piątek, 17 grudnia 2010

5 filmów do obejrzenia w Święta

W  Święta można mieć dość grania w planszówki z nie tylko najmłodszymi domownikami, odpowiadania na dziwaczne pytania bliższej i dalszej rodziny i udawania, że (nie)życie uczuciowe kuzynki jest najciekawszą rzeczą, jaką możemy usłyszeć. Książkę czytać w towarzystwi głupio, a w telewizji królują dziwaczne filmy dla dzieci i Kevin Sam W Domu... Więc czemu nie zobaczyć wspólnie jakiegoś innego, ciekawszego filmu? Postanowiłam więc przedstawić 5 filmów, które są moim zdaniem najlepsze do wspólnego oglądania w ten radosny czas.




5. Ruchomy Zamek Hauru (Hauru no ugoku shiro) reż. Hayao Miyazaki

Nie jest to może film związnany w jakikolwiek, choćby najbardziej odległy i metafizyczny sposób, z Bożym Narodzeniem, ale wydaje mi się wręcz idealny na te leniwe dni - choćby jako odtrutka na wszechobecne Świąteczne motywy. Sophie, miła, spokojna dziewczyna ze sklepu z kapeluszami przelotnie spotyka równie szarmanckiego i co legendarnego czarodzieja, Hauru, przez co zostaje zmieniona w 80 letnią staruszkę przez niezbyt zaprzyjaźnioną z nim czarownicę. Uciekając przed pytaniami i w poszukiwaniu sposobu na zrzucenie klątwy ląduje całkowitym przypadkiem w domostwie rzeczonego Hauru, tytułowym ruchomym zamku przemieszczającym się dzięki mocy demona ognia. I gdy wszędzie wokół trwa wyniszczająca wojna, mieszkańcy zamku odnajdują wreszcie spokój... ale za jaką cenę?
Ciepły, nastawiający pozytywnie do całego świata i pokazujący w sposób niesztampowy i niebanalny moc miłości i przywiązania, "Ruchomy Zamek Hauru" jest kolejnym z wielkich dzieł ze Studia Ghibli (patrz - "Spirited Away"). Miyazaki stworzył tu steampunkowo - fantstyczny romans, narysowany w tak przyjemny sposób, że wręcz nie można oderwać wzroku od ekranu... Strona graficzna jest tak dobra, że prawie nie zauważa się pewnych (nawet można by rzec - sporych) niedociągnięć w scenariuszu i fabule. Zabawny, inteligentny, ciepły i przyjemny - "Ruchomy Zamek Hauru" ma w sobie wszystko to, co powinien mieć film puszczany w rodzinnym gronie w Święta.


4. Dzień Świstaka (Groundhog Day) reż. Harold Ramis

Tutaj przynajmniej mamy zimę. Podczas corocznego 'dnia świstaka', w małym miasteczku tytułowy futrzak o imieniu Phil wychodzi z nory ku uciesze zebranych tłumów i oglądających relację w telewizji widzów, by przewidzieć przebieg nadchodzącej zimy. Wśród obserwujących go ludzi jest też sfrustrowany swoją mało ambitną pracą telewizyjnego 'pogodynka', nomen omen, Phil (grany przez Billa Murraya), nie mogący się doczekać wyjazdu z sennej, banalnej mieścinki, następnego ranka okazuje się jednak, że znów jest dzień świstaka... i znowu. I znowu.
Buddyści uważają ten film za świetną prezentację swojej filozofii, co nie zmienia wcale faktu, że będzie znakomity na Święta. Pełen humoru, a jednak skłaniający do refleksji, przyjemny i, znów, naprawdę ciepły. Jeśli do tego dodamy jeszcze kilku świetnych aktorów... "Dzień świstaka" bije na głowę koejną partyjkę drabin i węży.

3. Pierwsze Święta Misia Yogi (Yogi's First Christmas) reż. Ray Patterson

Tym razem film stricte świąteczny, przeznaczony dla młodszej widowni... ale mam dziwne wrażenie, że nawet starsi będą zadowoleni z tej kreskówki. Historia jest przyjemnie znajoma: jak na misie przystało, Yogi, Boo Boo i Cindy zazwyczaj przesypiali Boże Narodzenie, jednak tak się ciekawie złożyło, że w tym roku zostają obudzeni przez gości hotelu w Jellystone. Ale świąteczny nastrój burzy informacja, jakoby właścicielka hotelu chciała go w najbliższym czasie zamknąć, do czego, oczywiście, nasi bohaterowie nie mogą dopuścić.
Dołączcie do tego trochę humoru misia Yogi (załóżmy, że nowy film 3D nie istnieje), świąteczne piosenki i macie film w który wsiąknie każde dziecko. Dorośli będą mieć natomiast ów humor i straszliwą dwuznaczność niektórych scen, co zapewni rozrywnkę na całe 80 minut trwania filmu (osobiście pewne wątpliwości wzbudza we mnie scena ze śpiewającą o Yogim Cindy, zresztą zobaczcie sami). To przyjemny, tak jak i poprzednie mile grzejący zziębnięte serca, film familijny. No i jeszcze jeden powód, dla któego umieściełam "Pierwsze Święta..." na mojej liście - był to jeden z ukochanych filmów mojego dzieciństwa, a kolęda "Deck the halls" do teraz pozostaje wyryta w moim umyśle... :)

2. O Angliku, Który Wszedł Na Wzgórze, A Zszedł Z Góry (The Englishman Who Went Up a Hill But Came Down a Mountain ) reż. Christopher Monger

Ten film jest praktycznie nieznany. I całkowicie nieświąteczny. Ale zapewni całej rodzinie niezłą zabawę, przy okazji pokazując, że można zrobić naprawdę dobry film praktycznie o niczym. A dokładnie o tym, jak w czasie I wojny światowej do małej, Walijskiej wioski przybywają dwaj Anglicy z Towarzystwa Geograficznego - choleryczny szef wyprawy o skłonności do picia i wspominania swoich dawnych przygód w różnych częściach Imperium i jego spokojny, uśmiechnięty towarzysz (grany przez, uwaga, Hugh Granta) - by zmierzyć pobliskie wzniesienie i nanieść je na mapę. Kiedy okazuje się nagle, że chołubiona przez wszystkich i będąca powodem do dumy góra jest o 16 stóp za niska na to miano, mieszkańcy wioski próbują zrobić wszystko co w ich mocy, by zmienić wynik pomiarów...
"O Angliku..." ma w sobie wszystko, co powinien mieć świąteczny film - oprócz samego Bożego Narodzenia, śniegu, kolęd i Mikołaja. Przyjemny w patrzeniu, dowcipny, spokojny, a jednocześnie przykuwaący uwagę i pełen barwnych postaci - a do tego pokazujący, że świat można zmieniać, a dobro popłaca. Kolejnym powodem, dla któego warto ten film obejrzeć nawet niekoniecznie w Święta, jest soundtrack, który podobnie jak film może i nie powali na kolana, ale znajdzie sobie miejsce w sercu i umyśle widza prostotą i elegancją.

1. Miasteczko Halloween (Nightmare Before Christmas) reż. Henry Selick

Tak jak poprzednie były po porstu przyjemnymi filmami, które nie zmuszały do intensywnego myślenia, ale były miłe w patrzeniu, tak ten jest jazdą obowiązkową. Bezwarunkowo. Ta Burtonowska animacja poklatkowa, opowiadająca o opentaniu ideą świąt, niezrozumieniu, dobrych chęciach i własnym miejscu we wszechświecie jest jednocześnie ucztą dla oka, ucha i duszy. To niesamowita zabawa konwencją i próba odwrócenia schematu, będąca odtrutką na wszystkie lukierkowe i mdłe w swej słodyczy świąteczne piosenki, historyjki, bajeczki i opowiastki. A gdyby tego było mało, to mamy jeszcze niesamowicie intrygującą i dopracowaną stronę graficzną, zapadającą w pamięć i wżerającą się z siłą kwasu w umysł widza. Warto wspomnieć, że nie jest to bajka dla dzieci (dlatego ci, którzy uważają że słowo 'animacja' oznacza coś dla pięciolatków, powinni czuć się ostrzeżeni), bo z relacji tych młodocianych widzów, których usadzono przed telewizorem podczas emisji "Miasteczka...", wiem, że jest zbt przerażająca lub zbyt niezrozumiała. Jest to film niesamowity, i kończę już o nim pisać bo zachłysnę się własnym zachwytem.

***

Zastanawiałam się, czy nie rozszerzyć listy o "Edwarda Nożycorękiego" Tima Burtona i "Spirited Away" Miyazakiego... Ale uznałam, że dałam "Miasteczko" i "Ruchomy zamek" - a dublowanie podobnych w wymowie filmów będzie wyłącznie sztuką dla sztuki. Ale te dwa filmy  zyskują sobie honorowe wyróżnienie.

2 komentarze: