimi oknami pola, zobaczyłam go ponownie. Tym razem to był na pewno on. Musiał być, gdyż nie miał twarzy tylko… Pustkę. To, co pokazują zdjęcia i filmy na Internecie to nie do końca prawda. On nie ma gładkiej twarzy, bez nosa, ust i oczu. On NIE MA twarzy. To pustka, wpatrujesz się w owal czaszki i masz to dziwne uczucie jakbyś schodząc po ciemku po schodach nie trafił na stopień; nie da się tego opisać słowami, a w każdym razie trzeba być do tego pisarzem większego kalibru niż ja. Wpatrywanie się w jego twarz jest jak trzymanie długopisu nad kartką. Gdzieś są ukryte słowa, gdzieś jest to, co masz napisać, ale nie przychodzi ci nic na myśl, wyrazy uciekają a zwroty tracą na znaczeniu. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Patrzyłam na niego, z bezpiecznej odległości, z pół kilometra i zza okna, a on patrzył na mnie i bałam się jak nigdy wcześniej. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Jeśli go spotkałeś, to wiesz co czułam. Jeśli nie – to jeszcze się dowiesz, i mówię to z całym współczuciem na jakie mnie jeszcze stać. Jakikolwiek opis przeżyć nie zostałby przeze mnie wysmażony, byłby niepełny, banalny i rodem z ‘ukochanego pamiętniczka’. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Patrząc na niego wiesz, że patrzysz na własną śmierć. I tyle. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Przez następne dwa tygodnie nie wchodziłam na Internet. Po nic. Nie sprawdzałam poczty, nie bawiłam się na tumblrze, nie czytałam wiadomości i nie oglądałam filmików na youtubie. Nadrabiałam klasykę literatury, próbując uspokoić nerwy i wmówić sobie, że to tylko stres i brak snu (kto by spał, kiedy na Internecie jest takie EPICKIE GÓWNO!). Rodzice byli chyba zadowoleni, bo od jakiegoś czasu przekonali byli że zbyt wiele czasu spędzam nad komputerem. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Dawno nie widziałam rodziców. Wyniosłam się pół roku temu, bez słowa oczywiście, żeby ich nie narażać. To zaraza, jeśli komukolwiek o tym powiesz, on też staje się celem. Informacja, największa broń ludzkości, wykorzystywana przeciwko niej. Zabawne, prawda? Przenosi się informacją. Żywi się samotnością i wnętrznościami (chyba). Przychodzi z drzew i ziemi. Jest uosobieniem anonimowości. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Ale – jak możesz sobie wyobrazić, ban na Internet niewiele zdziałał. Nawet to, że przestałam brać (chyłkiem, milczkiem) moje antydepresanty (kto wie, co one robią z mózgiem!) wcale nie pomogło, i kiedy wracałam pewnego pięknego, słonecznego popołudnia do domu przez park, zobaczyłam go w drzewie. Nie, nie koło drzewa. Nie na drzewie. Nie za drzewem. W drzewie. On BYŁ drzewem, jego częścią, rozrastał się gałęziami, a jego garnitur był częścią kory, jego twarz wtopiła się w wydatne sęki i stał tam, patrząc. Patrząc i widząc. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Jego spojrzenie jest jak publiczne taplanie się nago w błocie. Czujesz się brudny, nieczysty, przejrzany na wylot i chciałbyś drapać, drapać do mięśni, byle zedrzeć z siebie to spojrzenie, byleby tylko przestał na ciebie patrzeć, nawet nie ma oczu a patrzy i jest to okropne jakby coś próbowało wejść do twojego mózgu a ty nie możesz temu przerwać i </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Potem zaczęły się głuche telefony. Pojedynczy dzwonek, a po podniesieniu w słuchawce rozlegały się szumy, piski i trzaski, czasem można było w nich wyszukać pojedyncze wyrazy, głoski albo dźwięki. Nazwij mnie głupią, ale potrafiłam siedzieć i godzinami słuchać tego trzeszczenia, pisku i modulacji; myślałam, że może kiedyś coś z tego będzie miało sens. Jakieś jedno zdanie. Jakiś dźwiękowy palec pokazujący na torbę z kasetą z tego japońskiego horroru. Dźwięki, piski i poszumy. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Obudziłam się kiedyś po północy, ze słuchawką w ręku (musiałam zdrzemnąć się słuchając tego mechanicznego bełkotu); na stole leżała lalka. Mini - Slenderman w wersji pluszowej, którego od razu zgarnęłam i po drodze , odnosząc telefon, wrzuciłam do kosza w przedpokoju. Kiedy wróciłam z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku do pokoju, lalka była z powrotem tam, gdzie pierwszy raz ją zobaczyłam, na stoliku, z rączkami i nóżkami rozłożonymi jakby u dziwacznej rozgwiazdy. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">I jeszcze raz była. I jeszcze raz. Za piątym razem na stole siedział Slenderman. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">W domu byli moi rodzice, dokładnie za cienką, działową ścianą. Pamiętam, że wrzeszczałam, patrzyłam w jego brak twarzy i wrzeszczałam tak, jak nigdy w życiu nie podejrzewałam, że potrafię, ale następnego dnia moi rodzice o niczym nie wiedzieli. Niczego nie słyszeli. Oczywiście nic nie widzieli. Śniły się im drzewa, nieogarniony bór największych i najstraszliwszych drzew jakie kiedykolwiek ich wyobraźnia mogła sobie wymarzyć. Tyle. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">A ja w tym czasie stałam półtora metra od Slendermana i wyłam. Tyle zostało z mojej odwagi i racjonalności, z mojego rozumu i inteligencji. Bezmózgi, bezrefleksyjny, paniczny strach i wrzask. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Nie wiem kiedy i jak zniknął, tak jak nie mam pojęcia ile wrzeszczałam. Obudziłam się w swoim łóżku, ściskając małego Slendiego w rękach niczym ukochaną maskotkę, co mogłoby być nawet słodkie, gdyby nie przyprawiało o palpitacje serca. Pierwsze dwie godziny tego dnia spędziłam wymiotując w łazience, oczywiście po uprzednim wyrzuceniu przez okno zabawki. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Nie wróciła po raz kolejny, na szczęście. Ale jeśli kiedykolwiek będziesz oglądać Toy Story wiedz, że o wiele lepiej jest, kiedy wyrzucona zabawka nie wraca do właściciela. O wiele lepiej. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Kiedy rozpocznie się twój wyścig z czasem, będziesz sam i to bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Kiedy wokół ciebie zaciskają się jego macki, ręce, ramiona czy gałązki, co to on ma doczepione do korpusu (czasami trudno jednoznacznie stwierdzić), nic wokół nie ma znaczenia i sensu, oprócz faktu że powoli umierasz, z każdym dniem trochę bardziej. Nikt cię nie zrozumie, nawet jeśli będziesz mógł mu o tym opowiedzieć bez wyrzutów sumienia, a nawet inni ścigani przez Niego nie będą w stanie zapełnić tej obrzydliwej pustki, ziejącej trującymi oparami oddalenia, ropiejącej gdzieś głęboko w twoim jestestwie. Patrzysz na zieloną trawę i wiesz, że umierasz. Patrzysz w lustro i wiesz, że gdzieś za tobą jest On. Zasypiasz i wiesz, że będzie w twoich snach jak jakiś cholerny Freddie Kruger. Nie możesz spać, jeść i myśleć, a kiedy rozmawiasz z uśmiechniętymi, wesołymi ludźmi z ich małymi, nic nie znaczącymi problemami masz chęć złapać ich za włosy, wykręcić im kark, rzucić nimi o ziemię i pokazać im co to znaczy strach, ból i niemoc; wywrzeszczeć im w twarz że umierasz a twoje wnętrzności zmieniają się w ektoplazmę i to, że nie mają pomysłu na prezent na dzień ojca jest jakoś mało kurwa zajmujące. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Minęły cztery miesiące o wypadku koleżanki, dwa od bezpośredniego spotkania. Czasem widziałam jego kształt, odbierałam co kilka dni Jego telefony, w nowych zeszytach znajdowałam na ostatniej stronie skreślony krzyżykiem owal, Jego symbol, ale niewiele więcej. W walentynki dostałam pocztą zdjęcie przedstawiające ciąg liczb wyciętych na czyimś brzuchu. W walentynki przyszedł do mnie też Arek, chłopak zabitej koleżanki, któremu zostało jeszcze pięć miesięcy do śmierci, chociaż, kiedy wpuszczałam go do domu, wydawało się że ma o wiele mniej czasu. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Oczy miał przekrwione, wytrzeszczone i właściwie nie mrugał, powoli, systematycznie chłonął nimi okolicę jakby usiłując siłą woli nie dopuścić do pojawiania się postaci w garniturze. Był przygarbiony, pociągał nogami, a lewą, złamaną rękę przyciskał do siebie jakby miało to coś pomóc i ukoić ból. Rodzice nie byli zachwyceni, czy też może inaczej – byliby szczęśliwi, gdyby Arek dał sobie pomóc, ale ich dobre chęci i próby dzwonienia na pogotowie czy odwiezienia go do przychodni spotykały się z tak ostrym protestem, że wzięli go za jakiegoś narkomana czy włamywacza, który prawdopodobnie jest poszukiwany za napad z bronią w ręku i morderstwo z premedytacją. Nie dziwię się; wylękłe, szalone spojrzenie, rozbiegane oczy, złamana ręka, wypchana torba na ramieniu i brudne, pełne gałązek, trawy i ziemi włosy. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Siedzieliśmy ze sobą dwa dni, nie wyściubiając nosa dalej niż do łazienki; opowiadał mi o wszystkim, czego się dowiedział o Slendermanie. Większość z tego już wiedziałam, gdyż te kilkanaście blogów jakie można znaleźć na Internecie to całkiem dobre źródła informacji. Owszem, większość z nich, zwłaszcza te najbardziej popularne, to tylko takie tam opowiadanka dla niegrzecznych dzieci. Ale zdołałam się skontaktować z kilkoma osobami które naprawdę były w podobnej sytuacji i które miały większe ode mnie pojęcie jak sobie z nim radzić. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Arek uciekał już długo i miał na swoim koncie wiele osiągnięć. On doprowadził do śmierci mojej koleżanki, a wcześniej – jej starszej siostry, która spłonęła na środku jeziora. Cała sprawa ma w sobie coś z wampiryzmu – jesteś wampirem, i jak ulegniesz pokusie tworzysz nowe, które, kiedy ulegną pokusie, tworzą nowe i… No, noże to trochę naciągane. W każdym razie Arek wziął zdjęcie, to z wyciętymi w skórze cyframi, i podgrzewał je zapalniczką, aż w nozdrza nie uderzył nas nieprzyjemny zapach palonego mięsa. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Na zdjęciu był dom. Hotel, trochę przypominający zaniedbany, szlachecki dworek. W miejscu okien były przekreślone elipsy, zamiast drzwi: puste oczodoły. Zielony neon ‘Płomień miłości - Hotel’ był przekrzywiony. W pięć miesięcy później, kiedy staliśmy przed tym budynkiem (tyle że z oknami i drzwiami), świeciły się tylko siedem liter: P Ł O Ń C I E. Jeden z gorszych tricków jakie ma w arsenale Mr S. Na początku przerażające, ale im dłużej będziesz w to grać, tym bardziej denerwujące. Małe złośliwości, przypominające że gdzieś jest i patrzy. Widzi. Czuje. Czai się. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Zawsze się czai, pamiętaj. Pamiętaj że on może widzieć wszystko. Może być w kilku miejscach naraz. Może wejść do twojej głowy, a ty nawet tego nie zauważysz. Może się czaić w twoim przyjacielu, chłopaku, dziewczynie. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Zaatakował mnie kiedyś przechodzeń w masce. Nie zwróciłabym na niego uwagi, gdyby nie rzucił się na mnie z nożem i nie próbował mnie zabić na ulicy, a ludzie nas nie zauważali, kiedy walczyłam o życie z człowiekiem w białej masce z trzema otworami na oczy. Tak, to nie literówka. Maska miała troje oczu, co to miało znaczyć i czy cokolwiek… Kto wie? Ten świat, JEGO świat, to jedna wielka metafora… czegoś. Ani ja, ani Arek nie wiedzieliśmy czego. <span style="font-family: 'Wingdings 2';">Trudno mi siê pisze,</span><span style="font-family: AIGDT;">to wszystko jest jak ze snu z którego </span><span style="font-family: Wingdings;">nie mo¿esz siê obudziæ i w nim s¹ rzeczy bez sensu ale z </span><o:p></o:p></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Musiałam przerwać. Nie umiałam zmienić czcionki, same wingdingsy się pojawiały zamiast normalnego spisu. Czasem się to zdarza. Najczęściej trzeba przeczekać, tyle że nie mam dużo czasu. On się zbliża, czuję to. Krwotok z nosa ustał, po chwili znów się pojawił, ustał i się pojawił, jestem cała we własnej krwi i nie jest to przyjemne uczucie. <o:p></o:p></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Kiedyś obudziłam się naga, cała w czyjejś krwi. Nie pamiętałam poprzednich trzech dni, a jedyne co miałam jako memento tego czasu to japońska maska bugaku. Nie wiem, co wtedy robiłam. Nie wiem, gdzie byłam. Nie wiem nawet, gdzie się obudziłam, gdyż po przechodząc przez drzwi prowadzące z tego ciemnego, pozbawionego okien pokoju znalazłam się u siebie w łazience, ostatnim miejscu które pamiętałam. <o:p></o:p></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Pamiętaj – drzwi mogą prowadzić nie tam, gdzie byś chciał. Schody mogą się zapętlać. Okna mogą pokazywać rzeczy, których nie ma. Raz, w czasie naszej wspólnej ucieczki, Arek obudził mnie w środku nocy i rozsunął kotary, którymi przezornie zasłoniliśmy się przed wzrokiem niepowołanych (a może osłoniliśmy się przed możliwością zobaczenia kogoś za oknem? Nie pamiętam). Na zewnątrz były piękne, czerwone klony, takie jak spotyka się w Kanadzie, alejka, zachód słońca, wiejska atmosfera. Nasz hotel stał na ruchliwej uliczce w środku miasta. <o:p></o:p></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Po chwili okazało się, że drzewa upstrzone są nie tylko liśćmi; Arek cały czas wskazywał na gałęzie, nie wiedziałam o co mu chodzi, dopóki nie zauważyłam kotów. Kilkudziesięciu małych, wpatrujących się w nas kotków, stapiających się z tłem gdyż od końcówki ogona do czubka ucha czerwonych, obdartych z sierści i ze skóry, co widziałam i wiedziałam od razu, jak je tylko dostrzegłam. Potem był trzask, odwróciliśmy się, spinając mięśnie do walki, przyzwyczajeni do jego sługusów z nożami, kijami i pięściami, próbującymi nas wydostać z ukrycia, znaleźć i wydać prosto w jego ręce, ale tam nie było nic, oprócz małego, futrzastego tym razem, kociaka. <o:p></o:p></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Drzewa zniknęły, a okno znów pokazywało ciemną, słabo oświetloną uliczkę w centrum miasta. <o:p></o:p></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Nie wiem czemu on to robi. Nie wiem, czemu ucieka się do takich sztuczek, czemu doprowadza na skraj szaleństwa i czeka aż ofiara będzie pół oszalała ze strachu i zmęczenia. Jestem szalona, byłam chyba od początku, on łowi ludzi którzy w niego uwierzą; takich, którzy są tak głupi lub tak mądrzy, żeby nie zadowalać się krótkim „E, takie rzeczy nie istnieją”. <o:p></o:p></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Wiesz, jutro zginę – powiedział zakładając opaskę na oczy Arek, kiedy tłukliśmy się autobusem do kolejnej miejscowości i próbowaliśmy zasnąć w tłumie, gdzie niewiele nam groziło. – Jutro mnie weźmie. Muszę wysiąść za trzy przystanki. Muszę. Wysiąść. I tam zginę, ale dłużej nie mogę. <o:p></o:p></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Uwierzyłam mu, oczywiście. Kiedy uciekasz przed Slendermanem, wiesz, że nie wszystko można wyjaśnić racjonalnie… Po prostu WIESZ. Wiesz, że drzwi nie prowadzą tam, gdzie powinny. Wiesz, że osoba, która podaje ci rękę jest jednym z JEGO ludzi, wiesz, że kiedy się odwrócisz, zobaczysz jego cień. Wiesz, że będzie w drzewach i we mgle. Wiesz. <o:p></o:p></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">WIESZ. ŻEPOCEBIEPZYHODZIBOCZUJEDMMMMKBTF < ydghdb jbfebd Nxcvnmcxv fv nc vn vn nmjhbvfhdvbhbvjbjcbxzb ncvn xc nmcxnzmhjfbhsk,mnvjfkdbvnmxbvhjsf vc<o:p></o:p></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">011011100110100101100101011010100110010101110011011101000110010100100110001000110011001100110100001101110011101101100010011001010111101001110000011010010110010101100011011110100110111001111001011101110110100101100001011001000110111101101101011011110010011000100011001100110011010000110111001110110110001101101001011101000110111101110111011100110111101001111001011100110111010001101011011010010111011101101001011000010110010001101111011011010110111100100<o:p></o:p></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Przychodzi. To ten, który przychodzi. Slenderman. On czegoś szuka, w każdym człowieku czegoś szuka, najpierw wżyna się w ich umysły i dlatego to takie trudne a potem wchodzi w nich i grzebie we wnętrznościach, przekłada na swój obraz, szuka. Muszę się śpieszyć, bo on już tu jest, czuję, że muszę iść pod kamień na rozstajach, muszę tam iść. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">On czegoś szuka, w każdym człowieku. Nie wiem, co to. Zastanawialiśmy się nad tym z Alkiem, ale nigdy nic z tego nie wyszło. Wyciąga wnętrzności, kroi ciała i rozczłonkowuje, ale często, najczęściej składa z powrotem. Nie przestrasz się tego. Na pewno zaprowadzi cię do poprzednich lub następnych ofiar (czas nie ma dla niego znaczenia, kilkakrotnie byłam w nieodległej przyszłości i dalej nie ma latających desek jak w „Powrocie do przyszłości”); i mnie, i Arka przeciągnął przez kilak scen swoich zbrodni. Na ziemi leżał człowiek i z rozbitej czaski, poskładanej jak zbity wazonik przez małe dziecko, próbujące ze wszystkich sił naprawić co zepsuło, wychodziły kawałki wepchniętego tam serca. Zamiast płuc (nie miał żeber, skóra była w kawałkach) miał wątrobę. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"> - Nie wie jak wyglądamy – powiedział Arek, a ja zaczęłam się śmiać bo jeśli Slenderman rozpłatał tylu ludzi i do teraz nie wie, jak elementy są poskładane w środku, to raczej zegarmistrzem nie zostanie. – On szuka. Szuka, rozumiesz? Szuka! </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">To była jego obsesja. Zapełniał zeszyty notatkami, obserwacjami, pytaniami i rysunkami. Studiował anatomię z kupionego na wyprzedaży podręcznika akademickiego i zamęczał mnie wykresami. Ja wciąż stąpałam mocno po ziemi, kiedy on zatracał się w naszym szaleństwie. Ja próbowałam się dowiedzieć, jak unikać Slendermana; on, jak go zrozumieć. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Mam mało czasu, muszę iść pod kamień. Pamiętaj, nie odwracaj się. Nie patrz, jeśli widzisz go kątem oka nie patrz, tylko uciekaj. Nigdy, NIGDY nie idź w jego stronę. Słuchaj mp3 lub radia, będziesz miał więcej czasu na ucieczkę. Nie odpowiadaj na telefony. Nie opowiadaj innym co się z tobą dzieje, nie kontaktuj się z innymi uciekinierami, narażasz tym i siebie, i ich. Nie masz przyjaciół. Każdy może być jego przedłużeniem, jego marionetką. Arek stał się nią, po tym jak umarł czy przeszedł przez drzwi, nie pamiętam, wrócił na chwilę i od tamtego czasu mam blizny na twarzy, obrzydliwe, głębokie rany które stały się straszliwymi bliznami i byłabym bardzo nieszczęśliwa z ich powodu gdyby miały jakiekolwiek znaczenie, wrzeszczałam, ale on mnie trzymał i wszystko płonęło i </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Pamiętaj. Oni cię pamiętają, a dla niego czas nie istnieje. Chyba przejmuje pamięć swoich ofiar; nie jestem pewna. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Otwiera swoje ofiary jak kwiaty. Szuka w nich czegoś, ale nie chcę wiedzieć, i ty też nie, czego dokładnie. Wszystko się rozmywa. Dawno już nie myślałam o domu, o rodzicach, o studiach i o znajomych – moje dawne życie. Umieram. Od dawna już, odkąd siedziałam w kawiarni i usłyszałam Larsen Mend i </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Rwie się, wszystko się rwie, ja nie wiem, rwie się i to jest </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Kwiaty, to dobre porównanie, oni otwierają się sami, ja już to wiem, ja to widziałam, nie pamiętałam, ale teraz pamiętam jak kwiaty otwierają się przed nim a on szuka i nigdy nie znajduje to bolijaktopiecze11000100011001100110011010000110111001110110110001101101001011010100110010101110011011101000110010101101101011101000111100101101101011010110111010011110011011100100111100101110000011100100111101001111001011000110110100001101111011001000111101001101001</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">ODEJDŹPROSZEODEJŹKWIATYKRWAWIĄCEBOLIBOLIBOLIODEJDŹZNJADUJESZNIEZNAJDUJESZODEJDŹNIEMADRZWIKAMIEŃKAMIEŃKAMIEŃIDŹ</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Ja chcę żyć. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Znowu siedzę pod stołem. Nie wiem kiedy, ale byłam przy drzwiach, a klawisze nadal stukały choć laptop leżał tak gdzie wcześniej. Jakbym się budziła z transu, zdołałam się zmusić żeby tutaj wrócić i na powrót zabrać się za pisanie. Przeczytałam to, co tu nagryzmoliłam i musze przyznać, że długo zastanawiałam się, czy tego wszystkiego nie skasować. Nie trzyma się to sensu i kupy, pojawiły się dziwne wstawki których nie pamiętam, żebym pisała. Ale to jedyne co po mnie zostanie. Te słowa. Teraz idę do kamienia i na pewno nie wrócę. Nie wiem, czy zginę, czy stanę się jego marionetką. Chyba już nią jestem, nie wiem, nie pamiętam. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Coraz więcej rzeczy mi umyka, nie pamiętam jak nazywa się miasto w którym jestem. Nie wiem, jak się tu dostałam. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Nie obracaj się. Nie patrz za siebie. Proszę, próbuj przeżyć. Ja i Arek próbowaliśmy. Uciekam od odkąd pamiętam i dopiero teraz widzę, że było to piękne życie, a nie powolne umieranie. Może się bałam, ale były momenty kiedy dookoła były pola i śmiałam się do słońca, nie odwracałam się i nie pamiętałam, że jest zawsze za mną. Było pięknie. Napisałabym to wszystko jeszcze raz, od początku, opisując wszystko po kolei, dzięki czemu miałbyś większe szanse przetrwania… Ale mam mało czasu. Muszę iść. Żegnaj. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Powodzenia. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Mam nadzieję, że się nie spotkamy, bo jeśli tak to… </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Nie. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Żegnaj. <o:p></o:p></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div>Milwaukee Meghttp://www.blogger.com/profile/10818333772918738623noreply@blogger.com10tag:blogger.com,1999:blog-3835733665994461137.post-83997626713849975522011-05-29T11:36:00.000+02:002011-05-29T11:36:56.361+02:00"Diamentowe Psy, Turkusowe Dni" - Recenzja<a href="http://static.polter.pl/sub/Diamentowe-psyTurkusowe-dni-do-wygrania-bw48946.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://static.polter.pl/sub/Diamentowe-psyTurkusowe-dni-do-wygrania-bw48946.jpg" width="198" /></a><br />
<div style="font-family: Arial, 'Times Nw Roman', sans-serif; font-size: 13px; margin-bottom: 10px; margin-left: 0px; margin-right: 0px; margin-top: 10px; padding-bottom: 0px; padding-left: 0px; padding-right: 0px; padding-top: 0px; text-align: justify;">Alastair Reynolds zdążył już się wpisać cyfrowymi zgłoskami w historię science fiction dzięki swojemu znakomitemu cyklowi rozbudowanych i wielopoziomowych powieści cyklu rozpoczętego bestsellerową „Przestrzenią objawienia”. Jego opowieści, skomplikowane i pełne nieoczekiwanych zwrotów akcji, cieszą oko czytelnika realistycznymi i oryginalnymi opisami techniki dalekiej przyszłości, nie czerpiącymi z tradycji Star Treka i zrywającymi z podejściem ‘takie samo jak teraz, tylko lepsze’. Reynoldowskie space opery wciągają, trzymają w napięciu i prezentują jeden z najbardziej prawdopodobnych obrazów przyszłości jaki można znaleźć na kartach SF. Najnowsze jednak jego dzieło, „Diamentowe psy. Turkusowe dni”, to zbiorek dwóch stosunkowo krótkich opowiadań i zadać można sobie pytanie, czy więc w formach krótkich Reynolds sprawdza się tak samo dobrze. Niestety nie.</div><div style="font-family: Arial, 'Times Nw Roman', sans-serif; font-size: 13px; margin-bottom: 10px; margin-left: 0px; margin-right: 0px; margin-top: 10px; padding-bottom: 0px; padding-left: 0px; padding-right: 0px; padding-top: 0px; text-align: justify;"></div><a name='more'></a><br />
<br />
<div style="font-family: Arial, 'Times Nw Roman', sans-serif; font-size: 13px; margin-bottom: 10px; margin-left: 0px; margin-right: 0px; margin-top: 10px; padding-bottom: 0px; padding-left: 0px; padding-right: 0px; padding-top: 0px; text-align: justify;"><br />
</div><div style="font-family: Arial, 'Times Nw Roman', sans-serif; font-size: 13px; margin-bottom: 10px; margin-left: 0px; margin-right: 0px; margin-top: 10px; padding-bottom: 0px; padding-left: 0px; padding-right: 0px; padding-top: 0px; text-align: justify;">Obydwie historie dzieją się w świecie oswojonym już dzięki poprzednim książkom Reynoldsa, nie mają jednak bezpośredniego związku z żadną z nich. Pierwsze opowiadanie, „Diamentowe psy” to kosmiczny horror będący dziwną mieszanką filmu „Cube”, gry „Portal” i powieści Stephena Kinga. Bogaty ekscentryk zbiera grupę utalentowanych osób: geniusza matematycznego, specjalistę od psychiki obcych, szalonego lekarza – cybernetyka, kapitana statku kosmicznego i utalentowaną hakerkę, by pomogli mu pokonać wieżę – inteligentną budowlę, której kolejne drzwi otwierają się tylko po rozwiązaniu odpowiedniej zagadki; karą za złą odpowiedź jest ból, nagrodą za wchodzenie wyżej i wyżej – los gorszy niż śmierć… Drugie opowiadanie, „Turkusowe dni” to historia młodej badaczki Żonglerów Wzorców – amorficznych istot zajmujących ocean planety Turkus. Czy koegzystencja ludzi i istot składających się z samej świadomości jest możliwa?</div><div style="font-family: Arial, 'Times Nw Roman', sans-serif; font-size: 13px; margin-bottom: 10px; margin-left: 0px; margin-right: 0px; margin-top: 10px; padding-bottom: 0px; padding-left: 0px; padding-right: 0px; padding-top: 0px; text-align: justify;"><br />
</div><div style="font-family: Arial, 'Times Nw Roman', sans-serif; font-size: 13px; margin-bottom: 10px; margin-left: 0px; margin-right: 0px; margin-top: 10px; padding-bottom: 0px; padding-left: 0px; padding-right: 0px; padding-top: 0px; text-align: justify;">Pomysły były świetne, ale wydaje się, że w trakcie pisania Reynolds zapomniał, że planował opowiadanie, a nie kolejną powieść. Wrzuca liczne wątki poboczne, barwne i interesujące postaci, rozwija do nieprawdopodobnych rozmiarów akcję… Żeby nagle przypomnieć sobie, że nie ma na to miejsca i zacząć kosić wszystko niczym trawę, równo i krótko. Postaci dostają po dwie linijki tekstu; wątki poboczne, często ciekawsze niż sama historia, gdzieś się gubią po drodze albo zostają zbyte pojedynczym zdaniem. Wywołuje to wrażenie, że są to porzucone szkice dłuższych powieści, na które brakło Reynoldsowi czasu lub zacięcia, które ktoś gdzieś znalazł i zmusił autora do przerobienia, żeby przypadkiem się nie zmarnowały, bo a nuż się da z tego zrobić kolejny bestseller.</div><div style="font-family: Arial, 'Times Nw Roman', sans-serif; font-size: 13px; margin-bottom: 10px; margin-left: 0px; margin-right: 0px; margin-top: 10px; padding-bottom: 0px; padding-left: 0px; padding-right: 0px; padding-top: 0px; text-align: justify;"><br />
</div><div style="font-family: Arial, 'Times Nw Roman', sans-serif; font-size: 13px; margin-bottom: 10px; margin-left: 0px; margin-right: 0px; margin-top: 10px; padding-bottom: 0px; padding-left: 0px; padding-right: 0px; padding-top: 0px; text-align: justify;">Niespodziewaną i bardzo niemiłą niespodzianką jest przede wszystkim jednak sposób pisania i prowadzenia narracji. Opisy rwą się, a filozoficzne przemyślenia mają w sobie coś z pamiętników nastolatki – brakuje tutaj językowej lekkości, obecnej przecież w poprzednich dziełach Reynoldsa. Chciałabym z całego serca móc zwalić całą winę na tłumaczy – tyle tylko, że są to te same osoby które pracowały nad poprzednimi książkami z serii, których styl był… Które po prostu miały styl, inaczej się tego określić nie da. Niestety – to sam Reynolds nie potrafił wykrzesać w sobie tyle pasji i uczucia, żeby napisać to naprawdę dobrze.</div><div style="font-family: Arial, 'Times Nw Roman', sans-serif; font-size: 13px; margin-bottom: 10px; margin-left: 0px; margin-right: 0px; margin-top: 10px; padding-bottom: 0px; padding-left: 0px; padding-right: 0px; padding-top: 0px; text-align: justify;"><br />
</div><div style="font-family: Arial, 'Times Nw Roman', sans-serif; font-size: 13px; margin-bottom: 10px; margin-left: 0px; margin-right: 0px; margin-top: 10px; padding-bottom: 0px; padding-left: 0px; padding-right: 0px; padding-top: 0px; text-align: justify;">Jeśli spojrzy się jednak na te opowiadania jako drobne rozwinięcie świata z reynoldsowskich space oper, pokazujące co może się dziać w tak barwnym, złożonym i intrygującym świecie, krótką dygresją między powieściami… wtedy mogą być nawet ciekawą lekturą. Świat jest jak zwykle opisany z wielką dbałością o szczegóły oraz zgodność z prawami logiki i fizyki, co naprawdę cieszy.</div><div style="font-family: Arial, 'Times Nw Roman', sans-serif; font-size: 13px; margin-bottom: 10px; margin-left: 0px; margin-right: 0px; margin-top: 10px; padding-bottom: 0px; padding-left: 0px; padding-right: 0px; padding-top: 0px; text-align: justify;"><br />
</div><div style="font-family: Arial, 'Times Nw Roman', sans-serif; font-size: 13px; margin-bottom: 10px; margin-left: 0px; margin-right: 0px; margin-top: 10px; padding-bottom: 0px; padding-left: 0px; padding-right: 0px; padding-top: 0px; text-align: justify;">„Diamentowe psy. Turkusowe dni” to książka dla fanów Reynoldsa, których świat przez niego stworzony nieodmiennie fascynuje i przyciąga. Opowiadania nie są tak naprawdę tragiczne, ale na pewno nie spełniają pokładanych w nich nadziei, należy więc podejść do nich bez większych oczekiwań. Historie te nie wytrzymują porównania z poprzednimi dziełami, wypadając przy nich blado, anemicznie i rachitycznie. Joanne Harris powiedziała kiedyś, że napisanie dobrego opowiadania jest trudniejsze od napisania dobrej powieści; ta książka Reynoldsa zdecydowanie może służyć za potwierdzenie. </div>Milwaukee Meghttp://www.blogger.com/profile/10818333772918738623noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3835733665994461137.post-40612402656507419972011-05-20T22:25:00.000+02:002011-05-20T22:25:42.747+02:00Czwarty "Pirat" na umrzyka skrzyni?Kiedy w 2003 roku film na podstawie jednej z atrakcji Disneylandu, który według wszystkich znaków na niebie i ziemi, analiz, wykresów i badań preferencji konsumenta powinien być całkowitą klap wchodził na ekrany kin nikt nawet w najśmielszych snach nie próbował twierdzić, że będzie to jeden z najbardziej znanych i kochanych filmów akcji, a jego główny bohater stanie się prawdziwą ikoną dla tysięcy spragnionych wrażeń widzów. A już na pewno nikt nie śmiał podejrzewać, że w osiem lat później pojawi się czwarta część tego filmu - i że będzie równie wyczekiwana, co części poprzednie. "Piraci z Karaibów", bowiem to o nich mowa, są prawdziwym fenomenem współczesnego kina... a teraz doczekali się czwartej części, "Na nieznanych wodach", dla której poprzeczka ustawiona przez fanów unosi się gdzieś w jonosferze. Czy nowy film spełnia pokładane w nim nadzieje, czy może tej iskry jaką znaleźć można w "Klątwie Czarnej Perły" nie starczyło na czwarty film?<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://gradly.net/wp-content/uploads/2011/02/20110207_on_stranger_tides.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="250" src="http://gradly.net/wp-content/uploads/2011/02/20110207_on_stranger_tides.jpg" width="400" /></a></div><br />
<a name='more'></a><br />
<br />
<div style="text-align: justify;">Zaczyna się dobrze, gdyż fabuła jest podobnie jak w poprzednich częściach pokręcona, szalona i skacząca z kwiatka na kwiatek, ale jednocześnie scenarzysta postanowił wreszcie uczyć się na błędach ze "Skrzyni umarlaka" i "Na krańcu świata" i powrócić do mniej rozczłonkowanej, bardziej skoncentrowanej na Jacku Sparrowie historii. Jest to niejako powrót do konwencji "Czarnej Perły", gdzie mieliśmy jeszcze wątek główny i kilkanaście pobocznych, a nie jedynie kilkadziesiąt głównych. Także sama opowieść wraca do korzeni, usilnie próbując zignorować dwie poprzednie części; wielu widzów na pewno ucieszy się na wieść, że ani Will Turner, ani Elisabeth Swan się nie pojawiają. Tym razem Jack Sparrow (Johnny Depp - ale czy to trzeba mówić?) wskutek pewnego zbiegu okoliczności zostaje zmuszony do zaprowadzenia do Żródła Wiecznej Młodości Czarnobrodego (Ian McShane) - pirata, którego boi się każdy pirat - oraz jego córki (Penelope Cruz), która dziwnym trafem jest byłą ukochaną naszego niereformowalnego kapitana. Żeby było weselej, Hector Barbossa (Geoffrey Rush) w służbie Jego Królewskiej Mości także usiłuje dotrzeć do Źródła, żeby wyprzedzić zmierzających tam Hiszpanów. Dużo się dzieje, różni ludzie biegają w różne strony z sensem i bez sensu, a Johnny Depp co kilka minut dostarcza bardzo cwaną odzywkę.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://screencrave.frsucrave.netdna-cdn.com/wp-content/uploads/2010/12/Pirates-of-the-Carribean-On-Stranger-Tides-Jack-and-Angelica-9-12-10-kc.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="246" src="http://screencrave.frsucrave.netdna-cdn.com/wp-content/uploads/2010/12/Pirates-of-the-Carribean-On-Stranger-Tides-Jack-and-Angelica-9-12-10-kc.jpg" width="400" /></a></div><div style="text-align: justify;">W nowych "Piratach" jest wszystko to, co widzowie kochali w częściach poprzednich: Jack Sparrow, akcja, Jack Sparrow, potwory, Jack Sparrow, postaci rodem z pastiszu, Jack Sparrow i dla odmiany Johnny Depp. Dlatego też mogłabym się długo rozwodzić nad tymi elementami i tryskać na prawo i lewo entuzjazmem, ale Ci, którzy "Piratów z Karaibów" widzieli, i tak wiedzą lepiej, dlaczego te wszystkie elementy składają się w 2 godziny nieprzerwanej rozrywki, a ci, który z nimi styczności nie mieli... No cóż, powinni przed obejrzeniem tej części koniecznie zobaczyć choćby "Czarną Perłę". Może i nie nawiązuje do poprzednich filmów bezpośrednio, jak choćby "Skrzynia umarlaka", ale i tak można mieć duże trudności z odnalezieniem się w tej historii. Więc pozostańmy przy tym, że mocne punkty "Na nieznanych wodach" są mocnymi punktami trzech poprzednich filmów. Akcja, absurdalne gagi sytuacyjne, sarkastyczne uwagi Barbossy i elokwentne odzywki Jacka Sparowa - to wszystko jest na wysokim poziomie, dopracowane, dopieszczone i z kokardką na główce.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">O wiele ciekawiej będzie natomiast przeanalizować dlaczego film pozostawia uczucie niedosytu - bo może w pierwszej chwili po wyjściu z kina nie będzie to widoczne, ale po powrocie do domu, kiedy zasiądzie się w fotelu, okaże się nagle, że filmowi temu czegoś brakuje.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://i.pinger.pl/pgr238/5369ea3e000f31334db70885/Pirates-Of-The-Caribbean-On-Stranger-Tides-Mermaid-Poster.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://i.pinger.pl/pgr238/5369ea3e000f31334db70885/Pirates-Of-The-Caribbean-On-Stranger-Tides-Mermaid-Poster.jpg" width="223" /></a></div><div style="text-align: justify;">A może raczej ma czegoś nadto - wątków pobocznych, które byłyby naprawdę ciekawe, fascynujące i wbijające w fotel, gdyby scenarzysta nie zapominał o ich istnieniu i nie traktował ich jak łatek kiedy fabuła rozchodzi się w szwach. Zamiast romansu Willa i Elisabeth wrzucony został wątek miłości misjonarza do syreny: i nie byłby on taki zły (człowiek przerażająco dobry i prawy zakochany ze wzajemnością w krwiożerczej bestii... to ma potencjał!), gdyby dano mu szansę rozwinięcia się poza kilka cukierkowych scen z marnych romansideł. Hiszpanie, trzeci uczestnicy wyścigu do źródła są natomiast niczym hiszpańska inkwizycja ze skeczów Monty Pythona. Pojawiają się kiedy nikt się ich nie spodziewa, a do tego robią rzeczy równie logiczne co tortury miękkimi poduszkami. Tyle że jakimś cudem scenarzyście udało się ich wypruć całkowicie z jakiegokolwiek kolorytu i absurdu cechującego inne postaci, tak że nie dość, że wydają się z innej bajki, to jeszcze aż proszą się o całkowite zignorowanie. Właściwie ich jedyną funkcją w filmie jest pojawienie się w najważniejszej scenie i jej gwałtowne przerwanie. Wydaje się, że scenarzysta po prostu nie miał pomysłu jak rozwiązać sytuację i po krótkim namyśle dorzucił Hiszpanów.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Jeśli chodzi o postaci - Jack Sparrow, Barbossa, znany nam też z poprzednich części Gibbs i, tu miła niespodzianka, Angelika córka Czarnobrodego, wypadają znakomicie... Tyle że reszta bohaterów już nie, z pojedynczymi wyjątkami. Czarnobrody, superpirat który miał być charakterem czarnym jak smoła i równie przyjemnym, wypada po prostu miałko. Wynika to byćmoże z tego, że po dwóch poprzednich częściach, w których prym wśród schwartzcharakterów wiódł Davy Jones, człowiek - ośmiornica z potworną załogą i magicznym statkiem, postać złego do szpiku kości pirata z załogą złożoną z zombie i z magiczną szablą pozwalającą na zdalne sterowanie statkiem wydaje się po prostu nieudolną kalką. Widzowi trudno jest wykrzesać w sobie w stosunku do Czarnobrodego jakiekolwiek inne uczucie niż niechęć. Głównie dlatego, że niepotrzebnie wchodzi w kadr kiedy są w nim Jack i Angelica. Wspominany wyżej misjonarz szybko okazuje się przekalkowanym Willem Turnerem, dzieląc z nim hobby polerowania kryształu własnego nieprawdopodobnie wspaniałego charakteru. Dobrze wydadł natomiast, żeby pokazać jeden wyjątek potwierdzający regułę, Stephen Graham (znany niektórym z 'Gangów Nowego Yorku', innym ze 'Snatch'a) w roli Scuma, majtka na statku Czarnobrodego - wprowadza trochę świeżości i życia w całą historię, przypominając nam, że postaci drugoplanowe też się do czegoś przydają, a nie stanowią jedynie ruchomą dekorację.</div><div style="text-align: justify;"><a href="http://img.poptower.com/pic-49666/pirates-of-the-caribbean-on-stranger-tides.jpg?d=600" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="http://img.poptower.com/pic-49666/pirates-of-the-caribbean-on-stranger-tides.jpg?d=600" width="280" /></a></div><div style="text-align: justify;">Zanim spróbuję podsumować jaki naprawdę jest ten film, kilka słów o grafice - a dokładnie o 3D w którym, ku mojemu wielkiemu niezadowoleniu, film został wypuszczony. Może nie jest źle - jest kilkanaście scen w których naprawdę trzeci wymiar wypada nad wyraz zgrabnie i ciekawie; nie można też powiedzieć, żeby podobnie jak w 'Green Hornecie' sceny akcji stawały się niewyraźnie. Tyle że po prostu nic nie wnosi, a nawet gorzej - można zapomnieć, że ma się na nosie okulary, bo i tak wszystko wydaje się płaskie. Może któreś góry są bliżej, może statek jest dalej, ale w tym przypadku 3D (pomimo ciekawego jego ukazania w zwiastunie) się po prostu nie sprawdza.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Czy więc czwarta część "Piratów z Karaibów" jest zła, jeśli fabuła się rwie i ugina pod burzą i naporem rachitycznych wątków pobocznych, postaci rozczarowują, a 3D nie ratuje? Otóż nie. Pomimo tych wszystkich mankamentów, pomimo tego, że gdyby rozłożyć "Na nieznanych wodach" na części pierwsze i obejrzeć je pod lupą otrzymałoby się film zupełnie niezdatny do oglądania... To jednak w całości, z bezpiecznej odległości fotel - ekran, wciąż zapewnia świetną rozrywkę i pozwala zapomnieć o otaczającym świecie. Jest porównywalna z poprzednimi częściami i, patrząc obiektywnie, nie odstaje od nich - jeśli natomiast nie jest równie przyjemna w oglądaniu, to tylko dlatego, że przez trzy filmy zdołaliśmy już się trochę przyzwyczaić Jacka Sparrowa i nie robi już on aż takiego wrażenia.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Nie oczekujmy od "Piratów" że będą arcydziełem kinematografii. - wtedy będziemy się mogli na nich naprawdę dobrze bawić.</div>Milwaukee Meghttp://www.blogger.com/profile/10818333772918738623noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-3835733665994461137.post-35912881433890645842011-05-17T21:23:00.000+02:002011-05-17T21:23:39.644+02:00Czy inteligencja szkodzi?<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: justify;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://display.ubercomments.com/6/4612.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="http://display.ubercomments.com/6/4612.jpg" width="318" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Inteligencja. Nie zawsze klucz do szczęścia. </td></tr>
</tbody></table><div style="text-align: justify;">Niedawno na internecie ukazały się najnowsze badania opisujące związek ilorazu inteligencji z rozkładem dnia. Okazało się, że osoby (a dokładnie amerykańscy uczniowie służący tym razem za szczury laboratoryjne) które wypadały lepiej w testach inteligencji idą spać później (00:00 - 2:00) niż ich mniej bystrzy koledzy (23:00 - 1:00). Godzina różnicy nie wydaje się znacząca... ale według innych badań stanowi granicę między emocjonalnym rozchwianiem powstającym w wyniku nocnego trybu życia, a normalną egzystencją.Stąd różni mądrzy ludzie wyciągnęli mądre wnioski, że myślenie boli a inteligencja szkodzi, z czym na pierwszy rzut oka zgodzić się nie można... Ale wydaje się, że ostatnie badania prowadzone przez psychologów i biologów próbują tej tezy dowieść z zacięciem godnym lepszej sprawy. </div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><a name='more'></a><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Oczywiście od razu można wytoczyć ciężkie działa i stwierdzić, że gdyby nie inteligencja nie byłoby nas już na świecie. Kiedy nasi półmałpi przodkowie zeszli z drzew, nauczyli się wykorzystywać elementy środowiska i tworzyć ich kombinacje zdołali wyprzedzić ostrozębną, kilkakrotnie silniejszą konkurencję w postaci drapieżników i to o kilka długości. Gdyby nie to, że z kamieni tworzono noże a ze skór robiono ubrania, <i>homo sapiens sapiens</i> mogłoby tylko pomarzyć o zaistnieniu. Tyle że większa zdolność kojarzenia zmusiła mózg do rozrastania się w zatrważającym tempie, zupełnie nieproporcjonalnym do innych części ciała. W chwili obecnej mózg stanowi około 1/40 masy ciała człowieka, kiedy dla porównania mózg staowi 1/100 masy ciała kota, psa - 1/125. To naprawę dużo, i liczne badania z wielkim samozadowolniem ich prowadzących potwierdzają że mózg człowieka jest po prostu nieproporcjonalny. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że duży mózg wymusza większą czaszkę, a ta zaczyna sprawiać problemy w czasie przychodzenia na świat małych osobników. Tak, ciężkie, śmiertelnie niebezpieczne i bolesne porody zawdzięczamy właśnie naszym mózgom. W dziewiętnastym wieku przyjmuje się, że 40% porodów kończyło się śmiercią matki (no i tu jest odpowiedź na pytanie, dlaczego w bajkach tyle jest macoch...), a i teraz rodzenie jest przygodą nad wyraz nieprzyjemną i prowadzącą do licznych komplikacji zdrowotnych.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Ale biologia próbowała nas odstraszyć od inteligencji na inne sposoby - a dokładnie doborem naturalnym. Ktoś może zakrzyknąć, że dzięki doborowi naturalnemu inteligencja się zdołała wykształcić. Prawda, ale kto powiedział, że Matka Natura działa logicznie? Problem zamyka się w jednym zdaniu - im wyższa inteligencja (mierzona jako iloczyn inteligencji IQ) tym mniejsze szanse na przekazanie genów. Inteligentniejsi ludzie (niezależnie, podobno, od statusu społecznego i zawodu) rzadziej zakładają rodziny i mają mniej dzieci; dotyczy to zwłaszcza kobiet. A dlaczego tak jest i prawdopodobnie było od kilkunastu wieków? No cóż, wydaje się, że problem leży między innymi w tym, iż ludzie o wyższym IQ... mają inne rzeczy do roboty. W przeprowadzonych badaniach (och, jej, znowu) okazało się, że osoby inteligentniejsze rzadziej uprawiają seks, bo mają ciekawsze zajęcia, takie jak nadrabianie zaległości w pracy, oglądanie filmów, czytanie i gry komputerowe/planszowe. A jeszcze częściej stosują środki antykoncepcyjne...</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"><a href="http://funnytim.tempwebpage.com/playground/img/129099783686074.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="273" src="http://funnytim.tempwebpage.com/playground/img/129099783686074.png" width="640" /></a></div><div style="text-align: justify;">No i częściej oraz na ciekawsze sposoby próbują się zabić - osoby inteligentniejsze częściej się uzależniają i stosują więcej używek, od papierosów począwszy na narkotykach skończywszy. Dlaczego? No, tego dokładnie badacze powiedzieć nie potrafią, więc rzucają mało mówiącymi hasłami że inteligentniejsi ludzie są bardziej otwarci na nowości i próbują doświadczalnie wypróbować dokładnie wszystko, co tylko im się nawinie. No a jeśli takie podejście sprawdziło się w przypadku schodzenia z drzew, wychodzenia z jaskiń i przygotowywania mięsa przed spożyciem, to jednak przy narkotykach i lekach staje się raczej niezbyt pożądaną cechą.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: justify;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://www.stress.org/images/topic_effects.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="http://www.stress.org/images/topic_effects.jpg" width="241" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Ładny i krótki opis spustoszeń, jakie stres<br />
czyni w naszym organizmie. </td></tr>
</tbody></table><div style="text-align: justify;">Inteligencja również szkodzi zdrowiu na bardziej bezpośrednie sposoby: powoduje bowiem wrzody żołądka, nadciśnienie, choroby serca, bóle mięśniowe, depresję i choroby psychiczne. Jak, kiedy i dlaczego, przecież inteligencja nie ma nic wspólnego z takim na przykład sercem... Problem w tym, że ma, i to znacząco więcej niż byśmy chcieli - inteligencja prowadzi do podwyższonych poziomów stresu, a ten może wyrządzić takie szkody w organizmie, że już się nie podniesiemy. Wydaje się na pierwszy rzut oka, że to dość naciągane - przecież wszyscy mamy podobne problemy z którymi musimy się uporać, więc poziom stresu powinien być wyłącznie zależny od zdolności radzenia sobie w trudnych sytuacjach i odporności, które niekoniecznie idą w parze z bystrością umysłu. Jednakże problem leży gdzieś indziej - w wyobraźni i zdolności przewidywania, którą w większym stopniu posiadają osoby inteligentniejsze. Poprzez analizowanie większej ilości możliwych scenariuszy i szersze spojrzenie na otaczającą rzeczywistość mają oni więcej powodów do zmartwień, nawet jeśli są one w najlepszym razie mało prawdopodobne. Więcej zmartwień to z kolei więcej stresu... Który prowadzi do dziesiątek mało przyjemnych schorzeń, z których znacząca większość zapewnia mało komfortowy ale szybki transport w zaświaty. </div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Przykłady na szkodliwy wpływ inteligencji można by jeszcze mnożyć i aż ciśnie się na usta pytanie, które już tu padło: dlaczego więc, jeśli myślenie zabija, ewolucja doprowadziła nas do stanu w którym naszą jedyną bronią przeciwko presji środowiska jest nasz mózg? Przecież zamiast dużej głowy mogła wyposażyć nas w pazury i wielkie zęby, które na pewno nie skracają życia, w każdym razie nie życia właściciela.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: justify;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://www.indg.in/primary-education/best-practices/resolveUid/6cd0df28b077121c3414c21f53aafab5/" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="307" src="http://www.indg.in/primary-education/best-practices/resolveUid/6cd0df28b077121c3414c21f53aafab5/" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Rodzaje inteligencji. I którą teraz tu mierzyć? </td></tr>
</tbody></table><div style="text-align: justify;"> Inteligentna osoba powinna od razu zauważyć dlaczego te przerażające wizje niszczącej mądrości są jedynie niezbyt ciekawą ciekawostką i dlaczego nie powinniśmy się przejmować (już abstrahując od tego, że wtedy podniosą się nam poziomy morderczego stresu, co jest całkiem dobrym powodem żeby przestać się martwić). Każde z przeprowadzonych badań opiera się bowiem na jednym założeniu: że wiemy czym jest inteligencja i jak ją zmierzyć. Jest to bardzo daleko posunięte założenie, odrzucenie którego jednak sprawia, że znacząca większość z badań jest całkowicie bezsensowna... A przecież odrzucić je przy opracowywaniu danych należy, gdyż czym inteligencja jest nie wie naprawdę nikt, a każda książka i encyklopedia podaje inną definicję. Czy jest to zdolność do przystosowywania się do nowych sytuacji, a może jednak umiejętność wiązania faktów w ciągi przyczynowo skutkowe? Czyżby była to umiejętność rozwiązywania owych problemów, a może szybkie kojarzenie faktów? Wszystkie definicje są podobne, owszem, ale skupiają się na zupełnie innych aspektach i im podporządkowują to pojęcie, przez co nie wiadomo co tak dokładnie należy zmierzyć. Większość z badaczy przyjmuje IQ jako wyznacznik inteligencji, co ma w sobie posmak demokratycznych metod rządzenia. Jest to jedna z najgorszych metod, ale nikt nie wymyślił lepszej, więc trzeba ją przyjąć z otwartymi ramionami. Na temat tego, jak takowymi testami można manipulować i co tak naprawdę mierzą można by napisać kilka książek, więc zostańmy przy stwierdzeniu, że IQ jest bardzo marnym wskaźnikiem inteligencji, przez co badania na jego podstawie są mało miarodajne. Inni badacze, uprzedzeni do IQ, przyjmują natomiast wykształcenie za wskaźnik inteligencji. Biorąc pod uwagę osobiste doświadczenia każdego z nas, widać, że jest to jeszcze gorszy sposób na określenie bystrości człowieka. A do tego, gdyby jeszcze było nam mało, nie można badań przeprowadzanych na takich grupach badawczych porównywać z tymi bazującymi na IQ... bo mamy tu na myśli dwie różne grupy ludzi. </div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Jak więc jest naprawdę, czy inteligencja w końcu szkodzi, czy może badacze próbują leczyć kompleksy? No cóż, na pewno ułatwia życie w dzisiejszym, skomputeryzowanym i zdigitalizowanym, świecie, opierającym się na wytworach ludzkiego mózgu... ale wydaje się, że nasze zdrowie chyba nie do końca radzi sobie z efektami naszego zbyt kreatywnego myślenia. </div>Milwaukee Meghttp://www.blogger.com/profile/10818333772918738623noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3835733665994461137.post-36191948609903466652011-05-15T18:42:00.002+02:002011-06-04T23:46:20.944+02:00Strzeż się Slendermana...<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://camilleespresso.files.wordpress.com/2011/02/marble-hornets.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="308" src="http://camilleespresso.files.wordpress.com/2011/02/marble-hornets.jpg" width="320" /></a></div><div style="text-align: justify;">Ten post jest dla tych, którzy uważają, że internet jest złem wcielonym i nawet jeśli można poczytać sobie na nim czasem plotki i pooglądać YouTube'a (mam nadzieję, że You Tube'a!) to i tak nic mądrego i wartościowego w nim nie powstanie, z samej definicji i zasady. Otóż coś powstało - a dokładnie wciąż powstaje. "Marble Hornets", czyli opowieść o szaleństwie, kamerze i koszmarze. Niektórzy uważają, że jest to znakomity internetowy horror z rodzaju 'Blair Witch Project, rozgrywający się na YouTube i Twitterze... Inni - że to dzieje się naprawdę. Niezależnie od tego, którą wersję preferujemy, "Marble Hornets" to coś, co zobaczyć warto, zwłaszcza jeśli jest się miłośnikiem filmów grozy... Ale także by zobaczyć granice własnego sceptycyzmu.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><a name='more'></a><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">W 2006 roku student amerykańskiej filmówki Alex Kraile postanowił nakręcić film, zatytułowany "Marble Hornets" (marmurowe szerszenie) opowiadający dramatyczną historię chłopaka, który powraca do swojego miasteczka, ale nie potrafi na powrót się zaaklimatyzować. W trakcie pracy Alex zaczął popadać w paranoję, uważać że ktoś (...lub COŚ) go śledzi, chodził wszędzie z włączoną kamerą aż w końcu przerwał nagle kręcenie, zostawiając taśmy przyjacielowi, Jay'owi, każąc mu je spalić, zniszczyć i nigdy więcej o nich nie wspominać. Następnie wyjechał i słuch o nim zaginął.</div><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: justify;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://images.wikia.com/creepypasta/images/0/02/Slender-Man.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="http://images.wikia.com/creepypasta/images/0/02/Slender-Man.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Pierwszy obraz Slendermana </td></tr>
</tbody></table><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">W trzy lata później na forum somethingawful.com w wątku o konkursie na zdjęcie paranormalnego zjawiska czy stwora pojawiły się pierwsze zdjęcia (od razu mówię - z photoshopa. To jeszcze nie jest ciekawa część historii) Slendermana - ubranej w garnitur istoty pozbawionej twarzy i o zadziwiająco długich kończynach, która porywa dzieci, żeby... No właśnie, tego nie wie nikt. Slenderman pojawia się na zdjęciach, filmach i w snach, by potem porwać upatrzone ofiary. Postać ta zdobyła zadziwiającą popularność w Internecie, pojawiając się na licznych zdjęciach, rysunkach, szkicach i w opowiadaniach, obrastając powoli w legendę. Wtedy Jay przypomniał sobie o schowanych w szafie 'niezliczonych' taśmach pozostawionych mu przez przyjaciela i zaczął przeglądać, próbując dociec czemu prace zostały nagle przerwane. I tam znalazł Slendermana, patrzącego przez okna, wiecznie obecnego, bawiącego się w kotka i myszkę z całym zespołem. Wtedy zaczął wrzucać co ciekawsze kawałki taśmy Alexa i fragmenty swoich poszukiwań na YouTube'a i założył konto na Twitterze, żeby podzielić się z innymi wiedzą o Slendermanie.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Slendermanie, który jest coraz bliżej Jay'a.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><a href="http://knowyourmeme.com/i/33179/original/The_Slender_Man_by_Pirate_Cashoo.jpg?1262501026" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em; text-align: justify;"><img border="0" height="320" src="http://knowyourmeme.com/i/33179/original/The_Slender_Man_by_Pirate_Cashoo.jpg?1262501026" width="168" /></a><br />
<div style="text-align: justify;">To jest oficjalna historia, którą znaleźć można na jednej z kilku stron poświęconych Marble Hornets, która wprowadza widza w ten pokręcony, szalony, dziwny i naprawdę przerażający horror. Co pewien czas na YouTubie pojawia się nowy fragment materiału, opatrzony komentarzem, a Twitterze - informacje o poszukiwaniach prowadzonych przez Jay'a, o jego stanie zdrowia (pogarszającym się bez wyraźnej przyczyny) i jego codziennych zmaganiach. Emocje wzrosły jeszcze kiedy do każdego filmu wrzuconego przez Jay'a odpowiedź w postaci pełnego kodów i dziwacznych obrazów materiału filmowego dodaje Totheark, tajemniczy użytkownik YouTube'a. I jeśli niepokojące i przyprawiające o dreszcze rzeczy wrzucane przez Jay'a są dla miłośników horroru, tak zagadki, kody, szyfry i dźwięki zostawiane przez Totheark stanowią (wciąż jeszcze nierozwiązaną) pożywkę dla miłośników kryminałów, zagadek i szarad.</div><br />
<div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Cały cykl jest zresztą jedną wielką zagadką, serialem kryminalnym grozy, z kilkoma postaciami których motywy, zeznania i wspomnienia zmieniają się z biegiem czasu tworząc dziwaczną mieszankę Agathy Christie z HP Lovecraftem... zwłaszcza jeśli wkroczymy w strefę mroku jaką są fora i story poświęcone serii, na których to fani wymieniają się spostrzeżeniami, zgadują kim jest 'Człowiek w Masce', analizują klatka po klatce wszystkie filmy i przepuszczają dźwięk przez dziesiątki programów wyławiając najdrobniejsze niuanse i ukryte wiadomości. "Marble Hornets" żyje w internecie, to już nie tylko kilkanaście (w chwili obecnej dokładnie 40) kawałków taśmy filmowej wypełnionych tajemniczymi dźwiękami, postacią o nienaturalnie długich kończynach i zakłóceniami. To historia, którą internauci ożywili i przywołali do życia. Oczywiście że Slenderman nie istnieje, a nawet jeśli uznamy że paranormalne zjawiska i tajemniczy mordercy z innych wymiarów istnieją, to "Marble Hornets" rwie się i ma kilka dość wyraźnych logicznych lapsusów, które wskazują jasno że jest to tylko i wyłącznie zabawa.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: justify;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://knowyourmeme.com/i/33267/original/11wagb4.jpg?1262502320" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="220" src="http://knowyourmeme.com/i/33267/original/11wagb4.jpg?1262502320" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Slenderman, zakreślony</td></tr>
</tbody></table><div style="text-align: justify;">Ale zabawa która naprawdę wciąga, przeraża i zmusza do oglądania się przez ramię. Nigdy nie bałam się horrorów. "Ring", "Hellraiser", "Sierociniec", "American Psycho II" (jeśli to horror a nie czarna komedia), "Paranormal Activity" (na którym zasnęłam... Ups?), "1408", "Dark Water" itp. mnie niezbyt ruszały, zmuszały raczej do tłumienia śmiechu niż okrzyków przerażenia. Oglądając zmagania z nieznanym, strasznym, krwawym i niepojętym przeciwnikiem przeciwko któremu nie ma skutecznej obrony... i tak wiemy, że siedzimy w ciepłym fotelu i nic nam nie grozi (pomijając fakt że przez kolejne dwa tygodnie będziemy podskakiwać słysząc głośniejsze dźwięki i możemy sobie wtedy zrobić krzywdę). "Marble Hornets" natomiast pozostaje w zupełnie innej kategorii - przeraża człowieka mimowolnie, nieświadomie ale skutecznie. Przez to, że możemy brać udział, jakkolwiek ograniczony, że tak jak my na Twitterze dzielimy się uwagami w stylu "Bah, ten dzień był gupi. LOL", tak i Jay opowiada o powolnym popadaniu w szaleństwo... Daje to zupełnie inny efekt, trudno jest się bowiem pozbyć wrażenia, że gdzieś, za górami za lasami, ktoś w tym momencie, ktoś komu mogę machnąć komentarz pod filmikem walczy o życie z potworem z najgorszych koszmarów.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Polecam do obejrzenia i poczytania. Jeśli, oczywiście, nie boicie się wkroczyć na ścieżkę gdzie spotkać możecie Slendermana.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Ale cały ten projekt, interesujący nie tylko ze względów realizacji i scenariusza, zmusza do innej refleksji: jak daleko możemy posunąć swoją wiarę lub, co ważniejsze, niewiarę? Załóżmy przez chwilę że wszystko co pisze i pokazuje Jay jest prawdą iże naprawdę gdzieś niedaleko czai się na niego Slenderman. Czy na podstawie jakiegokolwiek materiału moglibyśmy mu uwierzyć? Co trzeba byłoby zrobić, by udowodnić i przekonać ludzi do tego, że naprawdę spotkał tego potwora? Filmy i zdjęcia od razu odpadają. Już w XIX wieku grupka młodych panienek 'udowodniła' że elfy istnieją za pomocą zdjęcia, i to bez użycia Photoshopa; od tamtego czasu nauczyliśmy się nie wierzyć niczemu takiemu. Do teraz są ludzie, którzy przekonywać będą że lądowanie na Księżycu było tak naprawdę lądowaniem w studiu filmowym.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: justify;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://i1022.photobucket.com/albums/af345/Drakkmore/Slenderman.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="http://i1022.photobucket.com/albums/af345/Drakkmore/Slenderman.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Coś zidentyfikowanego jako Slenderman <br />
z taśm Marble Hornets</td></tr>
</tbody></table><div style="text-align: justify;">Relacje naocznych świadków, niezależnie od ich liczby, także są mało popularne. Kiedyś przeprowadzono eksperyment z UFO (czy też jego brakiem). Zaprowadzono grupkę losowo (acz według wszelkich zasad składania próby badawczej) wybranych ludzi na wycieczkę po lesie, gdzie natknęli się oni na policyjną taśmę odgradzającą kawałek terenu i człowieka z bronią, który skierował ich na inną ścieżkę. W rok później badacze zebrali z powrotem całą grupę i zaczęli zadawać im pytania związane z tym, co widzieli. Pytania były podchwytliwe i wszyscy zgodzili się jednogłośnie, że widzieli fragmenty rozbitego statku kosmitów, pilnowanego przez uzbrojony po zęby oddział komandosów (no, może nie było aż tak źle. Ale niewiele lepiej). Eksperyment ten udowodnił to, z czego sprawę zdawali sobie wszyscy już wcześniej i czego dzięki mało biegłym w psychoanalizie psychologom dowiadywali się przykładni tatusiowie oskarżani o molestowanie dzieci - że nasza pamięć jest zawodna, a świadkom nie można ufać bo nie dość, że wszyscy widzimy co innego, to jeszcze jesteśmy zdecydowanie zbyt podatni na sugestie. Dlatego też łatwo jest nam odrzucić dowody (poszlaki?) w postaci licznych zeznań.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Filmy, zdjęcia, nagrania dźwiękowe, relacje naocznych świadków - wszystko to odpada. Co nam zostaje? Chyba tylko, wzorem świętego Tomasza (którego ja zawsze podziwiać będę za bystrość umysłu i odwagę) doświadczenie empiryczne - dotknięcie, zobaczenie, polizanie i usłyszenie samodzielne i bez pośredników. Ale nawet wtedy nie jestem pewna czy większość by uwierzyła - ja na pewno byłabym mocno sceptyczna, gdybym zobaczyła nagle wysokiego człowieka bez twarzy i raczej przypisywałabym to wydarzenie zbyt dużej ilości oglądanych filmów i czytanych książek, a może nawet przedawkowaniu Ibupromu. Na pewno nie jestem jedyną osobą która schowałaby się od razu w bezpieczny kokonik wyparcia, odrzucając to, co nie pasuje do wcześniej ustalonego światopoglądu.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://darboga.files.wordpress.com/2011/02/i_want_to_believe.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="http://darboga.files.wordpress.com/2011/02/i_want_to_believe.jpg" width="320" /></a></div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Podsumowując te trzy ostatnie akapity: nasza wiara (i nie mówię tu w sensie religijnym) jest zadziwiająco nikła i niczym łaska na bardzo pstrym koniu jeździ. Warto jest się nad tym zastanowić i przemyśleć w co jesteśmy skłonni uwierzyć i dlaczego, bo będzie to jednym z lepszych sposobów zajrzenia w głąb siebie: jeśli wierzymy w Wielki Wybuch, czemu nie wierzymy w Slendermana?</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">------</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Polecam stronę poświęconą <a href="http://marblehornets.wikidot.com/">"Marble Hornets"</a> , która systematycznie i wręcz chorobliwie dokładnie opisuje wszystko, co dotyczy całego projektu.</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Warto też zajrzeć na twittera <a href="https://twitter.com/#!/marblehornets">MarbleHornets</a> i zacząć czytać od samego dołu. W połączeniu z filmami potrafi wywołać gęsią skórkę, a po te warto odwiedzić kanał <a href="http://www.youtube.com/user/MarbleHornets">MarbleHornets</a> na You Tubie. ... A przy okazji można zerknąć na kanał <a href="http://www.youtube.com/user/totheark">Totheark</a>.<br />
<br />
Sama też popełniłam opowiadanie na ten temat: <a href="http://noramola.blogspot.com/2011/06/list-opowiadanie.html">List</a>, może to Cię zainteresuje. </div>Milwaukee Meghttp://www.blogger.com/profile/10818333772918738623noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3835733665994461137.post-52100562760073102362011-04-29T18:42:00.000+02:002011-04-29T18:42:59.598+02:00Młotem w "Thora"<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://s3.daemonsmovies.com/mov/up/2011/03/Chris-Hemsworth-thor-character-poster-550x815.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="http://s3.daemonsmovies.com/mov/up/2011/03/Chris-Hemsworth-thor-character-poster-550x815.jpg" width="268" /></a></div><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="font-family: inherit;">Dziwnym zbiegiem okoliczności mającym dużo wspólnego z zasiedlającymi większość Internetu nerdami, komiksy o superbohaterach i ich adaptacje stały się ostatnio bardzo modne. Teraz nie mówimy już o takich przypadkach jak X-mani, Superman, Batman i Spiderman - w tym i paru kolejnych latach do kin wchodzi więcej filmów na podstawie komiksów niż chyba w sumie w ostatnich dziesięciu latach. A właśnie dziś do kin wchodzi najnowsze dzieło filmowców związanych z Marvelem (jeszcze pod flagą Paramountu), historia pierwszego z 'Avengerów' (jednej z dziesiątek lig superbohaterów, film na podstawie ich przygód będzie chyba w przyszłym roku), Thora. Tak, Thora kojarzyć należy z młotem, piorunami, Asgardem i nordyckimi wierzeniami, chodzi o tą samą postać. Wyobraźnia ludzka nie zna granic. Ale czy fuzja science fiction i mitologii wypada dobrze? I czy "Thora" da się oglądać? </span></div><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="font-family: inherit;"><br />
</span></div><a name='more'></a><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="font-family: inherit;">Fabuła nie zachwyca. Thor (Chris Hemsworth - tata Jamesa Kirka z nowego Star Treka!) ma przejąć tron Asgardu po swoim ojcu, Odynie (Anthony Hopkins - ale nie poznałam...) , ale okazuje się że jego agresja i brak poszanowania dla kogokolwiek oprócz siebie sprowadzają na jego krainę widmo straszliwej wojny... Przez co Thor zostaje odarty przez swego potężnego ojca ze wszystkich mocy i wysłany na Ziemię z biletem powrotnym w postaci swojego młota, <span class="Apple-style-span"><span class="Apple-style-span" style="line-height: 19px;">Mjöllnira, ktróego dzierżyć będzie mógł tylko kiedy stanie się go naprawdę godny. Nasz nie - tak - bohaterski bohater ląduje prosto pod koła naukofurgonu pięknej pani fizyk (Natalie Portman), która bada... jakiś fenomen </span><span class="Apple-style-span" style="line-height: 19px;">meteorologiczny</span><span class="Apple-style-span" style="line-height: 19px;">, trudno powiedzieć co, wraz z pragmatycznym przyjacielem swojego ojca i zblazowaną studentką nauk politycznych. I wszystko byłoby dobrze (nieprzystosowany do życia na ziemi Thor zostałby zamknięty w psychiatryku, dzielna pani fizyk w tajnym rządowym ośrodku dla tych, którzy powinni zniknąć, a Asgardczcy nudziliby się w Asgardzie) gdyby brat Thora, Loki, nie zaczął snuć bliżej nieokreślonych, pokręconych i mrocznych planów (o co dokładnie mu w nich chodziło, jak się wydaje, sam nie wiedział). Więc nasz dzielny bohater musi odzyskać moc, pokonać brata i przywrócić pokój. Zgadnijcie, czy mu się udaje. </span></span></span></div><br />
<div style="text-align: center;"><iframe allowfullscreen="" frameborder="0" height="349" src="http://www.youtube.com/embed/JOddp-nlNvQ?rel=0" width="560"></iframe></div><br />
<div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="font-family: inherit;"><span class="Apple-style-span"><span class="Apple-style-span" style="line-height: 19px;"><br />
</span></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="font-family: inherit;"><span class="Apple-style-span" style="line-height: 19px;"><br />
</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="font-family: inherit;"><span class="Apple-style-span" style="line-height: 19px;">Film miał przed sobą perspektywy - ot, przeciętnie inteligentna, sztampowa historia z całkiem udanymi postaciami, nawet jeśli sam Thor może nie zachwyca i pomimo dość imponującej sylwetki przysłaniającej dużą część ekranu i znaczną część jego kwestii trudno nie dostrzec, że jako postać jest całkowicie wypaczony i bez jakiegokolwiek charakteru. W przeciągu dziesięciu minut z agresywnego i egoistycznego bojownika zmienia się w pacyfistycznego mędrca przeprowadzającego staruszki przez ulicę. Ale nadrabiać mogłyby, i to z nawiązką, inne osoby - wesoła kompania asgardzkich wojowników, stoicki przyjaciel pani fizyk i ich pomocnica (chyba najbardziej rzeczowa osoba ze wszystkich w filmie)... Mogliby. I fabuła mogłaby być całkiem intrygująca. </span></span></div><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="font-family: inherit;"><span class="Apple-style-span" style="line-height: 19px;"><br />
</span></span></div><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://filmpopper.com/wp-content/uploads/2010/07/Thor-and-Odin.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="213" src="http://filmpopper.com/wp-content/uploads/2010/07/Thor-and-Odin.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><br />
</td></tr>
</tbody></table><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="font-family: inherit;"><span class="Apple-style-span"><span class="Apple-style-span" style="line-height: 19px;">Ale wszystko dzieje się za szybko, wydarzenia nachodzą na siebie, scena goni scenę i nie ma czasu ani na stworzenie atmosfery, ani na sensowne </span><span class="Apple-style-span" style="line-height: 19px;">związki</span><span class="Apple-style-span" style="line-height: 19px;"> </span><span class="Apple-style-span" style="line-height: 19px;">przyczynowo</span><span class="Apple-style-span" style="line-height: 19px;"> skutkowe. Film aż roi się od jakiś zagajeń, prób utworzenia nowych wątków, budowania dramaturgi i tajemnicy, sekwencji które w każdym normalnym filmie miałyby jakieś konsekwencje... i nic. Najczęściej więcej o tym nie słyszymy, albo sytuacja zamyka się w kolejnej minucie. Wydaje się jakby scenarzysta napisał scenariusz, a siedząc i przeglądając go na </span><span class="Apple-style-span" style="line-height: 19px;">dziesięć</span><span class="Apple-style-span" style="line-height: 19px;"> minut przed spotkaniem z producentami stwierdził, że ma materiału na kilkunastoodcinkowy serial, nie jeden film, i zaczął na chybił trafił wykreślać co mu się pod pióro nawinęło. Strażnik bramy zostaje zamrożony. Dramat, nasi bohaterowie utknęli na Ziemi. Zanim któryś z nich </span><span class="Apple-style-span" style="line-height: 19px;">zdąży</span><span class="Apple-style-span" style="line-height: 19px;"> powiedzieć 'Och, nie, utknęliśmy!', strażnik sam się odmraża i ich przepuszcza. A widz spędza dwa razy więcej czasu niż cała sekwencja trwała na próbę zrozumienia po co właściwie została ona do filmu wetknięta. </span></span><span class="Apple-style-span" style="line-height: 19px;">Ale i tak najgorzej wychodzą na tym już wyżej wymienione całkiem barwne i interesujące postaci, które nie dostają nawet dziesiątej części czasu ekranowego na jaką zasługują. Najbardziej żal mi owego przyjaciela pani fizyk, Erika Selviga (granego przez </span><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;">Stellana Skarsgårda, znanego szerszej publiczności z 'Mamma Mia' i 'Piratów z Karaibów' 2 i 3), który jest </span></span></div><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="font-family: inherit;"><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;">zagrany po prostu znakomicie - jest to jedyna chyba postać, która zachowuje jakiekolwiek psychologiczne </span></span></div><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="font-family: inherit;"><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;">podobieństwa do normalnej osoby ludzkiej. </span></span></div><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="font-family: inherit;"><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;"><br />
</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="font-family: inherit;"><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;">No i druga przerażająca widza rzecz - Asgard. Połączenie magii i nauki działało dobrze tylko w Gwiezdnych </span></span></div><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="font-family: inherit;"><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;">Wojnach, bo Moc jakoś dało się pogodzić z lotami kosmicznymi i miotaczami laserowymi. Tutaj - niestety, za </span></span></div><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="font-family: inherit;"><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;">nic nie można zrozumieć, o co tak dokładnie chodzi. "Twoi przodkowie nazywali to magią" mówi w pewnym </span></span></div><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="font-family: inherit;"><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;">momencie Thor, szczerząc zęby jakby występował w reklamie pasty, "ty nazywasz to nauką"... i to zastępuje</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="font-family: inherit;"><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;">jakiekolwiek wyjaśnienia. Wiem, że jest to raczej problem komiksu na podstawie którego powstał film, ale </span></span></div><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="font-family: inherit;"><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;">jednak potrafi to nieźle zgrzytać w zębach podczas przeżuwania. No i zgrzytało też projektantom strojów - </span></span></div><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="font-family: inherit;"><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;">które BOLĄ. Takiej ilości najbardziej plastikowo wyglądającego plastiku jeszcze nie widziałam. Stroje, </span></span></div><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="font-family: inherit;"><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;">budowle, </span></span><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;">wystrój wnętrz w Asgardzie wypala oczy sztucznością. A do się przecież zrobić magiczną krainę,</span></div><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;"> która wzrok </span><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;">przykuwa - Rivendell we Władcy Pierścieni mogłoby być przykładem. </span></div><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;"><br />
</span></div><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://www.mycinematrailers.com/wp-content/uploads/2011/02/Thor-movie-1024x682.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="266" src="http://www.mycinematrailers.com/wp-content/uploads/2011/02/Thor-movie-1024x682.jpg" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Zawsze można oglądać ten film dla klaty tego pana! </td></tr>
</tbody></table><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="font-family: inherit;"><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;"></span></span><br />
<span class="Apple-style-span" style="font-family: inherit;"><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;"></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="font-family: inherit;"><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;">Ale cały czas właściwie narzekam, pomijając jeden, zasadniczy w przypadku filmów, fakt - "Thora" ogląda </span></span></div><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;">się po prostu dobrze. Może i fabuła nie należy do całkiem logicznych - ale się jakoś klei, nie rozjeżdża się </span></div><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;">w szwach i trzyma tempo. Może i zbyt wiele Wojów Trzech i Pani Sif, czy ziemskich naukowców nie widzimy, </span></div><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;">ale i tak postaci te bawią i aż się chce obejrzeć ich dalsze losy (ich, nie Thora!). Może scenariusz nie należy do </span></div><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;">odkrywczych i zasługujących na Oscara, ale wystrzega się najbardziej niecnie banalnych rozwiązań i zwrotów. </span></div><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;">Może Asgard kłuje w oczy, ale efekty specjalne wypadają bardzo dobrze, a i w 3D ogląda się to z </span></div><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;">przyjemnością - nie jest zrobione całkiem beznadziejnie, jak w 'Green Hornet', gdzie miejscami trzeba było </span></div><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;">ściągać okulary, bo nawet ten rozjechany obraz był lepszy niż 'trzeci' wymiar. No i ciągłe nawiązania do Iron</span></div><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;">Mana... To też może bawić. </span></div><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;"><br />
</span></div><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;">Podsumowując - "Thor" to film przeciętny. Zapewni 114 minut rozrywki na dość dobrym poziomie, ale nie </span></div><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;">wbije się w pamięć i nie rzuci na kolana. Nie będę zachęcać do oglądania go w 3D - może i jest wtedy </span></div><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;"> ładniejszy </span><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;">w patrzeniu, ale niewiele. Jeśli ktoś naprawdę chce iść do kina, to jest to całkiem znośny film - </span></div><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;">ale lepiej nie robić sobie większych nadziei. </span></div><div style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;"><br />
</span></div><div style="text-align: justify;"><div style="text-align: center;"><span class="Apple-style-span" style="-webkit-border-horizontal-spacing: 2px; -webkit-border-vertical-spacing: 2px; border-collapse: collapse; white-space: nowrap;">A na koniec - tak, i w tym Marvelowskim filmie mamy Stana Lee - robi za kierowcę pickupa. :) </span></div></div>Milwaukee Meghttp://www.blogger.com/profile/10818333772918738623noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3835733665994461137.post-53762148417285960792011-04-27T20:05:00.000+02:002011-04-27T20:05:16.163+02:00Nauka - jak ją piszą...<div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div>Truizmem jest powiedzenie, że nauka jest wszędzie wokół nas, a cała cywilizacja polega na małej grupce wąsko wyspecjalizowanych fachowców - chemików, elektroników, fizyków i matematyków. Dlatego też nie dziwi, że nauka zajmuje obecnie coraz bardziej eksponowane miejsce w ludzkiej świadomości, a co za tym idzie - na kinowym i telewizyjnym ekranie, będącym nieodmiennie zwierciadłem mód, pasji, trendów i problemów ludzkości. Zwierciadłem krzywym, należy dodać, a w szczególnym przypadku Nauki chyba już nawet poskręcanym. Jest to jeden z tych motywów, które wracają nieodmiennie jako mutacje i fantazje na podstawie prawdy... ale prawie nigdy jako dyscyplina realna. Oczywiście o tym, że kino i telewizja wypaczają otaczającą nas rzeczywistość można mówić dużo; komedie romantyczne propagują całkowicie nierealne wzorce związków, filmy akcji pokazują sztuki walki prosto z gier komputerowych, a kryminały to jeden wielki żart z policyjnych procedur. Ale wydaje mi się, że w przypadku Nauki problem jest poważniejszy. Dlaczego?<br />
<br />
</div><div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://guyhaley.files.wordpress.com/2010/09/forbidden_planet.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="248" src="http://guyhaley.files.wordpress.com/2010/09/forbidden_planet.jpg" width="320" /></a></div><br />
</div><div style="text-align: justify;"></div><a name='more'></a><br />
<br />
<div style="text-align: justify;">Miłość w filmach faktycznie najczęściej jest wyidealizowaną, przesłodzoną i przedramatyzowaną papką dla sentymentalnie nastawionych widzów. Ale ilu z nas naprawdę wierzy w związki pokazywane na ekranie? Ilu ludzi rzuci się z pięściami na uzbrojonego włamywacza, bo na filmie było to takie proste i łatwe, ten dobry walnął złego w brzuch, a ten padł zemdlony? Natomiast jestem przekonana i to głęboko, że równie duża ilość osób jest święcie przekonana, iż testy DNA bezbłędnie wskażą zabójcę, jeśli choćby jeden jego włos będzie na miejscu zbrodni ("CSI - Kryminalne zagadki...") , a naukowcy z CERNu pracują w laboratoriach przypominających mostek Enterprise ("Anioły i demony"). Wydaje się, że ma to związek z faktem, że z problemami komunikacji międzyludzkiej (a więc choćby miłością i przemocą) każdy z nas ma do czynienia jeśli nie na codzień, to przynajmniej czasami. Natomiast z Nauką (z wielkiej litery, dla odróżnienia od zakuwania na pamięć - to sztuka, nie czynność) przeciętny zjadacz chleba po skończeniu szkoły czy studiów ma bardzo niewiele wspólnego. Z barku wiedzy, a i zainteresowania, wypływają różne ciekawe konsekwencje dla jej wizerunku medialnego. </div><div style="text-align: justify;"><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://cgnews.com/files/2011/uploads/angels_engineroom.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="190" src="http://cgnews.com/files/2011/uploads/angels_engineroom.jpg" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Może i nie wiem dużo o CERNie, ale na pewno nie mają <br />
takiego oprogramowania. </td></tr>
</tbody></table><br />
</div><div style="text-align: justify;">Nauka przedstawiana jest właściwie na dwa sposoby, a jeden jest naturalną konsekwencją drugiego. </div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Jeden to pełen paniki obraz Nauki jako siły niszczącej i będącej źródłem całego zła. Brak wiedzy bezpośrednio przekłada się na lęk - boimy się tego, czego nie znamy, więc niezrozumiałe i skomplikowane wytwory ludzkiego umysłu od razu szufladkowane są w przegródce "zło". Nie jest to w żadnym razie motyw nowy - Giordana Bruna nie spalono przecież za ładne oczy. W literaturze znaleźć możemy tak znaczące przykłady jak choćby doktora Frankensteina, który podczas swoich eksperymentów powołuje do życia martwą istotę - choć nie interesowałam się tym tematem i dowodu nie mam, sądzę jednak, że powieść ta włożyła kij w szprychy niejednemu pracującemu nad zagadnieniami anatomicznymi lekarzowi, gdyż zbytnie zainteresowanie martwymi ciałami stało się źródłem mało subtelnych komentarzy i skojarzeń. A z innej beczki - czy ktoś przyjrzał się "Władcy pierścieni"? Radosnym i żyjącym w doskonałej harmonii z naturą elfom i hobbitom przeciwstawiony jest pulgawy i mroczny świat maszyn, mechanizmów i genetyki - orkowie zostali 'wyhodowani'; przygotowania strony 'dobra' do wojny to ostrzenie już zrobionych mieczy i bieganie po Śródziemiu w poszukiwaniu sprzymierzeńców, kiedy tym czasem w Mordorze budowano maszyny oblężnicze i non stop pracowano w kuźniach. Najbardziej jaskrawe jest to pod sam koniec książki, kiedy czwórka naszych dzielnych hobbitów wraca do Shire by zastać go w trakcie przebudowy i prymitywnego 'uprzemysłowienia' które unieszczęśliwia wszystkich i niszczy spokojny, idylliczny charakter tego miejsca. Kiedy wchodzi technika, kończy się beztroska<br />
<a href="http://zxzw.files.wordpress.com/2009/06/house_of_frankenstein_revive.jpg%3fw=392&h=300" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="244" src="http://zxzw.files.wordpress.com/2009/06/house_of_frankenstein_revive.jpg%3fw=392&h=300" width="320" /></a><br />
W przypadku 'złej' Nauki badacze i konstruktorzy są jednocześnie ofiarami i uzurpatorami - w dążeniu do celów wyższych zapominają swoje miejsce w Naturze i społeczeństwie, uzurpując sobie prawo do bycia czymś więcej niż zwykłym człowiekiem, jednym z milionów. Nie muszą być koniecznie źli; ale pewnym jest, że ich dobre intencje obrócą się przeciwko ludzkości, jak chociażby w filmie "9", gdzie 'dobry' naukowiec tworzy superinteligentną maszynę niszczącą cywilizację. Jest ofiarą własnej ambicji i ambicji innych, ale uzurpatorem do tytułu boga, gdyż tworzy mechaniczne życie... no i spotyka go kara. Naukowcy w tym typie opowieści są postaciami tragicznymi - nieprzystosowani społecznie, często po przejściach, szaleni, czasem nawet zdeformowani fizycznie. Często dopiero wyrzeczenie się Nauki prowadzi do ich szczęścia. Tutaj warto zauważyć "Jeźdźca bez głowy" Burtona - Ichabod Crane, podchodzący do wszystkiego z pozycji racjonalisty i badacza, którą przyjął po tragicznej śmierci matki, rozwiązuje zagadkę i osiąga wewnętrzny spokój dopiero kiedy porzuca swój sposób myślenia. Zauważmy, że zaczyna od zadawania pytań, prób zrozumienia w jak największym stopniu otaczającego świata i ujęcia go w ryzy teorii. Im dłużej rozwiązuje sprawę, tym mniej zainteresowany mechaniką procesów się wydaje. Zajmował się patologią i botaniką, ale czy choćby raz próbuje wypytać się o działanie magii? W filmie tym nauka jest zepchnięta na bok, jako rzecz nieprzydatna i niepoważna, a nawet szkodliwa.<br />
<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiyvJecVCbSogqf1exDy5CoyPa32UP17UjN5q32f_A7pq29Zh5NgTdmibIGWeQz-_W14JYmgCAzjMGCVLwZ14Vxr_uGCd9Cn1wBDWxPZRjYeulDsICQafdmbnpPfDfH3L3_TRTovAI6vaP_/s1600/mad_scientist.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiyvJecVCbSogqf1exDy5CoyPa32UP17UjN5q32f_A7pq29Zh5NgTdmibIGWeQz-_W14JYmgCAzjMGCVLwZ14Vxr_uGCd9Cn1wBDWxPZRjYeulDsICQafdmbnpPfDfH3L3_TRTovAI6vaP_/s320/mad_scientist.jpg" width="240" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><br />
</td></tr>
</tbody></table>Takie podejście do nauki jest pożywką wszelakich teorii spiskowych i lęków. Prawie wszyscy oglądali Godzillę - jaszczurkę, którą promieniowanie zmieniło w potwora napadającego w regularnych interwałach na Tokio, a raz z rozpędu na Nowy York. I dzięki temu co się wspomni o elektrowni atomowej, to gdzieś na obrzeżach dyskusji pojawiają się komentarze o zmutowanych potworach. Nagle niebezpieczeństwa będące całkiem marginalne czy w ogóle nieprawdopodobne (nie, ugryzienie przez zmutowanego pająka nikogo nie zmieni w Spidermana, podobnie jak żadna popromienna mutacja nie prawi, że nagle będzie można komuś czytać w myślach. Prawdopodobnie popromienna mutacja da supermoc w postaci bardzo zjadliwych form raka) stają się całkiem poważnym czynnikiem w dyskusji na temat nowych technologii.<br />
<br />
Brak zaufania i strach przed nauką automatyczne doprowadza nas do drugiego sposobu przedstawiania Nauki, jako leku na całe zło. Nie na część zła. Nie na większą połowę zła. Nie - na CAŁE zło. Jeżeli próbujemy sprawić, żeby przestraszeni amerykanie nie słali petycji o zamknięcie NASA bo sprowadzi nam ono na głowę asteroidy czy czarne dziury, trzeba pokazać, że Nauka jest fajna. I to nie dlatego, że dzięki niej mamy dostęp do tabletek na ból głowy, które czasem działają, a czasem nie. To mało przemawia do wyobraźni. Nauka musi być piękna, wspaniała i mieniąca się brokatem dobrze spełnionego obowiązku ratowania świata.<br />
<br />
Dzięki temu możemy oglądać mnóstwo seriali związanych z laboratoriami kryminalistycznymi ("CSI") i filmów z ludźmi ratującymi świat za pomocą dziwacznych teorii fizyki i matematyki. Mój ulubiony serial - NUMB3RS (polski tytuł "Wzór") jest tego tak znakomitym przykładem, że na jego podstawie pokażę cały problem związany z takim postawieniem sprawy. Bo wydawałoby się, że pokazanie jak potrzebna i jak ważna jest nauka dla naszego świata, a przy okazje podedukowanie ludzi z podstawowych teorii które napędzają laboratoryjno - uczelniane światy będzie najwspanialszym pomysłem od czasu kiedy jakiś jaskiniowiec postanowił potrzymać szczura nad płonącą żagwią i ugryzł. No niestety nie.<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://www.writerswrite.com/pics/charlie_eppes_numb3rs.gif" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="http://www.writerswrite.com/pics/charlie_eppes_numb3rs.gif" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"> Nie chcecie wiedzieć, co on liczy. Być może właśnie<br />
udowadnia, że szklanka może być w połowie pusta<br />
i w połowie pełna jednocześnie (FBI robi zdziwione miny)</td></tr>
</tbody></table>Serial NUMB3RS to wariacja na temat serialu kryminalnego - kiedy pewien agent FBI ma problem z rozwiązaniem sprawy zwraca się o pomoc do swojego brata, który całkowitym przypadkiem jest genialnym matematykiem... a ten rozwiązuje sprawę na podstawie rachunku prawdopodobieństwa i rozmaitych teorii fizycznych i matematycznych. Każdy odcinek aż ocieka napięciem (morderstwa, uprowadzenia), problemami międzyludzkimi (mało przystosowany do życia w stadzie matematyk - to się aż prosi o wrzucenie kilkunastu dowcipów o roztargnionym profesorze) i ... NAUKĄ. Prawdopodobieństwo, prawa termodynamiki, chemia, informatyka, krzywe Gaussa, cykloidy... Czego tam nie ma! A wszystko straszliwie potrzebne, bez którejkolwiek z tych mądrych teorii nasz świat by się zawalił! Snajpera na dachu można wyznaczyć z funkcji wiatru od wysokości budynku, przy uwzględnieniu krzywej lotu pocisku! Jejku jej! Jakie to wszystko mądre, jakie to wspaniałe, jakie to...<br />
<br />
Bez sensu. Nie oglądałam wszystkich odcinków. Nie oglądałam nawet połowy odcinków i chyba tylko dwa w całości, ale to wystarczyło, żebym ów serial włożyła do przegródki 'samoparodiujące - nie ruszać'. Owszem, teorie tam przedstawiane są w jak najprawdziwsze. Kilka nawet odszukałam specjalnie w mądrych książkach, żeby się o tym przekonać. Ale wyliczanie pozycji snajpera? Używanie rachunku prawdopodobieństwa do ustalenia który z podejrzanych jest mordercą? Udowadnianie personelowi FBI że osoba, która woła policję do topielca sama mogła być zabójcą na podstawie jakiejś teorii liczb? Wykorzystywanie cykloidy do ustalenia, czy osoba podczas uderzenia stała czy szła? Większość wniosków jakie na podstawie skomplikowanych obliczeń i teorii wziętych z fizyki kwantowej wysnuwa nasz dzielny matematyk może zostać wymóżdżone przez średnio inteligentnego człowieka bez przygotowania naukowego czy policyjnego. I to bez kilkugodzinnych obliczeń.<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://rlv.zcache.com/science_retro_funny_tee_tshirt-d235369291352860456a1oxg_325.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="200" src="http://rlv.zcache.com/science_retro_funny_tee_tshirt-d235369291352860456a1oxg_325.jpg" width="200" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Podejście scenarzystów... </td></tr>
</tbody></table>Seriale takie każą wierzyć, że Nauka może wszystko. Zaawansowana technika nie różni się od magii, a naukowcy to tytani, którzy rozwiążą każdy problem, jeśli da im się kartkę, długopis i kalkulator. To ostatnie opcjonalnie. Nauka rozwiązuje każdy problem, może wszystko, umożliwia cuda - i w to mamy wierzyć, bo tako rzecze Duch Hollywood. Problem w tym, że tak wcale nie jest - Nauka może dużo, owszem (w końcu piszę na komputerze, publikuję na internecie, nie umarłam jeszcze na ospę, przetrwałam operację biodra i nie grozi mi śmierć głodowa) ale ma naprawdę duże ograniczenia o których filmy nie wspominają, a niestety dla znaczącej większości z widzów telewizja, może gazety i popularne książki w stylu "Kodu Leonarda da Vinci", są jedynym źródłem informacji o tym, czym tak naprawdę jest dzisiejsza Nauka i czym się zajmuje.<br />
<br />
Wykorzystuje to chociażby amerykańska policja - czy nigdy Was nie zastanawiało jak wiele znakomitego sprzętu mają laboratoria CSI i jak szybko i sprawnie wykonywane są wszystkie badania? Jak fajnie mogą z fragmentu włosa wyekstrahować DNA i w przeciągu kilku godzin znaleźć winnego? No cóż - według kogoś z kim korespondowałam przez pewien czas, a kto utrzymywał, że jest patologiem w Phoenix (nie miał na imię Ania i nie miał też 12 lat...) seriale te są programowo przekolorowane, żeby przypadkiem komuś nie wpadło do głowy popełnić przestępstwa. (I ja w to święcie wierzę, tak na margnesie. Amerykańska armia robi dokładnie to samo we wszelakich filmach akcji - kiedy wie się, na co i jak patrzeć, są one reklamą sprzętu i uzbrojenia). <br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://icanhascheezburger.files.wordpress.com/2010/01/funny-pictures-cat-will-do-science.jpg?w=468" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="http://icanhascheezburger.files.wordpress.com/2010/01/funny-pictures-cat-will-do-science.jpg?w=468" width="237" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Serialowy naukowiec - słodki, kochany,<br />
aż się chce przytulić, ma wokół siebie 2000<br />
niepotrzebnych, naukowo wyglądających<br />
przedmiotów i nie wie, o czym mówi. </td></tr>
</tbody></table>Dlatego też wypływające z filmu wyobrażenie o tym czym zajmuje się nauka i co naprawdę potrafi jest już nawet nie skrzywione - jest kompletnie wypaczone. Przez to właśnie wszyscy, łącznie, co jest najtragiczniejsze, z naukowcami, zaczynają wierzyć w tajemne moce Nauki, mogącej wszystko i będącej rozwiązaniem każdego problemu. Powoduje to choćby stawianie niemożliwych do spełnienia żądań wobec fizyków, matematyków, informatyków czy farmaceutów; niedawno słuchałam właśnie bardzo poważnej dyskusji na temat niedziałających tabletek na ból głowy - 'przy dzisiejszym stanie nauki można oczekiwać że nie będą nam wciskali sprasowanego pudru!', wykrzykiwała pewna pani na przystanku (przyprawiając przy okazji o ból głowy innych użytkowników komunikacji miejskiej), niepomna na fakt, że Nauka nie potrafi wyjaśnić DLACZEGO boli głowa i co dokładnie w niej boli.<br />
<br />
Wierzymy, że Nauka może wszystko. A jeśli może wszystko naprawić, to znaczy też, że równie dobrze może wszystko zepsuć. Nie będę utrzymywać, że święta wiara w to, że człowiek wywołał globalne ocieplenie, jest wyłącznie pokłosiem reklamowania możliwości nauki w każdy dostępny sposób, ale jestem przekonana, że się to niemało przyczyniło. Ale łatwo zauważyć, że kółko się właśnie zamyka, z piskiem wyrafinowanej maszynerii. Jeśli Nauka jest tak potężna, to może jednak należy się jej bać, bo są ludzie, którzy zaczną wskrzeszać zmarłych i robić eksperymenty na ludziach tworząc jakieś dziwaczne hybrydy, a potem zjedzą nas wszystkich mordercze maszyny.<br />
<br />
Zachęcam wszystkich do uważniejszego spojrzenia na to, jak naszą percepcję wykrzywiają filmy, zwłaszcza jeśli chodzi o Naukę. Nie, klonowanie nie jest jeszcze możliwe. Nie, nie ma maszyn kontrolujących nasze myśli (... za wyjątkiem telewizora... ). Nie, naukowcy w CERNie mają lepsze rzeczy do roboty, niż tworzenie antymaterii w ilościach umożliwiających wysadzenie Watykanu.<br />
<br />
Zachęcam też wszystkich do zagłębienia się w Naukę samemu, bez Mózgowca Grupy tłumaczącemu na ekranie (nie aż tak jak mówi) skomplikowane teorie - Nauka jest piękna i całkiem inna od tego, jak media próbują nam ją ukazać. </div>Milwaukee Meghttp://www.blogger.com/profile/10818333772918738623noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3835733665994461137.post-4531657191640702782011-04-02T23:13:00.000+02:002011-04-02T23:13:03.139+02:00W tango z "Rango"<div style="text-align: justify;">W dzisiejszych czasach na plakatach promujących filmy animowane powinno znajdować się ostrzeżenie, czy przypadkiem dany film nie jest przeznaczony dla dzieci, bo jeszcze niczego nie podejrzewający dorosły wyląduje na czymś pełnym różowych dinozaurów śpiewających o Panu Słoneczko i do końca życia będzie miał psychiczny uraz. Bowiem już od pewnego czasu zauważyć można, że animacje nie są adresowane już do najmłodszych - skończyły się czasy, kiedy dziesięciolatek zaśmiewał się w kułak, a dorośli mieli kilka wyszukanych smaczków na otarcie łez, że właśnie marnują godzinę życia. Teraz to dziecko próbuje nie zasnąć (najczęściej używając do tego najbardziej szeleszczących rzeczy jakie może znaleźć w pobliżu), kiedy opiekunowie tarzają się po podłodze ze śmiechu. "Shrek", "Epoka Lodowcowa", "Skok przez płot", "Na fali", "Madagaskar", "Auta", "Iniemamocni", "Odlot"... można tak wymieniać. Ale całkiem nową jakość wprowadza tu "Rango" - film, który już nawet nie próbuje udawać, że jest dla dzieci. </div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><a href="http://www.soundonsight.org/wp-content/uploads/2011/02/Rango-Banner.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="419" src="http://www.soundonsight.org/wp-content/uploads/2011/02/Rango-Banner.jpg" width="640" /></a></div><br />
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Tytułowy Rango to trzymany w terrarium kameleon o aktorskich ciągotkach, który przez serię nieszczęśliwych wypadków (w bardzo dosłownym tego słowa znaczeniu) ląduje w małym miasteczku Piach - położonej na pustyni Mojave pozostałości po Dzikim Zachodzie, gdzie mieszkańcy mają więcej broni palnej niż zębów. Udając nieustraszonego rewolwerowca, twardego jak kości martwego Indianina, zostaje kochanym i podziwianym szeryfem. I byłoby wszystko dobrze, gdyby nie to, że w mieście skończyła się woda, a ostatnie jej zapasy zostały przemyślnie ukradzione... więc mocny głównie w pyszczku Rango będzie musiał pokazać, jak nieustraszony jest naprawdę. </div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://www.cgarena.com/archives/news/newsimages/rango_header.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="131" src="http://www.cgarena.com/archives/news/newsimages/rango_header.jpg" width="320" /></a></div><div style="text-align: justify;">Fabuła jak ze zwykłego filmu dla dzieci? Może. Ale wykonanie zdecydowanie nie jest, dzięki czemu "Rango" to jeden z lepszych filmów jakie zdarzyło mi się oglądać. Zacznijmy od początku - historia. Prosta, nawiązująca do trochę teraz po macoszemu traktowanego westernu, ale opowiedziana z dystansem i przebijająca się wielokrotnie przez tzw. czwartą ścianę (oddzielającą postaci od widzów w kinie) - głównie dzięki sowom el Mariachi, robiącym tu za chór z greckiej tragedii i dorzucającym własne komentarze na temat dramatycznego końca tej opowieści. Scenarzysta po prostu bawi się całą historią, mieszając komedię z dramatem i nie uciekając od surrealizmu, żonglując schematami i wyostrzając je aż do absurdu. A co najważniejsze - nie przekracza przy tym granicy parodii czy pastiszu i w poważny sposób realizuje sceny dramatyczne. Nie przeszkadzają, nie wydają się być upchnięte na siłę i zgrabnie zlewają się w całość z mniej poważnymi kawałkami. "Rango" to filmowa zabawa, ale zdecydowanie nie żart. </div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">No i jest to też właśnie 'filmowa zabawa' z zupełnie innego powodu - aluzji. "Rango" to istna kopalnia odniesień do innych dzieł filmowych i to często zaskakująco klasycznych, jak chociażby 'Chinatown'. Już sam motyw z kontrolowaniem wody byłby źródłem skojarzeń, ale kiedy dorzucimy jeszcze wygląd Burmistrza Piachu i jego komentarze na temat przyszłości i wody... </div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiMuyDHfVl4ycMwU8TNr9t9q-aj4zA96YWaFtt3ePtnyifawe_jfubdcIrf-_yvY0j7VHlQziM4mVh7PCj8THHraltyIVR0tx6iLyogmBrRE5P5mWmaVYdD03S1CtoKknkU0Gpppz_ryOU/s1600/noah.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="180" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiMuyDHfVl4ycMwU8TNr9t9q-aj4zA96YWaFtt3ePtnyifawe_jfubdcIrf-_yvY0j7VHlQziM4mVh7PCj8THHraltyIVR0tx6iLyogmBrRE5P5mWmaVYdD03S1CtoKknkU0Gpppz_ryOU/s400/noah.jpg" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Znajdź dziesięć różnic. </td></tr>
</tbody></table><div style="text-align: justify;">Aż się poważnie rozglądałam na Jackiem Nicolsonem. 'Chinatown', 'Trylogia dolarowa', 'W samo południe', 'Piraci z Karaibów', 'Czas Apokalipsy', 'Trzech Amigos'... nawiązania w większości przypadków aż kolą w oczy - oczywiście w jak najlepszym tego słowa znaczeniu. No i między innymi dlatego film ten przeznaczony jest dla dorosłej widowni - może niektóre dzieci złapią odniesienie do "Piratów...", ale reszta najprawdopodobniej będzie dla nich całkowicie stracona. </div><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://images.zap2it.com/images/movie-8157012/rango-18.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="213" src="http://images.zap2it.com/images/movie-8157012/rango-18.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Sowy <i>Mariachi</i></td></tr>
</tbody></table><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Kolejną rzeczą, która sprawia, że film jest znakomity, jest muzyka Hansa Zimmera, który sięgnął po meksykańskie rytmy Dzikiego Zachodu, do swojej zwykłej, znakomitej zresztą muzyki dodając pazur <i>la musica</i> <i>de Mariachi</i>, z całym arsenałem trąbek i gitar. No i zaprosił do współpracy nikogo innego jak zespół Los Lobos, znany wszystkim kinomaniakom z samego początku 'Desperado'. <i>Cancion del Mariachi</i>, napisany i zagrany przez nich a zaśpiewany przez Antonio Banderasa, jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych meksykańskich rytmów, prawie jak 'La Cucaracha' (zachęcam zresztą do przeczytania tekstu tej radosnej piosenki przy której tak dobrze się tańczy - zaczyna się słowami 'karaluch, karaluch, już nie może chodzić' a potem jest tylko lepiej). No ale do "Rango" wracając - czasem owe rytmy dostają rockowego brzmienia, czasem stają się bardziej liryczne, ale zawsze znakomicie pasują do tej historii z Dzikiego Zachodu. Tak dobrze, że miejscami aż przeszkadzają nałożone na muzykę dialogi... </div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/6/66/SpiderwickChroniclesSet.jpg/250px-SpiderwickChroniclesSet.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="180" src="http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/6/66/SpiderwickChroniclesSet.jpg/250px-SpiderwickChroniclesSet.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Tak wyglądał plan 'Kronik Spiderwick'. <br />
Tak NIE wyglądał plan "Rango"<span class="Apple-style-span" style="font-size: small;"><br />
</span></td></tr>
</tbody></table><div style="text-align: justify;">Teraz chwila zachwytu nad grafiką, aż boleśnie wyostrzoną i realistyczną. Teksturom jeszcze sporo brakuje do bycia mylonymi z prawdziwymi, ale jeśli chodzi o ruchy, gesty i mimikę postaci, a także o tło... To widać że za niedługo powstawać będą mogły filmy z cyfrową Marlin Monroe i nie będzie on wyglądała jak Jessica Królik z 'Kto wrobił Królika Rogera'. Jest to w dużym stopniu zasługa (podobno) innowacyjnej metody kręcenia - dubbingujący aktorzy dostawali odpowiednie kostiumy, przypominające stroje animowanych postaci, odgrywali kolejne sceny na prawdziwym planie z rekwizytami, nie w blue boxie, i dopiero na to nakładana była komputerowa obróbka, z zachowaniem aktorskiego 'podkładu'. Nie wiem, na jakiej zasadzie dokładnie to działa, ale efekt jest naprawdę niesamowicie realistyczny i stanowi pewną ucztę dla oczu. Będzie to jeden z niewielu filmów, które dadzą większą radość na Bluray'u niż zwykłym DVDku, a w każdym razie mam taką nadzieję. </div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Po tych zachwytach przychodzi chwila na bardziej krytyczną refleksję - zakończenie jest najmniej satysfakcjonującą częścią filmu. Nie wejdę tu w szczegóły, żeby przypadkiem nie zepsuć filmu tym, którzy go jeszcze nie widzieli, ale tak jak całość "Rango" radośnie balansuje na granicy realizmu (w takim zakresie, w jakim opowieść o gadających zwierzętach cwałujących na ptakach może być realistyczna), tak cała fabuła znajduje zakończenie dzięki magii i dziwnym zbiegom okoliczności. Niczym w "Świętoszku" Moliera, końcówka po prostu musi być szczęśliwa, koniec i kropka, więc trzeba ustawić wszystko tak, żeby było jak najbardziej radośnie. Poziom dialogów jest utrzymany, jest odpowiednio dramatycznie i żartobliwie zarazem, ale jak dla mnie nie do końca satysfakcjonująco... </div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://unbored.co.uk/wp-content/uploads/2011/03/Rango-2.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="180" src="http://unbored.co.uk/wp-content/uploads/2011/03/Rango-2.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Młoda dama w rogu obrazka nazywa się<br />
Priscilla... może Królowa Pustyni? </td></tr>
</tbody></table><div style="text-align: justify;">(Mój umysł tak bardzo zdumiał się końcówką, że wykopał tunel do interpretacji 'Incepcji', podkradł kilka pomysłów i zaczął bombardować mnie wątpliwościami czy czasem Rango nie ginie na pustyni uciekając z miasta, a zakończenie filmu to jedynie jego przedśmiertelne marzenia... Ale to już chyba byłaby zbyt poważna interpretacja, a nawet - nadinterpretacja). </div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;">Ogólnie rzecz biorąc, "Rango" to film, który bardzo przyjemnie zaskakuje dorosłego widza i bardzo niemile - nieletniego (tak do 15 roku życia, podejrzewam, potem już więcej jest takich, którzy kojarzą 'Czas Apokalipsy'). Bystry, intrygujący, bawiący się schematami i niesztampowy, z genialną muzyką i świetną stroną graficzną. Zapewni 107 minut naprawdę niezłej zabawy. </div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div>Milwaukee Meghttp://www.blogger.com/profile/10818333772918738623noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3835733665994461137.post-40694113136427350392011-03-31T11:54:00.000+02:002011-03-31T11:54:29.395+02:00"Udział Słowacji w agresji na Polskę w 1939 roku" - Recenzja<a href="http://www.odk.pl/udzial-slowacji-w-agresji-na-polske-w-1939-roku,13841.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://www.odk.pl/udzial-slowacji-w-agresji-na-polske-w-1939-roku,13841.JPG" /></a>Kiedy mowa jest o wrześniu 1939 roku, wszyscy doskonale wiedzą, że pierwszego dnia miesiąca zaatakowała Polskę III Rzesza, a siedemnastego – Związek Radziecki. Ilu jednak zdaje sobie sprawę, że w tym krwawym krojeniu polskiego ciasta udział miała także Słowacja? Ten nieprzyjemny epizod z naszej wspólnej historii nie zyskał dużej popularności w podręcznikach i książkach historię popularyzujących – zdarza się, że ktoś dorzucie gdzieś jedno zdanie, wrzuci jakiś przypis, ale trudno było dotychczas znaleźć jakiekolwiek szczegółowe informacje. Na szczęście literatura nie znosi próżni i w księgarniach pojawił się właśnie „Udział Słowacji w agresji na Polskę w 1939 roku” słowackiego historyka Igora Baki.<br />
<br />
<br />
<a name='more'></a><br />
<br />
Autor prezentuje bardzo całościowe podejście do tematu, opisując nie tylko sam przebieg ataku, jego bezpośrednie przyczyny i skutki, ale rozszerza niejako obszar zainteresowań na całość polityki Słowacji, zarówno zagranicznej, jak i wewnętrznej; analizuje wszystkie wydarzenia i tendencje, które wpływały na wydarzenia z 1939 roku. Bardzo dokładnie opisana zostaje także stricte militarna część tych zdarzeń, zarówno jeśli chodzi o plany strategiczne, jak i o kolejne ruchy wojsk oraz problemy taktyczne. Te dwie części są od siebie dość wyraźnie oddzielone i całkowicie odrębne – czytelnicy mało zainteresowani wymienianiem kolejnych pułków mogą ze spokojnym sercem ominąć nieinteresujące rozdziały, natomiast ci nie przepadający za polityką radośnie przerzucić kartki traktujące o sytuacji Czechosłowacji i, później, Słowacji na arenie międzynarodowej.<br />
<br />
Ale dopiero w całości książka ta odsłania swoją największą zaletę – dokładność. Szczęśliwie się złożyło, że po długim czasie, kiedy informacji na ten temat praktycznie nie było, to kiedy już jedna pojawiła się na rynku, ujmuje ona temat całościowo i szeroko. Stosunki z nazistowskimi Niemcami, ze Związkiem Radzieckim, Polską i Węgrami opisane są równie szczegółowo co ruchy i skład kolejnych słowackich jednostek czy nastroje ludności z całym zajściem związane. Może nie jest to ostateczne opracowanie, zawierające dokładnie wszystko co powiedzieć na te temat można, ale przynajmniej się do tego zbliża. Książka jest zresztą przygotowana w oparciu o źródła słowackie, polskie, niemieckie i czeskie – czyli właściwie wszystkie które mogą rzucić jakiekolwiek światło na sprawę; dzięki temu można mieć psychiczny komfort, że przekazywane informacje są przynajmniej sprawdzone.<br />
<br />
Ważne jest tez, że Baka podchodzi do sprawy z iście naukową precyzją (mam zresztą dziwne wrażenie że jest to właśnie praca naukowa – być może doktorat) i pisze w sposób logiczny, przejrzysty i uporządkowany; nie ma tu irytującego skakania z tematu na temat. Miłe jest też, że jest to proste omówienie i przeanalizowanie faktów, bez koloryzowania, potępiania czy usprawiedliwiania, jakie często zdarza się w publikacjach opisujących tego typu problemy. Są to po prostu czyste fakty.<br />
<br />
Książka ta nie wyróżnia się jednak spośród innych stojących na półce w księgarni jeśli chodzi o język i styl pisania. Trudno to nazwać wadą, jednakże biorąc pod uwagę miłą niespodziankę, jaką jest intrygujący temat i dokładność jaką przejawia autor, trochę rozczarowujące jest, że „Udział Słowacji…” jest bardzo przeciętny ze strony językowej. Być może to tylko kwestia rozbudzonych nadziei; na pewno ten dość sztywny sposób pisania nie jest zaletą, ale też nie powinien przeszkadzać w lekturze (zwłaszcza, jeśli zostało się wcześniej ostrzeżonym).<br />
<br />
„Udział Słowacji w agresji na Polskę w 1939 roku” to jedna z ciekawszych książek, jakie pojawiły się ostatnio na księgarnianych półkach. Jest raczej przeznaczona dla czytelników już historycznie wyrobionych, głównie przez naukowy formalizm i dużą ilość nawiązań do ogólnej historii - Oni na pewno usatysfakcjonowani będą dokładnością i szerokości ujęcia tematu. Książka ta zasługuje co najmniej na rozważenie jej przeczytania, choćby z powodu samej tematyki, tak rzadko poruszanej w publikacjach o II wojnie światowej.<br />
<div><br />
</div><div>Książka bierze udział w konkursie <a href="http://www.historiazebrana.pl/">Historia Zebrana</a>. </div>Milwaukee Meghttp://www.blogger.com/profile/10818333772918738623noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3835733665994461137.post-40217262561003783502011-03-29T21:17:00.000+02:002011-03-29T21:17:29.617+02:00Pokuszenie Historyczne - Recenzja<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><a href="http://www.stopkapress.com.pl/helsklep/files/141194867/pokuszenie_historyczne.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" src="http://www.stopkapress.com.pl/helsklep/files/141194867/pokuszenie_historyczne.jpg" /></a>Historia, ta ogółowi znana i kochana, zawsze zarasta mchem mitów, wyobrażeń, uproszczeń i autorytarnych stwierdzeń bez pokrycia. Wiele faktów siłą bezwładu powszechnie przyjmuje się za pewne i bezdyskusyjne, a jakiekolwiek pytania nawet nie próbują się postawić. Znacząca większość historycznych książek też sytuacji nie pomaga, albo poprzez powtarzanie tych samych opowieści, niejako przedkładając zrozumiałość tekstu nad złożoność opisywanych wydarzeń, albo są już tekstami bardziej specjalistycznymi, dla wyrobionych miłośników tematu. Dlatego też takie książki jak „Pokuszenie historyczne. Ze świata szabel i kontuszy” jednego z wybitniejszych polskich historyków, Janusza Tazbira, są zawsze potrzebne i mile widziane na bibliotecznych półkach i czytelniczych rękach. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"></div><a name='more'></a><br />
<br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Jest to bowiem zbiór esejów poświęconych historii Polski, w jak najszerszy tego słowa znaczeniu. Począwszy od opisu szlacheckich obyczajów, religii, polskich elit czy powstań, na rozważaniach o znaczeniu „Kamieni na szaniec” skończywszy, Tazbir w krótkich acz treściwych literackich szkicach przedstawia niespotykane gdzie indziej wydarzenia i przeciera nowe ścieżki interpretacji już znanych faktów, pokazując, że historia którą znamy niewiele ma wspólnego z tym, co się naprawdę działo. „Pokuszenie…” to zbiór ciekawostek i komentarzy, taki historyczny i literacki groch z kapustą będący dla czytelnika (niekoniecznie lekkostrawną) rozrywką wybitnie intelektualną. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Podstawą tej książki jest to, że autor naprawdę wie o czym mówi, i o czym mówić zdecydowanie ma. Nie powtarza komunałów, nie bawi się w przybliżanie historii poprzez opisywanie najbardziej znanych wydarzeń i wyciąganie z nich odrobinę innych niż reszta wniosków, by wydać się oryginalnym. Nie, Tazbir wyciąga na światło dzienne fakty i informacje których gdzie indziej trudno spotkać; nie tylko zadaje niebanalne i niesztampowe pytania, ale jeszcze często stara się udzielić na nie wyczerpującej i zaskakującej odpowiedzi, nie podpierając się słowami ostatecznej mądrości „jak oczywiście wiadomo”, które to stanowią podstawowy o niezbijany argument w dużej ilości dzieł popularnonaukowych. Obalany jest tu stereotyp za stereotypem, uproszczenia odrzucane są z naukowym zacięciem. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Warto także zauważyć, że jest to gratka nie tylko dla miłośników historii, ale dla ludzi o humanistycznych zainteresowaniach w ogóle. Wiele się tu mówi o książkach, literaturze i jej roli w kształtowaniu historii oraz jej postrzegania przez szerokie rzesze ludności. Nie dość, że jest to możliwość zapoznania się z całkiem interesującymi interpretacjami dzieł znanych i kochanych jak „Zemsta”, to na podstawie „Pokuszenia…” stworzyć można listę lektur na najbliższe kilka miesięcy. Miłe jest też, że autor wydaje się czytelnika cenić i docenia jego zdolności intelektualne; nie wykłada materiału, a raczej opowiada i wyraża własne przemyślenia. Pisze przejrzyście i ciekawie, może nie rzucając żartami na prawo i lewo, ale też nie pozwalając sobie na zanudzanie czytelnika. Tyle tylko, że nie jest to tekst tak naprawdę prosty i nad lekturą trzeba się skoncentrować, ale w wypadku tak interesującej pozycji nie jest to raczej problem. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Jedynym mankamentem tej książki, jaki można znaleźć i to po chwili zastanowienia, jest mała spoistość tekstu. Króciutkie eseje składają się głównie z mało spójnych ciekawostek, połączonych ze sobą czasem chyba tylko dzięki metodzie wolnych skojarzeń. Pozostawia to spory niedosyt, gdyż każdy wciągający i wybitnie interesujący temat dostaje swój przydział paru akapitów, by więcej się nie objawić; wiele pojedynczych akapitów potrafi wzbudzić apetyt na bardziej wyczerpujące ujęcie tematu, ale, oczywiście, go nie zaspokoić. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">„Pokuszenie historyczne” Janusza Tazbira to książka dla wszystkich tych, którzy chcą poznać historię naprawdę niebanalną i niecodzienną. Dobrze napisane, pokazujące wydarzenia znane i nieznane z całkowicie nowej strony eseje powinny zapewnić intelektualną rozrywkę każdemu, kto po nie sięgnie. Zdecydowanie warte tej chwili wytężonej uwagi i koncentracji, jakiej potrzeba by w pełni zrozumieć i nacieszyć się tym fascynującym dziełem. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Książka bierze udział w konkursie <a href="http://www.historiazebrana.pl/">Historia Zebrana 2011</a></div>Milwaukee Meghttp://www.blogger.com/profile/10818333772918738623noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3835733665994461137.post-3880192311871168642011-03-27T09:43:00.000+02:002011-03-27T09:43:13.546+02:00Ostatnie Królestwo - Recenzja<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://merlin.pl/Ostatnie-krolestwo_Bernard-Cornwell,images_big,25,978-83-62329-07-6.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://merlin.pl/Ostatnie-krolestwo_Bernard-Cornwell,images_big,25,978-83-62329-07-6.jpg" width="218" /></a></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Naprawdę dobrą powieść jest napisać trudno, a już szczególnie – dobrą powieść historyczną. Na zwykłe wymagania stawiane książkom, takie jak wartka akcja, ciekawie prowadzona fabuła i barwne, żywe postaci, nakładają się jeszcze oczekiwania związane z rzetelnością dotyczącą opisu wydarzeń, zwyczajów i języka danego okresu… ale patrząc na uginające się pod naporem takiej literatury księgarniane półki wydaje się, że niewielu to zniechęca. Na pewno nie zniechęciło Bernarda Cornwella, jako że ten brytyjski pisarz popełnił już kilka powieści historycznych, między innymi niedawno wydane w Polsce „Ostatnie królestwo”. I w tym przypadku trzeba przyznać, że z zadania napisania dobrej książki wywiązał się jedynie częściowo. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"></div><a name='more'></a><br />
<br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Sama opowieść, przenosząca czytelnika w mroczne czasy wczesnego średniowiecza jest naprawdę intrygująca. Dziesięcioletni Uther, syn angielskiego wielmoży, dostaje się do duńskiej niewoli w czasie grabieżczego najazdu wikingów i przez kolejne lata dorastania w niewoli zaczyna powoli wrastać w otaczającą go pogańską kulturę… oczywiście do czasu, kiedy jego noga nie postanie na powrót na angielskiej ziemi. Rozdarty pomiędzy więzy krwi a przyjaźni, walczący jednocześnie po dwóch stronach konfliktu, Uther próbuje znaleźć swoje miejsce w nieustannej dziejowej zawierusze. W tle tego konfliktu mamy przemoc, seks i religię, jak to na średniowiecze przystało. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Jeśli chodzi o rzetelność historyczną, Cornwell spisał się bardzo dobrze – żaden z jego bohaterów nie słodzi herbaty w trakcie ważnych rozmów na temat wiecznie odpadających rogów na hełmach wikingów (zanim ktoś zarzuci mi ironię – tego typu kwiatki aż zbyt często trafiają się w jak najpoważniejszych powieściach znanych autorów), a kiedy walka toczy się o ojczyznę, to wiadomo że chodzi o tereny należące kiedyś do ojca, a nie o twór myślowy związany z poczuciem dumy narodowej. Średniowieczna Dania i Anglia pokazane są bardzo realistycznie, bez przykrych dla czytelnika prób ugrzecznienia i upiększenia średniowiecza, nieodmiennie sprawiających wrażenie, że wiedza merytoryczna pisarza czerpana była głównie z baśni o królewnach w wieży i dzielnych rycerzach na białych koniach. Cornwell odrobił pracę domową skrupulatnie, dokładnie i z naukowym zacięciem, nie ułatwiając sobie sprawy planowym ignorowaniem źródeł historycznych; „Ostatnie królestwo” jest pod tym względem książką zasługującą na uwagę. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">I właśnie dlatego że jest to powieść o ciekawym zamyśle i oparta na skrupulatnych badaniach podwójnie bolesny jest dziwny patetyzm i sztywność tej książki. Teoretycznie są tu żarty, anegdotki, barwne postaci i zatrważająca ilość akcji, co powinno poruszyć, wzruszyć i uradować czytelnika. Niestety w praktyce okazuje się, że książce tej brakuje życia, jakiegoś pazura (tych rogów na hełmie wikingów…?) i mocniejszego akcentu. Główny bohater powinien wydać się dowcipnym, rezolutnym i inteligentnym rozrabiaką, a w każdym razie tako na takiego osobnika próbuje go wykreować autor. Niestety Uther wydaje się dziwnie miałki i trudno jest z nim sympatyzować; przepełniony jest pseudofilozoficznymi i głębokimi myślami które raczej nużą niż zmuszają do myślenia. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Trudno jest więc jednoznacznie ocenić „Ostatnie królestwo”. Z jednej strony to bardzo akuratna historycznie książka, pokazująca średniowieczny świat w sposób przynajmniej bardzo zbliżony do tego, co przeczytać można w naukowych publikacjach na ten temat (czy do tego, jak było naprawdę… to już sprawa dyskusyjna), prosta i łatwa w czytaniu, z wartką akcją i ciekawymi postaciami. Niestety wydaje się dziełem wymuszonym i mało dopieszczonym przez Cornwella, nużącym nawet pomimo dużej ilości zwrotów akcji. Jest to niestety po prostu książka przeciętna; choć może nie wzbudzi wybuchów entuzjazmu u czytelnika, to być może będzie dobrą lekturą na deszczowe popołudnie. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Książka startuje w konkursie <a href="http://www.historiazebrana.pl/">Historia Zebrana</a>. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div>Milwaukee Meghttp://www.blogger.com/profile/10818333772918738623noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3835733665994461137.post-10338377842103121062011-03-24T10:27:00.000+01:002011-03-24T10:27:06.988+01:00"W matni" - recenzja<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://merlin.pl/W-matni-Kosciol-na-ziemiach-polskich-w-latach-II-wojny-swiatowej_PWN,images_big,19,978-83-01-16478-2.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://merlin.pl/W-matni-Kosciol-na-ziemiach-polskich-w-latach-II-wojny-swiatowej_PWN,images_big,19,978-83-01-16478-2.jpg" width="220" /></a></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Chociaż napisano całe stosy książek o Polsce w czasie II wojny światowej, to w dalszym ciągu wiele aspektów pozostaje praktycznie niezbadanych, a na pewno nie w publikacjach dostępnych przeciętnemu czytelnikowi. Jednym z takich tematów jest rola, jaką odegrał w tej walce – z nazistami, z sowietami, z własnymi słabościami – Kościół i ludzie z nim bezpośrednio związani. Lukę tę próbuje wypełnić książka „W matni. Kościół na ziemiach polskich w latach II wojny światowej”, praca zbiorowa pod redakcją Bartłomieja Noszczaka, która w sposób skrótowy acz dokładny stara się pokazać najbardziej interesujące i najważniejsze fakty z życia wspólnoty kościelnej w latach 1939 – 1945. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"></div><a name='more'></a><br />
<br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Pomimo że dość mała, książka ta jest wielka duchem i tematyką. Oprócz tematów związanych stricte z Kościołem, takich jak zmiany w strukturach czy działania podejmowane niejako ‘odgórnie’ przez jego członków, są tutaj poruszane także bardziej ogólne wątki, takich jak chociażby życie religijne pod okupacją niemiecką oraz radziecką (a co za tym idzie wzmianki o innych wyznaniach). Mile zaskakuje też fakt, że autorzy nie ograniczyli się do epizodów i faktów ogólnie znanych, ale spróbowali przybliżyć także i te praktycznie pomijane w nawet o wiele bardziej rozległych opracowaniach. Trudno na przykład zaleźć w literaturze opis prześladowań religijnych uskutecznianych przez Słowaków, a tutaj zasłużyło to sobie nawet na całkiem osobny rozdział. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Oprócz dość szerokiego ujęcia problemu (choć dość powierzchownego, niestety), „W matni” cieszy daleko posuniętym obiektywizmem. Autorzy przywołują fakty, statystyki, dokumenty i świadectwa, bardzo ostrożnie udzielając własnych sądów i starając się przedstawić wszystko w sposób jak najbardziej neutralny, bez nadmiernego zachwytu nad poświęceniem Kościoła w walce z okupantami, ale również nie podchodząc do niego lekceważąco. Takie czysto naukowe podejście jest głównym atutem tej książki, pozwalającym na spokojne i racjonalne przeanalizowanie faktów, samych faktów i tylko faktów, bez wyciągania jedynej słusznej i obowiązkowej nauki moralnej. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Pomimo że na dzieło to złożyła się praca kilku autorów, przyznać trzeba że całość jest zaskakująco równa pod względem stylu i przyjazności czytelnikowi. Choć może nie jest to fajerwerk elokwencji i dowcipu (któż by się zresztą takiego spodziewał przy tak dramatycznej tematyce!), to jednak „W matni” czyta się nad wyraz łatwo. Choć czasem można dostać oczopląsu od ilości dat na centymetr kwadratowy, to jednak większość jest napisana przystępnym i dość prostym językiem, łatwo przyswajalnym nawet dla czytelników niezbyt entuzjastycznie podchodzących do naukowej powagi. Choć oczywiście znajomość czasów II wojny światowej na pewno pomoże w lepszym zrozumieniu przedstawionej tu problematyki, to jednak nie jest ona tu bezwzględnie wymagana. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Niestety, zdarzają się i potknięcia. Autorzy są czasem trochę zbyt bezkrytyczni wobec innych opracowań, przez co powielają mity przedstawiając je jako bardzo poważne i niepodważalne wręcz fakty. Bolesna jest też mała objętość książki – kiedy już wydaje się, że autor rozkręcił się i zacznie pisać coś naprawdę odkrywczego i nietuzinkowego, kończy się rozdział i przechodzimy do kolejnego tematu. Często zdarza się, że naprawdę intrygujące wydarzenia i epizody zmieścić się muszą w jednym zdaniu, wrzuconym gdzieś w środek akapitu i nie zostają rozwinięte w stopniu na jaki by sobie zasługiwały. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">„W matni. Kościół na ziemiach polskich w latach II wojny światowej” to dobrze napisana książka, przedstawiająca w bardzo skrótowej formie zarówno najbardziej znane, jak i przemykające gdzieś bokiem świadomości historycznej wydarzenia. Powinna zainteresować czytelników lubiących tematykę religijno – społeczną w historii, zarówno tych, którzy o czasach II wojny światowej już czytali, jak i takich, którzy wcześniej nie próbowali się zmierzyć z tymi czasami. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">"W matni" to kolejna książka startująca w konkursie "<a href="http://historiazebrana.pl/">Historia zebrana 2011</a>". </div>Milwaukee Meghttp://www.blogger.com/profile/10818333772918738623noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3835733665994461137.post-64068430834676288792011-03-21T22:10:00.000+01:002011-03-21T22:10:07.170+01:00"Cel Patton" - Recenzja<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://images.okazje.info.pl/p/ksiazki/4719/cel-patton.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://images.okazje.info.pl/p/ksiazki/4719/cel-patton.jpg" width="211" /></a></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Generał George Patton był (i wciąż jest) jednym z najlepiej znanych i najbardziej lubianych przez szerokie rzesze ludności wojskowych w historii. Genialny taktyk, człowiek który działał i myślał jednocześnie i którego jak ognia piekielnego (jeśli nie bardziej) bali się nazistowscy żołnierze. Dlatego też nie będzie dla nikogo niespodzianką, że jego nagła śmierć w wyniku obrażeń doznanych w wypadku samochodowym już po zakończeniu wojny wzbudziła wiele emocji i wątpliwości, zwłaszcza że niektóre okoliczności tego zdarzenia pozostawiają szerokie pole do spekulacji. Po latach, do zawiłości i niejasności oficjalnej wersji wydarzeń powrócił Robert K. Wilcox, próbując w książce „Cel Patton” jeszcze raz przeanalizować wszystkie fakty i spróbować odpowiedzieć na nurtujące wielu pytanie: czy ten jeden z najbardziej znanych amerykańskich generałów został zamordowany, czy też może zginął w zwykłym wypadku? </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"></div><a name='more'></a><br />
<br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Autor wykonał naprawdę dobrą detektywistyczną robotę, odszukując dziesiątki ludzi, którzy mogli mieć cokolwiek do powiedzenia na ten temat i przekopując się przez setki dokumentów w mniejszym bądź większym stopniu związanych ze śmiercią generała. Dzięki temu powstała książka prezentująca wiele całkiem nowych i wcześniej nie znanych faktów, znajdująca nowe tropy i ślady nawet po całych 66 latach od tego fatalnego wypadku. Zresztą Wilcox nie ogranicza się tylko do pokazania okoliczności samochodowej kraksy, ale przedstawia również całe tło polityczne i społeczne tych wydarzeń. Dlatego też mamy okazję bliżej poznać nie tylko nieposłusznego generała, ale także skróconą historię służb specjalnych które mogły mieć z jego śmiercią cokolwiek wspólnego, czy nawet biografie poszczególnych ludzi wywiadu którzy się z nim zetknęli. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Ale jak to z książkami opisującymi teorie spiskowe bywa, tak i tu ogromna praca włożona w wyszukanie odpowiednich dokumentów i ludzi nie przekłada się automatycznie na jakość książki. Niestety autor wychodzi z założenia, że zamach został przeprowadzony, i stara się na siłę udowodnić swoją tezę, dyskredytując wszelkie przemawiające przeciw temu przesłanki, a wszystkie inne interpretując wyłącznie na jej korzyść. Zamiast zestawiać fakty i z nich wyciągać wnioski, Wilcox robi rzecz całkiem odwrotną i przypasowuje zdobyte informacje do własnych teorii, co, jak można się domyślać, nie jest do końca mile widziane w książkach historycznych. Zwłaszcza że większość przesłanek jakie mają przemawiać za zamachem jest, delikatnie mówiąc, mało jasna i bardzo uznaniowa, a i zdarzają się znaczące logiczne lapsusy. Oczywiście ocena zebranego przez Wilcoxa materiału zależy już od indywidualnych upodobań czytelnika, zwłaszcza że interpretacja autora jest tylko dodatkiem do dużej liczby całkiem nowych i nieznanych wcześniej faktów na temat tej tajemniczej śmierci. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Przyznać też trzeba, że Wilcox potrafi pisać. „Cel Patton” jest zdecydowanie przyjemny w lekturze, głównie dzięki temu, że autor potrafi w znakomity sposób utrzymywać napięcie i w sposób jasny przedstawiać swój tok rozumowania. Nie zakłada, że każdy z czytelników jest znawcą historii czy polityki, i wyjaśnia wszystko od podstaw nie dokonując znaczących skrótów, a i nie upraszczając nadmiernie przedstawianych sytuacji. Publicystyczny styl Wilcoxa, bardzo żywy i pozwalający naprawdę wczuć się w rolę poszukiwacza prawdy, sprawia że pomimo dość mętnej i mało przekonującej argumentacji można łatwo się wciągnąć w lekturę i połknąć ją za jednym posiedzeniem. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">„Cel Patton” to książka trudna do jednoznacznej oceny, gdyż prawdopodobnie każdy czytelnik odbierze ją inaczej. Choć niektórych na pewno zniechęci niezbyt logiczna konstrukcja argumentów w tej książce, to jednak równie wielu przyciągnąć może lekki, przyjemny i prosty styl Wilcoxa czy nawet duża ilość nowych i wcześniej niepublikowanych faktów dotyczących śmierci Pattona. Na pewno jest to książka ciekawa i intrygująca – na pewno nie można być wobec niej całkowicie obojętnym. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Książka ta startuje w konkursie "Historia zebrana" i zagłosować na nią (albo i nie) można na oficjalnej stronie : <a href="http://www.historiazebrana.pl/">http://www.historiazebrana.pl/</a> . W najbliższym czasie powinny się ukazać kolejne recenzje konkursowych książek. </div>Milwaukee Meghttp://www.blogger.com/profile/10818333772918738623noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3835733665994461137.post-64172910465322423862011-03-13T16:20:00.001+01:002011-03-14T16:25:50.799+01:00Top 10 fikcyjnych środków transportu<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div>W związku ze zbliżającym się terminem egzaminu na prawo jazdy zaczęłam się zastanawiać nad tym, czy zbierać na samochód, a jeśli tak, to na jaki. Ale jak na nerda przystało, po około dziesięciu minutach moje myśli powędrowały ścieżkami filmowymi i serialowymi... I zaczęłam układać w myślach listę najbardziej, moim zdaniem, <i>fantastycznych i genialnych</i> środków transportu, które mieć bym chciała i do których moje serce aż wyje z tęsknoty. Oczywiście było tych wozów chyba z pięćdziesiąt, ale po długich deliberacjach postanowiłam przedstawić jedynie 10...<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://cache.gawker.com/assets/images/jalopnik/2009/07/chariots_tshirt_teefury_jalopnik.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="266" src="http://cache.gawker.com/assets/images/jalopnik/2009/07/chariots_tshirt_teefury_jalopnik.jpg" width="400" /></a></div><br />
<br />
<a name='more'></a><b>10. Light Cycle , "TRON: Legacy"</b><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://cdn.fd.uproxx.com/wp-content/uploads/2009/12/Tron-Legacy-light-Cycle.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="164" src="http://cdn.fd.uproxx.com/wp-content/uploads/2009/12/Tron-Legacy-light-Cycle.jpg" width="320" /></a></div><br />
<br />
Zaczynamy spokojnie, od cyfrowego motocykla. Ma dwa koła (nie, naprawdę!), zdolność do złożenia się w metalowy kijek i zostawia za sobą ślad z bliżej nieokreślonej cyfrowej substancji która jest twarda jak skała, a jednocześnie potrafi wyparować w przeciągu sekundy (prawie jak usterki komputerowe...).<br />
<br />
<b>Dlaczego jest świetny?</b><br />
Spójrzcie na ten design, to po pierwsze. Po drugie - wspaniały układ kierowniczy. Chcesz skręcić o 90 stopni przy pełnej szybkości i właściwie w miejscu? Żaden problem, proszę bardzo! Zero problemów z parkowaniem. Choć po zastanowieniu Light Cycle jest jeszcze lepszy pod tym względem, jako że składa się w metalowy drążek, z którym możemy bezkarnie się obnosić albo wrzucić do torebki. I będziemy z tym wyglądać równie kulersko jak na tej piekielnej maszynie.<br />
<br />
<b>Ale...</b><br />
Nie dość, że taka półleżąca pozycja musi być piekielnie niewygodna, to jeszcze istnieje problem ubioru. Żeby móc się poruszać na Light Cycle trzeba być w Sieci. A tam mają jakieś dziwne poczucie gustu i smaku, więc obstają przy świecących, obcisłych i pozbawionych kieszeni ubiorach - moja osoba w tym ubiorze mogłaby być zakazana konwencją genewską jako broń masowej zagłady o zbyt okrutnym działaniu na system nerwowy i słabe umysły.<br />
<br />
<b>9. Czołg, "Tank Girl" </b><br />
<b><br />
</b><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://www.craptasticvoyage.com/pictures/TG.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="135" src="http://www.craptasticvoyage.com/pictures/TG.JPG" width="320" /></a></div><b><br />
</b><br />
Komiksowo - filmowy czołg bazowany na M5A1 Stuarcie z niedalekiej przyszłości, w której wody nie ma prawie w ogóle, a ta, która jest, kontrolowana jest przez koncern "Water & Power". Żeby nie przynudzać szczegółami całkowicie obłąkanego komiksu (i trochę mniej pokręconego filmu) czołg zostaje znaleziony w stanie pierwotnym i doprowadzony do wyżej przedstawionego stanu przez szaloną banitkę Rebeccę, która zyskuje sobie dzięki temu tytułowy przydomek. A potem wspólnie Tank Girl, Jet Girl (jej przyjaciółka) i Czołg walczą z estabilishmentem, kangurami i wszystkim, co im się nawinie.<br />
<br />
<b>Dlaczego jest świetny?</b><br />
Bo jest całkowicie szalony. Strzela, i to z wielu różnych luf w różnych miejscach, ma śmiesznego zwierzaczka na przedzie, krzesełko na tyle i najbardziej intrygującą karoserię jaką tylko można sobie wyobrazić. Kolejny w kolejności najbardziej fantastyczny czołg to ten latający z "Drużyny A", ale to tez jest inna liga. Po prostu ten czołg to ucieleśniony film Burtona: mroczny i pokręcony, nie dający spokoju niczym "Schody" Eschera. A do tego znów jest on całkowicie odporny na jakiekolwiek problemy związane z brakiem miejsc parkingowych. Głównie dlatego, że możemy zrobić TO:<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://i.ytimg.com/vi/nifdpFOY1FQ/0.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="150" src="http://i.ytimg.com/vi/nifdpFOY1FQ/0.jpg" width="200" /></a><a href="http://i.ytimg.com/vi/Eb7qioDBPWM/0.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="150" src="http://i.ytimg.com/vi/Eb7qioDBPWM/0.jpg" width="200" /></a></div><br />
<b>Ale...</b><br />
Czołgi są z założenia niewygodne, ciasne, ciężkie i niezbyt przyjazne w obsłudze. Trochę trudno wyobrazić sobie podjeżdżanie nim pod supermarket, czy wyjazd na wakacje. No i maksymalna prędkość 59 km/h też nie poraża, zwłaszcza jak się pomyśli, że najprawdopodobniej to coś pali 100 na 100.<br />
<br />
<b>8. GMC G-series Van, "The A Team" </b><br />
<b><br />
</b><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://www.becks.com/wp-content/uploads/2008/12/the-a-team-van.jpeg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="187" src="http://www.becks.com/wp-content/uploads/2008/12/the-a-team-van.jpeg" width="320" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br />
</div>Samochód przez duże S. Duży, szybki (ma turbodopalacz... W każdym razie w jednym odcinku) i dzięki poprawkom wprowadzomym przez zręczne dłonie B.A. Barracusa może wytrzymać dosłownie wszystko. No, oprócz Murdocka. Właściwie honorowy piąty członek Drużyny - a według szczęśliwego właściciela nawet członkini.<br />
<br />
<b>Dlaczego jest świetny?</b><br />
To kolejny dowód na to, że liczy się wnętrze. W tym vanie oprócz samej Drużyny mieściła się przenośna drukarnia, niejeden składzik broni, kufry z przebraniami, ubraniami i zabawkami; był on przystosowany do spania i prowadzenia zebrań. A do tego jest całkowicie kuloodporny, idiotoodporny (foo'proof, sucka!), uderzenioodporny i niewidzialny (nasi poszukiwani bohaterowie kręcą się w nim stale i wciąż, a jakoś tylko w jednym odcinku policjant uzbrojony w opis pojazdu go zauważa!). Prawdopodobnie gdyby wszechświat się rozpadał, to ostatnią rzeczą jaka pozostałaby w ten całkowitej nicości byłby ten Van, dryfujący w pustce.<br />
(A gdyby tego było mało zawsze istnieje szansa, że kupi się model z załączoną Drużyną A...) .<br />
<br />
<b>Ale...</b><br />
Nie oszukujmy się, czarno - szare pudełko z czerwonym paskiem nie ma w sobie za grosz klasy, stylu czy elegancji. To po prostu... Pudło na kołach. No a w załączonej Drużynie A pewnie będzie dorzucona Amy Allen (jeszcze pół biedy) albo, co gorsza Tawnia lub Frankie. Brr.<br />
<br />
<b>7. FAB 1, "Thunderbirds" </b><br />
<b><br />
</b><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://www.seriouswheels.com/pics-def/FAB1-gates-1600x1200.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="http://www.seriouswheels.com/pics-def/FAB1-gates-1600x1200.jpg" width="320" /></a></div><b><br />
</b><br />
Sześć kół, różowa karoseria, poutykane wszędzie gdzie się tylko dało gadżety i broń, różowa karoseria, dołączony szofer Parker. Przedstawiona wersja jest na sprzedaż... Tak, można kupić to cacko dla własnej radości (szofer za dodatkową dopłatą).<br />
<br />
<b>Dlaczego jest świetny? </b><br />
Bo ma sześć kół, wygląda jak monstrualny potwór z kosmicznego kosmosu i aż piszczy o wystawny, lordowski dworek gdzieś w Anglii.<br />
<br />
<b>Ale...</b><br />
Jest różowy. Jest bardzo różowy. Jest tak różowy, że nie da się go sobie wyobrazić w innym kolorze. A panie w różowych samochodach źle się kojarzą. Już nie wspominając o tym, jak się kojarzą panowie.<br />
<br />
<b>6. Żółta łódź podwodna , "Yellow Submarine" </b><br />
<b><br />
</b><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://farm1.static.flickr.com/125/393035857_2d847ea3f3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://farm1.static.flickr.com/125/393035857_2d847ea3f3.jpg" width="320" /></a></div><b><br />
</b><br />
Filmowa i piosenkowa łódź podwodna Beatlesów (teoretycznie - okręt, ale tłumacze mało się interesowali merytorycznie poprawnym nazewnictwem), którą można podróżować po tak egzotycznych morzach jak Morze Czasu, Nauki, Potworów i Nicości (Kapitan Nemo ze swoim Nautilusem niech się schowa w Rowie Mariańskim!) . Żółta, surrealistyczna i psychodeliczna łódź daje niezły odjazd zarówno dosłownie, jak i w przenośni.<br />
<br />
<b>Dlaczego jest świetna? </b><br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://www.williambunce.com/storage/hippie.jpg?__SQUARESPACE_CACHEVERSION=1281133649528" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="290" src="http://www.williambunce.com/storage/hippie.jpg?__SQUARESPACE_CACHEVERSION=1281133649528" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">No i to też byłby problem... </td></tr>
</tbody></table>Bo gwarantuje psychodeliczny odjazd bez użycia jakichkolwiek używek, zarówno dozwolonych jak i zakazanych i można nią odwiedzać tak surrealistyczne miejsca, że aż mózg staje. A do tego kto by nie chciał podróżować w takt muzyki Beatlesów? Gdyby tego było jeszcze mało, może być obsłużona przez personel całkowicie niewykwalifikowany i ma całkowicie zniewalający (jak na okręt podwodny) design. No i zawiera masą najprzydatniejszych gadżetów, takich jak chociażby oddział jankeskiej kawalerii na zawołanie i naciśnięcie guzika.<br />
<br />
<b>Ale... </b><br />
Jakkolwiek życie na psychodelicznym okręcie w morzu surrealizmu wydaje się być ciekawe, to jednak podejrzewam, że po dłuższym czasie człowiek zamieniłby się w hipisa i popełnił rytualne samobójstwo z powodu braku możliwości pojechania na Woodstock i by uwolnić Matkę Ziemię od swojej zaśmiecającej przyrodę obecności. No i mogą być pewne problemy ze znalezieniem i zakupem odpowiedniej ilości paliwa, bo odnoszę wrażenie że cudo to pływa wyłącznie na kwasie, LSD, marihuanie i skrętach.<br />
<br />
<b>5. Syntetyczne skrzydła , "Artemis Fowl" </b><br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://images.wikia.com/artemisfowl/images/0/0f/Artemis01.PNG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="http://images.wikia.com/artemisfowl/images/0/0f/Artemis01.PNG" width="228" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Skrzydła są tak tajne, że ich zdjęcia są<br />
nieosiągalne, więc wstawiam portret Artemisa<br />
- geniusza, którego najwyraźniej to nie rusza. </td></tr>
</tbody></table>Tym razem rarytas wyłącznie książkowy - sztuczne skrzydła budowane przez wróżki, pozbawione naturalnych odpowiedników poprzez proces ewolucji. Zamienniki przypominają musze skrzydełka: są przezroczyste, owalne i porusza się góra - dół. Przyczepiane do pleców, stanowią szybki i łatwy środek transportu (jeśli oczywiście ktoś nie ma lęku wysokości) napędzany na co bądź: baterie słoneczne, akumulatorki czy nawet małe nuklearne bateryjki.<br />
<br />
<b>Dlaczego są świetne? </b><br />
To chyba żart! Skrzydła, drogi czytelniku, własne, osobiste, latające skrzydła! Można sobie fruwać w tę i we w tę, w przód, w tył, do góry i na dół! Radujmy się wszyscy!<br />
<br />
<b>Ale...</b><br />
Próba odnalezienia wróżek i wykradzenia ich technologii może być dość ryzykowna (jak przekonał się sam wielki Artemis Fowl II). A po drugie - w naszym klimacie baterie słoneczne raczej odpadają, akumulatory byłyby zbyt passe, benzynowe silniki - no przestańcie, może jeszcze piec węglowy?, a osobista elektrownia atomowa na plecach zbyt pachnie Lemowskim grzebaniem pogrzebaczem w stosie atomowym.<br />
<br />
<b>4. Serce ze złota, "Autostopem przez galaktykę" </b><br />
<b><br />
</b><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://images.wikia.com/hitchhikers/images/9/9f/Heartofgold_exterior1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="238" src="http://images.wikia.com/hitchhikers/images/9/9f/Heartofgold_exterior1.jpg" width="320" /></a></div><b><br />
</b><br />
Jedyny statek kosmiczny z napędem nieprawdopodobieństwa w galaktyce. Albo i we wszechświecie. Biorąc pod uwagę fizykę kwantową, istnieje niezerowe prawdopodobieństwo że znajdujemy się w każdym punkcie wszechświata, a że najbardziej nieprawdopodobne jest, że jesteśmy tam, gdzie zamierzamy się udać... No, powiedzmy że cały ten statek jest jednym wielkim nieprawdopodobieństwem, więc rzeczy się wokół niego dziejące też do prawdopodobnych nie należą. Oprócz superinteligentnego depresyjnego robota Marvina towarzyszą nam w podróży także wiecznie zadowolone drzwi.<br />
<br />
<b>Dlaczego jest świetny?</b><br />
Dzięki temu cacku możemy się znaleźć w każdym dowolnie wybranym punkcie wszechświata... a mówimy to o CZASOprzestrzeni. Statek wyposażony jest we wszelkie możliwe udogodnienia, łącznie z syntezatorem pokarmu który sam zgaduje na co mamy największą ochotę... No i czasami celujące w nas rakiety mogą zmienić się w pelargonie albo wieloryby.<br />
<br />
<b>Ale...</b><br />
Pewnego dnia można się obudzić sofą. Albo włóczkowym ludzikiem. Albo różowym misiem-tulisiem. To nie jest już takie fajne, prawda? Zresztą nie wiem, czy można byłoby wytrzymać z tymi wiecznie szczęśliwymi i radosnym drzwiami. Może i mamy przeciwwagę w postaci depresyjnego robota, Marvina, ale i tak byłoby to przerażające przeżycie. No i przypadkiem może się okazać, że mamy na pokładzie prezydenta galaktyki, Zaphoda B., a jego ego zajmuje wszystkie co lepsze kwatery.<br />
<br />
<b>3. Zbroja Iron Mana, "Iron Man"</b><br />
Powoduje, że noszący ją człek może latać, więc jest środkiem transportu i tej wersji się trzymam. Napędzana reaktorem łukowym (cokolwiek by to nie było), lata, strzela, namierza, sprawdza pocztę, gada, nawiguje, a jedynym problemem jaki może człowieka w nim spotkać jest oblodzenie i/lub armia dronów zrobiona przez ruskiego fizyka. No i ten DESIGN!<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://www.firstshowing.net/img/ironman-armor-final-big.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="http://www.firstshowing.net/img/ironman-armor-final-big.jpg" width="216" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">TEN design!</td></tr>
</tbody></table><b>Czemu jest świetna? </b><br />
Bo może wszystko, i do tego mieści się w walizce. Jest stylowa, obrzydliwie zaawansowana technicznie, można w niej ratować świat i nawet się nie spocić, dzięki wyrafinowanemu systemowi chłodzenia. No i można go zakładać na normalne ubranie, które, uwaga, się pod nim nawet nie wygniecie. Żegnajcie korki! Żegnajcie kolejki w supermarkecie! Żeganajcie...<br />
<br />
<b>Ale... </b><br />
... żegnajcie zęby. Jak widzieliśmy w "Iron Manie 2" Tony Stark jest zwierzęciem terytorialnym, a swój kostium uważa za odpowiednik samochodu na rejestracjach CD dla ambasadora, czyli zdecydowanie SWOIM terytorium. No a to może boleć. Do tego nie wiemy, która wersja się nam trafi i być może któregoś pięknego dnia zejdziemy w glorii z tego świata po śmiertelnym zatruciu palladem.<br />
<br />
<b>2. Falcor, "Niekończąca się historia" </b><br />
<b><br />
</b><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://reocities.com/autumnsleave/falcor.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="http://reocities.com/autumnsleave/falcor.jpg" width="320" /></a></div><b><br />
</b><br />
Biały, puchaty smok z Fantazji, który lata, gada, pełny serwis! Bystry, szybki, inteligentny, wygadany i zawsze skory do podwiezienia zagubionych poszukiwaczy i cesarzów.<br />
<br />
<b>Czemu jest świetny? </b><br />
<b>N</b>ie dość, że pozwala na szybkie podróżowanie drogą powietrzną, to jeszcze przy okazji ma całkiem racjonalne podejście do życia i dość sporą wiedzę merytoryczną, z którą się bardzo chętnie dzieli. Mądrości Falcora mają jednak to do siebie, że nie są nachalne i z rodzaju 'a nie mówiłem', a raczej przypominają przyjacielskie pogawędki czy terapeutyczne sesje. Ale nawet jeśli się z nim nie zgadzasz, to i tak poleci z tobą wszędzie, po prostu z przywiązania i chęci pomocy. No i jest ciepły, przyjemny i puchaty! No i tym deklasuje całą (prawie całą! Bowiem jedna wioska..., nie to nie to) konkurencję.<br />
<br />
<b>Ale... </b><br />
Pomyślcie, ile taki potwór musi zjadać. Nie, serio! Słoń zjada dziennie 350-400 kg roślin. A nie lata (ma choćby mniejsze wydatki energii na utrzymanie temperatury ciała!) i chyba jest ciut mniejszy. Przyjaźń z Falcorem jest więc dość znaczącą inwestycją. Ale z drugiej strony to stwór ze świata marzeń, więc może żywi się wyimaginowanym pożywieniem!<br />
<br />
<b>1. TARDIS, "Doctor Who"</b><br />
<b><br />
</b><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhsL4EqQ1mQ73qKwFI56JFSXU68zWXauYj7nj-AUOmllVeu_9RzITjJSro57fBXJrzIieHkFUYVWrRxJ9DVscYYLn9_lX2NPcmF6YilhKl46aPYzzv76fBcM4jEC_cOcsYB5L5-JauP/s1600-r/the_tardis_whoohoo.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhsL4EqQ1mQ73qKwFI56JFSXU68zWXauYj7nj-AUOmllVeu_9RzITjJSro57fBXJrzIieHkFUYVWrRxJ9DVscYYLn9_lX2NPcmF6YilhKl46aPYzzv76fBcM4jEC_cOcsYB5L5-JauP/s1600-r/the_tardis_whoohoo.jpg" /></a></div><b><br />
</b><br />
Także częściowo żywa istota, mająca moc podróżowania w czasie i przestrzeni a także jej zmiany; TARDIS jest większy wewnątrz niż na zewnątrz. Ostatni taki patent w galaktyce, po tym jak rasa Władców Czasu, która zbudowała to cacko, została przez wojny czasu zmieciona z przestrzeni kosmicznej z wyjątkiem jednego, pojedynczego, biednego Doktora. (No i Mistrza, ale o tym cicho, sza!). Kiedyś posiadający możliwość zmiany kształtu (i koloru), ale po przepaleniu pewnych obwodów objawiający się jedynie jako niebieska budka policyjna... TARDIS jest pojazdem marzeń.<br />
<br />
<b>DLACZEGO?! </b><br />
Oprócz tego że jest niebieski i bardzo intrygująco retro (no i jest większy od wewnątrz, niż od zewnątrz), TARDIS daje możliwość kontrolowanych skoków przez czas, przestrzeń i do alternatywnych światów. Ma niezliczone wspaniałe zastosowania, jest napędzana żywotną energią któa potrafi sama z siebie wykręcać najrozmaitsze numery. Straszliwie zaawansowana technologiczne, daje umiejętność rozumienia wszystkich języków świata, a także tworzy wokół siebie pole siłowe umożliwiające obserwowanie kosmosu na własne oczy. A do tego jest w komplecie z samym Doktorem, na myśl o którym (w wybranym przez siebie wcieleniu, oczywiście) ponad połowa nerdów i geeków rodzaju żeńskiego dostaje ślinotoku.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://www.doctor-who-toys.com/images-files/doctors.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="http://www.doctor-who-toys.com/images-files/doctors.jpg" width="333" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Wybierz swojego, albo zbierz ich wszystkich! </td></tr>
</tbody></table><br />
<br />
<b>Ale niestety... </b><br />
Trzeba się nim umieć posługiwać, a nawet sam Doktor miał z tym pewne problemy. Ale amatorsko też można próbować (Rose Tyler się udało!).<br />
<br />
<br />
To była moja pierwsza dziesiątka najbardziej fascynujących pojazdów. Mała liczba miejsc, a duża liczba kandydatów sprawiła, że muszę tu wręczyć jeszcze honorowe wyróżnienia; oczywiście na pewno Sokół Milenium i USS Enterprise (bez żadnego cholernego A, B, C czy D!), ale są to pojazdy tak oklepane i tak pożądane, że nic im się nie stanie jeśli się nie znajdą na mojej liście. Oprócz tego na pewno mógłby się tu znaleźć Aston Martin Jamesa Bonda (no bo jest Jamesa Bonda... i w sumie tyle) oraz MiniCoopery (głównie dzięki wspaniałym scenom pościgów z obydwu 'Włoskich Robót'). Zastanawiałam się nad fotelem Mr Hopkinsa lub Wellsowskim wehikułem czasu, ale podróżowanie w czasie obstawiliśmy już TARDISEM i, do pewnego stopnia, Sercem ze złota... Więc nie. Ale też oklaski dla tych panów. No i kotobus z "Mojego sąsiada Totoro" zasługuje na chwilę uwielbienia.<br />
<br />
A jakie są Wasze ulubione pojazdy z filmów/książek?<br />
<b><br />
</b><br />
<b><br />
</b><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div>Milwaukee Meghttp://www.blogger.com/profile/10818333772918738623noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3835733665994461137.post-19970981416690856122011-03-08T18:18:00.000+01:002011-03-08T18:18:33.458+01:00"Dziewczynki ze świata maskotek" - recenzja<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><a href="http://empikmedia.pl/c/dziewczynki-ze-swiata-maskotek-bprod59419799.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://empikmedia.pl/c/dziewczynki-ze-swiata-maskotek-bprod59419799.jpg" width="200" /></a>Są pytania, których po prostu nie chcemy zadawać. Są odpowiedzi, których nie chcemy słyszeć. I dopiero kiedy powoduje to tragedię, dostrzegamy irracjonalność własnego lęku przed rozmową. CO robią nasi bliscy, kiedy wychodzą z domu? Czy idą do pracy, kina, sklepu, a może… a może robią coś całkiem innego? „Dziewczynki ze Świata Maskotek” fińskiej pisarki Anji Snellman to powieść wychodząca od tego pytania, pokazująca źródła, problemy i przyczyny prostytucji wśród nieletnich. Przywołując historię nastoletniej dziewczyny, autorka zaciąga na siłę czytelnika do krainy podziemnego biznesu sprzedaży ciał i dusz, stawiając czytelnika przed pytaniami, na które odpowiedzi nie zawsze są miłe. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"></div><a name='more'></a><br />
<br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Wychowywana przez zapracowaną matkę, Jasmin wiedzie normalne, pozornie szczęśliwe życie – jest cheerleaderką, jeździ konno, dość dobrze się uczy, ma rozsądnego, przyjemnego chłopaka. Ale Po poznaniu bogatej, światowej i przebojowej Laury jej świat raptownie zostaje obrócony o 180 stopni. W poszukiwaniu coraz dzikszej zabawy i pieniędzy na wyjazd do Miami dziewczyny wchodzą coraz głębiej w podziemne życie miasta… Aż, ku zdumieniu i przerażeniu wszystkich, znikają na dobre. Ich historię opowiada głównie Jasmin, wspominając zdarzenia, które doprowadziły do śmierci jej przyjaciółki oraz własnego uprowadzenia; pojawiają się też fragmenty opisujące całą sytuację z punktu widzenia przerażonej, zdumionej i nękanej wyrzutami sumienia matki dziewczyny</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Snellman pisze zadziwiająco sugestywnie i plastycznie zachowując delikatną równowagę pomiędzy rzucaniem faktów i zdarzeń w twarz czytelnikowi, a pozostawaniem ich w cieniu domysłów i niedomówień. Dzięki temu historia ta nie jest ani lekturą ku przestrodze dla grzecznych dziewczynek, ani też nie karmi perwersyjnych upodobań czytelnika. W sposób rzeczowy, wręcz chirurgiczny pokazana jest tu prostytucja nieletnich i niebezpieczeństwa z nią związane. Co ciekawe, autorka stara się nie oceniać, a jedynie opisuje, pokazuje te wydarzenia. Dzięki temu powieść nie jest moralitetem (bądźcie grzeczne, dziewczynki, bo porwie was zły człowiek; matki, patrzcie przez ramię waszym dzieciom, bo porwie je zły człowiek… itd.) i nie wali po głowie łopatą morału. Zamiast tego zmusza przemocą i perswazją do własnej refleksji nad prezentowaną problematyką, do własnej oceny ludzi i zdarzeń, wymykającym się normalnym ocenom moralności. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Cała historia jest też zatrważająco prawdopodobna, realistyczna aż do bólu zębów. Bohaterki nie ratuje w ostatniej chwili żaden <i style="mso-bidi-font-style: normal;">deus ex machina</i>, z nieba nie spadają ciasteczka z wróżbą opisującą porwanie dziewczyny i naprowadzające policję na odpowiedni trop. Wszystko dzieje się tak, jak mogłoby to wyglądać w rzeczywistości – a dzięki temu książka ta jeszcze bardziej wciąga i przeraża. Snellman nie powiela też schematów, dlatego też snuta przez nią opowieść jest w szczegółach nieprzewidywana. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Co jest słabym punktem książki? Liryka, poetyka i górnolotność. Co pewien czas autorce przypomina się, że należałoby wcisnąć jakieś szalenie inteligentne przemyślenia o ogólnej naturze duszy ludzkiej, najlepiej w sposób jak najbardziej zawiły, zaplątany i natchniony. No cóż, cała książka jest jednym wielkim generatorem refleksji u czytelnika, a właśnie akurat te arcyliterackie wstawki wydają się sztuczne i zbyt głęboko przemyślane, by w trakcie ich lektury nie poczuć się wybitym z rytmu książki. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Jest to jednak książka frapująca i głęboko zapadająca w pamięć - chyba nikt po jej przeczytaniu nie będzie już obojętny na problem prostytucji i seksbiznesu. Nie dość, że stanowią pożywkę dla socjologicznych i psychologicznych zainteresowań, to „Dziewczynki ze Świata Maskotek” są napisane w tak sugestywny i realistyczny sposób, że trudno się oderwać od lektury. Tej książki nie czyta się <i style="mso-bidi-font-style: normal;">przyjemnie</i>; z brutalną siłą wciąga jednakże czytelnika w swe otchłanie i porywa, wypuszczając dopiero na ostatniej zadrukowanej stronie. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: center;"><iframe allowfullscreen="" frameborder="0" height="349" src="http://www.youtube.com/embed/cG6n8P3OtrI" title="YouTube video player" width="560"></iframe></div>Milwaukee Meghttp://www.blogger.com/profile/10818333772918738623noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3835733665994461137.post-31157519542028521992011-03-06T16:13:00.000+01:002011-03-06T16:13:22.770+01:00WAMPIRY PRZEZ WIEKI<div style="text-align: right;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://t0.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcQCOXlM65sT3hTFeoc17gbUEPcbCl13pzBqfFy_9ATXqhRcvXzneQ&t=1" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://t0.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcQCOXlM65sT3hTFeoc17gbUEPcbCl13pzBqfFy_9ATXqhRcvXzneQ&t=1" /></a></div>Ostatnimi czasy z mroków gotyckich zamków i nawiedzonych posiadłości wampiry wyemigrowały (można by rzec – niczym lemingi w stronę urwiska) w blask jupiterów. Liczne książki, filmy seriale… Świat opanowała mania krwiopijców. Ale właściwie jak się to zaczęło? Skąd pochodzą wampiry i dlaczego stały się jednym z najbardziej popularnych postaci fantastycznych, kiedy tak wiele innych (wodniki, szyszymory, ifryty, koboldy) coraz głębiej zanurzają się w otchłanie zapomnienia?</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><a name='more'></a><br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;">Ciekawe złego początki<o:p></o:p></b></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><br />
</b></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Trudno powiedzieć dokładnie, kiedy i gdzie narodziły się wampiry; niektórzy uważają, że wiara w żywiące się krwią potwory jest równie stara, co ludzkość, i dopatrują się prehistorycznych korzeni mitu, brak jest jednak jednoznacznych dowodów. Na pewno pojawia się one w mitologiach i podaniach najróżniejszych kultur rozrzuconych po całym globie, choć raczej nie poznalibyśmy w nich pięknego Lestata czy arystokratycznego Drakuli. Najczęściej rodzaju żeńskiego, istoty te mogły mieć ciało węża (greckie Lamie), czerwone oczy i zielone włosy (chiński <span style="font-size: 12pt; line-height: 115%;">Chang Kuei</span>), czy nawet olbrzymie, obwisłe piersi i wiecznie rozczochrane włosy (indyjska Churel). Powtarzającym się motywem było oczywiście picie krwi i absorbowanie energii witalnej przez martwe istoty, pozostające na ziemi w wyniku niefortunnych okoliczności śmierci. A te mogły już być najróżniejsze, począwszy od śmierci w czasie połogu lub menstruacji, poprzez niedbały pochówek aż po okrutne klątwy rzucane przez nieprzyjemne staruszki z sąsiedniej zagrody. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://republika.pl/laliny/phot/zwycz/goya_caprichos_plate48_CGF.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="http://republika.pl/laliny/phot/zwycz/goya_caprichos_plate48_CGF.jpg" width="235" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Demony Goi </td></tr>
</tbody></table>Ale najbardziej znana obecnie powierzchowność wampira, przedstawianego jako blady dżentelmen w pelerynie z wysokim kołnierzem pojawił się dopiero w XIX wieku za pośrednictwem szukających natchnienia w ludowych gawędach pisarzy i etnologów. W Europie największym obszarem polowań krwiopijców były terytoria słowiańskie – zwane wąpierzami bądź po prostu upiorami, nawiedzały wsie i miasteczka na terytoriach obecnej Rosji, Austrii, Polski, Białorusi, Ukrainy, Czech i krajów Bałkańskich, szczególnie Węgier. Pogańskie wierzenia Słowian bardzo mocno akcentowały połączenie niezniszczalnej duszy z rozkładającym się i przemijającym ciałem – związek ten mógł być na tyle silny, żeby nawet po śmierci wiązać je ze sobą i nie pozwalać duchowi na odejście, przez co nieumarły zmuszony był do poszukiwania łatwo strawnego pożywienia; właściwie wąpierze bardziej przypominały dzisiejsze zombie. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Wraz z napływem chrześcijaństwa wiara w wampiry wcale nie przygasła; nauka o nieśmiertelności duszy, życiu wiecznym i zmartwychwstaniu bardzo dobrze zgadzała się z tym, co już wiedziano o wąpierzach: ich przemiana miała być także wynikiem grzesznego życia lub niewiary. Stąd wzięły się rozmaite sposoby walczenia z nimi za pomocą krzyży, święconej wody i modlitw. Pod koniec średniowiecza stało się jednak coś ważniejszego dla historii wampiryzmu – w 1431 roku narodził się Vlad III Palownik, który przeszedł do annałów kultury masowej jako Drakula, co przetłumaczyć można jako ‘Syn Smoka’ lub ‘Syn Diabła’. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;">Drakula – ofiara pijaru? <o:p></o:p></b></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><br />
</b></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Od razu warto zaznaczyć, że miano ‘Drakula’ nie było wcale pejoratywnym określeniem, nadanym mu przez przerażonych poddanych. Owym ‘diabłem’ czy ‘smokiem’ był nikt inny, jak jego rodzony ojciec, także Vlad, członek walczącego z Imperium Osmańskim Zakonu Smoka dzięki czemu zdobył sobie przydomek ‘Draco’, zwołoszczony potem do ‘Drakul’. Młody Drakula młodość spędził w tureckiej niewoli, jako gwarancja dobrej współpracy pomiędzy władcą Transylwanii, jego ojcem Vladem II Smokiem, a Imperium Osmańskim. W międzyczasie Vlad II wmieszał się w spór dotyczący sukcesji tronu węgierskiego, a że poparł niewłaściwą stronę, został wraz ze swym drugim synem zamordowany przez własnych bojarów. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://killingbatteries.com/wp-content/uploads/2010/05/Vlad_Tepes.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="http://killingbatteries.com/wp-content/uploads/2010/05/Vlad_Tepes.jpg" width="301" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">I gdzie tu peleryna, zęby i nietoperze?</td></tr>
</tbody></table>Imperium Osmańskie, niezbyt zadowolone z takiego przebiegu wypadków osadziło w 1448 na tronie Drakulę, licząc, że w trakcie swego pobytu zdołał się on ‘ucywilizować’ na modłę Turecką. Niestety, lubiący niezależność bojarzy wołoscy prawie natychmiast wypędzili nowego władcę, tylko po to, zresztą, by w osiem lat później znów wiwatować na jego cześć w stolicy. Jego rządy, już i tak niezbyt spokojne dzięki pewnej (wzajemnej) niechęci ludności wołoskiej do niego, upłynęły pod znakiem walki z Turkami, zakończonej triumfalnym przemarszem wojsk Sułtana przez Transylwanię i ucieczką Vlada na Węgry w 1462 roku. Śmierć dosięgła go w 1677 roku, kiedy podczas próby odzyskania tronu został omyłkowo zabity przez własnego żołnierza. Raczej też nie można liczyć, że w jakiś czas później powstał z grobu i wyruszył na poszukiwanie świeżej krwi, gdyż źródła podają, jakoby jego odcięta głowa powędrowała do Stambułu, a ciało zostało wrzucone do jeziora. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Źródłem legendy o jego bestialstwie i żądzy krwi był, oprócz pewnego zamiłowania do wciągania jeńców tureckich na pal, konflikt z kupcami siedmiogrodzkimi. Ci bowiem, urażeni niechęcią Vlada i cofnięciem licznych przywilejów nadanych im przez poprzedniego władcę, postanowili walczyć z nim piórem, a nie mieczem i sfinansowali całą kampanię prasową mającą na celu jak najbardziej oczernić Drakulę na zagranicznych dworach. Pomagali im w tym dzielnie wołoscy bojarzy, którzy, jak już wiemy, nie pałali nadmiarem miłości do narzuconego im dwukrotnie władcy – donosili o najbardziej bestialskich i wynaturzonych egzekucjach jakie tylko potrafili wymyślić. Oczywiście Drakula także robił wiele, żeby pobudzić ich wyobraźnię (wbijał swoich przeciwników na pale, tworząc całe laski, nurzał się w krwi zabitych na polu walki wrogów i tym podobne), ale liczne z jego ‘wyczynów’ zrodziła się w umysłach pisarzy. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Po pewnym czasie jego legenda zaczęła żyć własnym życiem – pamflety o tytułach "Przerażająca i prawdziwa, niezwyczajna historia okrutnego, krew pijącego tyrana zwanego księciem Draculą" czy "O krwawym szaleńcu zwanym Draculą, wojewodą wołoskim” podbijały na pod koniec XV i na początku XVI wieku serca czytelników spragnionych sensacji. Historie o pijących krew nieumarłych krążyły spokojnie po wsiach i miasteczkach, jednak na prawdziwą karuzelę wkroczyły, pozornie paradoksalnie, w okresie oświecenia. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;">Wampiry pod lupą<o:p></o:p></b></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><br />
</b></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://s1.blomedia.pl/gadzetomania.pl/images/2010/12/wampir-2.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="276" src="http://s1.blomedia.pl/gadzetomania.pl/images/2010/12/wampir-2.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">XIX wieczny komplet do walki z wampirami.<br />
Autentyczny, zanim ktoś zapyta o kuszę maszynową. </td></tr>
</tbody></table>Były to czasy rozumu, nauki, ‘mędrca szkiełka i oka’, kiedy to ludzie zwrócili się w stronę racjonalizmu i empiryzmu, by opisać otaczający ich świat. A ten, jak wiedzieli bardzo dobrze, zamieszkany był przez najróżniejsze potwory. I może wyjaśniło się (w większości przypadków), że w miejscach oznaczonych na mapach ‘tu żyją smoki’ są raczej miejsca z dużą ilością pustych butelek po rumie (pozostawionych przez opisujących te krainy marynarzy), to jednak świat magii był brany z całą powagą. Wielu więc dzielnych protoplastów dziewiętnastowiecznych Pickwicków chodziło od wioski do wioski w poszukiwaniu interesujących historii i klechd, które będzie można zbadać na sposób nowy i modny – stąd też osiemnasty wiek przyniósł pierwsze poważne opisy zjawiska wampiryzmu. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Pierwszym oficjalnie ‘zarejestrowanym’ atakiem wampira był przypadek sześćdziesięciodwuletniego Serba, Petara Blagojevića, którego śmierć zapoczątkowała serię dziewięciu zgonów w jego wiosce, które nastąpiły w przeciągu ośmiu dni od jego pogrzebu. Pod presją mieszkańców terenu, zdecydowano się na ekshumację zwłok, która ujawniła, że ciało zdradzało ‘wyraźne cechy wampiryczne’ – przerośnięte paznokcie, krew w ustach. Ciało w końcu spalono, uprzednio przebiwszy serce osinowym kołkiem, a tajemnicza ‘choroba’ przestała nękać tubylców. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://static.blogcritics.org/09/09/17/113743/vh-3.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="http://static.blogcritics.org/09/09/17/113743/vh-3.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Niech będzie. Kusza maszynowa. </td></tr>
</tbody></table>Wraz z pojawieniem się pierwszych powszechnie znanych i mających oparcie w oficjalnych dokumentach przypadków wampiryzmu pojawili się ludzie, którzy zawodowo zajęli się tropieniem krwiopijców. Pierwszym, a przynajmniej pierwszym znanym, badaczem i łowcą wampirów był Michael Rant, ale zajmowali się tym też tak znani i lubiani ludzie, jak Jan Jakub Rousseau (który autorytatywnie twierdził, że „jeżeli kiedykolwiek sprawdzona była historia, że w <a href="http://www.darkplanet.pl/tags/wampir"><span style="color: windowtext; text-decoration: none;">wampir</span></a>y istnieją to nie brakuje niczego: oficjalne raporty, relacje wiarygodnych osób, lekarzy, księży mówią: materiał dowodowy jest kompletny”), czy, pośrednio przez swego nadwornego lekarza, cesarzowa Maria Teresa (autorka kilku praw związanych ze sposobami radzenia sobie z krwiopijcami). Łączenie nauki i wiary w moce nadprzyrodzone owocowało w kolejnych latach rozbudową mitu o kolejne elementy: najczęściej w poszukiwaniu jednej spójnej teorii łączono w jedno wierzenia z najrozmaitszych regionów kulturowych, ale i łączono nowe badania z ludowymi podaniami. Najbardziej jaskrawym tego przykładem jest geneza umiejętności przemiany wampira w nietoperza, po raz pierwszy wysunięta w latach dwudziestych XIX wieku po odkryciu żywiących się krwią nietoperzy z Ameryki Południowej. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Na początku kolejnego wieku nauka rozstała się z wampiryzmem z głośnym hukiem, by powrócić w latach osiemdziesiątych głośną teorią Davida Dolphina, który po przeanalizowaniu wyobrażeń dotyczących wampirów powiązał je z porfirią. Choroba ta powoduje nienaturalną bladość i zniekształcenie twarzy, cofnięcie dziąseł, światłowstręt i zmusza do przyjęcia nocnego trybu życia. Jakkolwiek kusząca wydaje się teoria, że wampiry opisywane na przestrzeni wieków to po prostu ofiary dziwnej choroby, nie została ona mile przyjęta w lekarskim gronie. Większość znawców tematu podkreśla, że porfiricy nie mają żadnej awersji do czosnku (chyba że wynikającej z osobistych uprzedzeń smakowych) ani nie odczuwają pociągu do wgryzania się w szyje nieznajomych. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;">Krwawa sztuka<o:p></o:p></b></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><br />
</b></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://www.fantastyka.pl/obrazki/18re7w452t3qy6nosferatu.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="http://www.fantastyka.pl/obrazki/18re7w452t3qy6nosferatu.jpg" width="271" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Są horrory, filmy straszne i "Nosferatu".<br />
Gra pod tym samym tytułem jest równie straszna,<br />
zapewniam, i nie należy w nią grać w nocy. <br />
Zwłaszcza gdy jest się samemu w domu. Brr. </td></tr>
</tbody></table>Niezależnie od wszystkich naukowych teorii wampirami zaczęła interesować się literatura. Szlaki przetarły takie XVIII wieczne dzieła, jak „Der Vampir” Heinricha Augusta Ossenfeldera (uznawany za pierwszy poemat o wampirze w ogóle), „Narzeczona Koryntu” Goethego (przeróbka tekstu z drugiego wieku naszej ery, który nie mówił jednak o krwiopijcach), „Wampir” Polidoriego (zrodzony w trakcie tej samej wycieczki nad Jezioro Genewskie co „Potwór Frankensteina”), czy podróżniczy „Świat poza lasem: fakty, liczby i opowieści z Transylwanii” Emily Laszowskiej. W każdym kolejnym dziele wampiry okazywały się coraz mniej podobne do obecnych w folklorze wiejskim potworów powstałych z grobów z jednym tylko zamysłem – mordowaniem żywych, a coraz bardziej upodabniały się do zwykłych ludzi, tyle że dotkniętych niebywałą klątwą lub po prostu złych. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Ale prawdziwym przełomem była książka, która do teraz pozostaje jedną z najbardziej znanych pozycji światowej literatury. Pomimo że początkowo wydana została na marnym papierze, w podrzędnych okładkach które rozlatywały się na samą myśl o wzięciu ich w ręce, powieść „Drakula” Abrahama Stokera podbiła serca publiki i przyniosła mu zarówno sławę, jak i pieniądze (co nawet obecnie bywa dość rzadkie). W tej to historii po raz pierwszy pojawia się wampir, jaki patrzy na nas z okładek książek i z filmowych plakatów. Od tego momentu wampir i zombie zostają całkowicie od siebie oddzieleni; inteligentny, bogaty dżentelmen, dobrze ubrany i z nienagannymi manierami zastąpił w tym momencie dzikie bestie ze słowiańskich lasów. Sam Stoker nigdy nie był w Transylwanii, a jego dzieło podobno roi się od mniej lub bardziej widocznych dla znawców tematu błędów i pomyłek, wytykanych mu chętnie przez kolejne pokolenia wampirologów. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Faktem jest, że dzieło to zapoczątkowało falę, która w chwili obecnej zmienia się w prawdziwe tsunami. Klasyczny już cykl powieści Anne Rice czy „Jestem legendą” Richarda Mathesona zapisały się w kanonie literatury powszechnej. Nie wspominając już o powstających teraz na skalę przemysłową powieściach o mniej lub bardziej uczłowieczonych krwiopijcach. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://danielberlin.me/wp-content/uploads/anne_rice_books.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="278" src="http://danielberlin.me/wp-content/uploads/anne_rice_books.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Kroniki wampirów Anne Rice, grzeszna przyjemność dla<br />
miłośników fantasy którzy nie przyznają się do<br />
czytywania romansów... (nie, to nie ja, skądże!) </td></tr>
</tbody></table><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Oczywiście wampiry występowały też dość często na srebrnym ekranie, (jakkolwiek dziwne by to nie było, gdyż pałają pewną niechęcią do tego metalu) – w chwili obecnej Drakula jest drugim, po Sherlocku Holmesie, fikcyjnym bohaterem najczęściej ukazującym się w filmach – pojawił się w ponad 200. Pierwszym i już w tej chwili klasycznym jest niemiecki horror „Nosferatu” z roku 1922, który zdołał nawet wspiąć się na watykańską listę 45 filmów o szczególnych walorach, ale wampiry pojawiały się od tamtego czasu w komediach (chociażby pamiętni „Pogromcy wampirów” Romana Polańskiego), filmach akcji, melodramatach czy serialach młodzieżowych. </div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Wampiry przeszły długą drogę: od uwięzionych w rozkładającym się ciele dusz, poprzez bezmyślne upiory łaknące krwi, aż do niezrozumianych, pięknych nadludzi. Jak będzie wyglądać przyszłość wampirów? Możemy mieć tylko nadzieję, że nadmiar dość miałkiej literatury młodzieżowej w tym temacie, zalewający księgarniane półki, nie uodporni nas skutecznie na subtelny urok tych tajemniczych istot, czających się w zakamarkach jaźni całej ludzkości.</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">Artykuł ukazał się w bardzo wampirycznym numerze e-magazynu "Czytam", który kupić można na <a href="http://www.czytam.wwpol.pl/">TEJ STRONIE</a></div>Milwaukee Meghttp://www.blogger.com/profile/10818333772918738623noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3835733665994461137.post-57612022064674275852011-02-23T18:47:00.000+01:002011-02-23T18:47:16.505+01:00II wojna światowa Stalina<div class="WordSection1"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://br.oocities.com/camaradasadico/stalin.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://br.oocities.com/camaradasadico/stalin.jpg" width="231" /></a></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 27px; line-height: 31px;"><b>S</b></span><span class="Apple-style-span" style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 16px; line-height: 18px;">łynny pruski teoretyk wojenny, Carl von Clausewitz zauważył kiedyś, że „wojna jest tylko kontynuacją polityki innymi środkami”. Józef Wissarionowicz Stalin, wytrawny polityk wydawał się wiedzieć o tym najlepiej ze wszystkich przywódców krajów uczestniczących w II wojnie światowej. I właśnie te ‘inne środki’ pozwoliły mu na wypełnienie wielu swoich zamiarów i rozwinięcie politycznych ambicji. Józef Wissarionowicz, urodzony jako Iosif Dżugaszwili w Gruzji w 1879 roku zajął się działalnością rewolucyjną w wieku ok. 20 lat (niektóre źródła podają, że za marksistowskie przekonania został wyrzucony z seminarium duchownego w Tyflisie [Trypolisie]) i od tamtego czasu piął się w górę komunistycznej drabiny władzy, by w końcu, po objęciu urzędu sekretarza generalnego komitetu centralnego partii i śmierci Lenina, pozbyć się równie ambitnych pretendentów i objąć realną władzę w ZSRR.</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">Stalin, jak na błyskotliwego przywódcę przystało, miał wiele planów związanych z rozwojem ZSRR, jednakże w czasie obejmowania przez niego władzy w 1922 r. warunki były wciąż niesprzyjające ich wypełnianiu. Ale układ sił w Europie zaczął się zmieniać – a ‘Koba’, jak brzmiał jeden z pseudonimów Józefa Wissarionowicza, nie zamierzał stać bezczynnie. <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"></span></div><a name='more'></a><br />
<br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: center;"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">REWOLUCJA ŚWIATOWA STALINA<o:p></o:p></span></b></div><div class="MsoNormal" style="text-align: center;"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></b></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">Józef Stalin rządził w kraju komunistycznym, gdzie „Manifest komunistyczny” Marksa i Engelsa był jednym z głównych wykładników, przynajmniej w teorii, polityki wewnętrznej i zagranicznej. A przekaz tego dzieła i jego autorów był jasny – rewolucja proletariacka może zostać przeprowadzona albo wszędzie, albo nigdzie. Półśrodki są na dłuższą metę niedopuszczalne. Choć można to traktować jako ideologiczną chęć wyzwolenia uciskanych przez kapitalistyczną burżuazję robotników, ale jest też bardziej pragmatyczne wyjaśnienie: „Jeśli narody Europy nie zdławią imperializmu, my [Związek Radziecki] zostaniemy starci na proch, to pewne. Albo rewolucja rosyjska wznieci wicher walki na Zachodzie, albo kapitaliści wszystkich krajów zduszą naszą” – wyjaśniał już w 1917 roku Lew Trocki. Jak widać z perspektywy prawie wieku, miał rację – ZSRR upadło a komunizm jako taki właściwie nie występuje – choć wciąż jeszcze utrzymują się rozmaite odmiany socjalizmu (np. na Kubie). Światowa rewolucja była koniecznością według Marksa, Engelsa, a potem także Lenina. <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">Komunizm, jak wyjaśnia Wiktor Suworow w „Ostatniej republice”, to przerost biurokracji na zdrowej tkance organizmu państwowego. Jeżeli wszystko, sklepy, pola, fabryki, uczynimy własnością państwową to potrzebować będziemy biurokracji do sprawowania nad tym kontroli. A każda ingerencja państwa w gospodarkę skończy się „korupcją, złodziejstwem, łapówkarstwem, rozgrabieniem bogactw naturalnych, koncentracją władzy i bogactwa w rękach niewielkiej kliki (…)”. Oprócz tego kolektywizacja – odbieranie rolnikom ich pól czy sklepikarzom sklepów odbiera im także możliwość decydowania o tym co i jak chcą robić. A także sprawia że owszem, wszyscy mają po równo, ale mało. I kiedy nasz wyimaginowany kraj ma sąsiada, pełnego ‘kapitalistycznych panów’, trudno jest ukryć przed bacznym wzrokiem obywateli różnice w poziomie życia. Ludzie zaczynają więc uciekać pod jarzmo ‘spragnionych proletariackiej krwi burżujów’ – i tak też wyglądały sprawy w ZSRR. By zatrzymać ludzi w kraju, bo pamiętajmy że uciekają nie tylko chłopi czy sklepikarze, ale także inteligencja i naukowcy, tak potrzebni każdemu krajowi który chce się liczyć na arenie międzynarodowej, można zrobić trzy rzeczy. Po pierwsze – wzmocnić ochronę granic, wybudować mury (jak na przykład Mur Berliński), zainwestować w drut kolczasty i psy tropiące. Można także, jak wskazuje Suworow, zrezygnować z socjalizmu – ale jest to rozwiązanie ostateczne i nie należy brać go poważnie w realiach czasu </span></div><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-bottom: 0.5em; padding-bottom: 6px; padding-left: 6px; padding-right: 6px; padding-top: 6px; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://instantworlddomination.com/wp-content/uploads/2010/12/hitler-stalin-2-473x326.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="275" src="http://instantworlddomination.com/wp-content/uploads/2010/12/hitler-stalin-2-473x326.jpg" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="font-size: 13px; padding-top: 4px; text-align: center;">Znajdź dziesięć różnic. </td></tr>
</tbody></table><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">międzywojennego i początków wojny, o których mówimy. Jest jeszcze trzecie wyjście – sprawić, by ludzie nie mieli gdzie uciekać. A ucieczki były na porządku dziennym; przykładem jak wspaniałe warunki panowały na ‘wyzwolonej’ przez Armię Czerwoną w 1939 r. Ukrainie niech będzie fakt udokumentowanych ucieczek Żydów z Brześcia na drugą stronę Bugu. Około 2000 osób pochodzenia semickiego uznało, że niemiecka okupacja będzie lepsza od sowieckiej… <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">Stalin doskonale rozumiał specyfikę komunizmu; znał i często cytował słowa Lenina - „dopóki istnieje kapitalizm i socjalizm, nie może być mowy o pokoju”. Światowa rewolucja zajmowała poczesne miejsce w rachubach dotyczących polityki zagranicznej ZSRR – a druga wojna światowa stwarzała znakomitą okazję do szerzenia rządów proletariatu wśród krajów europejskich. Dlatego też w sierpniu 1939 roku kiedy w Moskwie zebrały się delegacje niemieckich, angielskich i francuskich dyplomatów Józef Wissarionowicz nie posługiwał się wyświechtanymi frazesami o utrzymywaniu pokoju za wszelką cenę. W swoim przemówieniu do Biura Politycznego KC WKP(b) [Komitetu Centralnego Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików)] z dnia 19 sierpnia bezpośrednio odnosi się do zbliżającego się konfliktu i roztacza przed słuchaczami wizję zwycięstwa ideałów komunistycznych. <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 10.0pt; margin-left: 1.0cm; margin-right: 42.5pt; margin-top: 0cm; text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif;">„Doświadczenie ostatnich dwudziestu lat wskazuje, że w okresie pokoju niemożliwy jest w Europie ruch komunistyczny na tyle silny, by partia bolszewicka mogła zagarnąć władzę. Dyktatura tej partii jest możliwa jedynie jako rezultat wielkiej wojny. Dokonamy własnego wyboru; jest to jasne. Powinniśmy przyjąć propozycję Niemiec i uprzejmie odesłać do domu misję francuską.”<o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="margin-right: 42.5pt; text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">I dalej: <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 10.0pt; margin-left: 1.0cm; margin-right: 42.5pt; margin-top: 0cm; text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><strong>„Towarzysze! W interesie ZSRR - Ojczyzny Mas Pracujących, jest, by</strong><b><span style="font-family: 'Times New Roman', serif;"> <strong>wojna wybuchła pomiędzy Rzeszą i kapitalistycznym blokiem angielsko -</strong> <strong>francuskim. Należy zrobić wszystko, żeby ta wojna ciągnęła się</strong> <strong>jak najdłużej, po to, by obie strony nawzajem się wyniszczyły</strong></span></b><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif;">. </span></b><span style="font-family: 'Times New Roman', serif;">Właśnie dlatego powinniśmy się zgodzić na zawarcie zaproponowanego przez Niemcy paktu, i pracować nad tym. by ta wojna, gdy już zostanie wypowiedziana, trwała jak tylko można najdłużej. Trzeba będzie wzmóc działalność propagandową w krajach walczących, po to, byśmy byli gotowi w momencie, gdy wojna się skończy... „<o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">Jak widać Stalin myślał naprawdę perspektywicznie – wytworzyć sprzyjające warunki do wojny, choć wydaje się że można stwierdzić - <i style="mso-bidi-font-style: normal;">umożliwić</i> wojnę, by zatriumfowała partia i by złączyli się proletariusze świata, a w każdym razie Europy. Cynizm polityczny Józefa Wissarionowicza sięgał nawet głębiej: przecież wyniku wojny nie da się jednoznacznie przewidzieć. Francja i Anglia wydawały się groźnymi przeciwnikami dla hołubionych przez ZSRR Niemców, gdyż po I wojnie światowej znalazły się w obozie zwycięskim. Niemcy natomiast przez postanowienia traktatu wersalskiego powinny mieć kadłubową armię, niewyszkoloną i nieuzbrojoną. I tu na pomoc przyszło ZSRR już w 1922 roku, zapraszając Republikę Weimarską do podpisania układu w Rapallo. Dzięki pokojowej polityce radzieckiej w przededniu wojny III Rzesza miała znakomicie wyszkolone na rosyjskich poligonach wojska. Ale to też nie gwarantowało sukcesu Niemiec… Ale czy Stalinowi <i style="mso-bidi-font-style: normal;">potrzebne</i> było zwycięstwo narodowych socjalistów? <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 10.0pt; margin-left: 1.0cm; margin-right: 1.0cm; margin-top: 0cm; text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif;">„W wypadku klęski nieuchronnie nastąpi sowietyzacja Niemiec i zostanie utworzony rząd komunistyczny. (…) Rozpatrzmy teraz drugą ewentualność, to jest zwycięstwo Niemiec. Niektórzy są zdania, że taka możliwość stanowi dla nas poważne zagrożenie. Jest w tej opinii jakaś cząstka prawdy, ale byłoby błędem sądzić, że owo zagrożenie będzie tak bliskie i tak wielkie, jak niektórzy je sobie wyobrażają. Jeżeli Niemcy odniosą zwycięstwo, wyjdą z wojny był wyniszczone, by rozpocząć konflikt zbrojny z ZSRR. w każdym razie w ciągu najbliższych dziesięciu lat. (…) W pokonanej Francji Komunistyczna Partia Francji zawsze będzie bardzo silna. Rewolucja komunistyczna nadejdzie nieuchronnie, a my będziemy mogli wykorzystać tę okoliczność, by przyjść z pomocą Francji i uczynić ją naszym sojusznikiem. Później wszystkie narody, które trafią pod pieczę zwycięskich Niemiec, również staną się naszymi sojusznikami. Otworzą się przed nami rozległe perspektywy szerzenia Rewolucji Światowej.” <a href="file:///G:/Dokumenty%20Gosi/szko%C5%82a/II%20Wojna%20%C5%9Awiatowa%20jako%20pole%20dzia%C5%82a%C5%84%20dla%20Stalina.docx#_ftn1" name="_ftnref1" style="mso-footnote-id: ftn1;" title=""><span class="MsoFootnoteReference"><span class="MsoFootnoteReference"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 11pt; line-height: 115%;">[1]</span></span></span></a><o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">Z tego punktu widzenia jakakolwiek wojna między Niemcami a Anglią i Francją doprowadziłaby do zwycięstwa rewolucji światowej. Na zgliszcza Europy, przewidywał Stalin, wejdzie Armia Czerwona i albo wyzwoli uciskane przez nazistów ludy, albo dopomoże im w odbudowie ładu. Wielu historyków (m.in. Wiktor Suworow, Mark Sołonin, Władimir Bieszanow) skłania się ku tezie, że w 1941 roku do tego właśnie przygotowywał się Związek Radziecki, ale Hitler wyprzedził go o, w zależności jakie przesłanki przyjmiemy za najistotniejsze rachubach, kilka dni lub miesięcy i tym z pozoru samobójczym ciosem ‘kupił’ III Rzeszy ponad 3 lata istnienia. <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">I wojna światowa przyniosła Rosji rewolucję, a II miała zapoczątkować zmiany w całej Europie. Plany Stalina nie ograniczały się jednak do wprowadzenia komunizmu w krajach starego świata. <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></div><div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">„TAM, GDZIE STANIE ŻOŁNIERZ SOWIECKI… „</span></b><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><o:p></o:p></span></b></div><div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></b></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><a href="http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/4/4c/Ribbentrop-Molotov.svg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="452" src="http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/4/4c/Ribbentrop-Molotov.svg" width="640" /></a><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">Pakt Ribbentrop – Mołotow kojarzy się Polakom niezmiennie z tzw. IV rozbiorem Rzeczpospolitej, ale często zapomina się że podział Polski to nie jedyne z tajnych założeń które podpisane zostały 23 sierpnia 1939 roku w Moskwie pod bacznym okiem Pierwszego Sekretarza KC partii. Związek Radziecki podobnie jak Niemcy nie zapomniał utraty terytoriów w wyniku polityki mocarstw zebranych na wersalu w 1919 r., która przewidywała tworzenie krajów według narodowości mieszkańców terenu. Utworzenie państw nadbałtyckich (Litwy, Łotwy i Estonii), a także odebranie przez Rumunię Besarabii ubodło rodzące się komunistyczne państwo i dlatego 20 lat później Stalin upewnił się że w tajnym protokole paktu Ribbentrop – Mołotow znajduje się podpunkty 1 i 3: <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></div><div class="MsoListParagraphCxSpFirst" style="margin-bottom: 10.0pt; margin-left: 42.55pt; margin-right: 1.0cm; margin-top: 0cm; mso-add-space: auto; mso-list: l2 level1 lfo1; text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif;">1.<span style="font: normal normal normal 7pt/normal 'Times New Roman';"> </span></span><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif;">Na wypadek przekształcenia terytorialno-politycznego obszaru należącego do państw bałtyckich (Finlandia, Estonia, Łotwa i Litwa), północna granica Litwy tworzy automatycznie granicę sfery interesów niemieckich i ZSRR, przy czym obie strony uznają roszczenia Litwy do terytorium wileńskiego.(…)<o:p></o:p></span></div><div class="MsoListParagraphCxSpLast" style="margin-bottom: 10.0pt; margin-left: 42.55pt; margin-right: 1.0cm; margin-top: 0cm; mso-add-space: auto; mso-list: l0 level1 lfo2; text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">3.<span style="font: normal normal normal 7pt/normal 'Times New Roman';"> </span></span><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif;">Jeżeli chodzi o południowy wschód Europy, to ze strony rosyjskiej podkreśla się zainteresowanie Besarabią. Ze strony Niemiec stwierdza się zupełnie <i style="mso-bidi-font-style: normal;">desinteressment</i> odnośnie tego terytorium.”</span><a href="file:///G:/Dokumenty%20Gosi/szko%C5%82a/II%20Wojna%20%C5%9Awiatowa%20jako%20pole%20dzia%C5%82a%C5%84%20dla%20Stalina.docx#_ftn2" name="_ftnref2" style="mso-footnote-id: ftn2;" title=""><span class="MsoFootnoteReference"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><span class="MsoFootnoteReference"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">[2]</span></span></span></span></a><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">Na usta nie ciśnie się nawet cień pytania o znaczenie tego tekstu, gdyż jest on zwięzły a treściwy i nie sposób też dziwić się podpunktowi 4 umieszczonemu w protokole: „<span style="color: black;">protokół ten traktowany będzie przez obie strony w sposób ściśle tajny”. Stalin dostrzegł okazję do przejęcia krajów bałtyckich, fragmentu Polski i Besarabii, a także, przy okazji Bukowiny… Związek Radziecki potrzebował <i>lebensraumu</i>. Oczywiście, chęć anektowania można by połączyć z niesieniem chorągwi rewolucji proletariackiej do uciśnionych krajów, ale jest pewna subtelna różnica między utworzeniem komunistycznego rządu a ‘anschlussem’ terenu. <o:p></o:p></span></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><span style="color: black;"><br />
</span></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">Kiedy w 1940 Hitler zaproponował ZSRR dostąpienie zaszczytu członkowstwa w Pakcie Trzech Mołotow z radością przedstawił przed niemieckim dyktatorem listę żądań jakie wypełnić musiałyby państwa osi. Oprócz tych związanych z Bukowiną i Finlandią znalazły się tam pretensje do Bułgarii, północnej Persji, baz na Adriatyku, cieśninach duńskich i w Grecji, Dardaneli i Bosforu. Jeśli jeszcze można usprawiedliwić chęć aneksji Sachalinu, Besarabii, państw nadbałtyckich ale Persji? Jeśli spojrzeć na mapę, można zauważyć, że ZSRR zażyczyło sobie baz w miejscach strategicznych: więc może, jak proponuje Paul Carell, chciało się bronić przed możliwą napaścią… tylko należy zadać sobie ważne pytanie: czyją? Jeśli Mołotow podpisałby pakt przystąpienia do Osi kto zagrażałby hegemonii radzieckiej na Morzu Czarnym czy na Bałtyku? Wielka Brytania, walcząca o życie w tzw. „bitwie o Anglię”? Stany Zjednoczone, realizujące politykę „aid short of war” ( w dosłownym tłumaczeniu: „pomoc ale nie wojna”) wobec Zjednoczonego Królestwa? Zażyczenie sobie strategicznych dla obrony baz wojskowych w czasie podpisywania paktu o wzajemnej pomocy wydaje się niepotrzebne, a nawet szkodliwe (Niemcy zaszczyciły odpowiedzią nalegania na te warunki dnia 22 czerwca 1941 r.). <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">Chyba że to nie obrona była celem pozyskania przyczółków, a chęć przyjęcia lepszych pozycji do ataku. <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">II Wojna Światowa dała Stalinowi możliwość zagarnięcia terytoriów o których już wcześniej marzył i to bez żadnych konsekwencji. Fakt zagarnięcia Estonii, Łotwy i Litwy był znany w krajach zachodnich, ale w porównaniu z problemami we Francji wydawał się mało znaczący, zwłaszcza że dbano o zachowanie pozorów. Zagarnięcie Estonii nastąpiło, na przykład, pod pozorem ochrony wód i wybrzeża Bałtyckiego od strony radzieckiej przed okrętami podwodnymi które co i rusz wystawiały peryskopy przed sowieckimi okrętami. (Owe ‘okręty podwodne’ to był dokładnie jeden okręt, ORP Orzeł, który zawinął do portu w Tallinie gdzie został rozbrojony przez neutralnych Estończyków, a później uciekł w stronę Anglii z nie wyładowanymi jeszcze sześcioma torpedami, ale bez zamków od dział, amunicji, przyrządów nawigacyjnych i dowódcy). <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">Gorzej poszło Armii Czerwonej z podbiciem Finlandii. W temperaturze − 41 stopni Celsjusza, przy osiągającej półtora metra pokrywie śnieżnej, na niezamarzniętych jeziorach ukrytych pod śniegiem radzieccy żołnierze siłą woli i strachu walczyli z przygotowanymi do takich warunków Finami. Mająca przebiegać szybko i sprawnie, w kilka tygodni akcja przeistoczyła się w wojnę pozycyjną o zdobycie Linii Mannerheima. Uważa się że był to jeden z powodów dla których Hitler zatwierdził plan Barbarossa – jeśli Armia Czerwona miała problem z pokonaniem małej i źle wyposażonej armii finlandzkiej, to szanse na zwycięstwo z niemiecką armią ‘nadludzi’ wydawały się nikłe. <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">Starania o Besarabię i Bukowinę także zakończyły się sukcesem – pierwsze zostało zawarte w pakcie Ribbentrop – Mołotow… Ale na zagarnięcie Bukowiny Niemcy nie byli skłonni się zgodzić. Rosjanie znaleźliby się zbyt blisko pól naftowych, od których III Rzesza była uzależniona. Jednakże to ZSRR dostarczało od 70 do 90% materiałów strategicznych (m.in. aluminium, ołowiu) do Niemiec. Z „nieoczekiwaną” pomocą przyszedł Rumuński rząd, który zapowiedział zbrojne wystąpienie przeciwko najeźdźcy. W wyniku tej sytuacji Związek Radziecki zadowolił się tylko północną częścią Bukowiny (którą Mołotow przedstawiał jako „brakującą część Ukrainy”) i całą Besarabią. <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">Iosif Wissarionowicz w tym samym czasie przygotowywał się już do spraw diametralnie innych – i w związku ze swoimi planami zlecił stworzenie pomocnych swoim ludziom rozmówek. Wydane zostały trochę później, 29 maja 1941 roku, w Moskwie i zatytułowane zostały „Krótkie wojskowe rozmówki rosyjsko – niemieckie”. Rozmówki te są bardzo ciekawym studium proniemieckich nastrojów w Związku Radzieckim. „Jak nazywa się ta stacja?”, „Kiedy odeszli niemieccy żołnierze?”, „Gdzie są ukryci żołnierze niemieccy?”, „Armia Czerwona przyjdzie szybko.” – to przykłady zdań które po niemiecku, w języku sojuszników, które powinien znać każdy żołnierz radziecki na początku lata 1941. Oczywiście, można sobie wyobrazić sowickiego oficera przesłuchującego jeńca na Ukrainie czy Litwie „Wo ist Schutzstaffen?! </span><span lang="DE" style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">Sie müssen es wissen!” „Ja ni panimaju”, czy „Wie heißt die Stadt?!” </span><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">„Wilno!”… Przygotowywano się więc dość aktywnie do odparcia ataku byłych sojuszników i do tego na ponad miesiąc przed ofensywą. Można to uznać za mocną poszlakę do pokazania, że to nie na terytorium Polski znajdowała się wymarzona przez Stalina granica Związku Radzieckiego. <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">II Wojna Światowa dała Stalinowi możliwości poszerzenia granic ZSRR właściwie bez konsekwencji, aż do 1941 roku kiedy III Rzesza postanowiła szukać szczęścia na wschodnich rubieżach Europy. Ale nie był to koniec zdobyczy Stalina. <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></div><div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">„ANGIELSCY I AMERYKAŃSCY IMPERIALIŚCI”</span></b><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><o:p></o:p></span></div><div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></b></div><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://www.komunizm.eu/Plakaty_PRL/usapomaga.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="http://www.komunizm.eu/Plakaty_PRL/usapomaga.jpg" width="224" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">W czasie II wojny ZSRR jakoś<br />
nie narzekało...</td></tr>
</tbody></table><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">Bolszewicka Rosja po I wojnie światowej nie miała żadnego wpływowego przedstawiciela na Wersalu. Wszystkie decyzje zapadały bez jej zgody; mocarstwa Zachodu nie widziały w Leninie i komunistach partnera do rozmowy, a co dopiero mówić o dyskusji. Sami Sowieci także w tamtym czasie nie kwapili się do układów z ‘kapitalistycznymi świniami’, bo mieli swoje problemy wewnętrzne, które należało w pierwszej kolejności rozwiązać. Jednakże z biegiem czasu ostracyzm wobec ZSRR stał się wyraźniej widoczny, co pchnęło to ku sobie dwóch „pariasów powojennej Europy” – Republikę Weimarską Niemiec i Rosję Radziecką. Na międzynarodowej konferencji gospodarczej w Genui rozpoczęto rokowania, które zakończyły się podpisaniem 16 kwietnia 1922 r. w pobliskim Rapallo układu, który przerywał gospodarczą izolację sowietów a przy okazji dawał Niemcom szansę odbudowania swojej armii na poligonach w głębi państwa rosyjskiego. Następne układy poszerzyły znacząco zakres współpracy, m.in. rozciągając ją na inne republiki radzieckie. <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">Choć w 1934 roku ZSRR zostało nawet przyjęte do Ligi Narodów, to w dalszym ciągu spotykało się z niechęcią. Widoczne stało się to zwłaszcza w 1939 roku, po wkroczeniu do Polski i rozpoczęciu budowy baz w państwach nadbałtyckich. Estoński poseł wspomina: <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 10.0pt; margin-left: 1.0cm; margin-right: 1.0cm; margin-top: 0cm; text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif;">„Posadzono mnie obok posła Związku Sowieckiego Pani Kołłontaj, a z każdej naszej strony pozostawiono po 3-4 puste fotele. W ten oto sposób posadzono nas jakby do oślej ławki, odizolowano od wszystkich(…).” <a href="file:///G:/Dokumenty%20Gosi/szko%C5%82a/II%20Wojna%20%C5%9Awiatowa%20jako%20pole%20dzia%C5%82a%C5%84%20dla%20Stalina.docx#_ftn3" name="_ftnref3" style="mso-footnote-id: ftn3;" title=""><span class="MsoFootnoteReference"><span class="MsoFootnoteReference"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 11pt; line-height: 115%;">[3]</span></span></span></a><o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">Stalin wiedział że z tym musi się liczyć, ale kiedy 14 grudnia Związek Radziecki został wyrzucony z Ligi Narodów (jako jedyne państwo w historii), nie kiwnął nawet palcem. Sowieci nie wysłali nawet swojego przedstawiciela na zgromadzenie Ligi. Ale jak doskonale wiadomo, już w roku 1945 to ZSRR grało pierwsze skrzypce w Jałcie i Poczdamie. Sześć lat wytężonej działalności Stalina sprawiło, że z traktowanego po macoszemu kraju stworzono jedno z najpotężniejszych mocarstw świata. <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">Plany Stalina dotyczące hegemonii Związku Radzieckiego na arenie międzynarodowej były naprawdę dokładne. Powracając do przemówienia Józefa Wissarionowicza z dn. 19 sierpnia 1939 roku z posiedzenia Biura Politycznego KC WKP(b): </span><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">„Aby te plany mogły zostać zrealizowane, konieczne jest by wojna trwała jak najdłużej, i właśnie na to powinny być skierowane wszystkie siły, którymi dysponujemy w Europie Zachodniej i na Bałkanach” i już wcześniej przywołane słowa „Należy zrobić wszystko, żeby ta wojna ciągnęła się jak najdłużej, po to, by obie strony nawzajem się wyniszczyły”. Stalin wiedział ze kraje kapitalistyczne nie są przygotowane do prowadzenia długotrwałej wojny i Alianci szybko puszczą w niepamięć jakiekolwiek przewinienia Sowietów jeśli tylko przyłączą się oni do koalicji antyhitlerowskiej. I kiedy III Rzesza napadła 22 czerwca 1941 roku na swojego czerwonego sojusznika Stalin był już gotowy. Wcześniej już prowadził daleko posunięte rozmowy z Churchillem i Rooseveltem – jednym okiem zerkał, mówiąc obrazowo, na warunki przystąpienia do osi, a drugim na listy pisane przez brytyjskiego premiera, który nawoływał Związek Radziecki do pomocy, do ratowania Anglii poprzez otwarcie drugiego frontu… <span style="color: black;"><o:p></o:p></span></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><strong><br />
</strong></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">Najlepszą ocenę zmysłu politycznego Stalina są słowa Borysa Bażanowa, sekretarza dyktatora który w pewnym momencie uciekł do Francji i tam napisał książkę…<o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 10.0pt; margin-left: 1.0cm; margin-right: 1.0cm; margin-top: 0cm; text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif;">„Roosevelt i Churchill, zdradzając cywilizację zachodnią, uczynili wszystko dla ratowania komunizmu, kiedy zagroziło mu niebezpieczeństwo, i postarali się, żeby zagarnął pół świata, stając się głównym zagrożeniem ludzkości. Przewidzieć taki stopień zdrady i politycznego kretynizmu rzeczywiście było trudno; tu muszę się ująć za Leninem i Trockim: w swoich projektach zakładali, że mają do czynienia z przeciwnikiem normalnym i zdrowo myślącym.”<a href="file:///G:/Dokumenty%20Gosi/szko%C5%82a/II%20Wojna%20%C5%9Awiatowa%20jako%20pole%20dzia%C5%82a%C5%84%20dla%20Stalina.docx#_ftn4" name="_ftnref4" style="mso-footnote-id: ftn4;" title=""><span class="MsoFootnoteReference"><span class="MsoFootnoteReference"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 11pt; line-height: 115%;">[4]</span></span></span></a><o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">Stalin zdecydowanie przewidział ‘taki stopień kretynizmu’. Zagrał na ambicjach i potrzebach kapitalistycznych i demokratycznych krajów; najpierw wymieniając korespondencję z premierem Wielkiej Brytanii jednocześnie zapewniając 70% potrzebnych III Rzeszy do prowadzenia wojny surowców i nie udzielając odpowiedzi na pytania o pomoc w Bitwie o Anglię, by potem z uśmiechem odbierać 50 413 tony skóry, 3 820 906 ton żywności, transportery, lokomotywy, samoloty, czołgi i dopominać się o lądowanie sił alianckich w Europie by otworzyć drugi front, by ratować biedne narody radzieckie… co też Amerykanie i Brytyjczycy zrobili. <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">II Wojna Światowa sprawiła że Związek Radziecki mógł wyciągnąć z rękawa asy z talii kart przetargowych. Stalin to wykorzystał. Zdesperowani Alianci zwrócili się do nowego sojusznika o pomoc; wyciągnęli rękę, którą nowo mianowany (w maju 1941 r.) Premier Związku Radzieckiego skrzętnie wykorzystał do wyciągnięcia ZSRR z politycznego dołka. <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">Ale właściwie jak było to możliwe że kraj, który zagarnął duży fragment II Rzeczpospolitej, państwa bałtyckie, napadł zbrojnie na Finlandię i przez dwa i pół roku wojny (nie mówiąc o czasach wcześniejszych) aktywnie wspomagał Hitlera, był traktowany na równi z innymi państwami alianckimi? Dlaczego przyjęło się mówić o „zbrojnym zajęciu Czechosłowacji przez III Rzeszę”, a Estonia, Litwa i Łotwa zostały „wcielone do ZSRR”? Stalinowi udało się nie tylko stanąć na pierwszym miejscu wśród przywódców państw alianckich, ale jeszcze przestawić swoje działania w zupełnie innym świetle. Ten wytrawny polityk dokładnie wiedział, że to zwycięzcy piszą historię. W Norymberdze sowiecka delegacja przedstawiła listę tematów, „których omawianie było nie do przyjęcia z punktu widzenia ZSRR”, jak wyszczególnia Bieszanow: <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; margin-left: 1.0cm; margin-right: 21.25pt; margin-top: 0cm; text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif;">„Wśród pytań niedopuszczalnych do omawiania podczas rozprawy wyróżniały się następujące: (…)<o:p></o:p></span></div><div class="MsoListParagraphCxSpFirst" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; margin-left: 42.55pt; margin-right: 1.0cm; margin-top: 0cm; mso-add-space: auto; mso-list: l2 level1 lfo1; text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif;">2.<span style="font: normal normal normal 7pt/normal 'Times New Roman';"> </span></span><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif;">Sowiecko – niemiecki pakt o nieagresji z 1939 roku i wszystkie zagadnienia z nim związane, <o:p></o:p></span></div><div class="MsoListParagraphCxSpMiddle" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; margin-left: 42.55pt; margin-right: 1.0cm; margin-top: 0cm; mso-add-space: auto; mso-list: l2 level1 lfo1; text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif;">3.<span style="font: normal normal normal 7pt/normal 'Times New Roman';"> </span></span><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif;">Wyjazd Mołotowa do Berlina, wizyty Ribbentropa w Moskwie, <o:p></o:p></span></div><div class="MsoListParagraphCxSpMiddle" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; margin-left: 42.55pt; margin-right: 1.0cm; margin-top: 0cm; mso-add-space: auto; text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif;">(…)<o:p></o:p></span></div><div class="MsoListParagraphCxSpMiddle" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; margin-left: 42.55pt; margin-right: 1.0cm; margin-top: 0cm; mso-add-space: auto; mso-list: l1 level1 lfo3; text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif;">5.<span style="font: normal normal normal 7pt/normal 'Times New Roman';"> </span></span><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif;">Sowieckie Republiki Nadbałtyckie, <o:p></o:p></span></div><div class="MsoListParagraphCxSpMiddle" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; margin-left: 42.55pt; margin-right: 1.0cm; margin-top: 0cm; mso-add-space: auto; mso-list: l1 level1 lfo3; text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif;">6.<span style="font: normal normal normal 7pt/normal 'Times New Roman';"> </span></span><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif;">Sowiecko – niemiecka umowa o wymianie ludności pochodzenia niemieckiego Litwy, Łotwy i Estonii,<o:p></o:p></span></div><div class="MsoListParagraphCxSpMiddle" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; margin-left: 42.55pt; margin-right: 1.0cm; margin-top: 0cm; mso-add-space: auto; mso-list: l1 level1 lfo3; text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif;">7.<span style="font: normal normal normal 7pt/normal 'Times New Roman';"> </span></span><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif;">Zagraniczna polityka ZSRR , w szczególności zagadnienia dotyczące cieśnin i terytorialnych jakoby zdobyczy ZSRR,<o:p></o:p></span></div><div class="MsoListParagraphCxSpMiddle" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; margin-left: 42.55pt; margin-right: 1.0cm; margin-top: 0cm; mso-add-space: auto; mso-list: l1 level1 lfo3; text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif;">8.<span style="font: normal normal normal 7pt/normal 'Times New Roman';"> </span></span><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif;">Bałkany, <o:p></o:p></span></div><div class="MsoListParagraphCxSpMiddle" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; margin-left: 42.55pt; margin-right: 1.0cm; margin-top: 0cm; mso-add-space: auto; mso-list: l1 level1 lfo3; text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif;">9.<span style="font: normal normal normal 7pt/normal 'Times New Roman';"> </span></span><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif;">Stosunki Sowiecko – Polskie.” <a href="file:///G:/Dokumenty%20Gosi/szko%C5%82a/II%20Wojna%20%C5%9Awiatowa%20jako%20pole%20dzia%C5%82a%C5%84%20dla%20Stalina.docx#_ftn5" name="_ftnref5" style="mso-footnote-id: ftn5;" title=""><span class="MsoFootnoteReference"><span class="MsoFootnoteReference"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 11pt; line-height: 115%;">[5]</span></span></span></a><o:p></o:p></span></div><div class="MsoListParagraphCxSpLast" style="margin-bottom: .0001pt; margin-bottom: 0cm; margin-left: 42.55pt; margin-right: 1.0cm; margin-top: 0cm; mso-add-space: auto; text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">A Alianci zgodzili się na to chętnie, pozwalając by komunistyczne zbrodnie II Wojny Światowej pozostały nieznane szerszym masom. Wykończone działaniami przeciwko Hitlerowi kraje obawiały się sojusznika spod czerwonego sztandaru i pozwoliły Stalinowi napisać własną historię, starannie kontrolowaną i wielokrotnie zmienianą do potrzeb chwili (kilkanaście wydań takich „Wspomnień i refleksji” G. Żukowa różni się od siebie usuwanymi i dodawanymi fragmentami, które akurat pasowały do linii prowadzonej polityki). <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></div><div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">NOWE TECHNOLOGIE W SŁUŻBIE NARODU RADZIECKIEGO<o:p></o:p></span></b></div><div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></b></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">Stalin wykorzystał II Wojnę Światową nie tylko jako usprawiedliwienie swoich działań; osiągnął z niej także wymierne korzyści w postaci technologii, która w późniejszej Zimnej Wojnie pozwoliła Związkowi Radzieckiemu m.in. wyprzedzić Stany Zjednoczone w wyścigu na orbitę okołoziemską. W czasie trwania sojuszu z III Rzeszą Hitler może niezbyt entuzjastycznie chwalił się nowinkami technicznymi swojemu wschodniemu przyjacielowi, ale na pewno nie ukrywał skrzętne nowego sprzętu. Natomiast OKW [Oberkommando der Wehrmacht] do pierwszych potyczek z Armią Czerwoną nie wierzyło w istnienie czołgów ciężkich KW, uznając je za wymysł strachliwego i zbyt łatwowiernego agenta. Radzieccy specjaliści wywozili prototypy maszyn także z Francji i Stanów Zjednoczonych; czołgi BT, zwane także ‘betjuszkami’ zostały zaprojektowane przez amerykańskiego inżyniera Waltera Christiego. Czołgi te, które w przeciągu 30 min. mogły zmienić gąsienice na opony, nie zostały docenione przez Amerykanów, ale za to zdobyły uznanie w oczach Niemców (którym odmówiono sprzedania maszyny) i Sowietów, którzy zakupili kilka sztuk i rozpoczęli ich seryjną produkcję. <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></div><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://www.zgapa.pl/zgapedia/data_pictures/_uploads_wiki/k/KW-2_1940.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="227" src="http://www.zgapa.pl/zgapedia/data_pictures/_uploads_wiki/k/KW-2_1940.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">KW - 2, czołg legenda, w którego istnienie nie wierzyli<br />
niemieccy specjaliści, nawet po licznych meldunkach o<br />
walkach z nimi składanych przez żołnierzy na froncie</td></tr>
</tbody></table><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">Po operacji „Barbarossa” sytuacja zmieniła się diametralnie; Stany Zjednoczone i Wielka Brytania zaczęły wysyłać do Związku Radzieckiego ogromne ilości sprzętu, by wspomóc swojego sojusznika w walce z Hitlerem. Stalin dostał od USA m.in. 595 okrętów w tym 105 niszczycieli i 5 fregat, 2 771 bombowców B-25 (pierwszego bombowca startującego i lądującego na lotniskowcach), czy 50 501 Willys’ów, niezawodnych samochodów terenowych używanych przez amerykańską armię. Pozwoliło to na rozwój technologii w ZSRR, choć trzeba przyznać w kwestii czołgów Związek Radziecki znajdował się w czołówce, jeśli nie na pierwszym miejscu; czołgi KW–2 czy T-34 uważane są za najlepsze czołgi II wojny światowej w swoich klasach. <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">Ale na tym zdobycze technologiczne ZSRR się nie skończyły; poniemieckie wynalazki i zdobycze nauki dostały się zwycięzcom, czyli m.in. Związkowi Radzieckiemu. Najlepszym przykładem są pociski V2 i plany silników rakietowych znalezione w Berlinie, które zostały potem przekute na początkowy sukces programu kosmicznego ZSRR i wysłanie przed amerykanami pierwszego sputnika na orbitę okołoziemską. <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">Stalin zatroszczył się też o program wykorzystania energii atomowej. Zdobycie Kaiser Wilhelm Institut w Dahlem, leżącym na przedmieściach Berlina, w stanie nienaruszonym było jednym z celów Armii Czerwonej w tym rejonie. Dzięki temu uzyskano najważniejsze składniki do utworzenia bomby atomowej: uran, którego nie znaleziono w odpowiednich ilościach na terenie Związku Radzieckiego i część dokumentacji. Naukowcy zostali, na nieszczęście dla Stalina, przewiezieni do innego ośrodka kilkanaście tygodni wcześniej. <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">Zdobycze naukowo – techniczne II Wojny Światowej są nie do przecenienia dla późniejszych losów ZSRR. <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></div><div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">„KADRY DECYDUJĄ O WSZYSTKIM” - PODSUMOWANIE<o:p></o:p></span></b></div><div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></b></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">Druga Wojna Światowa była ogromną tragedią dla milionów ludzi na całym świecie, ale dla jednego – na pewno jednym wielkim pasmem okazji, z których umiał skorzystać. Trudno powiedzieć, czy gdyby na miejscu Stalina znalazłby się mniej przenikliwy człowiek wynik byłby ten sam, ale na pewno można stwierdzić, że jeżeli byli jacyś zwycięzcy w II Wojnie Świtowej, byli nim Sowieci i ich Wódz Naczelny. <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">Działania Stalina bezpośrednio wpłynęły na wywołanie wojny. Powracając kolejny raz do jego przemówienia do Biura Politycznego KC WKP(b), zwróćmy uwagę na fragment: <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 10.0pt; margin-left: 1.0cm; margin-right: 1.0cm; margin-top: 0cm; text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif;">„Jeżeli zawrzemy układ o wzajemnej pomocy z Francją i Wielką Brytanią, Niemcy zrezygnują z Polski i zaczną szukać <i style="mso-bidi-font-style: normal;">modus vivendi</i> z państwami zachodnimi. Wojnie się zapobiegnie, ale w przyszłości wydarzenia mogą przyjąć obrót niebezpieczny dla ZSRR. Jeżeli przyjmiemy propozycję Niemiec i zawrzemy z nimi paki o nieagresji. Niemcy, oczywiście, napadną na Polskę, a wtedy przystąpienie do tej wojny Francji i Anglii będzie nieuniknione. Europę Zachodnią ogarną poważne niepokoje i zamieszki.<strong> W tych warunkach będziemy mieli duże szanse pozostania</strong><b> <strong>na uboczu konfliktu i przystąpienia do wojny w dogodnym dla nas</strong> <strong>momencie.”</strong></b><a href="file:///G:/Dokumenty%20Gosi/szko%C5%82a/II%20Wojna%20%C5%9Awiatowa%20jako%20pole%20dzia%C5%82a%C5%84%20dla%20Stalina.docx#_ftn6" name="_ftnref6" style="mso-footnote-id: ftn6;" title=""><span class="MsoFootnoteReference"><span class="MsoFootnoteReference"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 11pt; line-height: 115%;">[6]</span></span></span></a><strong><span style="font-weight: normal;"><o:p></o:p></span></strong></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">Interpretacja tych sześciu zdań to oczywiście sprawa sporna, ale można zauważyć, że Stalin zdawał sobie sprawę z konsekwencji podpisania paktu Ribbentrop – Mołotow, jednakże perspektywa wojny nie przestraszyła go. Przedstawiany w, nazwijmy to, historii popularnej kochający pokój i godzący się na wszystko by tylko nie sprowokować Niemców Iosif Wissarionowicz pozwolił ministrowi spraw zagranicznych Związku Radzieckiego podpisać pakt z Niemcami, co rozwiązało im ręce na wschodzie. Stalin dokonał analizy zysków i strat i uznał, że potrafi z ogólnoświatowego konfliktu wyciągnąć jak najwięcej dla Kraju Rad. Choć cyniczne i wręcz makiaweliczne, jego oceny były trafne. <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></div><table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://dawkinswatch.files.wordpress.com/2009/09/stalin-mao-and-hitler.jpg?w=500&h=323" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="206" src="http://dawkinswatch.files.wordpress.com/2009/09/stalin-mao-and-hitler.jpg?w=500&h=323" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Więc jeszcze raz, przypomnijcie mi, kto był największym zbrodniarzem w dziejach ludzkości? </td></tr>
</tbody></table><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">Wojna, która wybuchła, wysunęła ZSRR na pierwsze miejsce <i style="mso-bidi-font-style: normal;">ex aequo</i> ze Stanami Zjednoczonymi wśród mocarstw świata, spychając Zjednoczone Królestwo, pozwoliła na rozszerzenie, właściwie bez konsekwencji, terytorium państwa i zaprowadzenie komunistycznego ładu w krajach ościennych. Przerwało polityczną izolację ZSRR i pozwoliło nawet na dyktowanie warunków w kontaktach międzynarodowych. Zdobyto nowe technologie z obydwu stron: od aliantów i od III Rzeszy. <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">Jedynym celem który nie został osiągnięty przez Iosifa Wissaronowicza była proletariacka rewolucja światowa. Atak Niemiec 22 czerwca 1941 roku pokrzyżował plany wyzwoleńczego marszu przez zgliszcza Europy, a późniejsze poddanie się III Rzeszy państwom Zachodu przekreśliło już całkowicie ratowanie europejskiego ludu pracującego. <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 14.2pt;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;">II Wojna Światowa była dla Stalina jedną wielką okazją, którą wykorzystał jak tylko się dało. Jego działania cechowało cyniczne wyrachowanie, ale i geniusz polityczny; dzięki niemu, jedynym prawdziwym zwycięzcom wojny był Związek Radzicki, któremu przewodził. <o:p></o:p></span></div></div><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 115%;"><br clear="all" style="mso-break-type: section-break; page-break-before: always;" /> </span> <br />
<div align="center" class="MsoNormal" style="text-align: center;"><b><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; line-height: 115%;">BIBLIOGRAFIA, dla zainteresowanych:<span class="Apple-style-span" style="font-size: large;"><o:p></o:p></span></span></b></div><div class="MsoListParagraphCxSpFirst" style="line-height: 150%; margin-bottom: 10.0pt; margin-left: 14.2pt; margin-right: 0cm; margin-top: 10.0pt; mso-add-space: auto; mso-list: l3 level1 lfo4; text-align: justify; text-indent: 0cm;"><span style="color: black; font-family: Symbol; font-size: 12pt; line-height: 150%;">·<span style="font: normal normal normal 7pt/normal 'Times New Roman';"> </span></span><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;">Beevor Anthony, „Berlin 1945. Upadek”,</span></b><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;"> Wydawnictwo Znak, Kraków 2009<o:p></o:p></span></div><div class="MsoListParagraphCxSpMiddle" style="line-height: 150%; margin-bottom: 10.0pt; margin-left: 14.2pt; margin-right: 0cm; margin-top: 10.0pt; mso-add-space: auto; mso-list: l3 level1 lfo4; text-align: justify; text-indent: 0cm;"><span style="font-family: Symbol; font-size: 12pt; line-height: 150%;">·<span style="font: normal normal normal 7pt/normal 'Times New Roman';"> </span></span><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;">Bieszanow<span style="color: black;"> </span>Władimir, <span style="color: black;">“1942. Poligon Czerwonych Generałów”</span></span></b><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;"> wyd. Harmonia, Inicjał, Warszawa 2009</span><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;"><o:p></o:p></span></div><div class="MsoListParagraphCxSpMiddle" style="line-height: 150%; margin-bottom: 10.0pt; margin-left: 14.2pt; margin-right: 0cm; margin-top: 10.0pt; mso-add-space: auto; mso-list: l3 level1 lfo4; text-align: justify; text-indent: 0cm;"><span style="font-family: Symbol; font-size: 12pt; line-height: 150%;">·<span style="font: normal normal normal 7pt/normal 'Times New Roman';"> </span></span><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;">Bieszanow Władimir, „Czerwony Blitzkrieg”</span></b><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;"> wyd. Harmonia, Inicjał, Warszawa 2009<o:p></o:p></span></div><div class="MsoListParagraphCxSpMiddle" style="line-height: 150%; margin-bottom: 10.0pt; margin-left: 14.2pt; margin-right: 0cm; margin-top: 10.0pt; mso-add-space: auto; mso-list: l3 level1 lfo4; text-align: justify; text-indent: 0cm;"><span style="color: black; font-family: Symbol; font-size: 12pt; line-height: 150%;">·<span style="font: normal normal normal 7pt/normal 'Times New Roman';"> </span></span><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;">Carell Paul, „Operacja Barbarossa”</span></b><span style="color: black; font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;"> dom wydawniczy Bellona, Warszawa 2003<o:p></o:p></span></div><div class="MsoListParagraphCxSpMiddle" style="line-height: 150%; margin-bottom: 10.0pt; margin-left: 14.2pt; margin-right: 0cm; margin-top: 10.0pt; mso-add-space: auto; mso-list: l3 level1 lfo4; text-align: justify; text-indent: 0cm;"><span style="font-family: Symbol; font-size: 12pt; line-height: 150%;">·<span style="font: normal normal normal 7pt/normal 'Times New Roman';"> </span></span><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;">Suworow Wiktor, „Lodołamacz”</span></b><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;"> dom wydawniczy Rebis, Poznań 2008<o:p></o:p></span></div><div class="MsoListParagraphCxSpMiddle" style="line-height: 150%; margin-bottom: 10.0pt; margin-left: 14.2pt; margin-right: 0cm; margin-top: 10.0pt; mso-add-space: auto; mso-list: l3 level1 lfo4; text-align: justify; text-indent: 0cm;"><span style="font-family: Symbol; font-size: 12pt; line-height: 150%;">·<span style="font: normal normal normal 7pt/normal 'Times New Roman';"> </span></span><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;">Suworow Wiktor, „Ostatnia Defilada” </span></b><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;">dom wydawniczy Rebis, Poznań 2009<o:p></o:p></span></div><div class="MsoListParagraphCxSpLast" style="line-height: 150%; margin-bottom: 10.0pt; margin-left: 14.2pt; margin-right: 0cm; margin-top: 10.0pt; mso-add-space: auto; mso-list: l3 level1 lfo4; text-align: justify; text-indent: 0cm;"><span style="font-family: Symbol; font-size: 12pt; line-height: 150%;">·<span style="font: normal normal normal 7pt/normal 'Times New Roman';"> </span></span><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;">Suworow Wiktor, „Ostatnia Republika”</span></b><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;"> dom wydawniczy Rebis, Poznań 2009<o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 10.0pt; margin-left: 14.2pt; margin-right: 0cm; margin-top: 10.0pt; text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="font-family: 'Times New Roman', serif;">(Tekst tego artykułu to moja semestralna praca z historii w liceum) </span></div><div style="mso-element: footnote-list;"><hr align="left" size="1" width="33%" /><div id="ftn1" style="mso-element: footnote;"><div class="MsoFootnoteText"><a href="file:///G:/Dokumenty%20Gosi/szko%C5%82a/II%20Wojna%20%C5%9Awiatowa%20jako%20pole%20dzia%C5%82a%C5%84%20dla%20Stalina.docx#_ftnref1" name="_ftn1" style="mso-footnote-id: ftn1;" title=""><span class="MsoFootnoteReference"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif;"><span class="MsoFootnoteReference"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 10pt; line-height: 115%;">[1]</span></span></span></span></a><span style="font-family: 'Times New Roman', serif;"> W. Suworow, „Ostatnia republika”, Załącznik nr 1<o:p></o:p></span></div></div><div id="ftn2" style="mso-element: footnote;"><div class="MsoFootnoteText"><a href="file:///G:/Dokumenty%20Gosi/szko%C5%82a/II%20Wojna%20%C5%9Awiatowa%20jako%20pole%20dzia%C5%82a%C5%84%20dla%20Stalina.docx#_ftnref2" name="_ftn2" style="mso-footnote-id: ftn2;" title=""><span class="MsoFootnoteReference"><span class="MsoFootnoteReference"><span style="font-family: Calibri, sans-serif; font-size: 10pt; line-height: 115%;">[2]</span></span></span></a> <span style="font-family: 'Times New Roman', serif;">Tłumaczenie z: </span><a href="http://pl.wikisource.org/"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif;">http://pl.wikisource.org</span></a><span style="font-family: 'Times New Roman', serif;"> </span></div></div><div id="ftn3" style="mso-element: footnote;"><div class="MsoFootnoteText"><a href="file:///G:/Dokumenty%20Gosi/szko%C5%82a/II%20Wojna%20%C5%9Awiatowa%20jako%20pole%20dzia%C5%82a%C5%84%20dla%20Stalina.docx#_ftnref3" name="_ftn3" style="mso-footnote-id: ftn3;" title=""><span class="MsoFootnoteReference"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif;"><span class="MsoFootnoteReference"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 10pt; line-height: 115%;">[3]</span></span></span></span></a><span style="font-family: 'Times New Roman', serif;"> W. Bieszanow, „Czerwony Blitzkrieg”<o:p></o:p></span></div></div><div id="ftn4" style="mso-element: footnote;"><div class="MsoFootnoteText"><a href="file:///G:/Dokumenty%20Gosi/szko%C5%82a/II%20Wojna%20%C5%9Awiatowa%20jako%20pole%20dzia%C5%82a%C5%84%20dla%20Stalina.docx#_ftnref4" name="_ftn4" style="mso-footnote-id: ftn4;" title=""><span class="MsoFootnoteReference"><span class="MsoFootnoteReference"><span style="font-family: Calibri, sans-serif; font-size: 10pt; line-height: 115%;">[4]</span></span></span></a> <span style="font-family: 'Times New Roman', serif;">W. Bieszanow, „Czerwony Blitzkrieg” </span></div></div><div id="ftn5" style="mso-element: footnote;"><div class="MsoFootnoteText"><a href="file:///G:/Dokumenty%20Gosi/szko%C5%82a/II%20Wojna%20%C5%9Awiatowa%20jako%20pole%20dzia%C5%82a%C5%84%20dla%20Stalina.docx#_ftnref5" name="_ftn5" style="mso-footnote-id: ftn5;" title=""><span class="MsoFootnoteReference"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif;"><span class="MsoFootnoteReference"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 10pt; line-height: 115%;">[5]</span></span></span></span></a><span style="font-family: 'Times New Roman', serif;">W. Bieszanow, „Czerwony Blitzkrieg” <o:p></o:p></span></div></div><div id="ftn6" style="mso-element: footnote;"><div class="MsoFootnoteText"><a href="file:///G:/Dokumenty%20Gosi/szko%C5%82a/II%20Wojna%20%C5%9Awiatowa%20jako%20pole%20dzia%C5%82a%C5%84%20dla%20Stalina.docx#_ftnref6" name="_ftn6" style="mso-footnote-id: ftn6;" title=""><span class="MsoFootnoteReference"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif;"><span class="MsoFootnoteReference"><span style="font-family: 'Times New Roman', serif; font-size: 10pt; line-height: 115%;">[6]</span></span></span></span></a><span style="font-family: 'Times New Roman', serif;"> W. Suworow, „Ostatnia Republika”, załącznik 1<o:p></o:p></span></div></div></div>Milwaukee Meghttp://www.blogger.com/profile/10818333772918738623noreply@blogger.com1