środa, 27 kwietnia 2011

Nauka - jak ją piszą...

Truizmem jest powiedzenie, że nauka jest wszędzie wokół nas, a cała cywilizacja polega na małej grupce wąsko wyspecjalizowanych fachowców - chemików, elektroników, fizyków i matematyków. Dlatego też nie dziwi, że nauka zajmuje obecnie coraz bardziej eksponowane miejsce w ludzkiej świadomości, a co za tym idzie - na  kinowym i telewizyjnym ekranie, będącym nieodmiennie zwierciadłem mód, pasji, trendów i problemów ludzkości. Zwierciadłem krzywym, należy dodać, a w szczególnym przypadku Nauki chyba już nawet poskręcanym. Jest to jeden z tych motywów, które wracają nieodmiennie jako mutacje i fantazje na podstawie prawdy... ale prawie nigdy jako dyscyplina realna.  Oczywiście o tym, że kino i telewizja wypaczają otaczającą nas rzeczywistość można mówić dużo; komedie romantyczne propagują całkowicie nierealne wzorce związków, filmy akcji pokazują sztuki walki prosto z gier komputerowych, a kryminały to jeden wielki żart z policyjnych procedur. Ale wydaje mi się, że w przypadku Nauki problem jest poważniejszy. Dlaczego?




Miłość w filmach faktycznie najczęściej jest wyidealizowaną, przesłodzoną i przedramatyzowaną papką dla sentymentalnie nastawionych widzów. Ale ilu z nas naprawdę wierzy w związki pokazywane na ekranie? Ilu ludzi rzuci się z pięściami na uzbrojonego włamywacza, bo na filmie było to takie proste i łatwe, ten dobry walnął złego w brzuch, a ten padł zemdlony? Natomiast jestem przekonana i to głęboko, że równie duża ilość osób jest święcie przekonana, iż testy DNA bezbłędnie wskażą zabójcę, jeśli choćby jeden jego włos będzie na miejscu zbrodni ("CSI - Kryminalne zagadki...") , a naukowcy z CERNu  pracują w laboratoriach przypominających mostek Enterprise ("Anioły i demony"). Wydaje się, że ma to związek z faktem, że z problemami komunikacji międzyludzkiej (a więc choćby miłością i przemocą) każdy z nas ma do czynienia jeśli nie na codzień, to przynajmniej czasami. Natomiast z Nauką (z wielkiej litery, dla odróżnienia od zakuwania na pamięć - to sztuka, nie czynność) przeciętny zjadacz chleba po skończeniu szkoły czy studiów ma bardzo niewiele wspólnego. Z barku wiedzy, a i zainteresowania, wypływają różne ciekawe konsekwencje dla jej wizerunku medialnego. 
Może i nie wiem dużo o CERNie, ale na pewno nie mają
takiego oprogramowania. 

Nauka przedstawiana jest właściwie na dwa sposoby, a jeden jest naturalną konsekwencją drugiego. 

Jeden to pełen paniki obraz Nauki jako siły niszczącej i będącej źródłem całego zła. Brak wiedzy bezpośrednio przekłada się na lęk - boimy się tego, czego nie znamy, więc niezrozumiałe i skomplikowane wytwory ludzkiego umysłu od razu szufladkowane są w przegródce "zło". Nie jest to w żadnym razie motyw nowy - Giordana Bruna nie spalono przecież za ładne oczy. W literaturze znaleźć możemy tak znaczące przykłady jak choćby doktora Frankensteina, który podczas swoich eksperymentów powołuje do życia martwą istotę - choć nie interesowałam się tym tematem i dowodu nie mam, sądzę jednak, że powieść ta włożyła kij w szprychy niejednemu pracującemu nad zagadnieniami anatomicznymi lekarzowi, gdyż zbytnie zainteresowanie martwymi ciałami stało się źródłem mało subtelnych komentarzy i skojarzeń. A z innej beczki - czy ktoś przyjrzał się "Władcy pierścieni"? Radosnym i żyjącym w doskonałej harmonii  z naturą elfom i hobbitom przeciwstawiony jest pulgawy i mroczny świat maszyn, mechanizmów i genetyki - orkowie zostali 'wyhodowani'; przygotowania strony 'dobra' do wojny to ostrzenie już zrobionych mieczy i bieganie po Śródziemiu w poszukiwaniu sprzymierzeńców, kiedy tym czasem w Mordorze budowano maszyny oblężnicze i non stop pracowano w kuźniach. Najbardziej jaskrawe jest to pod sam koniec książki, kiedy czwórka naszych dzielnych hobbitów wraca do Shire by zastać go w trakcie przebudowy i prymitywnego 'uprzemysłowienia' które  unieszczęśliwia wszystkich i niszczy spokojny, idylliczny charakter tego miejsca. Kiedy wchodzi technika, kończy się beztroska

W przypadku 'złej' Nauki badacze i konstruktorzy są jednocześnie ofiarami i uzurpatorami - w dążeniu do celów wyższych zapominają swoje miejsce w Naturze i społeczeństwie, uzurpując sobie prawo do bycia czymś więcej niż zwykłym człowiekiem, jednym z milionów. Nie muszą być koniecznie źli; ale pewnym jest, że  ich dobre intencje obrócą się przeciwko ludzkości, jak chociażby w filmie "9", gdzie 'dobry' naukowiec tworzy superinteligentną maszynę niszczącą cywilizację. Jest ofiarą własnej ambicji i ambicji innych, ale uzurpatorem do tytułu boga, gdyż tworzy mechaniczne życie... no i spotyka go kara. Naukowcy w tym typie opowieści są postaciami tragicznymi - nieprzystosowani społecznie, często po przejściach, szaleni, czasem nawet zdeformowani fizycznie. Często dopiero wyrzeczenie się Nauki prowadzi do ich szczęścia. Tutaj warto zauważyć "Jeźdźca bez głowy" Burtona - Ichabod Crane, podchodzący do wszystkiego z pozycji racjonalisty i badacza, którą przyjął po tragicznej śmierci matki, rozwiązuje zagadkę i osiąga wewnętrzny spokój dopiero kiedy porzuca swój sposób myślenia. Zauważmy, że zaczyna od zadawania pytań, prób zrozumienia w jak największym stopniu otaczającego świata i ujęcia go w ryzy teorii. Im dłużej rozwiązuje sprawę, tym mniej zainteresowany mechaniką procesów się wydaje. Zajmował się patologią i botaniką, ale czy choćby raz próbuje wypytać się o działanie magii? W filmie tym nauka jest zepchnięta na bok, jako rzecz nieprzydatna i niepoważna, a nawet szkodliwa.



Takie podejście do nauki jest pożywką wszelakich teorii spiskowych i lęków. Prawie wszyscy oglądali Godzillę - jaszczurkę, którą promieniowanie zmieniło w potwora napadającego w regularnych interwałach na Tokio, a raz z rozpędu na Nowy York. I dzięki temu co się wspomni o elektrowni atomowej, to gdzieś na obrzeżach dyskusji pojawiają się komentarze o zmutowanych potworach. Nagle niebezpieczeństwa będące całkiem marginalne czy w ogóle nieprawdopodobne (nie, ugryzienie przez zmutowanego pająka nikogo nie zmieni w Spidermana, podobnie jak żadna popromienna mutacja nie prawi, że nagle będzie można komuś czytać w myślach. Prawdopodobnie popromienna mutacja da supermoc w postaci bardzo zjadliwych form raka) stają się całkiem poważnym czynnikiem w dyskusji na temat nowych technologii.

Brak zaufania i strach przed nauką automatyczne doprowadza nas do drugiego sposobu przedstawiania Nauki, jako leku na całe zło. Nie na część zła. Nie na większą połowę zła. Nie - na CAŁE zło. Jeżeli próbujemy sprawić, żeby przestraszeni amerykanie nie słali petycji o zamknięcie NASA bo sprowadzi nam ono na głowę asteroidy czy czarne dziury, trzeba pokazać, że Nauka jest fajna. I to nie dlatego, że dzięki niej mamy dostęp do tabletek na ból głowy, które czasem działają, a czasem nie. To mało przemawia do wyobraźni. Nauka musi być piękna, wspaniała i mieniąca się brokatem dobrze spełnionego obowiązku ratowania świata.

Dzięki temu możemy oglądać mnóstwo seriali związanych z laboratoriami kryminalistycznymi ("CSI") i filmów z ludźmi ratującymi świat za pomocą dziwacznych teorii fizyki i matematyki. Mój ulubiony serial - NUMB3RS (polski tytuł "Wzór") jest tego tak znakomitym przykładem, że na jego podstawie pokażę cały problem związany z takim postawieniem sprawy. Bo wydawałoby się, że pokazanie jak potrzebna i jak ważna jest nauka dla naszego świata, a przy okazje podedukowanie ludzi z podstawowych teorii które napędzają laboratoryjno - uczelniane światy będzie najwspanialszym pomysłem od czasu kiedy jakiś jaskiniowiec postanowił potrzymać szczura nad płonącą żagwią i ugryzł. No niestety nie.

 Nie chcecie wiedzieć, co on liczy. Być może właśnie
udowadnia, że szklanka może być w połowie pusta
i w połowie pełna jednocześnie (FBI robi zdziwione miny)
Serial NUMB3RS to wariacja na temat serialu kryminalnego - kiedy pewien agent FBI ma problem z rozwiązaniem sprawy zwraca się o pomoc do swojego brata, który całkowitym przypadkiem jest genialnym matematykiem... a ten rozwiązuje sprawę na podstawie rachunku prawdopodobieństwa i rozmaitych teorii fizycznych i matematycznych. Każdy odcinek aż ocieka napięciem (morderstwa, uprowadzenia), problemami międzyludzkimi (mało przystosowany do życia w stadzie matematyk - to się aż prosi o wrzucenie kilkunastu dowcipów o roztargnionym profesorze) i ... NAUKĄ. Prawdopodobieństwo, prawa termodynamiki, chemia, informatyka,  krzywe Gaussa, cykloidy... Czego tam nie ma! A wszystko straszliwie potrzebne, bez którejkolwiek z tych mądrych teorii nasz świat by się zawalił! Snajpera na dachu można wyznaczyć z funkcji wiatru od wysokości budynku, przy uwzględnieniu krzywej lotu pocisku!  Jejku jej! Jakie to wszystko mądre, jakie to wspaniałe, jakie to...

Bez sensu. Nie oglądałam wszystkich odcinków. Nie oglądałam nawet połowy odcinków i chyba tylko dwa w całości, ale to wystarczyło, żebym ów serial włożyła do przegródki 'samoparodiujące - nie ruszać'. Owszem, teorie tam przedstawiane są w jak najprawdziwsze. Kilka nawet odszukałam specjalnie w mądrych książkach, żeby się o tym przekonać. Ale wyliczanie pozycji snajpera? Używanie rachunku prawdopodobieństwa do ustalenia który z podejrzanych jest mordercą? Udowadnianie personelowi FBI że osoba, która woła policję do topielca sama mogła być zabójcą na podstawie jakiejś teorii liczb? Wykorzystywanie cykloidy do ustalenia, czy osoba podczas uderzenia stała czy szła? Większość wniosków jakie na podstawie skomplikowanych obliczeń i teorii wziętych z fizyki kwantowej wysnuwa nasz dzielny matematyk może zostać wymóżdżone przez średnio inteligentnego człowieka bez przygotowania naukowego czy policyjnego. I to bez kilkugodzinnych obliczeń.

Podejście scenarzystów... 
Seriale takie każą wierzyć, że Nauka może wszystko. Zaawansowana technika nie różni się od magii, a naukowcy to tytani, którzy rozwiążą każdy problem, jeśli da im się kartkę, długopis i kalkulator. To ostatnie opcjonalnie. Nauka rozwiązuje każdy problem, może wszystko, umożliwia cuda - i w to mamy wierzyć, bo tako rzecze Duch Hollywood. Problem w tym, że tak wcale nie jest - Nauka może dużo, owszem (w końcu piszę na komputerze, publikuję na internecie, nie umarłam jeszcze na ospę, przetrwałam operację biodra i nie grozi mi śmierć głodowa) ale ma naprawdę duże ograniczenia o których filmy nie wspominają, a niestety dla znaczącej większości z widzów telewizja, może gazety i popularne książki w stylu "Kodu Leonarda da Vinci", są jedynym źródłem informacji o tym, czym tak naprawdę jest dzisiejsza Nauka i czym się zajmuje.

Wykorzystuje to chociażby amerykańska policja - czy nigdy Was nie zastanawiało jak wiele znakomitego sprzętu mają laboratoria CSI i jak szybko i sprawnie wykonywane są wszystkie badania? Jak fajnie mogą z fragmentu włosa wyekstrahować DNA i w przeciągu kilku godzin znaleźć winnego? No cóż - według kogoś z kim korespondowałam przez pewien czas, a kto utrzymywał, że jest patologiem w Phoenix (nie miał na imię Ania i nie miał też 12 lat...) seriale te są programowo przekolorowane, żeby  przypadkiem komuś nie wpadło do głowy popełnić przestępstwa. (I ja w to święcie wierzę, tak na margnesie. Amerykańska armia robi dokładnie to samo we wszelakich filmach akcji - kiedy wie się, na co i jak patrzeć, są one reklamą sprzętu i uzbrojenia).

Serialowy naukowiec - słodki, kochany,
aż się chce przytulić, ma wokół siebie 2000
niepotrzebnych, naukowo wyglądających
przedmiotów i nie wie, o czym mówi. 
Dlatego też wypływające z filmu wyobrażenie o tym czym zajmuje się nauka i co naprawdę potrafi jest już nawet nie skrzywione - jest kompletnie wypaczone. Przez to właśnie wszyscy, łącznie, co jest najtragiczniejsze, z naukowcami, zaczynają wierzyć w tajemne moce Nauki, mogącej wszystko i będącej rozwiązaniem każdego problemu. Powoduje to choćby stawianie niemożliwych do spełnienia żądań wobec fizyków, matematyków, informatyków czy farmaceutów; niedawno słuchałam właśnie bardzo poważnej dyskusji na temat niedziałających tabletek na ból głowy - 'przy dzisiejszym stanie nauki można oczekiwać że nie będą nam wciskali sprasowanego pudru!', wykrzykiwała pewna pani na przystanku (przyprawiając przy okazji o ból głowy innych użytkowników komunikacji miejskiej), niepomna na fakt, że Nauka nie potrafi wyjaśnić DLACZEGO boli głowa i co dokładnie w niej boli.

Wierzymy, że Nauka może wszystko. A jeśli może wszystko naprawić, to znaczy też, że równie dobrze może wszystko zepsuć. Nie będę utrzymywać, że święta wiara w to, że człowiek wywołał globalne ocieplenie, jest wyłącznie pokłosiem reklamowania możliwości nauki w każdy dostępny sposób, ale jestem przekonana, że się to niemało przyczyniło. Ale łatwo zauważyć, że kółko się właśnie zamyka, z piskiem wyrafinowanej maszynerii. Jeśli Nauka jest tak potężna, to może jednak należy się jej bać, bo są ludzie, którzy zaczną wskrzeszać zmarłych i robić eksperymenty na ludziach tworząc jakieś dziwaczne hybrydy, a potem zjedzą nas wszystkich mordercze maszyny.

Zachęcam wszystkich do uważniejszego spojrzenia na to, jak naszą percepcję wykrzywiają filmy, zwłaszcza jeśli chodzi o Naukę. Nie, klonowanie nie jest jeszcze możliwe. Nie, nie ma maszyn kontrolujących nasze myśli (... za wyjątkiem telewizora... ). Nie, naukowcy w CERNie mają lepsze rzeczy do roboty, niż tworzenie antymaterii w ilościach umożliwiających wysadzenie Watykanu.

Zachęcam też wszystkich do zagłębienia się w Naukę samemu, bez Mózgowca Grupy tłumaczącemu na ekranie (nie aż tak jak mówi) skomplikowane teorie - Nauka jest piękna i całkiem inna od tego, jak media próbują nam ją ukazać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz