Na długie, zimowe wieczory najlepsze są potworne, strare filmy. Na YouTube można znaleźć ich wiele... Ale jak to bywa, ja znalazłam Sherlocka Holmesa z roku 1943 - gdzie Basil Rathbone wcielił się w rolę THE detektywa, apodyktycznego i całkiem nieźle ubawionego całą sytuacją, a mój znienawidzony Nigel Bruce wciąż usiłował u jego boku grać Watsona. Tym razem, jak na fim z poczatku lat czterdziestych przystało, walczą z nazistami poprzez zabawę w firmę ochroniarską 24/7 nad szwajcarskim naukowcem, który ma sprzedać rządowi brytyjskiemu patent na znakomity celownik do bombowców. Oczywiście mamy tu wszystkich, których znamy i kochamy, czyli nie dość, że nasze Dynamic Duo, to jeszcze Inspektora Lestrade'a i diabolicznego Moriarty'ego... A sam film może zapewnić 68 minut całkiem niezłej zabawy.
Zanim zaczniecie się zastanawiać, czy obejrzeć, po co i dlaczego, to muszę powiedzieć, że na pewno nie zrobicie tego dla jakości. Ale cała reszta miło zaskakuje. Oprócz tego, że Rathbone jest jednym z trzech 'klasycznych' Holmesów, których każdy fan znać i kochać powinien, mamy tu jeszcze całkiem porządną akcję, oczywiście jak na film z lat czterdziestych przystało, a i scenariusz nie jest najgorszy.

A to dzięki humorowi - bo tego ci tutaj dostatek. Osobiście należę do osób zaśmiewających się do łez na najpoważniejszych nawet filmach (na "Obywatelu Kane" o mały włos się nie udusiłam kłaczkiem spod kanapy, pod którą się wturlałam z czystej radości), więc uwzględniłam współczynnik mojej głupawki - i nadal "Secret Weapon" się broni. Holmes i Watson wręcz pojedynkują się na żarty, nie stroniąc od zarówno szermierki słownej (choć to raczej domena Holmesa), jak i sytuacyjnych gagów. Wygrywa, o zgrozo, Watson...

CHodzi tu chyba głównie o dynamikę i 'chemię' między Rathbornem a Brucem. Dotychczas nie bardzo wierzyłam w takie rzeczy, ale tutaj muszę powiedzieć, że oni po prostu ratują film. Nie będę udawać, że "Secret Weapon" to arcydzieło, które trzeba obejrzeć; ale na pewno stanowi pewną odmianę od tych puszczanych w kółko filmów w telewizji i stanowi miły sposób na spędzenie 68 minut. A że przy okazji można się nieźle ubawić...
(Uwaga - jeden z tych filmów, w których Holmes mówi owe "Elmentary, my dear Watson" - i trudno mu się zresztą dziwić!)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz