Kiedy w 1903 roku Orville Wright wzbił się w powietrze a swoim aeroplanie i ku radości nielicznych gapiów przeleciał prawie czterdzieści metrów, prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy, że właśnie stał się współtwórcą jednego z najwspanialszych i najbardziej zabójczych wynalazków w historii ludzkości. Już w dwanaście lat później, w czasie I wojny światowej, nieliczni entuzjaści wykorzystywali samoloty do działań wojennych (któż nie kojarzy słynnego Czerwonego Barona Richthofena w niezapomnianym Fokkerze), choć były to działania mało skoordynowane i oparte raczej na intuicyjnym wyczuciu możliwości sprzętu niż na jakiejkolwiek ogólnej strategii wykorzystania tych maszyn. Niektórzy dowódcy dawali pilotom do ręki bomby lub karabiny, tworząc z samolotów narzędzia ofensywy lub defensywy, ale wielu było takich, którzy widzieli w nich wyłącznie sprzęt do przeprowadzania zwiadu na tyłach nieprzyjaciela.
Strzępy doświadczeń, takich jak bombardowania miast czy pojedynki powietrzne nad francuskimi okopami, stały się po zakończeniu Wielkiej Wojny tematem głębokich rozważań wśród dżentelmenów usadzonych przy sztabowych stołach – w zależności od osobistych predyspozycji każdy wysnuwał inne (choć niezmiennie słuszne) wnioski. I w tym informacyjnym chaosie nikt nie spodziewał się, że prawdziwa chwila prawdy dla wszystkich tych mądrych koncepcji nadejdzie niebawem – bo w lipcu 1940 roku, kiedy na dobre nad kanałem La Manche rozszaleje się bitwa o Anglię, najważniejsza i największa potyczka powietrzna w historii, która zmieniła oblicze świata.
Przygotowania
Spitfire'y to jedne z najlepszych (jeśli nie najlepsze) samoloty II wojny światowej. A na pewno najbardziej znane. |
Tempo, w jakim Hitler zdobył w 1940 roku Francję, zaskoczyło wszystkich, z nim samym na czele. Niektórzy spodziewali się powtórki z I wojny światowej, z walką w okopach i stałą linią frontu; inni wierzyli w zwycięstwo jednej lub drugiej strony w wyniku wyniszczających walk piechoty i wojsk pancernych – nikt natomiast, może oprócz kawiarnianych malkontentów, nie przypuszczał, że w miesiąc Niemcy na dobre zadomowią się w Paryżu. Wydawało się, że cała Europa została podbita przez III Rzeszę. Cała? Nie! Jedna mała wyspa wciąż dzielnie stawiała opór najeźdźcy, głównie dzięki kanałowi La Manche, który pomimo entuzjastycznych planów niektórych generałów Wehrmachtu nie dawał się sforsować jak pierwsza lepsza rzeka. Sam Hitler, od wczesnej młodości wielbiący potęgę Imperium, widział konieczność jednoznacznego rozwiązania sprawy z Brytyjczykami. Doświadczenia z I wojny światowej były wciąż świeże w umysłach Niemców, więc nawet najmniejsza możliwość wojny na dwa fronty wydawała się nie do przyjęcia. Nawet jeśli w 1940 roku opuszczona przez sojuszników Wielka Brytania, pozbawiona większości sprzętu wojskowego podczas ewakuacji przez Dunkierkę, o społeczeństwie nastawionym antywojennie, nie wydawała się niebezpieczna, sama jej obecność zmuszała III Rzeszę do zmian w sztabowych planach. Dlatego też Niemcy musieli doprowadzić do jednoznacznego rozwiązania – albo pokój, albo zniszczenie. Wybór należał do Brytyjczyków.
Mapa podziału obrony przeciwlotniczej Wlk. Brytanii, z zaznaczonymi głównyi lotniskami i zasięgiem samolotów wchodzących w skład stacjonujących tam jednostek. |
Choć w świetle późniejszych wydarzeń wydaje się, że Brytyjczycy byli zdeterminowani do walki, na wiosnę 1940 roku zdania były podzielone. Gdyby nie odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu, a takim właśnie był Winston Churchill, wielce prawdopodobna byłaby zgoda na oferowany przez Hitlera traktat pokojowy. We Francji Królestwo straciło właściwie cały sprzęt wojskowy, a sama jej armia lądowa, choć świetnie wyszkolona, była obiektywnie mała. W dodatku przyzwyczajone do polityki izolacjonistycznej społeczeństwo, poczuwające się do lekceważącego stosunku wobec kontynentu (czego wyrazem był choćby słynny nagłówek „Mgła nad Kanałem Angielskim. Europa odcięta!”) niechętnie odnosiło się do aktywnego uczestnictwa w wojnie. To wszystko sprawiało, że wielu byłoby skłonnych, nawet jeśli niechętnie, przyjąć dość łagodne warunki pokoju – ale swoimi płomiennymi mowami Churchill zdołał przekonać poddanych Jerzego VI, że stawka jest wyższa niż wszystkim się wydaje. Wielka Brytania była ostatnim bastionem, który opierał się nazizmowi w Europie i na świecie, co zobowiązywało do oporu wobec nieludzkiego reżimu. Jej moralne obowiązki wykraczały daleko poza rzucanie niechętnych spojrzeń i grożenie palcem ponad wodami Kanału. Dochodziła do tego jeszcze sprawa uzależnienia Wysp od dostaw drogą morską żywności i surowców – a nikt nie mógł zagwarantować bezpieczeństwa statkom na morzach gdzie grasowały wilcze stada U-bootów. Dlatego Królestwo musiało kontynuować walkę z III Rzeszą.
Ale między nimi była bariera nie do pokonania – Kanał La Manche. Wehrmacht zaczął gromadzić wszelaki sprzęt pływający by przeprowadzić akcję desantu pod kryptonimem Seelöwe, ale niemiecka marynarka wojenna doskonale wiedziała, że takie przedsięwzięcie będzie równoznaczne z bardzo skomplikowaną próbą samobójczą – teoretycznie do zdobycia przyczółka drogą morską potrzeba przynajmniej trzykrotnej przewagi w ludziach i sprzęcie, do tego dochodzi brak wyspecjalizowanych łodzi transportowych… i czyżby piechociarze nie znali historii hiszpańskiej Wielkiej Armady, która próbowała czegoś podobnego? Brytyjczycy również nie mieli ani odpowiedniego sprzętu, ani odpowiedniej ilości ludzi by przeprowadzić działania ofensywne; ich słynna marynarka wojenna nie mogła też pokonać przeciwnika, który był na lądzie. Obydwu stronom nie pozostało nic innego, jak zwrócić się w stronę trzeciego żywiołu, powietrza, i użyć lotnictwa.
Ci wspaniali mężczyźni w ich latających maszynach
Niemieckie Luftwaffe było całkiem nową formacją; po wielkiej wojnie traktat wersalski zlikwidował zalążki lotnictwa z wielkiej wojny, zakazując produkcji samolotów bojowych i szkolenia pilotów. Oczywiście w parę lat później znaleziono dziesiątki pomysłowych sposobów na obchodzenie niewygodnych zakazów, projektując chociażby bombowce jako ‘samoloty pasażerskie’, a pilotów szkoląc w klubach szybowcowych, tych najbardziej obiecujących wysyłając na tajne szkolenia w ZSRR. Oczywiście taka konspiracja powodowała, że do przyszłego Luftwaffe dostawał się element najbardziej bardziej radykalny – czyli głównie wyznawcy ideologii nazistowskiej. Po legalizacji, w 1935 roku, tendencje te jeszcze się nasiliły, tak że lotnictwo było zdominowane przez aryjczyków i dość jednolite.
Dużą rolę w walce z Luftwaffe odegrały dobrze zorganizowane służby cywilne obserwatorów, którzy uzupełniali informacje zbierane z radarów (wtedy jeszcze bardzo zawodnych) i patroli. |
Na czele Luftwaffe Hitler postawił byłego asa lotnictwa, głodnego zaszczytów Hermanna Göringa. Ten uzależniony od morfiny, kochający polowania i sprawowanie wysokich urzędów człowiek wykorzystywał siły powietrzne do wkradania się w łaski Führera – często obiecywał wykonanie rzeczy całkowicie niemożliwych, ze szkodą dla wysiłku wojennego III Rzeszy, tylko by przypodobać się Hitlerowi. Miał też słabość do propagandy: przykładem jego całkiem bezsensownego działania w celu zapełnienia stronnic Goebbelsowkich gazet było przydzielanie ‘asom’ z największą ilością zestrzeleń ‘ogonów’, chroniących ich przed zestrzeleniem. W praktyce ‘ogony’ pracowały na wyniki zestrzeleń ‘asa’, służąc jednocześnie za mięso armatnie, jako ze wśród nich odnotowywano najwięcej ofiar. Otaczający się pochlebcami Göring miał nikłe pojęcie o prawdziwym stanie rzeczy wśród swoich wojsk; jego tendencje do imponowania Führerowi jeszcze raz odbijały ten obraz z krzywego zwierciadła, tworząc znany efekt nieskończoności – czy też w tym przypadku nieskończonej głupoty.
Messerschmitt Bf. 109 był najlepszym myśliwcem niemieckim, któy wciąż pozostaje legendą. |
Brytyjski RAF był właściwie przeciwieństwem Luftwaffe. Choć niewiele starsza, formacja ta szczyciła się właśnie egalitaryzmem o rozmiarach zupełnie niespodziewanych w innych rodzajach wojsk. W myśliwcach i bombowcach można było spotkać zarówno dżentelmenów jak i byłych robotników, w bazach ludzie ci mieszali się w sposób całkowicie naturalny i zawierali międzyklasowe przyjaźnie. Symptomatyczny był nawet brak przestrzegania starszeństwa stopnia, szczególnie wyraźny w oddziałach bombowców: podoficerowie i oficerowie często jadali razem, a dowódcą załogi był w powietrzu zawsze pilot, nawet jeśli był podoficerem, a reszta szczyciła się już oficerskimi szlifami.
Nemezis mało kompetentnego Göringa był zasadniczy, małomówny i nielubiany dowódca RAFu, Hugh Dowding, który pomimo licznych mankamentów charakteru był ojcem sukcesu Królestwa w czasie bitwy. Dostał się na to stanowisko niejako za karę, ale jak na człowieka do bólu zębów obowiązkowego zabrał się do rządzenia lotnictwem na poważnie. Miał jasną wizję tego, co należy zrobić, by jak najefektywniej wykorzystać możliwości oferowane przez traktowane po macoszemu samoloty. Nie kierował się rozpowszechnionym w tym czasie hasłem „bombowiec zawsze się przedrze”, które stawiało pod znakiem zapytania sens działań defensywnych – uznał, że odpowiednie przygotowanie zminimalizuje, a nawet zneutralizuje niebezpieczeństwo ataków z powietrza. To właśnie Dowding zainwestował w sieć radarów, które były w latach trzydziestych jedynie naukowymi ciekawostkami, wymyślił sprawny system komunikacji między rozmieszczonymi w strategicznych punktach obserwatorami, a sztabami i oddziałami liniowymi; wprowadził genialny w swej prostocie sposób przedstawiania walk w czasie rzeczywistym (słynne stoły z figurkami, strzałkami i kropkami, przesuwanymi przez piękne panie z kobiecej służby pomocniczej WAAF). Jego naprawdę bystre przemyślenia, w połączeniu z poczuciem misji sprawiały, że nawet wbrew nieprzyjemnemu obejściu i zadziwiającej zdolności do robienia sobie wrogów zdołał ulepić RAF na wzór i podobieństwo swoich wyidealizowanych przemyśleń. A to doprowadziło go do zwycięstwa.
Żelazny orzeł
Teoretycznie za początek bitwy o Anglię uważa się 10 lipca 1940 roku, kiedy to Luftwaffe przeprowadziło pierwszy naprawdę zażarty atak bombowy na samo terytorium Wielkiej Brytanii, po którym doszło do znacznej intensyfikacji niemieckich nalotów. Wcześniej walki zdarzały się sporadycznie nad Kanałem La Manche, gdyż lotnictwo polowało głównie na brytyjskie konwoje, w czym przeszkodzić usiłowali angielscy lotnicy, natomiast po tej dacie działania przeniosły się nad Anglię. W związku z trudnościami na jakie napotkała realizacja operacji Seelöwe, czyli desantu na Wyspy, podbudowany entuzjastycznymi wykrzyknikami Göringa, Hitler uznał, że Wielką Brytanię zdobyć można samymi li tylko bombardowaniami, które miały złamać ducha narodu i doprowadzić do bezwarunkowej kapitulacji (błędne przekonanie o morderczym wpływie bombardowań na morale społeczeństwa i stałe przecenianie możliwości nalotów było w tamtych czasach szeroko rozpowszechnione, głównie dzięki katastroficznym powieściom SF popularnym w latach trzydziestych).
Po obydwu stronach wielką rolę odgrywały systemy wykrywania zagrożenia i naprowadzania na cel - najistotniejszy był jednak radar. |
Jednakże główny atak, składający się z całej sekwencji działań wykonywanych przez kilka Luftflotte jednocześnie zamiast wypadów na terytorium wroga, odbył się dopiero 13 sierpnia. Pompatycznie nazwany przez kochającego teatralność Göringa Adlerangriff (‘atak orła’) polegał na próbie sparaliżowania lotnictwa Angielskiego przez szereg celnie wymierzonych i skoordynowanych nalotów na najważniejsze obiekty infrastruktury obronnej – stacje radarowe, lotniska, centrale i linie telefoniczne – poprzedzone pozorowanymi nalotami na kilka brytyjskich miast. Plan był w swej prostocie genialny; paradoksalnie Luftwaffe zabrakło owej osławionej niemieckiej dokładności. Niedoszkoleni piloci zamiast w stacje obsługi radaru usiłowali bezskutecznie trafić w jego ażurowe instalacje, a następnie, przekonani, że poprzednie naloty oślepiły system wczesnego wykrywania Dowdinga latali bez zachowania odpowiednich środków ostrożności. Nie zmienia to faktu, że straty po obydwu stronach były ogromne – 18 sierpnia, który przeszedł do historii jako ‘najcięższy’ obydwie strony straciły bezpowrotnie 10% zaangażowanych sił. Po krótkiej przerwie spowodowanej na równi wyczerpaniem pilotów i złą pogodą rozpoczęła się kolejna faza walki – zniechęcony nikłymi wynikami nalotów Göring postanowił zintensyfikować bombardowania na lotniska z pominięciem reszty infrastruktury.
Kiedy okazało się, jak trudno jest całkowicie wyłączyć z użytkowania znakomicie przygotowane i zabezpieczone lotniska, Hitler postanowił cofnąć swój anglofilski zakaz atakowania miast i na początku września na Londyn spadły pierwsze bomby, ku radości sztabów niemieckich i rozpaczy brytyjskich – wszyscy oczekiwali, że naloty spowodują wręcz natychmiastowy upadek ducha i morale wśród cywili (którzy są, jak wiadomo, nerwowi). Najjaskrawszym przykładem działań niemieckich bombowców był los miasta Coventry, które zostało nieomal zmiecione z powierzchni ziemi, dając początek określeniu ‘kownetryzacja’, jakie było stosowane do opisania nieopisywalnych zniszczeń.
Kobiece oddziały pomocnicze zajmowały się sprawami administracyjnymi i tworzyły systemy kontroli lotów. |
Naloty trwały dalej, ale sytuacja się zmieniała. Stało się jasnym, że samo lotnictwo niewiele wskóra, a Wilka Brytania nie ma najmniejszej ochoty się poddać. Natomiast operacji Leelöwe nie można było odkładać w nieskończoność – lato zmieniło się w jesień, a wielkimi krokami zbliżała się zima, czas zdecydowanie niesprzyjający prowadzeniu działań wojennych nawet w łagodniejszym morskim klimacie Wielkiej Brytanii. 31 października Hitler podjął decyzję o przerwaniu ciągle trwających przygotowań i odłożeniu całej operacji na bliżej nieokreśloną przyszłość, co spowodowało zmniejszenie intensyfikacji ataków powietrznych, mających być preludium do desantu. Jego uwagę zaczęło przykuwać inne niebezpieczeństwo – Stalin i Związek Radziecki, który zaczynał nieprzyjemnie panoszyć się tuż za wschodnią granicą…
Luftwaffe nadal bombardowało brytyjskie miasta, a myśliwcy nadal starali się prześcignąć w ilości zestrzeleń. Jednakże 31 października bezpośrednie niebezpieczeństwo inwazji minęło, a bitwa o Anglię zakończyła się zwycięstwem Królestwa. Bitwa o Anglię zmieniła oblicze świata – pokazała, że Hitlera i nazistów da się zatrzymać. Brytyjczycy pokrzyżowali Führerowi plany jak mało kto, utkwiwszy jak cierń w niedźwiedziej łapie łasych na kolejne terytoria Niemiec. Bezprzykładny opór był także nie do przecenienia w stosunkach z amerykanami, którzy dostrzegli determinację Brytyjczyków i zaczęli traktować ich na bardziej partnerskich zasadach. Ze strony niemieckiej porażka ta nie odbiła się boleśnie w zbiorowej świadomości – ważna stała się dopiero w 1941 roku wraz z atakiem na ZSRR kiedy okazało się nagle, że Niemcy znów walczą na dwa fronty. Ale to już inne historia…
Najdzielniejsi
W ramach post scriptum obowiązkowy patriotyczny akcent – nie ma żadnej przesady w twierdzeniu, że wśród RAFowskich dywizjonów najlepiej spisał się polski dyw. 303 im. Tadeusza Kościuszki. Ze stosunkiem zestrzeleń do strat 3 do 1 był najskuteczniejszą jednostką w czasie bitwy. Na początku Brytyjczycy niezbyt wiedzieli co zrobić z grupą ludzi mówiących głównie w szeleszczącym i całkowicie niezrozumiałym języku (i, co niepojęte, nie rozumiejących po angielsku), psujących kapustę na sobie tylko znane sposoby i uparcie dążącymi do bezpośredniej walki z nazistami, ale dzięki kilku nie do końca zgodnym z prawem wyczynom polskich lotników (takim jak próby przechwytywania niemieckich myśliwców podczas ‘lotów szkoleniowych’) szybko zauważono ich potencjał i dywizjon 303 stał się pierwszą zagraniczną jednostką w RAFie. Ale jako że ironia, jak mówi przysłowie, bywa ironiczna, asem w polskim dywizjonie 303, a i w brytyjskich siłach lotniczych był jedyny oprócz angielskiego dowódcy obcokrajowiec, Czech Josef František. Nie zmienia to jednak faktu, że nasi wspaniali lotnicy przyczynili się w znacznym stopniu do znajomości wśród Brytyjczyków problematyki polskiej. Możemy być tylko dumni z takiego wkładu w światową historię.
Dla zainteresowanych - trzy "Bitwy o Anglię":
„Bitwa o Anglię” Stephena Bungaya to rozległy i bardzo dokładny opis wydarzeń, jakie rozegrały się dokładnie siedemdziesiąt lat temu nad kanałem La Manche, kiedy lotnicy brytyjscy i niemieccy zwarli się w podniebnej walce o przyszłość Europy. W sposób całościowy i przekrojowy ujęta jest tu nie tylko problematyka militarna tego lotniczego starcia nad starciami, ale również społeczne i gospodarcze aspekty sytuacji, tak często omijane przez zafascynowanych Spitfire’ami historyków.
Oprócz naprawdę lekkiego pióra i umiejętności jasnego przekazywania swoich myśli, Bungay może się pochwalić niebywałym zacięciem do samodzielnego poszukiwania i interpretowania źródeł., przez co jego opis bitwy o Anglię jest jednym z najobszerniejszych i najdokładniejszych jakie są obecnie dostępne na rynku. Autor fachowo rozprawia się z mitami, jakimi już w początkach narosła ta potyczka, konfrontując rzeczywistość z romantycznymi wyobrażeniami.
„Bitwa o Anglię” to istna perełka. Świetnie się czyta, a oprócz tego naprawdę wnosi coś nowego w pojmowanie całego zjawiska wojny powietrznej.
Niepozorna książka Michaela Kordy, „Bitwa o Anglię. Strategia zwycięstwa”, w której autor stara się ukazać co doprowadziło do wygranej Brytyjczyków, zasługuje na szczególną uwagę wśród publikacji na temat wydarzeń z roku 1940. Równie dokładne co same walki i podniebne pojedynki traktowane są tu wydarzenia przedwojenne i decyzje polityczno – gospodarcze, dzięki czemu można lepiej zrozumieć tło bitwy.
Kordzie udało się przedstawić całe zagadnienie w sposób naprawdę przystępny i zrozumiały - bardzo dobrze potrafił on wyważyć anegdoty i ciekawostki z bardziej ‘poważnymi’ fragmentami. Łatwy do przyswojenia styl jego pisania i skoncentrowanie się na najistotniejszych aspektach zagadnienia sprawia, że czytelnicy dopiero wchodzący w temat będą mogli całkowicie bezboleśnie zgłębić tajniki tej potyczki. Choć autor zbyt często zadowala się ogólnikami, prezentuje stosunkowo dokładny opis wydarzeń.
„Bitwa o Anglię. Strategia zwycięstwa” to porywająca opowieść, którą można polecić każdemu miłośnikowi historii.
Książka Patricka Bishopa o bitwie o Anglię wyróżnia się spośród innych publikacji na ten temat – jest to bowiem poprzedzony krótkim wprowadzeniem dziennik działań wojennych na brytyjskim niebie, od lipca do października 1940 roku. Każdy dzień opisany jest oddzielnie, z uwzględnieniem pogody, najważniejszych wydarzeń oraz wspomnień wojskowych i cywili.
Bishop przyjął tu bardziej ‘ludzkie’ podejście, patrząc niejako na bitwę o Anglię oczyma przeciętnego lotnika bądź anglika, równie poważnie traktując codzienność w czasie bitwy, co największe powietrzne potyczki. Nie do przecenienia jest też styl autora, bardzo plastyczny i barwny, dający czytelnikowi radość z samej lektury. Choć liczne ramki, tabelki, dygresje i ilustracje sprawiają, że „Bitwa…” wygląda raczej jak album z dużą ilością tekstu, nie wpływa to jednak znacząco na merytoryczną wartość książki.
„Bitwa o Anglię” to świetna książka dla każdego czytelnika, choć najwięcej radości sprawi ludziom z tematem zaznajomionym. Pełna ciekawostek w interesującej formie, na pewno ucieszy miłośników historii.
Oryginalnie artykuł znalazł się w e-magazynie "Czytam", którego numery zakupić można na http://www.czytam.wwpol.pl/
Cześć :) Z kilkoma rzeczami się tu nie zgadzam,ale nie będę ich wytykał choć stwierdzenie że Czech był poza Anglikiem następnym w liczbie zestrzeleń indywidualnych jest oczywistym błędem.Z punktu widzenia Polaka nawet niewybaczalnym :) ale ogólny zarys i temat jest świetny. Pozdrawiam i proponuję troszkę więcej w tym temacie powęszyć :)
OdpowiedzUsuńhttp://www.sww.w.szu.pl/postacie/post_polska/urbanowicz.html
OdpowiedzUsuńDistinguished Flying Cross znasz pilota który ma 13 pewnych zestrzeleń i ma to odznaczenie? DWA RAZY??
OdpowiedzUsuń