poniedziałek, 27 czerwca 2011

5 Ważnych Historycznych Wydarzeń Bez Bezpośredniego Znaczenia

W szkole uczono nas wszystkich, że były wydarzenia przełomowe, które zmieniły bieg świata i tylko dzięki nim mamy teraz samochody a nie siedzimy w jaskiniach obgryzając kości. Waterloo, Termopile, odkrycie Ameryki, Konstytucja 3 Maja, przybicie tez Lutra do drzwi katedry... każdy podręcznik i każda książka historyczna każe nam wierzyć, że w sekundzie w której zdarzenia te nastąpiły, świat zadygotał w posadach i rozpoczęło się Coś Nowego. Ale czy ktokolwiek zastanawia się, jak było naprawdę? Czy te wydarzenia, same w sobie, mogły być kijem zawracającym Wisłę? Natchniona książką Ludwika Stommy, "Historie przecenione" , w której 'odbrązawia' on teoretycznie 'najważniejsze' wydarzenia, postanowiłam przedstawić własny wybór wydarzeń które, choć teraz uważane są za prawdziwe przełomy,   we własnych czasach były właściwie zupełnie bez znaczenia.

To co, idziemy się przyjrzeć historii? 




1. Wynalazek 'druku' - czyli ruchoma czcionka Gutenberga.

W średniowieczu, mrocznych wiekach zacofania, kiedy oprócz królów panowały jeszcze Brud, Smród i Ubóstwo, książki były  przepisywane przez mnichów. Nie dość więc, że zrobienie kopii księgi trwało niemalże wieki, to jeszcze ich cena dochodziła do astronomicznych sum kilku porządnych wsi - pozwolić sobie na nie mogli tylko naprawdę bogaci i to ci o bardzo wysublimowanych gustach, jako że wraz z małym popytem i podaż była znacznie ograniczona. Dlatego też czytelnictwo kulało - nie, nie kulało. Czołgało się po ziemi, wydając jęki agonii. A potem nagle i znienacka , jako rzecze przekaz historyczny podręczników szkolnych, pojawił się niemiecki drukarz, Gutenberg, który poprzez wynalazek ruchomej czcionki zmniejszył cenę książek tak że dostępne stały się nawet zamożniejszemu mieszczaństwu,  dzięki temu ludzie nawrócili się na książki, zaczęli się uczyć i z wieków ciemnych przeszli nagle do oświeconego Odrodzenia i wszyscy byli szczęśliwsi. Data wynalezienia druku to jedna z tych, które kończą nam średniowiecze.

Ale zastanówmy się porządnie - czy wynalazek ruchomej czcionki (a nie druku, zupełnie na marginesie, ten znany był już wcześniej) naprawdę zmienił aż tyle, żeby zapoczątkować nową epokę? Po pierwsze zauważyć trzeba, że grono czytelników pozostało mniej więcej to samo - mało kto uświadamia sobie prawdziwy rozmiar analfabetyzmu w tamtych czasach. Pod koniec XIX wieku w Rosji odsetek Polaków będących piśmiennymi wynosił 41%. Nawet zakładając że pewna część niepiśmiennych umiała czytać, daje to około 50% analfabetów. W XIX wieku, przypominam. Więc ilu mogło być analfabetów w średniowieczu? Historycy utrzymują, że od 90 - 99%. Czyli czytali najbogatsi oraz co wyżej postawieni księża, a co za tym idzie dokładnie ci, których stać było na książki i wcześniej, nawet jeśli w mniejszej liczbie. Baza czytelnicza nie mogła po prostu zwiększyć się diametralnie z dnia na dzień.

Po drugie - wynalazek ruchomej czcionki nie był skokiem cywilizacyjnym prosto od przepisywanych gęsim piórem przez Benedyktynów ksiąg. Drukarnie funkcjonowały już wcześniej, i to całkiem dobrze, wycinając matryce pojedynczych stron książki i powielając je w odpowiednich nakładach. Oczywiście składanie literek było bardziej uniwersalne, ale też przyznać trzeba, że cena takiej 'wycinanej stronami' książki także musiała być odpowiednio niska, więc Gutenberg może i ułatwił wydawanie książek, ale na pewno nie dokonał natychmiastowego przełomu. (Pomijając też już fakt, że drukarnie zajmowały się podobno, jak można znaleźć w niektórych źródłach, głównie powielaniem rycin i książek obrazkowych, na które był o wiele większy zbyt, a do tych ruchoma czcionka na niewiele była potrzebna.)

Ruchoma czcionka Gutenberga dała perspektywy rozwoju słowa drukowanego na przyszłość, ale w momencie swojego powstania nie wnosiła aż tak wiele, jak zwykliśmy jej przypisywać. Była drobnym usprawnieniem, które później zaprocentowało, ale zdecydowanie nie nagłym i gwałtownym przełomem.


2. Odkrycie Ameryki - czyli czemu nie ma Stanów Zjednoczonych Kolumbii? 





Kolejną z wielkich dat kończących średniowiecze i wprowadzających nas dumnie w świetlaną epokę nowożytną było odkrycie przez Kolumba Ameryki, które natychmiastowo napełniło skarbce Hiszpanii złotem,  sprowadziło do Europy dziesiątki nadzwyczaj przydatnych roślin i otworzyło perspektywy dla europejskich drobnych awanturników, którzy w innym razie roznieśliby kontynent na strzępy (a tak mogli sobie odreagować wybijając Indian, jak miło!). Kolumb dopłynął do Ameryki i tym samym rozpoczął nową epokę rozumu i imperializmu. Wystarczy jednak wczytać się między wiersze oficjalnej podręcznikowej wersji, żeby dostrzec że było nie do końca tak.

Od razu na początku stwierdzić trzeba, że Kolumb właściwie nie odkrył Ameryki. A raczej nigdy nie poczuwał się do roli jej odkrywcy i do chwili śmierci odrzucał wszystkie takowe obrzydliwe oszczerstwa i insynuacje. Był on przekonany, i to święcie, że dopłynął do osławionych i znanych z licznych bogactw Indii (stąd też nazwa tubylców "Indianie" która prowokuje wszystkich trzylatków do zadawanie głupich pytań czemu Hindusi się tak głupio nazywają) i tak też przedstawiał swoje odkrycie. Tylko przenikliwości i bystrości jemu współczesnych, którzy orientując się mniej - więcej co można znaleźć w kraju przypraw i słoni i porównując to z przywiezionymi przez Kolumba łupami ustalili, że chyba jednak zawinął do INNYCH Indii. Na marginesie - do samej Ameryki nasz wielki odkrywca dobił  dopiero  w trakcie swojej ostatniej, czwartej podróży w tamte strony. Wcześniej odkrył Antyle i Bahamy, czyli San Salvador, Kubę, Hispaniolę, Isla de Santiago (Jamajkę) oraz szereg mniejszych wysepek. Mówiąc więc, że w roku 1492 Kolumb odkrył Amerykę, jest jak mówienie, że wyprawa Magellana odkryła Australię, bo dopłynęli do Moluków, a od tych jest już o rzut beretem.

W trakcie uprawianie podboju 'na flagę'.
"Macie flagę? Nie? No to macie pecha"
Także przestudiowanie spisu przywiezionych rzeczy i ich przyjęcia na dworze mocno nadwyręża mit wyprawy Kolumba jako wydarzenia które od razu zmieniło świat. Wyprawił się on pod skrzydłami królowej Argońskiej Izabeli do Indii, znanych z przypraw i bogactw naturalnych. Przywiózł... grudki zeschniętego kauczuku, z którymi nic się nie dało zrobić (naturalny kauczuk nie zachowuje swoich lepko - plastycznych właściwości na długo), rośliny które albo nie chciały się przyjąć albo  ludzie nie chcieli ich przyjmować, i dokładnie tyle złota, by tylko rozniecić nadzieje. Pierwsza wyprawa była jeszcze przyjęta dobrze; kolejne okazały się o wiele mniej rentowne i kiedy zamiast kopalni złota znajdowano złoty piaseczek... Powiedzmy że popularność Kolumba mocno spadła, a i zapał do odkrywania 'Indii' został mocno ostudzony.

Tak naprawdę to Amerigo Vespucci, znajomy Kolumba (o ironio!) i włoski kupiec, podróżując do Ameryki postarał się, jak na handlowca przystało, zrobić sobie reklamę i opisać nowy kontynent, dzięki czemu większe rzesze poznały wspaniałości odkrytego przez Kolumba skrawka ziemi. A od słowa, do słowa... I tak nagle w powszechnej świadomości jemu współczesnych to on stał się niepodważalnym odkrywcą, nazywanej tak na jego cześć,  Ameryki. Dla współczesnych, jak widać Kolumb nawet nie był tym, który kontynent odkrył. Prawdziwe zainteresowanie natomiast Nowym Światem wzbudził Hernan Cortes - zdobywca państwa Azteków i ogromnych gór złota, które wystarczyły, by przekonać wszystkich jak fajnie jest po drugiej stronie oceanu i że jednak warto jest zainwestować trochę więcej. To dopiero od Cortesa mówić można o eksploatacji Ameryki.

Kolumb dokonał owszem, wielkiego odkrycia, ale nie uświadamiał sobie nawet JAK wielkiego. Dopiero dzięki kontynuatorom jego pracy, czyli Vespucciemu i Cortesowi, mówić można o Odkryciu Ameryki z wielkich liter i w pełnym tego słowa znaczeniu.

3. "Wstrzymał słońce, ruszył ziemię..." ale nie czytelników.


Zupełnym przypadkiem zapomina się o jego teoriach matematycznych,
geometrycznych i ekonomicznych... 
 Każdy wie, że go Polskie wydało plemię, choć prawdopodobnie mówił jedynie po łacinie i niemiecku, a urodził się w regionie Pruskim, w Toruniu o statusie wolnego miasta. Kopernik niemalże rzucił w twarz skostniałym i ogłupionym pseudoreligijnymi frazesami astronomom fakt, że to Ziemia kręci się wokół Słońca, a nie odwrotnie. I dorzucił im jeszcze do tego jedną z najbardziej znanych książek naukowych wszech czasów, "O obrotach sfer niebieskich", która była tak mądra i przełomowa, że wrzucono ją na indeks ksiąg zakazanych i palono przy każdej okazji jako herezję czystej wody. Tylko czemu wpisano ją na indeks dopiero pięćdziesiąt lat później i to wyłącznie dlatego, że za coś musieli skazać Galileusza?

A no głównie dlatego, że dla współczesnych astronomów nie liczyło się zbytnio co się wokół czego kręci i po co, ale by zgadzały się wszystkie obliczenia jakie prowadzili. Było to coś na kształt robienia zadań z matematyki, kiedy znany jest wynik - kogo obchodzi dlaczego na końcu trzeba podzielić przez pięć, kiedy wychodzi co miało? Może się nam to wydać ignorancją i tak jest w istocie, ale z drugiej strony korzystali z tego głównie ci  ludzie, których zatrudniano na dworach do stawiania horoskopów, wyliczania kiedy wypadną zaćmienia lub kiedy ukarzą się na niebie inne ciekawe zjawiska. Dla nich najważniejsza była funkcjonalność, dlatego też jeżeli czyjeś teorie dawały lepsze wyniki, brano jego metody nie troszcząc się za bardzo o religijny czy filozoficzny wydźwięk. Pierwszą publikacją odnoszącą się do dzieła Kopernika były właśnie tablice ruchów planet, w których słowa podobno nie ma o heliocentryzmie. Ludzie korzystali, ale całe 'wstrzymał słońce itd.' było im zupełnie obojętne.

"Książka, której nikt nie czytał" 
Tak, powie ktoś z patriotyczną dumą, na podstawie heliocentrycznej teorii w której planety poruszają się po okręgach zdecydowanie łatwiej musiało się liczyć niż na podstawie takiej, gdzie wszystko chodziło po cykloidach, było na kołach obracających się po torze koła. Byłoby łatwiej liczyć, oczywiście, tylko że teoria Kopernika miała o wiele więcej wspólnego z ptolemeuszowską niż się nam wydaje. Nigdzie w niej nie było pojedynczych okręgów - by w jakiś sposób dopasować ruch po okręgu do prawdziwego ruchu planet (który, jak wiemy, odbywa się po elipsie), Kopernik też musiał użyć znaczącej ilości epicykli. Jego przewidywania były, podobno, dokładniejsze niż Ptolemeusza, ale nadal nie idealne i skomplikowane liczbowo.

Skomplikowany był też (i jest) podobno sam tekst "O obrotach" - podobno całkowicie nie do przebrnięcia w całości i nawet ci, którzy z niej korzystali nie pokusili się o przeczytanie jej w całości. Do XX wieku książka wydawana była 5 razy, z czego dwa pierwsze miały nakład 400 egzemplarzy.  Powstałe niedawno dzieło "Książka, której nikt nie czytał" udowadnia, że znacząca część astronomów którzy zabrali się w XVI wieku za lekturę dzieła całkowicie pomijała część kosmologiczną, koncentrując się na obliczeniowej.

Innymi słowy - Kopernik popełnił książkę która przywołała na powrót ideę niektórych Greckich filozofów jakoby to Słońce było w centrum, a Ziemia się kręciła (zauważmy, przy okazji, że nadal jesteśmy centrum wszechświata), i która prezentowała przez to trochę poprawiony model obliczeń astronomicznych, który przypadł do gustu astronomom. Jednakże właściwie nikt, aż do czasów Keplera i Galileusza, nie przejmował się heliocentryzmem zawartym w "O obrotach"...

4. Konstytucja 3 Maja - czyli zmiany bez zmian. 






Nasza wspaniała konstytucja, gdyby dano jej szansę, podźwignęłaby Rzeczpospolitą z całkowitego upadku i sprawiła, że rosłaby w siłę, a ludziom żyłoby się dostanej. Co roku obchodzimy jej przyjęcie świętem narodowym, słuchając jak to uwalniała chłopów, dawała prawa mieszczanom, jaka była piękna i wspaniała że tylko paść na kolana i Poniatowskiego po rąbku konstytucyjnej królewskiej szaty całować. No ale czy naprawdę? Dzięki temu, że chciałam mieć w gimnazjum szóstkę z historii, poszłam na konkurs dotyczący konstytucji 3 maja i przypadkiem zupełnym przeczytałam kilka razy,  prawie wykułam na pamięć, tekst Konstytucji . I tak naprawdę nic z niej nie wynika.

Problem w tym, że konstytucja ta była nie tyle aktem prawnym, ale manifestem - tak naprawdę była odpowiednikiem przybicia przez Lutra swoich tez do drzwi katedry. Po pierwsze każdy, kto ją kwestionował  miał o tyle racji, że została wprowadzona podstępem i bezprawnie, bez wymaganej ilości posłów... Dlatego nawet gdyby nie zawołano na pomoc Katarzyny Wielkiej, a ona nie zawołała reszty naszych sąsiadów, Konstytucja mogłaby się rozpłynąć dla podtrzymania spokoju w państwie. Ale to nie jest problem, a w każdym razie nie tak wielki w porównaniu z tym, co właściwie się w niej znalazło.

Nic. Naprawdę. W ramach zabawy weź sobie drogi czytelniku obecną Konstytucję (którą przypadkiem całkowitym też znam szczegółowo) - odwołuje się do praw które były i które być uchwalone musiały; opisuje dokładnie co należy do poszczególnych organów władzy, jakie są ich uprawnienia, obowiązki, okresy sprawowania władzy, co robić w sytuacjach kryzysowych i wypadkach nadzwyczajnych (np. kto przejmuję władzę jeśli zginie prezydent). Natomiast Konstytucja 3 Maja to ogólniki, które, zresztą, niewiele zmieniają - a w każdym razie na pewno po tym, jak się głębiej zastanowić nad tym, co jest napisane. Konstytucja poprawić miała życie chłopów? Wczytawszy się dokładnie, dochodzimy do wniosku, że jedyne co się miało w ich losie zmienić, to oddanie ich pod bliżej niezidentyfikowaną opiekę Państwa. Reszta to utrzymanie staus quo. O tym, czy opisane w rozdziale XI  wojsko to ma być pospolite ruszenie  czy siły zawodowe, zależy tylko od dobrej woli i interpretacji jaka jest nam potrzebna. Wolność religijna zapewniona jest "podług ustaw krajowych", niewymienionych i bliżej nieokreślonych, a to już powinno dać do myślenia. W morzu ogólników nawet te jaśniejsze punkty, takie jak zniesienie liberum veto, po prostu giną.

Można to uznać za wstęp do późniejszych reform. Ogłoszenie programu rządowego na następne lata. Dokument będący wstępem do czegoś wielkiego i wspaniałego. Ale sam w sobie prowokował więcej problemów niż rozwiązywał, gdyż brakowało mu dokładności. Być może gdyby historia dała Konstytucji więcej czasu, coś mogłoby z niej wyjść... Tyle że nigdy nie weszła w życie, bo już rok później zaczęły się rozbiory (już pomijam to, że Konstytucja je jawnie sprowokowała) i były większe problemy niż wprowadzanie liberalnych reform. Niestety, Konstytucja naprawdę zrobiła niewiele, a na pewno o wiele mniej niż zwykło się jej przypisywać w telewizyjnych programach z okazji Święta 3 Maja.

5. Lądowanie na Księżycu - wielki krok... no właśnie, gdzie? 


TO BOLDLY GO.... No właśnie, gdzie? 
Kiedy w 1969 roku Neil Armstrong stawał na Księżycu wypowiadając swoje słynne słowa o małym kroku człowieka i wielkim kroku ludzkości, świat wstrzymywał oddech, Amerykanie podskakiwali z radości, Sowieci siedzieli obrażeni w kącie, a wszyscy czuli że nadchodzi nowa epoka eksploatacji kosmosu. Ludzkość miała, niczym w Star Treku, odkrywać nowe światy, szukać nowych form życia i cywilizacji, śmiało podążać tam, gdzie nie dotarł żaden człowiek. Już wcześniej powstawały filmy i książki mówiące o tym, jak blisko jesteśmy gwiazd, takie jak "Odyseja kosmiczna 2001" wydana w 1968, chociażby. No a teraz mamy rok 2011 i załogowe loty kosmiczne powracają w sferę marzeń, dofinansowanie takich projektów jest wycofywane... ba, zamknięto nawet program SETI, szukający 'odgłosów' innych cywilizacji. Więc to co był za krok?

Tak naprawdę to w jednym rację mają ci, którzy uważają całe lądowanie za mistyfikację - chodziło tylko o to, żeby pokazać, kto na Ziemi jest większym macho. Kiedy przerzucanie się ilością bomb atomowych i zabawa w 'kto ma większy (wybuch na atolu)' zaczęła być coraz bardziej passe i nagle wszyscy uświadomili sobie co za głupstwo robią, rywalizacja musiała przenieść się automatycznie na inne pola. Większe, oczywiście, a nie ma nic większego niż kosmos. Kiedy pierwszy sputnik przeleciał nad Ameryką, ludzie chowali się z foliowymi czapkami pod stoły żeby szpiegowskie promienie nie czytały ich myśli. Punkt dla ZSRR. Kiedy Łajka poleciała w kosmos - punkt dla ZSRR. Kiedy Gagarin stał się pierwszym człowiekiem w kosmosie - punkt dla ZSRR. Więc Amerykanom nie pozostało nic innego, jak rzut za trzy punkty - lądowanie na Księżycu. Wysiłek i pieniądze, jakie poszły w ten wyścig zbrojeń, całkowity brak poszanowania dla ludzkiego zdrowia i ignorowanie jakichkolwiek zasad BHP przyprawiłyby dzisiejszych naukowców o palpitacje (i wybuchy zazdrości - w czasach, kiedy by wejść w laboratorium na krzesło trzeba mieć uprawnienia do prac na wysokości odejście od BHP jest marzeniem wielu).
To zostało zrobione dzięki suwakowi logarytmicznemu.
A my mamy kalkulatory... i co? 

Nie chodziło tak naprawdę  o naukę, a jedynie o pokazanie że można - to, że zebrano próbki, było tylko dodatkiem. Każdy, kto chciałby się nad tym dłużej zastanowić nawet w 1969 roku musiał dojść do wniosku, że eksploatacja kosmosu generuje kosmiczne właśnie koszty (jak w  hotelu nieskończoności Hilberta - mając nieskończoną liczbę gości generuje nieskończony zysk i nieskończone wydatki). Teraz wiemy, że na księżycu nie ma właściwie niczego, co mogłoby nam do czegokolwiek posłużyć. Hel-3... ale i tak nie mamy go w chwili obecnej do czego używać. Żelazo? No, tego nam jeszcze nie brakuje. Ropy tam nie ma i nie będzie.

Księżyc to najbardziej niegościnna pustynia, na którą popchnęły nas a) marzenia, b) niezdrowa rywalizacja. Analogiczna sytuacja byłaby właściwie, gdyby McDonald's wybudował dla pogrążenia Burger Kinga fast - fooda na Mount Evereście. Prawie każdy chce wejść na Mount Everest, marzą o tym miliony ludzi, więc spełnimy sobie to ich marzenie, a przy okazji pokażemy tym z BK że są gópi. Co z tego, że placówka będzie przynosić same straty, a pracownicy będą mieli odmrożenia!


Na zakończenie: 


Historia to naprawdę fascynująca nauka. Wydaje się prosta - z A wynika B, wszystko idzie po kolei, akcja powoduje reakcję. Ale wystarczy wejść ciut głębiej, żeby przekonać się, jak niejednorodna może być. Wybrane przeze mnie wydarzenia, w każdym razie moim zdaniem, nie znaczyły SAME W SOBIE tak wiele, żeby nie powiedzieć - niewiele. Były jak śnieżki, które rozpętały później lawiny wydarzeń i marzeń. Dzięki nim zmienił się świat, choć same nic nie zmieniały.

1 komentarz:

  1. Dzięki za niezwykle interesujący artykuł! Kocham historię właśnie dlatego, że czytając o niej w specjalistycznych książkach, czy oglądając niejednostronne programy, można się dowiedzieć tylu naprawdę ciekawych rzeczy. Nie jest ona tylko biała albo tylko czarna. A ja jestem z natury osobą wredną i wścibską, więc jak np. znajdę powód, żeby "objechać" chociażby wyprawy na księżyc, cieszę się jak dziecko ;) A co do znaczeń poszczególnych wydarzeń - w końcu czymś trzeba zapełnić te 9 lat nauki historii, prawda?

    OdpowiedzUsuń