piątek, 29 kwietnia 2011

Młotem w "Thora"

Dziwnym zbiegiem okoliczności mającym dużo wspólnego z zasiedlającymi większość Internetu nerdami, komiksy o superbohaterach i ich adaptacje stały się ostatnio bardzo modne. Teraz nie mówimy już o takich przypadkach jak X-mani, Superman, Batman i Spiderman - w tym i paru kolejnych latach do kin wchodzi więcej filmów na podstawie komiksów niż chyba w sumie w ostatnich dziesięciu latach. A właśnie dziś do kin wchodzi najnowsze dzieło filmowców związanych z Marvelem (jeszcze pod flagą Paramountu), historia pierwszego z 'Avengerów' (jednej z dziesiątek lig superbohaterów, film na podstawie ich przygód będzie chyba w przyszłym roku), Thora. Tak, Thora kojarzyć należy z młotem, piorunami, Asgardem i nordyckimi wierzeniami, chodzi o tą samą postać. Wyobraźnia ludzka nie zna granic. Ale czy fuzja science fiction i mitologii wypada dobrze? I czy "Thora" da się oglądać? 

środa, 27 kwietnia 2011

Nauka - jak ją piszą...

Truizmem jest powiedzenie, że nauka jest wszędzie wokół nas, a cała cywilizacja polega na małej grupce wąsko wyspecjalizowanych fachowców - chemików, elektroników, fizyków i matematyków. Dlatego też nie dziwi, że nauka zajmuje obecnie coraz bardziej eksponowane miejsce w ludzkiej świadomości, a co za tym idzie - na  kinowym i telewizyjnym ekranie, będącym nieodmiennie zwierciadłem mód, pasji, trendów i problemów ludzkości. Zwierciadłem krzywym, należy dodać, a w szczególnym przypadku Nauki chyba już nawet poskręcanym. Jest to jeden z tych motywów, które wracają nieodmiennie jako mutacje i fantazje na podstawie prawdy... ale prawie nigdy jako dyscyplina realna.  Oczywiście o tym, że kino i telewizja wypaczają otaczającą nas rzeczywistość można mówić dużo; komedie romantyczne propagują całkowicie nierealne wzorce związków, filmy akcji pokazują sztuki walki prosto z gier komputerowych, a kryminały to jeden wielki żart z policyjnych procedur. Ale wydaje mi się, że w przypadku Nauki problem jest poważniejszy. Dlaczego?


sobota, 2 kwietnia 2011

W tango z "Rango"

W dzisiejszych czasach na plakatach promujących filmy animowane powinno znajdować się ostrzeżenie, czy przypadkiem dany film nie jest przeznaczony dla dzieci, bo jeszcze niczego nie podejrzewający dorosły wyląduje na czymś pełnym różowych dinozaurów śpiewających o Panu Słoneczko i do końca życia będzie miał psychiczny uraz. Bowiem już od pewnego czasu zauważyć można, że animacje nie są adresowane już do najmłodszych - skończyły się czasy, kiedy dziesięciolatek zaśmiewał się w kułak, a dorośli mieli kilka wyszukanych smaczków na otarcie łez, że właśnie marnują godzinę życia. Teraz to dziecko próbuje nie zasnąć (najczęściej używając do tego najbardziej szeleszczących rzeczy jakie może znaleźć w pobliżu), kiedy opiekunowie tarzają się po podłodze ze śmiechu. "Shrek", "Epoka Lodowcowa", "Skok przez płot", "Na fali", "Madagaskar", "Auta", "Iniemamocni",  "Odlot"... można tak wymieniać. Ale całkiem nową jakość wprowadza tu "Rango" - film, który już nawet nie próbuje udawać, że jest dla dzieci.