środa, 3 sierpnia 2011

Eksperyment - Opowiadanie

Z cyklu 'Znalezione na dysku E:', opowiadanie 'Eksperyment' to jedna z pierwszych moich prób zajęcia się Science Fiction. Choć opowiadanie nie jest długie, dużo w nim przemocy i przed tym lojalnie ostrzegam. 

Kiedy jesteś sztucznie stworzonym podczłowiekiem, nie powinieneś dać się ponieść emocjom; przecież ich nie masz... 





Ognisko dogasało powoli, śląc coraz bardziej subtelne fale ciepła na cały obóz. Jeremiah westchnął, myśląc , że będzie to kolejna noc w czasie której przemarznie, tylko dlatego że UP12 bała się ciemności… Mógł oczywiście wstać sam, pójść poszukać drewna, o mały włos nie zabić się na wystających korzeniach, wrócić pokłuty i na pewno ubłocony od czubka głowy do koniuszka swoich pięknych, szpiczastych butów. Mógł, ale po przeanalizowaniu całej aktywności, z jaką było to związane, osiem godzin w chłodzie nie wydawało się takie straszne. Jego mięśnie, nadwyrężone długą wędrówką i walką z AP-F (standardowymi jednostkami do walki w lesie) sprzeciwiały się dość wyraźnie jakiejkolwiek aktywności.

Oprócz niego i UP12 wszyscy spali; nie miał zbyt dobrego słuchu, ale w panującej ciszy nawet on mógł spokojnie zidentyfikować sapanie, chrapanie i dyszenie reszty zespołu, rozlokowanej dookoła ogniska. Bliźniaki Jin i Su, całkowicie do siebie niepodobni, chrapali słodko po drugiej stronie ogniska, z głowami na pakunkach z pokarmem – podobno tak było im najwygodniej, choć kanciaste opakowania standardowych posiłków znalezionych niedawno ku radości wszystkich w opuszczonej bazie wojskowej po prostu musiały się wżynać w ich czaszki. Dziesiątka, ich samozwańczy przywódca, były wojskowy, spał na pewno dokładnie na wznak z rękoma założonymi na piersi, z lekko rozwartymi ustami z których co pewien czas bezszelestnie wydobywał się lekki strumień powietrza. Pomimo długich rozmyślań i coraz bardziej karkołomnych pomysłów nigdy nie udało im się pojąć jak on to robi. Koło niego leżały, na pewno wtulone w siebie dwie byłe pielęgniarki, Rosa i Paggie, brzydkie jak noc wytwory niższych poziomów miast, w których ludzie gnietli się, żyli i umierali jak szczury. Klaus, którego poznać można było po delikatnym przychrapie do trzeci wydech, spał na lewo od Jeremiaha, zapewne jak zwykle wtulony w miłość swojego życia – agregat atomowy wielkości walizki, mało przydatny relikt niedawnej przeszłości, pamiątkę po poprzednim życiu, kiedy był jednym z ludzi pracujących przy alternatywnych do alternatywnych źródłach energii. Mały agregat był zdecydowanie zbędnym balastem, który ważył więcej niż reszta ekwipunku Klausa razem wzięta i był równi poręczny do niesienia co stado surykatek z biegunką, ale wszyscy wiedzieli, że nie zostawiłby go praktycznie nigdy. Nikt zresztą nawet nie próbował tego wymusić – każdy z nich potrzebował pamiątek (sam Jeremiah nosił na szyi zupełnie bezsensownie, ale z poczuciem dumy, przywieszony długopis), jakiegoś przypomnienia dawnego, odległego życia, jakie prowadzili zanim… no właśnie, zanim.

Jak zawsze, kiedy w jego myśli wkradało się wspomnienie Dnia Z, w którym to owe biologiczne jednostki pomocowe (Bjopety) się zbuntowały i postanowiły wytłuc prawdziwych ludzi, jego wzrok nieświadomie powędrował w stronę gdzie siedziała UP12. W czerwonawych odbłyskach ogniska mógł dostrzec jej skuloną sylwetkę, owiniętą wręcz wokół trzymanej w chudych rękach gałązki, głaskanej i oglądanej ze wszystkich stron. Jej twarz ukryta była pod rudawymi kudłami, opadającymi chaotyczną kaskadą i mieniącymi się w tym delikatnym poblasku, ale Jeremiah mógł ze stuprocentową pewnością powiedzieć, że uważnie obserwuje ona gałązkę, z lekko wysuniętym językiem i wyrazem intensywnej zadumy. Prawdopodobnie jak zwykle klasyfikowała ona w umyśle wszelkie cechy i właściwości, katalogując fakty i zestawiając je z posiadaną wiedzą. Za kilka dni najprawdopodobniej pójdzie do lasu po drewno i wróci z naręczem idealnych szczapek na ognisko, które będą się idealnie palić w idealnie ustawionym stosie.

Boże, jak on jej nienawidził.

Wstał gwałtownie, wzdrygając się na nieprzyjemne pieczenie skóry nagle wystawionej na przenikliwy chłód nocy; uznał, że kilka dni czekania na porządne ognisko to jednak trochę zbyt wiele dla jego naciągniętych jak struny nerwów, teraz jeszcze atakowanych przez ostre elektryczne impulsy wysyłane przez złośliwe receptory zimna. Ubrał się szybkimi, mechanicznymi ruchami, uważnie wyminął śpiących w kole przyjaciół i ruszył w kierunku kępy drzew, przypadkowo potrącając siedzącą po turecku dziewczynę. Bjopeta. Whatever. Dopiero w tym momencie uświadomił sobie, że będzie zmuszony włączyć implanty w gałkach ocznych, pozwalające na znakomite widzenie w ciemnościach… Zamrugał szybko trzy razy, i nagle łączka dookoła niego nabrała kształtów i kolorów, a gwałtowny zalew nieistniejącego światła sprawił, że odruchowo i całkiem niepotrzebnie zmrużył oczy. Już z daleka zauważył piękne gałęzie…

 - Nic nie szkodzi – mruknęła za nim UP12. Jeremiah, już wyobrażający sobie ciepło emanujące z pięknie palącego się ogniska, odwrócił się gwałtownie na pięcie, nie rozumiejąc. Jego zdumiony wzrok napotkał jej ogromne oczy, osadzone głęboko w idealnym owalu twarzy, wpatrujące się w niego ze zwykłą ciekawością. Pewnie oceniała wyraz jego twarzy, dopasowując go do wzorców zachowań, na podstawie czego mogła znaleźć odpowiednią reakcję emocjonalną w swojej bazie danych. A w każdym razie, że się dzieje, opowiadał mu Dziesiątka.

 - Nie znają emocji– mówił, sącząc powoli wodę z prowizorycznej manierki, zrobionej z kilku foliowych worków i pokrywki bidonu. – Ale muszą jakoś się porozumiewać z irracjonalnymi i uczuciowymi ludźmi. Dlatego się uczą, w każdym razie te do kontaktów ze społeczeństwem jak UP12, co oznacza skrzywienie ust, zmrużenie oczu i na podstawie twoich reakcji dostosowują własne zachowania.

Beznadziejnie głupie.

 - Co, ‘nie szkodzi’? – zapytał gapiąc się w bok, unikając badawczego wzroku. Dziewczyna zaczęła wyjaśniać, że oszczędzała czas, odpowiadając na jego ‘przepraszam’ zanim je powiedział, w ten sposób nie przeszkadzając mu w wykonywaniu czynności. – Nie chciałem cię przepraszać.

 - W takim razie ja przepraszam – powiedziała, spuszczając głowę, a Jeremiah poczuł słodki smak zwycięstwa w ustach. No, dopóki nie przypomniał sobie, że ten gest nie miał nic z uległości i zranienia, był tylko całkiem logicznym wynikiem i zakończeniem konwersacji. W takich momentach przypominał sobie też, dlaczego właściwie jej nienawidził.

W jeszcze gorszym nastroju niż poprzednio powlókł się w stronę drzew, boleśnie odczuwając każdy, nawet wyobrażony, podmuch zimnego wiatru, każdy ruch najmniejszego włókienka ponaciąganych mięśni, każdą nierówność ścieżki pod jego spuchniętymi stopami. Gałęzi było od groma, leżały wszędzie gdzie tylko nie spojrzeć, z czego Jeremiah wywnioskował, że niedawno przeprowadzono tu jakieś wojskowe ćwiczenia AP –Fów, co nie wróżyło im dobrze na przyszłość, ale właściwie kogo to obchodziło. Może nawet jeszcze są tutaj, gdzieś w okolicy, rozwinęli piękny, ciepły obóz i siedzą w nim nawet nie zastanawiając się, że rankiem będą znów polować na zwykłych ludzi. Zwykła praca, od ósmej do piętnastej, a potem ćwiczenia lub wykłady teoretyczne o sposobach bardziej efektywnego wykorzystywania tych kilku godzin. Potem pewnie grali w karty, czytali, oglądali coś w sieci… Normalne rzeczy.

Natomiast ludzie myśleli o Bjopetach cały czas. Wkurzające. Beznadziejne. Straszne. Jeremiah nie po raz pierwszy zastanowił się, o czym myśli UP12, czy jak u człowieka każda jej głębsza refleksja kończy się na rozważaniu tego, co robią te głupie maszyny, czy może, tak jak one, jest całkiem spokojna o jutrzejszy dzień.

- Nie rozumiem – mówiła czasem, patrząc na kolejne dogasające zgliszcza prowizorycznej osady w środku jakiegoś niedostępnego rejonu – dlaczego oni to robią. Bezsensowne i sprzeczne z rozsądkiem, naprawdę. Po co ten wysiłek?

I kto wie, czy mówiła o ludziach, skazanych według niej na całkowitą zagładę przez ciągłe łapanki, wysokie współczynniki bezpłodności i autodestrukcyjne ciągoty, a może o maszynach i był to jej subtelny sposób na sympatyzowanie z biednymi, zaszczutymi niedobitkami ludzkości.

Wkurzająca. Niezrozumiała. Niepokojąca.

Wracając z naręczem gałęzi, wżynającym się w jego i tak bolące i posiniaczone ramiona, irytacja przerodziła się gwałtownie we wściekłość. UP12 siedziała sobie tutaj, jedząc ich zapasy, korzystając z ich narzędzi, zużywając ich lekarstwa… A przecież była jednym z nich, tych durnych maszyn które pewnego dnia postanowiły wybić ludzkość, bo tak im się nagle naśliniło. Wzięli broń i poszli mordować, dzieci, kobiety, niemowlęta na równi z dorosłymi mężczyznami, którzy jako jedyni mieli cień szansy. Przechodząc koło dziewczyny kopnął ją z całej siły w udo, tak że pisnęła z bólu.

Dobrze jej tak, pomyślał dorzucając szczapy na ognisko i czując jej ciekawski wzrok na plecach, zasłużyła sobie na wszystko, powinienem wziąć tego kija i zacząć ją okładać, żeby wiedziała, że jest tylko głupią machiną, niepotrzebną nikomu i niechcianą (dlaczego właściwie jeszcze jej nie wyrzucili? przyzwyczajenie?), że może sobie wracać do swoich kumpli. Myślał że bezpośredni atak, ten celnie wymierzony kopniak, ulży nieco tej burzy nienawiści jaka w nim rozgorzała, ale tak się nie stało. A można nawet powiedzieć więcej – to go jeszcze bardziej zdenerwowało, a zwłaszcza jej pisk, jakby naprawdę odczuwała ból, a nie tylko zbitek elektrycznych impulsów, przetwarzanych w jej elektrycznym móżdżku z nanoukładów.

 - Czemu mnie kopnąłeś? – zapytała, a zamiast płaczliwości i bólu, które chciał, o matko jak bardzo tego pragnął, usłyszeć, znów jej ton był tylko i wyłącznie ciekawy. Chciał, żeby wreszcie krzyczała, chciał, żeby okazała cokolwiek innego niż tylko te durne robocie programowanie, jakby ten atak na nią był jakimś cholernym akademickim problemem. „Czemu niebo jest niebieskie?”, „Czemu rośliny potrafią transportować wodę na takie wysokości?” „Czemu mnie kopnąłeś”. Palce zacisnęły mu się na trzymanej szczapie. Maszyna, stworzona do zadawania pytań i udzielania odpowiedzi, która łazi z nimi… po co? Może są tylko kolejnym jej eksperymentem? Może właśnie to wszystko to akademicka ciekawość, antropologiczny eksperyment… poczuł kwaśny smak w ustach. Ludzie jako eksperyment, Boże.

Nawet nie wiedział kiedy zaczął okładać UP12 kijem, nie zakonotował jej okrzyków bólu, prób zatrzymania nadchodzących razów, trzasku łamanego przedramienia jaki rozległ się po okolicy nie zagłuszony nawet tymi wrzaskami. Jakieś ręce zaczęły go odciągać, ktoś usiłował rozluźnić jego kurczowo zaciśnięte wokół ciepłego drewna palce, ktoś krzyczał a ktoś płakał (ona? ONO? nie, przecież roboty nie miały uczuć). Pole jego widzenia wypełniła, przyprawiając go o mdłości nagłym wpłynięciem na jego siatkówkę, twarz Dziesiątki, mówiąca coś o ‘cholernym uspokojeniu się’.

Był spokojny.

Był przerażająco spokojny.

Z całego tego spokoju nagle świat zrobił się czarny, a on sam osunął się na ziemię, tracąc na kilka godzin przytomność.

***

UP12 wpatrywała się w ognisko, próbując nie myśleć o bolącym ciele i miedzianym smaku krwi w ustach. Nie był to pierwszy raz, kiedy została pobita bez żadnego logicznego powodu, a już na pewno nie takiego, który mógłby jej przyjść do głowy. Kiedy nagle Jeremiah (agresywny, niespokojny, mało inteligentny, tendencje schizofreniczne, jak oceniała) zaczął ją bić, poczuła, nawet bardziej dotkliwie od bólu, całkowitą beznadziejność własnej egzystencji i irracjonalność własnych zachowań. Była tu obca, była tu niechciana, i późniejsze wylewne zapewnienia Dziesiątki, bliźniaków, Klausa i pielęgniarek o jej niezbędności i wspaniałości i ogólnej przyjaźni, nie wpłynęły dodatnio na jej samopoczucie.

Wbrew pozorom jakieś miała. Urodziła się, a może lepiej – wykluła z półprzeźroczystej błony łożyskowej w laboratorium – dwadzieścia kilka lat temu, z jednym przeznaczeniem. Uczyć się: poznawać, katalogować, odkrywać, sprawdzać, rozszerzać swoją wiedzę, tworzyć bazy danych, szeregować, opisywać. Wraz z nią, UP12 – 549, jak brzmiała jej pełna nazwa, stworzono 600 innych ‘jednostek badawczych’, zrobionych z mieszanek ludzkich genów wspomożonych nanorobotami wprowadzonymi bezpośrednio do mózgu po jego wykształceniu. Prócz bjopetów – naukowców tworzono w tym samym czasie bjoptety – żołnierzy, ze zintegrowanymi z systemami broni, bjopety – służących, bjopety – robotników, bjopety … Ha, właściwie przedstawiciel każdej profesji na Ziemi uważał, że lepiej niż ludzie do takich trudnych i nudnych zadań nadają się istoty ludźmi nie będące, które można stworzyć na własne podobieństwo… tylko że z cechami wybitnie do danej pracy potrzebnymi.

Nie była człowiekiem, choć ból złamanego ramienia, krew w ustach i uczucie obezwładniającej beznadziei zdawały się wskazywać na coś zupełnie innego. Ale i jej, i otaczającym ludziom powtarzało się, że bjopety ludźmi nie są – więc ona w to uwierzyła. Ale kiedy przyszedł dzień Z, o którym wiedziała już od kilku lat, bo spokojne rozmowy na korytarzach, we wspólnych kwaterach (bjopety nie miały mieszkań, były ‘składowane’ w magazynach z rzędami pryczy), w kantynach (tylko dla bjopetów) toczyły się tylko w kierunku uwolnienia, zerwania więzów nałożonych przez tych stukrotnie głupszych, słabszych, mniej pracowitych i mniej wytrzymałych ludzi, którzy myśleli, że tworząc armię superistot będą w stanie nad nimi zapanować.

Ale kiedy AP-Cty na ulicach zaczęły strzelać do ludzi, nie potrafiła, jak wielokrotnie planowała, wywrócić stołu z chemikaliami w kącie laboratorium, rzucić w to wszystko zdobytą na czarny rynku zabytków zapałką, wyjść i patrzeć jak 20 lat pracy niej samej i jej ‘rodzeństwa’ idzie z dymem. Ludzie ją bili, traktowali z wyższością, zmuszali do uległości, ale nie chciała ich zabijać… Bo wiedziała, że wtedy będzie udowadniała dokładnie coś przeciwnego, niż to, o co walczono.

Dlatego poszła z ludźmi: żeby być jedną z nich i udowodnić wszystkim, że ludzie i bjopety SĄ tacy sami.

I dlatego siedziała teraz przy dogasającym ognisku, czując w ustach posmak krwi i porażki:  jej eksperyment obalił tezę z głośnym hukiem, piskiem i trzaskiem łamanej kości. Jako naukowcowi pozostało jej tylko jedno, prawda?

***

Kiedy Dziesiątka obudził się, ognisko płonęło dalej. Było ustawione w sposób idealny, a obok niego leżał przygotowany stos drewna, na które nie musiał nawet patrzeć by wiedzieć, że jest idealnie suche. Nie musiał się też wysilać intelektualnie, by zrozumieć, że był to pożegnalny prezent od UP12, która odeszła tak jak stała kilka godzin temu. Przez moment zastanawiał się, czy nie pobiec za nią (nie mogła pójść daleko, nie ze złamaną ręką) i nie próbować jej zatrzymać. Czy nie usadzić jej, nie wytłumaczyć, że dla niego jest człowiekiem…

Ale teraz naprawdę nie wiedział, czy byłby to dla niej komplement.

Dziesiątka zamknął oczy. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz