Nowy TRON |
Lata osiemdziesiąte nierozerwalnie kojarzą mi się z Modern Talking, MacGuyverem, dziwacznymi fryzurami ... i TRONem, filmem którego nigdy nie oglądałam, ale który wpełzł w szufladkę "80' " i się w niej panoszy. Nawet ci, którzy nie oglądali filmu pamiętają świecące stroje, śmieszne teraz już efekty specjalne i te 'zabawne motorki'. Kiedy do kin wszedł więc sequel TRONu, "TRON Legacy", postanowiłam na niego pójść i trochę nadrobić zaległości w znajomości klasyki - zwłaszcza że został on zrobiony w 3D, a zwiastun pokazywał zapierające dech w piersiach sceny. No i poszłam, ryzykując ból głowy spowodowany okularkami ze szkłami polaryzacyjnymi. A teraz nie mogę się zdecydować, czy były to najbardziej zmarnowany 2 godziny mojego życia, czy tylko częściowo.
TRON:Legacy w dość dużym stopniu nawiązuje do oryginału, ale pierwsze piętnaście minut filmu przeznaczone jest dla tych, którzy mają jedynie nikłe pojęcie że poprzednia część kiedyś BYŁA, i bardzo łatwo można się rozeznać co się dzieje i dlaczego. Wszystko zaczyna się jeszcze w latach 80', kiedy nasz Kevin Flynn opowiada synkowi, Samowi, o swoich przygodach w Sieci - innymi słowy streszcza widzom część pierwszą - by przerwać opowieść w najciekawszym miejscu, obiecać młodemu, że zabierze go kiedyś by zobaczył to wewnętrzne życie komputera i wyszedłszy z domu zostać osobą zaginioną. Dwadzieścia lat później jego syn zostaje podstępnie zwabiony do tajnego laboratorium ojca, skąd ślepym trafem udaje mu się przedostać do Sieci... w której wiele się zmieniło od czasów, o których opowiadał jego ojciec.
Stary TRON |
Wstawmy do tego zgorzkniałego ojca zamkniętego w komputerowym świecie, rządzonym żelazną ręką przez stworzony przez niego na własny obraz i podobieństwo program, piękną podopieczną starszego Flynna, plany rządzenia światem, wielką armię zunifikowanych (?) programów i mamy nowy TRON jak znalazł. A czego nie mamy? Fabuły.
A raczej mamy jej aż za dużo - gdyby było jej o połowę mniej (a optymalnie - wcale nie było), film byłby naprawdę świetny. Nie wiem ile policzył sobie za stworzenie tego potworka scenarzysta; wiem tylko, że było to o wiele za dużo. Od pierwszych dwudziestu minut można przewidzieć dalszy rozwój akcji, odgadnąć dokładnie kto jest kim, kto zginie, kto przeżyje, kto zdradzi, a kto się nawróci. Gdyby jeszcze nie było mało tej całkowitej i wręcz obłędnej przewidywalności (nawet przecież Incepcja nie była całkowicie zaskakująca), to wszystko jest tak sztampowe i ograne, że powinno być dołączane do książki 'Banały filmowe' (jeśli taka by istniała - a powinna, ku przestrodze). Nie trzyma sie też niestety sensu i logiki - wydarzenia może i ukłądają się w pewien ciag przyczynowo - skutkowy, ale i tak są oderwane od rzeczywistości. Można zrozumieć, że Sieć jest wewnątrz komputera i nie wszystko jest takie, jak u nas, wśród Użytkowników... ale naprawdę istnieją pewne granice prawdopdobieństwa, radośnie przekraczane w tym filmie na owych zostawiających po sobie linie motorkach. Ckliwa, przewidywalna i nie składająca się w żadną logiczną całość fabuła sprawia, że widz po protu gapi się z otwartymi ustami w ekran, prosząc swój mózg o zaprzestanie procesu myślenia.
Miasto i nasze ulubione motorki! |
Ale są dwie rzeczy, którymi ten film się broni: efekty i muzyka. Sceny z TRONu zapierają dech w piersiach, zwłaszcza jeśli ogląda się w 3D - hermetyczne, niepokojące przestrzenie, klasustrofobiczne i mroczne, nadające klimatu kolorowe świecące paski, futurystyczne pojazdy i mechanizmy... Nie pozwalają oderwać wzroku od ekranu. 3D jest tutaj integralną częścią grafiki, nie tylko gadżetem takim jak przelicznik stóp kadratowych na ary w komórce, i bardzo dużo daje. Sieć jest jednocześnie piękna i przerażająca, znajoma i nieludzka. Jedynym namkamentem (na któy niestety patrzy widz co kilka minut) jest komputerowo zrobiona młoda twarz Jeffa Bridgesa - ale to tylko raduje prawdziwego kinomana, bo pokazuje, że jeszcze przez długi czas aktor będzie w filmie niezbędny. Twarz ta może służyć do straszenia dzieci, czego o młodym Bridgesie powiedzieć nie można było.
Daft Punk live na koncercie... Lepiej ukryci niż Gorillaz! |
No i muzyka - zrobiona przez sam w sobie ciekawy zespół Daft Punk, dopełnia ową graficzną ucztę prawdziwymi rarytasami dla ucha. DP to francuski duet, specjalizujący się w elektronice, na koncertach korzystający z najróżniejszych efektów świetlnych i pirotechnicznych, występujący zawsze w futurystycznych, dziwacznych i po prostu kulerskich hełmach zakrywających twarz (pojawiają się chyba nawet w filmie, jako dwóch zahełmionych DJów). A muzyka do TRONU 2 jest ich arcydziełem. Utrzymana w klimatach lat osiemdziesiątych, a jednocześnie bardzo współczesna, muzyka ta znakomicie współgra z grafiką, dopełniając ją i uzupełniając. Elektryzuje i hipnotyzuje, sprawia, że nawet wielkie przestrzenie stają sie klaustrofobiczne, a całość aż pachnie układami scalonymi. Pomimo że jednak muzycznie wolę lata 60 lub 70, to nie mogłam przestać podziwiać niesamowitej siły tej ścieżki dźwiękowej.
Tak więc TRON rozczarowuje. Trudno mówić o grze aktorów, bo nie mieli pola do popisu w tak cieńkim scenariuszu. Trudno mówić o fabule, kiedy jest ona tak straszliwie okaleczona. Jedyne o czym warto pamiętać w związku z TRONem jest muzyka i efekty specjalne, których połączenie wbija w fotel... niestety owo widowisko jest niepotrzebnie przerywane jakimiś rozmowami, spacerami i rozmyślaniamibohaterów. Nie polecam filmu - ale polecam soundtrack. I czekam aż na youtubie ukażą się kompilacje najlepszych scen (o, tam na pewno nie będzie fragmentów trupa fabuły!) z podkładem muzycznym Daft Punku... I wam też radzę!
Wybacz, że się czepiam, ale w akapicie pod kadrem "miasto i nasze ulubione motorki!" w szóstej linijce zrobiłaś literówkę. Napisałaś "wszucił" a według mnie to chyba miało być "wrzucił", ale ja się nie znam. Nigdy nie wiem co autor miał na myśli, więc może tak miało być. Taki zabieg stylistyczny czy coś takiego.
OdpowiedzUsuńDzięki, zaraz to poprawię! :) Artykuł się oprócz tego podobał?
OdpowiedzUsuńJak ja nie lubię ludzi którzy czepiają się takich rzeczy, a film fajny ale bez oglądania oryginału ludzie tracą trochę sens.
OdpowiedzUsuńTo ten film miał SENS? Wow, dobrze wiedzieć! :P A oryginał MUSZĘ obejrzeć...
OdpowiedzUsuńSą ludzie co płakali na Quo Vadis i tacy, którzy się śmiali jak w Paniście naziści wyrzucili dzidka na wózku, przez okno.
OdpowiedzUsuńZ tego co napisałaś: film Ci się podobał, bo był ładny, ale mimo liniowej fabuły okazał się zbyt trudny.
Możesz: a) dalej oglądać My little pony i zachwycać się niezwykłymi zwrotami akcji lub b) nauczyć się myśleć, pisać z sensem i na tematy, na które masz jakieś pojęcie.
Ta recenzja kończy się w momencie, w którym piszesz, że zapoznajesz się z (o czym wiesz) sequelem filmu i masz ochotę nadrobić zaległości z klasyki, po czym oznajmiasz, że nie zadałaś sobie trudu zobaczenia części pierwszej.
OdpowiedzUsuńTen film nie jest oderwany od swego poprzednika, jest jego kontynuacją, czego świadomość rzekomo masz, a jednak okazujesz się kompletną ignorantką. Pomijam już fakt, że aby zrozumieć czym tak naprawdę są te filmy i jakie mają znaczenie dla wielu ludzi, trzeba poświęcić chwilę na zapoznanie z wpływem jaki miała poprzednia część na pewną grupę widzów oraz kino i jak w tym kontekście prezentuję się sequel.
Krytykując cokolwiek nie trzeba być koniecznie obiektywnym, nie w każdym zdaniu, obiektywizm nie musi podpierać każdej zapisanej myśli. Ale ignorancja jest niestety u szanującego się krytyka niewybaczalna.