wtorek, 4 stycznia 2011

Bajeczka - opowiadanie

Podczas uskuteczniania porządków na moim dysku poznajdowałam rzeczy, które zaginęły w mojej pamęci całe wieki temu. Na przykład to opowiadanie, Bajeczka, które napisałam w pierwszej klasie gimnazjum - miał to być prezent dla koleżanki, ale po dokładnie czwartym akapicie historia wymknęła się spod kontroli i wyewoluowała w coś zupełnie innego od zamawianego 'niespodziewanego powrotu do domu, coś z Toy Story'... Ale nawet przetrwało próbę czasu. Miłego czytania!


BAJECZKA

Plecak, celnie rzucony od drzwi, wylądował dokładnie pod biurkiem, robiąc tyle huku, ile cała armia Chińska, maszerująca po metalowej posadzce w stalowych butach. Dla wszystkich domowników znaczyło to jedno: najmłodsza rezydentka wróciła do domu ze szkoły. Pies ukrył się profilaktycznie pod stołem, kot bezskutecznie usiłował wcisnąć się pod komodę, a rodziców jeszcze nie było .

-JESTEM W DOMU – wrzasnęła Mała tak, że szyby w oknach zatrzęsły się gwałtownie, a kot podskoczył. Pies wcisnął się pod ławę, tak dla całkowitej pewności. Dziewczynka weszła do pokoju, z szerokim uśmiechem na okrągłej twarzy. I zamarła. Na stole stał jej ukochany miś – Pan Pluszaty – z ołówkiem w dłoni (to jest w łapce). Przekręcił swój nieduży łepek w stronę drzwi, w których stała ogłupiała Mała, z otwartymi ustami, przyglądając się swojemu pluszakowi, i pokręcił lekko główką.

- O rany - powiedział pociągając nosem. – I co ja teraz zrobię?

Zmierzył ją jeszcze raz wzrokiem. Mała zachłysnęła się powietrzem.

- Oraju! Ty… Ty mówisz?! –wydukała, a jej oczy zrobiły się wielkie jak spodeczki. Miś kiwnął z roztargnieniem głową.

- Ale… ale… j…jak? – zapytała, nie mogąc wyjść z szoku. Jeszcze wczoraj tuliła, pieściła i całowała
Pana Pluszatego, a teraz on zaczyna MÓWIĆ? To nie jest rzecz, jaką robią misie. W każdym razie nie misie, którym mówiło się do uszka wszystkie sekrety, w tym tak ważne jak dozgonna miłość do Pawełka! Miś oparł ołówek o ziemię.

- W chwili obecnej lepiej niż ty – stwierdził krytycznie. Mała rozejrzała się po półkach. Gryzak, Trzpiotka i Miecio, jej śliczne maskotki, znikły!

-Gdzie jest reszta? – zapytała, dochodząc do wniosku, że jeśli zdarza się coś niemożliwego, to lepiej zachowywać się normalnie. Miś westchnął, przysiadając na krawędzi stolika.

- No, to jest długa historia. Zaczęło się jakieś… trzy tygodnie temu, kiedy przybył do nas z Zewnętrza ten… ten… Pies! – w tym miejscu miś hałaśliwie wydmuchał nos w firankę. Mała zastanowiła się głęboko. Aaach, chodziło o Ciapka, jej ślicznego, małego szczeniaczka, którego dostała na urodziny!

-No właśnie, gdzie on jest? – zapytała rozglądając się uważnie dookoła. Kot i Pies siedziały pewnie na swoich ustalonych pozycjach, ale Ciapka nie było ani widać, ani słychać. Miś pokręcił łepkiem i jeszcze
raz wytarł nos w firanę.

- Może powiem to trochę… alegorycznie? – spojrzał na Małą, jakby szukając przyzwolenia. Dziewczynka przekrzywiła głowę.

- Alego… co?

- A L E G O R Y C Z N I E. – powiedział wyraźnie i powoli pluszak. – To znaczy mniej więcej tyle co Metaforycznie. Czyli mówię na inny temat, a ty starasz się wymyślić o co może mi chodzić.

- Ach – stwierdził mała, ciągle nie przekonana. – A jak mi to będziesz Alegoriował?

- Cóż, opowiem ci historię o

WIOSCE BEZ IMIENIA

-Brzmi głupio.

-Och, nie przeszkadzaj, to piękna historia!

Na krańcu świata, za siedmioma bezdennymi dolinami i nieskończenie wysokimi górami był Las. Rosły w nim niespotykane nigdzie indziej drzewa rodzące najwspanialsze brylanty w całym Uniwersum.

-Uni…co?

-UNIWERSUM. Czyli wszędzie dookoła.

-To nie można tak od razu?

W samym środku Lasu znajdowała się Wioska. Nie była ona duża. Sto mieszkańców, młodych i starych, żyło w niej od zarania dziejów, rzadko kiedy więcej, rzadko kiedy mniej. I choć nie znali innego miejsca, wiedzieli w głębi swoich serc, że nie mieszkają w zwykłej wiosce. I była to prawda. Nikt nie posiadał swojego imienia. Ani człowiek, ani zwierzak, ani roślina. Nawet Wioska nie miała innego miana. I żył tam pewnego razu Chłopiec. Jego rodzice, Mama i Tata, bardzo martwili się jego ogromną chęcią odejścia w świat i zobaczenia jak jest gdzie indziej, gdyż wielu śmiałków przed min wyruszało w tą niebezpieczną wyprawę, ale jak na razie nikt mnie wrócił. Jednakże Chłopiec nie reagował na nic. Ani na prośby, ani na groźby, tylko ciągle powtarzał, że chce wiedzieć co jest za Lasem. Zapatrzony w swoje fantazje na temat ludzi z odległych krain nie uczył się ani robić na roli, ani nie chciał pracować u kowala, owce pozostawione pod jego pieczą uciekały, a on nawet tego nie zauważał.

Czasami szedł do Starej Kobiety, która mieszkała na samym skraju Wioski i tam oddawała się różnym tajemniczym zajęciom, o których nikt nic nie wiedział. Jeżeli akurat miała trochę czasu, opowiadała Chłopcu o dziwnych zwierzętach, jakie podobno żyły w odległych krajach, takich jak Złonie, z długimi trąbami, czy Tymrysy, wyglądające jak duże kocięta. Wszystkie były opisane w ogromnej księdze, której Stara Kobieta nigdy nie spuszczała z oka, gdyż przechowywała całą wiedzę, jaką udało się zgromadzić poprzednim pokoleniom.

I tak upłynęły Chłopcu lata dziecięce. Kiedy wyrósł i stał się Młodzieńcem, poznał piękną Dziewczynę, która podzielała jego zainteresowania  krajami za Lasem. Jego przyjaciele często mówili, że ona od razu wszystkim wpada w oko. Młodzieniec i Dziewczyna chodzili więc ze sobą na spacery i dzielili się rozmyślaniami o tym, jak żyją inni ludzie gdzieś tam daleko. On nosił przy sobie zawsze jej portrecik, a ona mały kamyczek, pamiątkę ich pierwszego spotkania. Ale w dniu ich zaręczyn, zdarzyło się nieszczęście. Dziewczyna znikła. I na nic się zdały nawoływania, krzyki, płacze. Jak była wcześniej, tak jej teraz nie było. Tylko Stara Kobieta siedziała spokojnie, w czasie jak reszta biegała w kółko szukając Dziewczyny. W końcu Młodzieniec podszedł do niej i zapytał, czy wie może, gdzie jest jego (przyszła) narzeczona.

Staruszka zaśmiała się ochryple i opowiedziała historię, jak zniknęły wszystkie imiona z Wioski. Otóż gdzieś w Lesie mieszkała zła czarownica, która spokojnie praktykowała swoją niecną magię na swoich równie niecnych sługach i nie robiła nic poza tym. Ale kiedyś, dwa wieki temu młoda dziewczyna zabłądziła w lesie i przypadkowo wpadła na Czarownicę, przewracając ją i niszcząc skomplikowaną aparaturę, jaką ta ostatnia sobie przygotowała do przeprowadzenia bardzo ważnego eksperymentu. Wściekła wiedźma zabiła na miejscu dziewczynę, a na fali złości zaklęła całą wioskę tak, że nikt i nic nie mógł i nie może mieć swojego imienia. Ale żeby zemścić się jeszcze dotkliwiej, co pewien czas porywa dziewczynę podobną do tej, która zalazła jej za skórę i Xantos wie, co tam z nią robi. Zmartwiony Młodzieniec, wysłuchawszy całej historii, przypasał sobie to paska torbę, włożył do niej bochenek chleba, bukłak wody…

- Bukłak?

- Takie naczynie zrobione ze skóry, do którego wlewa się wodę. Strasznie przereklamowane w książkach. Nie wiem czemu nie mogą używać termosów.

…i obrazek swojej ukochanej. Pożegnał się rzewnie ze swoimi rodzicami i przyjaciółmi i wyruszył w drogę, by odzyskać swą (przyszłą) narzeczoną. Zanim jednak wyszedł z Wioski zaszedł do Starej Kobiety. Ta odprawiła nad nim jakieś dziwaczne rytuały, pełne śpiewów i dymu, a na koniec dała mu najcenniejsze rzeczy, jakie posiadała: nierozwiązywalny węzeł i Księgę. Tak więc Młodzieniec wyruszył. I szedł… i szedł… i szedł …i szedł… i szedł…, już myślał że doszedł, ale mu się tylko wydawało, i szedł… i szedł… i szedł… i szedł …i szedł… i szedł…

- I jeżeli myślisz że się wymigasz od opowiadania  jak tak dalej będzie lazł, to się bardzo mylisz, misiu!

…i w końcu stanął przed zamkiem czarownicy. Była to właściwie jedna tylko wieża, z bardzo małym okienkiem na górze i dwoma większymi jakieś pięć metrów nad ziemią. Do środka można było wejść tylko jedną, jedyną bramą, zrobioną w całości z żelaza. Dzielny i odważny młodzieniec stal chwilę zastanawiając się, co ma zrobić, jednak z pomocą przyszła mu sama Wiedźma, wychylając się z większego okna. Wrzasnęła na całe gardło „O co chodzi?”, a potem „Nie, nie chce nic kupować”. Młodzieniec nie zląkł się jednak groźnie brzmiącego głosu czarownicy i przedstawił się grzecznie, a potem zapytał czy czasem nie mogłaby wypuścić Dziewczyny na wolność, bo jest w niej( dziewczynie, nie wiedźmie) beznadziejnie zakochany. Wiedźma zastanawiała się długą chwilę, aż w końcu zgodziła się puścić wolno Dziewczynę, pod warunkiem, że Młodzieniec zrobi trzy rzeczy, które ona mu rozkaże. Młody człowiek nie namyślał się długo; lepiej zginąć próbując uratować ukochaną, niż żyć bez ukochanej u boku.

- Tak mówią, ale ja osobiście skłaniałbym się u twierdzeniu, że umieranie za tych, których kochamy to kompletna bzdura, bo …

- Misiek! Opowiadaj dalej, a nie fizolofjuj!

- F I L O Z O F U J, dziecko. Ale masz rację, do rzeczy…

Zapytał się więc grzecznie Wiedźmy, czego by sobie życzyła w zamian za głowię (a przy okazji i całe ciało) Dziewczyny. Dostał więc trzy zadania: pokonać cyklopa, miłośnika szarad i Strasznie Sprytnego i Chytrego Człowieka Z Dużym Mieczem. Poszedł więc najpierw do cyklopa.

Cyklop był stary, ale ciągle jeszcze, jak to mówią, na chodzie. Nie był zbyt zadowolony, kiedy koło nóg zaczął mu się plątać mały człowieczek mówiący, że ma się poddać i żeby ginął. Zdecydowanie mu się to nie podobało. Postanowił więc rozdeptać wyżej wymienionego natręta.

Natręt, czyli jak się pewnie domyślacie, Młodzieniec, nie był zbyt zachwycony perspektywą zostania mokrą plamą pod stopą olbrzymiego cyklopa. Biegając zygzakiem dookoła ogromnego pola zaczął wymyślać sprytne plany wyjścia z sytuacji, i w końcu wymyślił Genialny Plan. Wyciągnął ze swojej torby obrazek Dziewczyny i pokazał cyklopowi; pamiętał, że, po pierwsze, jego dziewczyna wpada wszystkim w oko, i , po drugie, że potwór ma tylko jedno ślepie. Kiedy cyklop zobaczył obrazek, ten HUPS i wpadł mu w oko! Oślepiony cyklop potulnie złożył oświadczenie na piśmie, że został pokonany.

Po wykonaniu pierwszego zadania przyszła kolej na zadanie drugie. Przebrnął więc Młodzieniec przez wielkie moczary filozofii, prawie wpadł do rzeki heraklita i dotarł w końcu do siedziby miłośnika szarad. Dom jego był zbudowany w całości z kolorowych pism z krzyżówkami, tak jak i wszystkie meble w środku. Na krzyżówkowym krześle siedział sam Miłośnik Szarad, rozwiązując anagram. Młodzieniec przywitał się z nim grzecznie i zapytał w jakiej dziedzinie chciałby być pokonany. Otrzymał na to dość niegrzecznie sformułowaną odpowiedź, zawierającą dużo brzydkich słów…

- Czyli takich, których najprawdopodobniej używa twój Tata stojąc w korku, albo kiedy rozlejesz mu gorącą herbatę na kolana.

…że jeśli ktoś chce się z nim pojedynkować, to tylko na zagadki i pewne jest, że wygra on, Miłośnik Szarad! Młodzieniec przyjął wyzwanie i przez następne trzy dni i trzy noce zadawali sobie pytania i odpowiadali na nie. Aż w końcu znużony młodzian przypomniał sobie o nierozwiązywalnym węźle w torbie. Upewniwszy się, że może to dać jako zagadkę i nie jest to niezgodne z regulaminem gry, podał go miłośnikowi Szarad. Po kolejnych trzech dniach i trzech nocach Miłośnik Szarad uznał się za pokonanego i, tak jak cyklop, napisał szybko oświadczenie, że owszem, został pokonany.

Uradowany zwycięstwem Młodzieniec pędem pobiegł ku trzeciemu, ostatniemu wyzwaniu. Doszedł do wielkiego, ogromnego wręcz tomiszcza. Wszedł do środka, tylko po to, by przekonać się, że jest na samej górze wielkich schodów. Strasznie Sprytny i Chytry Człowiek Z Dużym Mieczem stał oparty o barierkę na dole. Młodzieniec nie namyślając się długo chciał podejść i zagadać go, zaczął więc schodzić po wysokich i stromych schodach, jednakże nagle… torba odpadła mu z paska i udeżyła z impetem w głowę Strasznie Sprytnego i Chytrego Człowieka Z Dużym Mieczem. Kiedy ogromne i ciężkie tomiszcze, które znajdowało się w torbie, uderzyło z wielką siłą w czaszkę człowieka, wybiła duużą, ale naprawdę dużą, dziurę. Ostatnimi, przedśmiertnymi drgawkami, zdołał Strasznie Sprytny i Chytry Człowiek Z Dużym Mieczem podpisać oświadczenie o zostaniu pokonanym.

Wrócił więc Młodzieniec do czarownicy, z trzema kartkami w ręku i marzeniami w głowie. Czarownica, popijając sobie właśnie szampana, rozmyślała jak to się jej udało wpuścić w maliny zakochanego chłopaka. No, może nie w maliny, ale w każdym razie w niebezpieczeństwo. Jakież było jej zdumienie, kiedy pod jej oknem Młodzieniec zaczął wrzeszczeć „WRÓCIŁEM” przez okrągłe pięć minut. Wiedźma, pomimo paskudnego charakteru, miala w sobie choć tyle przyzwoitości i oddała młodzieńcowi jego (przyszłą) narzeczoną. Po dokładnym przestudiowaniu trzech oświadczeń i skontaktowaniu się ze znajomym adwokatem. I słowo „oddała” też nie jest najtrafniejsze. Lepiej chyba byłoby powiedzieć „wypuściła”. Z piątego piętra w dół. Ale dzielny, odważny, nieustraszony i uprzejmy Młodzieniec złapał ukochaną. A jeszcze wsześniej potknął się o coś i to złamał. Jakież było jego zdumienie, gdy okazało się, że było to zaklęcie, które uniemożliwiało posiadanie imion!

Anna i Michał , gdyż takie imiona przybrali, żyli długo i szczęśliwie do końca swoich dni.

Miś zamilkł nagle. Mała spojrzała na niego spode łba.
-I co? Gdzie jest mój pies? – zapytała z ostrzeżeniem w głosie, ale Miś nie odpowiedział, a jego plastikowe oczka przestały wyrażać cokolwiek oprócz uprzejmego niezainteresowania przejawianego zazwyczaj przez niemówiące maskotki. – Przestań, jeśli to twoja kolejna aregoria czy ment… met… matyfora, to ja się nie bawię. Ja chcę Ciapka, mojego kochanego, najprzytulniejszego CIAPKA! I będę go karmić, czesać, rzucać kółeczko i głaskać, i nie będę na niego krzyczeć… - ze wzruszenia na samą myśl o takim wyrzeczeniu poczuła drapanie w gardle, jakby zagnieździł się tam jakiś puchaty kotek… Albo piesek. W końcu, odczuwając pewną dumę ze swojego przywiązania do tego czterołapego futrzaka, dodała łaskawie – i nie będę go ciągnęła za ogon. Już nigdy, nigdy, ale to nigdy!
 - Oooch, jakie to słodkie – dobiegł ją głos Mamy, co całkowicie zbiło z pantałyku biedną Małą, pozbawioną tym samym nie tylko psa, nie tylko możliwości ciągnięcia go za ogon i nie tylko dobrego samopoczucia ale także godności własnej. Bo jak tu Mamusi wytłumaczyć, że się nie mówiło do siebie (bo Mała nie chciała iść do owego ‘wariatkowa’, gdzie była ciocia Alinka, dziękuję bardzo, postoję) a do gadającego misia… Który złośliwie nic teraz nie mówił.
Odwróciła się szybko, tylko po to by zostać staranowaną przez uszczęśliwionego Ciapka.
 - Przyjdź do kuchni na obiad za jakąś chwilkę – powiedziała ciągle uśmiechnięta Mama, dziwnie nie przejęta. Ale to mogło być takie udawania, może w kuchni… Ciapek polizał jej rękę.
 - Grabisz sobie, tak mi zrobić… – powiedziała do Misia, a ten mrugnął do niej plastikowym oczkiem.
 - Inaczej nie posłuchałabyś mojej historii. A propos, co znaczy ‘przy okazji’, nie patrz proszę na mnie jak ten cielak porcelanowy z trzeciej półki, mam z nim na pieńku, słyszałaś może opowieść…
FIN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz