czwartek, 15 września 2011

10 klasycznych książek, których bać się nie trzeba

Zanim zaczęłam ją namiętnie czytać, klasyka kojarzyła mi się wyłącznie z nudziarstwem, wzdychającymi przez kilkanaście rozdziałów bohaterami zastanawiającymi się nad egzystencjalnymi problemami tego świata, i konstrukcjami słownymi na których można by powiesić słonia (a i się, z nudów). Potem spięłam się w sobie, zacisnęłam zęby, posprzątałam wszystkie powierzchnie płaskie w okolicy próbując odwieść ten moment, i wreszcie zasiadłam do zmagań z "Davidem Copperfieldem" - z głębokim postanowieniem, że albo przeczytam, albo zginę próbując. Po pierwszych dwóch rozdziałach okazało się, że nawet da się to czytać bez większych bóli. Po dwóch tomach - że Dickens jest moim ulubionym pisarze i że lecę do biblioteki po pozostałe książki.

Tak zaczęła się moja przygoda z klasyką. Więc dla tych, którzy klasykę poznać by chcieli, ale boją się na śmierć zanudzić, a jeszcze woleliby wiedzieć o czym czytają, postanowiłam skompilować krótką listę 10 książek należących do klasyki, które nie są takie straszne, jak je opisują. Bo wszystkie wzniosłe słowa o klasyce to przerost formy nad treścią - książki te zyskały sobie to miano między innymi dlatego, że każdy czytelnik może z nich wyczytać coś dla siebie.




10. Mistrz i Małgorzata - Michaił Bułhakow

Listę otwiera książka, która przemyka gdzieś na granicy zakresu podstawowego języka polskiego w liceum. W największym skrócie, mówi o Szatanie, który organizuje piekielny bal w komunistycznej, ateistycznej Moskwie, przy okazji rozrabiając wraz ze swoją barwną, diabelską czeredką (gadającym kotem Behemotem, chociażby). Obok nich rozgrywa się miłosna historia Mistrza, leczonego w szpitalu psychiatrycznym pisarza oraz oddanej mu Małgorzaty (gospodyni, zresztą, diabelskiego balu), a w tle - absurdy życia w Związku Radzieckim. 


Wielcy tego świata mogą mówić wiele tym, jak wspaniała jest to satyra na Związek Radziecki i roztkliwiać się nad wątkiem powieści o Poncjuszu Piłacie (świetnym, tak na marginesie), ale podstawową zaletą tej książki jest jej humor. Ironiczna aż do bólu zębów, pełna czarnego humoru i zjadliwie komentująca nie tylko przywary indywiduów komunistycznego świata, ale  i cwaniaczków i poczciwiny naszych czasów. A do tego akcja – może nie pędzi, może i zatrzymuje się na filozoficzne chwile zadumy, ale fantastyka łącząca się z realizmem, zapadające w pamięć wybryki diabelskiej czeredy sprawiają, że książkę po prostu można połknąć w całości.

I naprawdę do zrozumienia jej nie trzeba wiedzieć, że postać Małgorzaty nawiązuje do „Fausta”, a autor czerpie natchnienie z „Braci Karamazow”, 

9. Moby Dick – Herman Melville 
W filmie na podstawie książki grał Gregory Peck.
To coś znaczy. 

"Moby Dick" to historia obłąkanego chęcią zemsty kapitana Ahaba, który nie licząc się z niczym i nikim podąża za ogromnym wielorybem który pozbawił go kiedyś nogi. Opisywana jest ona przez jednego z członków wyprawy, zafascynowanego wielorybnictwem Izmaela, który towarzyszy kapitanowi do ostatnich chwil ich statku, i który kolejne dzieje wyprawy przeplata wiadomościami o morskich ssakach, ich klasyfikacji, zwyczajach czy choćby symbolice w literaturze i sztuce. 

Brzmi średnio, prawda? Ale jednak Melvillowi udaje się tchnąć sporo życia w relacje Izmaela, wkładając w jego usta najrozmaitsze cwane komentarze, ironiczne spostrzeżenia, a czasem nawet pozwalając mu na wyjrzenie zza tzw. 'czwartej ściany' (oddzielającej czytelnika od postaci). Narracja zmienia styl, przechodząc choćby ze zwykłej, pamiętnikarskiej formy w przerysowany, groteskowy dramat (z didaskaliami, teatralnym szeptem i zwracaniem się do widowni). Początek, pachnący powieścią przygodową (łącznie ze spotkaniem tajemniczego dzikusa modlącego się do dziwacznego bożka), poprzerywany jest pseudo - naukowymi rozważaniami, parodiującymi styl popularnonaukowych XIX wiecznych książek. Zabawa słowem i formą nie przysłania też całkiem intrygującej akcji - lekki thriller miesza się tu z powieścią przygodową. Do końca można mieć wątpliwości, czy w wydarzeniach nie maczały palców jakieś nadprzyrodzone siły. 

Może "Moby Dick" to pełna symboliki książka o fanatyzmie i opętaniu ideami. Ale jak dla mnie, zawsze będzie to przede wszystkim zabawa słowem, stylem i gatunkiem literackim. 

8. Trzech panów w łódce (nie licząc psa) - Jerome K. Jerome

To akurat klasyka mniej znana, ale musiałam ją wrzucić na listę, żeby przypadkiem komuś nie umknęła w poszukiwaniach. Jest to historia pewnej podróży po Tamizie, w której uczestniczyło trzech młodych dżentelmenów przekonanych o własnym kunszcie podróżniczym i jeden pies, przekonany o własnej wyższości nad innymi przedstawicielami swojego gatunku. Całkowicie przyziemne problemy, jakie napotykają na swej ścieżce (problem ze zrobieniem listy zakupów; pranie ubrań w rzece) stanowią wyjście do filozoficznych rozważań nad naturą świata i... 

A tak naprawdę, to jest książka o przezabawnych, acz całkiem normalnych, perypetiach trzech panów w łódce i ich psa, poprzetykana jeszcze dowcipniejszymi dygresjami i dywagacjami o tym, co przydarzyło się ich rodzinie i znajomym. Ale nie dość, że książka jest napisana z humorem i opisuje zabawne wydarzenia, to jeszcze jest nad wyraz celna w swoich spostrzeżeniach. Śmiejąc się histerycznie, jednocześnie będziemy przytakiwać autorowi, bo "no dokładnie tak jest!" i  "Przecież to Wuj Józio, no jak Boga kocham!". Jego rozważania nad magicznymi mocami sznurków, które potrafią się w ciągu sekundy po odwróceniu wzroku zmienić w jeden wielki węzeł, o pogodzie i wpływie prognozy pogody na samopoczucie... Po przeczytaniu tej książki nie sposób spojrzeć na codzienne czynności nie chichocąc pod nosem. 

Celna, ciekawa, barwna i dowcipna, książka Jerome'a to po prostu pozycja obowiązkowa nie tylko dla tych, którzy lubią się pośmiać. Jest po prostu zbyt prawdziwa i zbyt dobrze napisana, żeby jej nie poznać bliżej. 

7. Rękopis znaleziony w Saragossie - Jan Potocki

Film na podstawie książki, z Cybulskim w roli głównej, jest
pozycją obowiązkową kinomana. U nas mało znany, na Zachodzie
wpisany w filmowy kanon, jako jeden z niewielu
Polskich filmów. 
Polski akcent na tej liście, napisany zresztą po francusku, ale o tym cicho - sza. Jest to powieść o hiszpańskim szlachcicu, który zachodzi do, jak wieść gminna niesie,  nawiedzanego przez duchy zajazdu w górach, co staje się początkiem serii niezwykłych wydarzeń, niesamowitych spotkań i dziesiątek opowieści. Zwłaszcza opowieści - nazwanie tej fantastycznej historii spod znaku płaszcza i szpady 'powieścią szufladkową' jest jak nazwanie "Władcy Pierścieni" opowiadaniem. Postaci z opowieści opowiadają historie zasłyszane od ludzi, którzy słyszeli je od znajomych - kilka poziomów snu w Incepcji to przy tym zabawa znudzonego przedszkolaka. Zwłaszcza że wszystkie historie się przenikają, nawiązują do siebie i krzyżują, splatając razem najróżniejsze wątki.

Powiedzmy sobie szczerze - może to powodować pewną frustrację czytelnika... Ale przemyślana i pokręcona fabuła to zdecydowanie wynagradza. Książka ta mogła się zestarzeć tylko w odniesieniu do zachowa bohaterów, których kodeks moralny powoduje nagłe skurcze mięśni czoła i/lub odruchowe unoszenie brwi. Jednakże i forma, i sama fabuła, są  tak intrygujące i nieprzeciętne, że trudno i teraz znaleźć książkę w podobny sposób wciągającą i oryginalną.

(W przypadku wzmożonych poszukiwań egzemplarzy do kupienia polecam raczej antykwariaty - wydanie z 1965 roku jest chyba najbardziej przyjazne dzięki dużym, wyraźnym symbolom przypisanym każdej opowieści, dzięki czemu szybko można się zorientować gdzie jesteśmy, a także w wypadku wątpliwości, o co chodziło, szybko znaleźć poprzednią część)

6. Dekameron - Bocciaccio


Kolejna z lektur prawie szkolnych - w programie jest bowiem zawarta romantyczno - tragiczna opowieść "Sokół"... która jest może piękna, głęboka, liryczna, świetnie napisana, symboliczna, dramatyczna, mistrzowsko poprowadzona i w ogóle wspaniała ale na pewno należy do najnudniejszych jakie znaleźć można w "Dekameronie". Książka składa się ze 100 nowelek, które w dziesięć dni opowiada sobie koedukacyjna dziesiątka szlachetnie urodzonych Florentczyków. Poważne, humorystyczne, z morałem, z pazurem, dwuznaczne, całkowicie jednoznaczne, króciutkie i długie - różnorodność wśród ich opowieści jest naprawdę zachwycająca.

No i większość z nich jest naprawdę pikantna - znaleźć tu można historyjki o bawiących się trochę za dobrze zakonnicach, nie do końca cnotliwych damach, ogrodnikach na drugim, sypialnianym, etacie itp. Jak widać w dziełach klasycznych i na seks jest miejsce, nie tylko na nieśmiałe wzdychanie przez 200 stron, co niektórych pewnie ucieszy. Oprócz takich rozrywek mamy w Dekameronie humor, miejscami tylko ciut przyciężkawy, i rzecz w opowieściach najważniejszą - pointę. Niczym dobry dowcip czy przypowieść, właściwie każda z historii ma porządną, inteligentną, bystrą pointę, niczym u de Maupassanta. Opowieści "Dekameronu" są niestety nierówne, ale jednak każdy powinien znaleźć coś dla siebie.


5. Opowiadania - Czechow

Czechow znany jest głównie z dramatów, a chyba najbardziej - z "Trzech sióstr". W niektórych podręcznikach do gimnazjum napotkać można też jego "Śmierć urzędnika"... Ale podobnie jak Mrożek w szkole kończy się na "Tangu", tak i Czechowa przemyca się gdzieś bokiem i chyłkiem, czemu biorąc pod uwagę stosunek 'ilość materiału'/'czas' się nie dziwię, ale jest to smutne. Opowiadania jego powinny być stawiane za przykład, że nie liczy się ilość, a jakość. Kilka kartek u Czechowa może wywołać tyle emocji, przemyśleń i tak głęboko zapaść w pamięć, że niejedna 1000 stronnicowa księga mogłaby tylko pozazdrościć. Mówiąc o "Dekameronie" wspomniałam o pointach jak u de Maupassanta - ale równie dobrze (jeśli nie lepiej) można by tam użyć Czechowa, gdyż jest on jeszcze jednym mistrzem pointy. Opowiadania tchną humorem, nawet jeśli w większości czarnym.

Ale u Czechowa najlepsza jest przenikliwość i bystrość spojrzenia autora na otaczających go ludzi i ich przywary. Czytając jego opowiadania, ironiczne i ostre jak brzytwa i przecinak w jednym i nasze spojrzenie na świat wokół nas (i nas samych) zyskuje nagłej ostrości i zauważyć możemy wiele rzeczy, na które nie zwrócilibyśmy w życiu uwagi. Podobnie jak w wyżej opisanych "Trzech panach w łódce" śmiejąc się histerycznie, jednocześnie kiwa się z zapamiętaniem głową, bo tak właśnie jest! , i zastanawia jak to właściwie możliwe, że od XIX wieku ludzie i ich małe hipokryzje, dziwactwa i śmiesznostki zachowań pozostały praktycznie takie same.

Niestety z czytaniem opowiadań Czechowa wiąże się pewne niebezpieczeństwo - że potem w najmniej oczekiwanych momentach będziemy nieprzystojnie chichotać, a na pełne potępienia spojrzenia innych zaczniemy strzelać cytatami. Mając jeszcze nadzieję, że inni też czytywali Czechowa i nie zaczną martwić się o nasze zdrowie psychiczne kiedy jako wyjaśnienie strzelimy nazwiskiem "Owsow"...

4. Ja, Klaudiusz - Robert Graves

Na podstawie tej książki nakręcony był całkiem dobry (a na pewno również klasyczny) serial z niezastąpionym Derkiem Jacobim w roli tytułowej. Jest to autobiografia Klaudiusza, cesarza Rzymskiego znanego głównie z ekscentrycznych decyzji i mało logicznego sposobu prowadzenia polityki wewnętrznej i (powiedzmy) zagranicznej, od urodzenia do momentu  (niechętnego) przejęcia władzy. Może nie obsadzał jak Kaligula (którego też w książce spotkamy) konia na stanowisku senatora, ale trochę zbyt uzależnił się od wojska i nie do końca pilnował tego, co robiły jego kolejne ukochane żony, które miały trochę nieprzystojne ciągotki polityczne i nie tylko.

Po pierwsze - tło. Tak opisanego starożytnego Rzymu, jak robi to Graves, chyba jeszcze nie spotkałam... Może w kryminałach Lindsey Davis. Pociągający, niebezpieczny, ociekający złotem i połyskujący nożami - a do tego historycznie poprawny. Ten świat naprawdę żyje, historia wchodzi niejako tylnymi drzwiami. Nie ma irytującego w powieściach historycznych zatrzymywania fabuły dla wrzucenia kilkunastu akapitów, w których autor wyjaśnia mechanizmy rządzące w tamtych czasach. Pierwsze rozdziały nie polegają na tym, że bohater chodzi dookoła i podobnie do niektórych gier komputerowych kiedy mija dane miejsca pojawia się dymek z wyjaśnieniem co to, po co, jak używać i którym klawiszem aktywować. Nie; Rzym w "Klaudiuszu" jest tylko tłem... i aż tłem. Postaci także nie zawodzą - uprzedzając tych, którzy rzucą mi w twarz "Quo Vadis" bo tamtejszy Rzym też gładko wchodził w opowieść, już powiem, że w przeciwieństwie do Sienkiewicza, Graves potrafi tworzyć żywe, przyjemne, barwne postaci w prawie nieograniczonej liczbie . Jeśli w "QV" mieliśmy genialną postać Petroniusza, to w "JK" mamy takich petroniuszów na kopy... i praktycznie żadnych miałkich Liwii.

Powiedzmy sobie szczerze - "Ja, Klaudiusz" to powieść historyczna z prawdziwego zdarzenia.

3. Nasz człowiek w Hawanie - Graham Greene


Jeżeli mamy już porządną powieść historyczną, warto pokazać trochę klasycznej sensacji. A w każdym razie coś w tym stylu. O "Naszym człowieku w Hawanie" pisałam już w artykule o książkach o szpiegostwie, ale pomyślałam, że dobrze wpisze się w tę listę - a w każdym razie ją mocno ubarwi. Książka opowiada historię podstarzałego sprzedawcy odkurzaczy w Hawanie, który by spełnić zachcianki swej jedynej córki rozpoczyna pracę w wywiadzie. Werbując wymyślonych współpracowników, wysyłając wymyślone na poczekaniu raporty ze szkicami tajnej broni sporządzonymi na podstawie swoich odkurzaczy, żyje spokojnym życiem prowincjonalnego szpiega. Oczywiście dopóki wywiady świata nie wezmą jego raportów za prawdziwe...

Tak, po tej książce wszechwiedza M w przygodach Bonda tylko śmieszy, podobnie jak każda książka sensacyjna. Green daje też czytelnikowi spory zastrzyk surowicy przeciwko teoriom spiskowym. A to wszystko w spokojnym, lekko ironicznym stylu, z ciekawą i bardzo prawdopodobną charakterystyką postaci. Nie jest to też, jak większość pastiszy, książka wtórna, z fabułą złożoną z wcześniej widzianych elementów - ani też dyletancka powieść szpiegowska. Greene, jak na byłego agenta SISu przystało, pisze z doświadczenia... co właściwie sprawia, że można się bać. I to bardzo. Czyli w sumie mówimy tu o horrorze sensacyjnym opartym na faktach.

Nigdy nie zrozumiem, dlaczego w kolekcję arcydzieł XX wieku Agora wpakowała zamiast "Naszego człowieka"  "Sedno sprawy" tego samego autora. Może się bali, że będzie ich szpiegować...?

2. Sto lat samotności  - Gabriel Garcia Marquez

Dwa słowa: realizm magiczny. Teoretycznie te same dwa słowa odnoszą się do "Mistrza i Małgorzaty", wyżej już wspomnianego. Albo do "Gry w klasy" Cortazara czy "Blaszanego bębenka" Grassa. Ale żadna z tych książek nie ma w sobie tego spokojnego liryzmu, który cechuje "Sto lat samotności". Historia rodziny Buendiów i związanego z nimi (tak, raczej w tę stronę, nie odwrotnie) miasteczka Macondo  nie jest spisana na kartach tej książki - jest namalowana. Albo inaczej, może mniej banalnie - jeśli "Gra w klasy" itp. byłyby małym, zgrabnym kutrem rybackim, "Sto lat samotności" byłoby wiosłową rybacką łodzią. Może i kuter zbierze więcej ryb, jest praktyczniejszy i ma w sobie subtelne industrialne piękno (oj, subtelne aż do granicy nieśmiałości i chowania się po kątach), ale to delikatny ruch wioseł, powolne unoszenie się łodzi na odległych  falach sprawi, że poczujemy (zakładając że nie mamy choroby morskiej... nie psujmy metafory) refleksyjny nastrój i lekkość serca połączoną z pewną tęsknotą do prostego, spokojnego życia człowieka żyjącego na łonie natury.

Ale liryzm to nie wszystko - ważniejsza jest chyba równowaga, jaką zachowuje fabuła. Równoważąc liryzm akcją, magię realizmem, niezwykłość wydarzeń ich pozorną normalnością, Marquez utrzymuje swoją książkę w ryzach,  zarówno dając czytelnikowi czas na refleksję nad symboliką, jak i przytwierdzając go do książki dzięki wartkiej akcji.

Dla fanów polskiej muzyki alternatywnej dodatkową zachętą powinno być, że Artur Rojek inspirował się tą książką pisząc słowa do "W deszczu maleńkich żółtych kwiatów" (które to słowa są, tak na marginesie, cytatem ze "Stu lat samotności").

1. David Copperfield (i praktycznie każda inna książka jego autorstwa) - Charles Dickens


Ten facet, co stoi koło dziewiątego Doktora, to właśnie Dickens.
Książka każdego pisarza, który spotkał się z Doktorem zasługuje na przeczytanie,
zwłaszcza jeśli w.w. pisarz pomagał zniszczyć kosmicznych przybyszów, którzy chcieli
podbić Ziemię.  

No i numer jeden. Mój ukochany, niedoceniany w Polsce przez wydawców i czytelników, Dickens. O jego książkach mogłabym pisać całe artykuły, ale będę się streszczać, dla zdrowia psychicznego moich czytelników i mojego. Dickens jest jednym z niewielu autorów, którzy potrafią tchnąć życie w najtragiczniejszą historię. Jego bohaterowie mają życiorysy niczym postaci z telenowel (właściwie powieści Dickensa były telenowelami XIX wieku) - nic im się nie udaje, wszędzie mają poukrywanych krewnych, wracają z martwych na każde zawołanie, a zamiast dramatycznej muzyki mamy wykrzykniki w stylu "Och, nieszczęsny! Gdyby tylko wiedział..." wrzucone przez autora do narracji. Mamy tu porzucone sieroty, półsieroty, nędzarzy, bankrutów, więźniów, ludzi oszukanych i haniebnie oszukujących...
No dobrze, TO jest prawdziwy Dickens.
I tak naprawdę nie wiadomo, czy walczył
z kosmitami. Ale i tak jest świetny. 



Ale Dickens do tej moralizatorskiej krytyki społecznie zaangażowanej dorzuca... humor. I to nie chodzi o pojedyncze żarciki na końcu rozdziału, żeby rozluźnić atmosferę, ale prawie każdy akapit, dzięki barwnym eufemizmom, złośliwej uprzejmości i boleśnie celnej ironii jest perełką dowcipu. Autor bawi się słowami, składa je w tak niecodzienne kombinacje i homeryckie porównania, że można dać się porwać nie tyle akcji, co właśnie językowi. Dickens jest chyba jedynym pisarzem, który potrafi opisać sierociniec tak, że będziemy się zwijać ze śmiechu. No właśnie - ten pisarz jako jeden z niewielu potrafi zmusić do płaczu i śmiechu jednocześnie.

No i postaci - Dickens jest mistrzem tworzenia postaci drugoplanowych, trzecioplanowych, epizodycznych i, choć w mniejszym stopniu, pierwszoplanowych. Jego główne bohaterki mają bowiem niestety tendencję do bycia nieskazitelnymi, kryształowymi, łaskawymi, pracowitymi, wspaniałomyślnymi i pięknymi istotami, które wszyscy kochają, poważają i ogólnie noszą na rękach ku irytacji czytelnika (patrz np. - "Mała Dorrit", "Dombey i Syn" (Florence), "Magazyn osobliwości" (Nell)) - coś jak sienkiewiczowska Danuśka, którą każdy młodociany czytelnik "Krzyżaków" miał ochotę udusić własnymi rękami. Ale reszta przewijających się przez jego książki bohaterów to istoty z krwi i kości, z przywarami, aspiracjami, zasadami, miłostkami, sympatiami i antypatiami - a do tego napisanych (i opisanych) z dużą dozą humoru. Te postacie żyją i bawią; nie zaludniają stworzonego świata, ale go tworzą. Tak naprawdę każda z nich zasługiwałaby na własną książkę, własną opowieść, gdyż są tak żywe, że możemy im nawet wybaczyć karykaturalność i przerysowanie. Te postaci TWORZĄ opowiadaną historię, a nie są jedynie jej elementami, przydatnymi tylko, kiedy mają powiedzieć do głównego bohatera 'Dziękujemy Mario, ale księżniczka jest w innym zamku'.

Dickens jest też pisarzem przenikliwym, umiejącym dostrzec sedno sprawy i celnie dźgnąć je piórem. Owszem, większość jego krytyki wychowania, zachowania i stosunków społecznych jest ciut przestarzała, ale jednak jego komentarze co do ludzkiej natury są wciąż aktualne.

No i humor, humor, humor. Te książki są po prostu zabawne i bystre. Dlatego bać się ich nie trzeba.


Powyższe dziesięć książek to tylko czubek góry lodowej. "Nędznicy" (a dokładnie "Nieszczęśnicy", ale przyjął się tytuł pierwszego tłumaczenia) nie są tacy straszni jak się po tytule i grubości wydaje. Książki Guya de Maupassanta dają dużo radości. Dumas (choć osobiście za nim ni przepadam) też jest nie do pogardzenia, podobnie jak Dostojewski, którego znienawidzona przez uczniów "Zbrodnia i kara" nie umywa się do "Biesów" czy "Braci Karamazow"... a napisał też całkiem dobre "Opowieści niesamowite". Pozostając w temacie - Poe, prekursor horroru i powieści detektywistycznej... bawił się nawet w SF, o czym się jakoś mało mówi. A specyficznie prosto piszący Hemingway? Orwell? Wells? Mój ukochany (2 miejsce po Dickensie) Conrad? "Pan Tadeusz" Mickiewicza?

Gdzie "Harry Potter"... ?! 


Ale ta dziesiątka wydaje mi się najciekawsza, najprzyjemniejsza, najmniej filozoficzna z całego panteonu wspaniałej, klasycznej literatury - którą czytać trzeba, bo jest wspaniała i klasyczna, oczywiście.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz