środa, 9 lutego 2011

Film a sprawa kobieca

 1985 roku w komiksie „Dykes to Watch Out For” rysowniczka Alison Bechdel zapisała, pół żartem, pół serio trzy proste zasady pokazujące czy oglądany film jest, w bardzo szerokim rozumieniu feministyczny. Pewnie przeczytawszy to brzydkie słowo na ‘F’ podejrzewacie, że zsady te mają dużo wspólnego z paleniem biustonoszy… Otóż nie. Pomyślcie o swoim ulubionym filmie, i odpowiedzcie na te trzy pytania:
  1.       Czy w filmie pojawiają się co najmniej dwie kobiety?
  2.       Czy rozmawiają one ze sobą…
  3.       …o czymś innym niż mężczyźni?

I co? Istnieje naprawdę ogromne prawdopodobieństwo, że już przy pierwszym punkcie wasz ulubiony film po prostu oblał. Według statystyk prowadzonych przez samozwańczą oficjalną stronę testu, zdaje jedynie 50% filmów. Dlaczego? I drugie pytanie: czemu nawet te któr się pojawiają są dziwnie znajome?
Schemat sztampowych postaci kobiecych, z OverthinkingIt,
zachęcam do dokładnego zapoznania się
(kilknij, żeby powiększyć) 




Silna kobieta!
Oglądając teraz dowolną sztampową superprodukcję Hollywoodu możemy aż wyczuć samozadowolenie reżyserów i scenarzystów, dumnych z powodu umieszczenia w filmie ‘silnej bohaterki’. Kobiety kina akcji to już nie ‘panienki w tarapatach’, oczekujące z wytęsknieniem w najwyższej komnacie najwyższej wieży swojego wybawiciela na białym koniu – teraz znają kung-fu, karate, kickboxing, reperują samochody, jeżdżą jak rajdowcy i potrafią strzelać jak snajperzy! Prawda, jakie mocne! Popatrzcie na jej prawy sierpowy! O, a teraz podchodzi nasz bohater… Co? Czyżby padła w jego ramiona? NIE, proszę państwa, odsuwa się, daje mu w twarz, zwycięstwo feminizmu nad Jamesem Bondem, hurra!... Zaraz, czyżby jednak? Czyżby jednak się całowali? Czyżby ona zmieniła się właśnie w galaretę i zaczęła się chichotać jak niewyżyta gimnazjalistka?

No właśnie. To nie są kobiety silne. To nie są kobiety niezależne. To kobiety – marzenie nerda, do okiełznania przez każdego, kto się nawinie, jeśli tylko ma plakietkę ‘główny bohater’ nalepioną na czole. Bohaterki te są przerażająco męskie (patrz – Transformers), aż do momentu w którym spotykają naszego hero, wtedy zmieniają się żonę ze Stamford., lub gdy wywiązuje się walka z drugą kobietą (dziwnym trafem zapominają wtedy o swoim super-truper Ju-Jitsu i zaczynają się drapać po twarzy i ciągnąć za włosy, tarzając się po ziemi – honorowy wyjątek: „Mumia II”)

No dobrze, mówi teraz odpowiedzialna za wiedzę naukową część mojego mózgu. Mówimy to głównie o filmach akcji, w których są w sytuacjach kryzysowych. Adrenalina robi dziwne rzeczy z mózgiem, wpływając na przykład na to, że wszyscy wydają się bardziej atrakcyjni jako potencjalni partnerzy, a doliczając do tego ową adrenalinową głupawkę możemy się spodziewać że nawet zacięta lesbijka wskoczy do łóżka swojemu wybawcy. Więc telewizja nie do końca kłamie, a nawet mówi prawdę. Najbardziej kryzysową sytuacją w moim życiu była matura (i kopnięcie w twarz marynarza, ale to długa historia) więc trudno jest mi się wypowiadać na temat, co naprawdę bym zrobiła gdyby mnie i pierwszego lepszego człowieka z ulicy, z jego winy, goniła mafia, kosmici, roboty, zombie czy rozsierdzeni fani Star Treka (khe, Fanboys, khe)… Nie sądzę jednak, że rzuciłabym się mu na szyję z ‘mój bohaterze’ na ustach. Raczej powiedziałabym dużo niecenzuralnych słów i zaczęła piszczeć. A potem bym się obudziła. Bohaterki filmów robią zresztą wiele całkowicie niezrozumiałych, nielogicznych, nieprawdopodobnych rzeczy, które nikomu nie przyszłyby do głowy.

Problem w tym, że z obecnymi filmami Hollywoodu jest jak z „Władcą pierścieni”. Jeden z badaczy tego książkowego dzieła stwierdził w jednym ze swoich artykułów, że Tolkien „był mężczyzną, który napisał książkę dla mężczyzn, o mężczyznach robiących męskie rzeczy”. Dowodzić miały tego choćby zupełnie niepotrzebnie celebrowane opisy palenia fajki – ubermęskiego zajęcia z użyciem elementów fallicznych. Nie, ja tego nie wymyśliłam. Podobnie jest z filmami – robionymi przez mężczyzn, do target będącego głównie mężczyznami, gdzie dla kobiety jako postaci  nie ma właściwie miejsca.

Trochę przerażające, prawda? Zawsze się zastanawiałam,
dlaczego najbardziej lubiłam Mulan... 
Kobieta w znaczącej większości tych filmów (Drużyna A, James Bond, Transformers…) jest tak naprawdę przedmiotem. Jest manifestacją marzeń o zdobyciu dzięki swoim umiejętnościom nagrody; kiedyś robiło się to bardziej bezpośrednio, zamykając bohaterkę w wieży czy innym miejscu odizolowania (hej, pamiętacie Mario?), owe ‘damsels in distress’, którą oswobodzić i zdobyć mógł bohater tylko dzięki popisaniu się wszystkimi swoimi umiejętnościami. Tylko że teraz jest problem, bo na filmy chodzą, nie wiadomo po co, kobiety, i do tego mają jeszcze jakieś komentarze, że niby takie bohaterki dają zły obraz rzeczywistości, że to dyskryminacja i szowinizm… Więc scenarzyści i reżyserzy przewrócili oczami i uznali że dobrze, mogą robić wspaniałe, realistyczne i SILNE bohaterki, proszę bardzo. Problem w tym że im nie wychodzi, bo robią to zbyt powierzchownie i nie zastanawiają się tak naprawdę co tworzą. Panienka w tarapatach była niezdolna do samoobrony? Proszę bardzo, nasza bohaterka ma miotacz ognia, bat, pistolet i czarny pas w ju-super-karate-fu. Tamta chodziła w sukienkach? Nasza chodzi tylko w spodniach i męskich koszulach, TAKE THAT!

Wycinek z feministcznej gazety z lat 50'! 
No i? Cała reszta jest dokładnie taka sama. Bohaterki są piękne, mądre, idealne i zmieniają się w galaretę w objęciach głównego bohatera. Ile razy trzymałam kciuki, żeby zamiast wyznawać miłość do grobowej deski taka bohaterka wzruszyła ramionami i powiedziała po prostu „No, fajnie było, miły z ciebie facet, skoczmy na piwo, a potem wracam do siebie, będę przysyłać ci kartki na święta”. Czy nie byłoby to bardziej prawdopodobne, jeśli mowa tu o kobietach rozgryzających zębami kamienie? Taką scenę zobaczyłam dopiero niedawno, w „Księżnicze Mononoke”, Miyazakiego. Tyle że ten reżyser jest jednym z nielicznych, którzy potrafią stworzyć naprawdę, zaprawdę i prawdziwie silne kobiece postaci. Takie, które mają własne motywy i zamiary, nie związane jedynie ze zdobyciem mężczyzny; może nie potrafiące walczyć jak komandos, ale waleczne; usiłujące postawić na swoim, a nie tylko zrzędzić; niezależne i potrafiące dać sobie radę w pojedynkę; a jednoczenie nie rezygnujące z sukienek i staników, czasem zachowujące się irracjonalnie. Silna postać kobieca, jakakolwiek silna postać zresztą, to nie idealny i wszystko potrafiący twór – to postać która pomimo własnych słabości dąży do celu.

Nasze ‘silne’ bohaterki najczęściej nie mają ani jednego (słabości), ani drugiego (celu). Ojej, prawda?

Kobieta w filmach akcji to właściwie nie postać; to motyw. Bohater filmu, by udowodnić swoją męskość musi pokonać 200000 wrogów, spalić wioskę, wyskoczyć z jadącego samochodu/pociągu, zasadzić drzewo (ekologia jest dziś w modzie) i zdobyć kobietę. I do tego służą bohaterki filmowe w kinie akcji. Płytkość ta maskowana jest najróżniejszymi wybiegami, ale jest to tylko zasłona dymna, żeby przypadkiem ktoś się nie przyczepił tak naprawdę, bo może być nieprzyjemnie.

Czy to się zmieni? Czy wreszcie zacznie powstawać więcej filmów, w których kobiety będą nie tylko ozdobą, tłem i rekwizytem? Trudno powiedzieć. Z jednej strony powstają filmy z o wiele lepszymi kreacjami kobiecymi („Green Hornet”… tyle że on tez nie zdaje testu Bechdel). Z drugiej strony odzywają się pełne oburzenia głosy, że właściwie po co w filmach bohaterki realistyczne, kiedy przecież CAŁE te filmy składają się z motywów, nawet główny bohater ma w sobie niewiele realizmu. Ale czy w świecie kształtowanym przez kinematografię, naśladującym świat srebrnego ekranu i czerpiącym z niego wiedzę i naukę możemy sobie na to pozwolić?

ARtykuł na ten sam temat, tyle że trochę mądrzejszy, można przeczytać na www.overthinkingit.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz