niedziela, 29 maja 2011

"Diamentowe Psy, Turkusowe Dni" - Recenzja


Alastair Reynolds zdążył już się wpisać cyfrowymi zgłoskami w historię science fiction dzięki swojemu znakomitemu cyklowi rozbudowanych i wielopoziomowych powieści cyklu rozpoczętego bestsellerową „Przestrzenią objawienia”. Jego opowieści, skomplikowane i pełne nieoczekiwanych zwrotów akcji, cieszą oko czytelnika realistycznymi i oryginalnymi opisami techniki dalekiej przyszłości, nie czerpiącymi z tradycji Star Treka i zrywającymi z podejściem ‘takie samo jak teraz, tylko lepsze’. Reynoldowskie space opery wciągają, trzymają w napięciu i prezentują jeden z najbardziej prawdopodobnych obrazów przyszłości jaki można znaleźć na kartach SF. Najnowsze jednak jego dzieło, „Diamentowe psy. Turkusowe dni”, to zbiorek dwóch stosunkowo krótkich opowiadań i zadać można sobie pytanie, czy więc w formach krótkich Reynolds sprawdza się tak samo dobrze. Niestety nie.



Obydwie historie dzieją się w świecie oswojonym już dzięki poprzednim książkom Reynoldsa, nie mają jednak bezpośredniego związku z żadną z nich. Pierwsze opowiadanie, „Diamentowe psy” to kosmiczny horror będący dziwną mieszanką filmu „Cube”, gry „Portal” i powieści Stephena Kinga. Bogaty ekscentryk zbiera grupę utalentowanych osób: geniusza matematycznego, specjalistę od psychiki obcych, szalonego lekarza – cybernetyka, kapitana statku kosmicznego i utalentowaną hakerkę, by pomogli mu pokonać wieżę – inteligentną budowlę, której kolejne drzwi otwierają się tylko po rozwiązaniu odpowiedniej zagadki; karą za złą odpowiedź jest ból, nagrodą za wchodzenie wyżej i wyżej – los gorszy niż śmierć… Drugie opowiadanie, „Turkusowe dni” to historia młodej badaczki Żonglerów Wzorców – amorficznych istot zajmujących ocean planety Turkus. Czy koegzystencja ludzi i istot składających się z samej świadomości jest możliwa?

Pomysły były świetne, ale wydaje się, że w trakcie pisania Reynolds zapomniał, że planował opowiadanie, a nie kolejną powieść. Wrzuca liczne wątki poboczne, barwne i interesujące postaci, rozwija do nieprawdopodobnych rozmiarów akcję… Żeby nagle przypomnieć sobie, że nie ma na to miejsca i zacząć kosić wszystko niczym trawę, równo i krótko. Postaci dostają po dwie linijki tekstu; wątki poboczne, często ciekawsze niż sama historia, gdzieś się gubią po drodze albo zostają zbyte pojedynczym zdaniem. Wywołuje to wrażenie, że są to porzucone szkice dłuższych powieści, na które brakło Reynoldsowi czasu lub zacięcia, które ktoś gdzieś znalazł i zmusił autora do przerobienia, żeby przypadkiem się nie zmarnowały, bo a nuż się da z tego zrobić kolejny bestseller.

Niespodziewaną i bardzo niemiłą niespodzianką jest przede wszystkim jednak sposób pisania i prowadzenia narracji. Opisy rwą się, a filozoficzne przemyślenia mają w sobie coś z pamiętników nastolatki – brakuje tutaj językowej lekkości, obecnej przecież w poprzednich dziełach Reynoldsa. Chciałabym z całego serca móc zwalić całą winę na tłumaczy – tyle tylko, że są to te same osoby które pracowały nad poprzednimi książkami z serii, których styl był… Które po prostu miały styl, inaczej się tego określić nie da. Niestety – to sam Reynolds nie potrafił wykrzesać w sobie tyle pasji i uczucia, żeby napisać to naprawdę dobrze.

Jeśli spojrzy się jednak na te opowiadania jako drobne rozwinięcie świata z reynoldsowskich space oper, pokazujące co może się dziać w tak barwnym, złożonym i intrygującym świecie, krótką dygresją między powieściami… wtedy mogą być nawet ciekawą lekturą. Świat jest jak zwykle opisany z wielką dbałością o szczegóły oraz zgodność z prawami logiki i fizyki, co naprawdę cieszy.

„Diamentowe psy. Turkusowe dni” to książka dla fanów Reynoldsa, których świat przez niego stworzony nieodmiennie fascynuje i przyciąga. Opowiadania nie są tak naprawdę tragiczne, ale na pewno nie spełniają pokładanych w nich nadziei, należy więc podejść do nich bez większych oczekiwań. Historie te nie wytrzymują porównania z poprzednimi dziełami, wypadając przy nich blado, anemicznie i rachitycznie. Joanne Harris powiedziała kiedyś, że napisanie dobrego opowiadania jest trudniejsze od napisania dobrej powieści; ta książka Reynoldsa zdecydowanie może służyć za potwierdzenie. 

1 komentarz:

  1. To raczej nie jest lektura dla mnie. Generalnie prawie nie czytuję SF

    OdpowiedzUsuń