niedziela, 15 maja 2011

Strzeż się Slendermana...

Ten post jest dla tych, którzy uważają, że internet jest złem wcielonym i nawet jeśli można poczytać sobie na nim czasem plotki i pooglądać YouTube'a (mam nadzieję, że You Tube'a!) to i tak nic mądrego i wartościowego w nim nie powstanie, z samej definicji i zasady. Otóż coś powstało - a dokładnie wciąż powstaje. "Marble Hornets", czyli opowieść o szaleństwie, kamerze i koszmarze. Niektórzy uważają, że jest to znakomity internetowy horror z rodzaju 'Blair Witch Project, rozgrywający się na YouTube i Twitterze... Inni - że to dzieje się naprawdę. Niezależnie od tego, którą wersję preferujemy, "Marble Hornets" to coś, co zobaczyć warto, zwłaszcza jeśli jest się miłośnikiem filmów grozy... Ale także by zobaczyć granice własnego sceptycyzmu.




W 2006 roku student amerykańskiej filmówki Alex Kraile postanowił nakręcić film, zatytułowany "Marble Hornets" (marmurowe szerszenie) opowiadający dramatyczną historię chłopaka, który powraca do swojego miasteczka, ale nie potrafi na powrót się zaaklimatyzować. W trakcie pracy  Alex zaczął popadać w paranoję, uważać że ktoś (...lub COŚ) go śledzi, chodził wszędzie z włączoną kamerą aż w końcu przerwał nagle kręcenie, zostawiając taśmy przyjacielowi, Jay'owi, każąc mu je spalić, zniszczyć i nigdy więcej o nich nie wspominać. Następnie wyjechał i słuch o nim zaginął.
Pierwszy obraz Slendermana 

W trzy lata później na forum somethingawful.com w wątku o konkursie na zdjęcie paranormalnego zjawiska czy stwora pojawiły się pierwsze zdjęcia (od razu mówię - z photoshopa. To jeszcze nie jest ciekawa część historii) Slendermana - ubranej w garnitur istoty pozbawionej twarzy i o zadziwiająco długich kończynach, która porywa dzieci, żeby... No właśnie, tego nie wie nikt. Slenderman pojawia się na zdjęciach, filmach i w snach, by potem porwać upatrzone ofiary. Postać ta zdobyła zadziwiającą popularność w Internecie, pojawiając się na licznych zdjęciach, rysunkach, szkicach i w opowiadaniach, obrastając powoli w legendę. Wtedy Jay przypomniał sobie o schowanych w szafie 'niezliczonych' taśmach pozostawionych mu przez przyjaciela i zaczął przeglądać, próbując dociec czemu prace zostały nagle przerwane. I tam znalazł Slendermana, patrzącego przez okna, wiecznie obecnego, bawiącego się w kotka i myszkę z całym zespołem. Wtedy zaczął wrzucać co ciekawsze kawałki taśmy Alexa i fragmenty swoich poszukiwań na YouTube'a i założył konto na Twitterze, żeby podzielić się z innymi wiedzą o Slendermanie.

Slendermanie, który jest coraz bliżej Jay'a.


To jest oficjalna historia, którą znaleźć można na jednej z kilku stron poświęconych Marble Hornets, która wprowadza widza w ten pokręcony, szalony, dziwny i naprawdę przerażający horror. Co pewien czas na YouTubie pojawia się nowy fragment materiału, opatrzony komentarzem, a  Twitterze - informacje o poszukiwaniach prowadzonych przez Jay'a, o jego stanie zdrowia (pogarszającym się bez wyraźnej przyczyny) i jego codziennych zmaganiach. Emocje wzrosły jeszcze kiedy do każdego filmu wrzuconego przez Jay'a odpowiedź w postaci pełnego kodów i dziwacznych obrazów  materiału filmowego dodaje Totheark, tajemniczy użytkownik YouTube'a. I jeśli niepokojące i przyprawiające o dreszcze rzeczy wrzucane przez Jay'a są dla miłośników horroru, tak zagadki, kody, szyfry i dźwięki zostawiane przez Totheark stanowią (wciąż jeszcze nierozwiązaną) pożywkę dla miłośników kryminałów, zagadek i szarad.


Cały cykl jest zresztą jedną wielką zagadką, serialem kryminalnym grozy, z kilkoma postaciami których motywy, zeznania i wspomnienia zmieniają się z biegiem czasu tworząc dziwaczną mieszankę Agathy Christie z HP Lovecraftem... zwłaszcza jeśli wkroczymy w strefę mroku jaką są fora i story poświęcone serii, na których to fani wymieniają się spostrzeżeniami, zgadują kim jest 'Człowiek w Masce', analizują klatka po klatce wszystkie filmy i przepuszczają dźwięk przez dziesiątki programów wyławiając najdrobniejsze niuanse i ukryte wiadomości. "Marble Hornets" żyje w internecie, to już nie tylko kilkanaście (w chwili obecnej dokładnie 40) kawałków taśmy filmowej wypełnionych tajemniczymi dźwiękami, postacią o nienaturalnie długich kończynach i zakłóceniami. To historia, którą internauci ożywili i przywołali do życia. Oczywiście że Slenderman nie istnieje, a nawet jeśli uznamy że paranormalne zjawiska i tajemniczy mordercy z innych wymiarów istnieją, to "Marble Hornets" rwie się i ma kilka dość wyraźnych logicznych lapsusów, które wskazują jasno że jest to tylko i wyłącznie zabawa.

Slenderman, zakreślony
Ale zabawa która naprawdę wciąga, przeraża i zmusza do oglądania się przez ramię. Nigdy nie bałam się horrorów. "Ring", "Hellraiser", "Sierociniec", "American Psycho II" (jeśli to horror a nie czarna komedia), "Paranormal Activity" (na którym zasnęłam... Ups?), "1408", "Dark Water" itp. mnie niezbyt ruszały, zmuszały raczej do tłumienia śmiechu niż okrzyków przerażenia. Oglądając zmagania z nieznanym, strasznym, krwawym i niepojętym przeciwnikiem przeciwko któremu nie ma skutecznej obrony...  i tak wiemy, że siedzimy w ciepłym fotelu i nic nam nie grozi (pomijając fakt że przez kolejne dwa tygodnie będziemy podskakiwać słysząc głośniejsze dźwięki i możemy sobie wtedy zrobić krzywdę). "Marble Hornets" natomiast pozostaje w zupełnie innej kategorii - przeraża człowieka  mimowolnie, nieświadomie ale skutecznie. Przez to, że możemy brać udział, jakkolwiek ograniczony, że tak jak my na Twitterze dzielimy się uwagami w stylu "Bah, ten dzień był gupi. LOL", tak i  Jay opowiada o powolnym popadaniu w szaleństwo... Daje to zupełnie inny efekt, trudno jest się bowiem pozbyć wrażenia, że gdzieś, za górami za lasami, ktoś w tym momencie, ktoś komu mogę machnąć komentarz pod filmikem walczy o życie z potworem z najgorszych koszmarów.

Polecam do obejrzenia i poczytania. Jeśli, oczywiście, nie boicie się wkroczyć na ścieżkę gdzie spotkać możecie Slendermana.

Ale cały ten projekt, interesujący nie tylko ze względów realizacji i scenariusza, zmusza do innej refleksji: jak daleko możemy posunąć swoją wiarę lub, co ważniejsze, niewiarę? Załóżmy przez chwilę że wszystko co pisze i pokazuje Jay jest prawdą iże naprawdę gdzieś niedaleko czai się na niego Slenderman. Czy na podstawie jakiegokolwiek materiału moglibyśmy mu uwierzyć? Co trzeba byłoby zrobić, by udowodnić i przekonać ludzi do tego, że naprawdę spotkał tego potwora? Filmy i zdjęcia od razu odpadają. Już w XIX wieku grupka młodych panienek 'udowodniła' że elfy istnieją za pomocą zdjęcia, i to bez użycia Photoshopa; od tamtego czasu nauczyliśmy się nie wierzyć niczemu takiemu. Do teraz są ludzie, którzy przekonywać będą że lądowanie na Księżycu było tak naprawdę lądowaniem w studiu filmowym.

Coś zidentyfikowanego jako Slenderman
z taśm Marble Hornets
Relacje naocznych świadków, niezależnie od ich liczby, także są mało popularne. Kiedyś przeprowadzono eksperyment z UFO (czy też jego brakiem). Zaprowadzono grupkę losowo (acz według wszelkich zasad składania próby badawczej) wybranych ludzi na wycieczkę po lesie, gdzie natknęli się oni na policyjną taśmę odgradzającą  kawałek terenu i człowieka z bronią, który skierował ich na inną ścieżkę. W rok później badacze zebrali  z powrotem całą grupę i zaczęli zadawać im pytania związane z tym, co widzieli. Pytania były podchwytliwe i wszyscy zgodzili się jednogłośnie, że widzieli fragmenty rozbitego statku kosmitów, pilnowanego przez uzbrojony po zęby oddział komandosów (no, może nie było aż tak źle. Ale niewiele lepiej). Eksperyment ten udowodnił to, z czego sprawę zdawali sobie wszyscy już wcześniej i czego dzięki mało biegłym w psychoanalizie psychologom dowiadywali się przykładni tatusiowie oskarżani o molestowanie dzieci - że nasza pamięć jest zawodna, a świadkom nie można ufać bo nie dość, że wszyscy widzimy co innego, to jeszcze jesteśmy zdecydowanie zbyt podatni na sugestie. Dlatego też łatwo jest nam odrzucić dowody (poszlaki?) w postaci licznych zeznań.

Filmy, zdjęcia, nagrania dźwiękowe, relacje naocznych świadków - wszystko to odpada. Co nam zostaje? Chyba tylko, wzorem świętego Tomasza (którego ja zawsze podziwiać będę za bystrość umysłu i odwagę) doświadczenie empiryczne - dotknięcie, zobaczenie, polizanie i usłyszenie samodzielne i bez pośredników. Ale nawet wtedy nie jestem pewna czy większość by uwierzyła - ja na pewno byłabym mocno sceptyczna, gdybym zobaczyła nagle wysokiego człowieka bez twarzy i raczej przypisywałabym to wydarzenie zbyt dużej ilości oglądanych filmów i czytanych książek, a może nawet przedawkowaniu Ibupromu. Na pewno nie jestem jedyną osobą która schowałaby się od razu w bezpieczny kokonik wyparcia, odrzucając to, co nie pasuje do wcześniej ustalonego światopoglądu.


Podsumowując te trzy ostatnie akapity: nasza wiara (i nie mówię tu w sensie religijnym) jest zadziwiająco nikła i niczym łaska na bardzo pstrym koniu jeździ. Warto jest się nad tym zastanowić i przemyśleć w co jesteśmy skłonni uwierzyć i dlaczego, bo będzie to jednym z lepszych sposobów zajrzenia w głąb siebie: jeśli wierzymy w Wielki Wybuch, czemu nie wierzymy w Slendermana?



------

Polecam stronę poświęconą "Marble Hornets" , która systematycznie i wręcz chorobliwie dokładnie opisuje wszystko, co dotyczy całego projektu.

Warto też zajrzeć na twittera MarbleHornets i zacząć czytać od samego dołu. W połączeniu z filmami potrafi wywołać gęsią skórkę, a po te warto odwiedzić kanał MarbleHornets na You Tubie. ... A przy okazji można zerknąć na kanał Totheark.

Sama też popełniłam opowiadanie na ten temat: List, może to Cię zainteresuje. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz