piątek, 14 stycznia 2011

Random fandom

Każdy z nas kiedyś był i prawdopodobnie dalej jest fanem jakiegoś filmu, książki czy gry. Długie rozważania na temat ulubionych wątków, oglądanie (czytanie) po kilkanaście razy tych samych fragmentów tylko po to by jeszcze utwierdzić się w całkowitej perfekcji jaką sobą prezentuje… Każdy z nas kiedyś to miał. Ale są ludzie którzy w swojej miłości posuwają się o krok (a czasem nawet o cały dość pokaźny spacerek) za daleko – dziwacy rozprawiający o jakiejś pamiętnej kwestii mało znaczącej postaci w drugim odcinku trzeciej serii, mówiący o jakimś fandomie…No właśnie – czym jest fandom? Czym to się je i z jakimi dodatkami? Zamierzam tutaj złamać pierwszą i najważniejszą zasadę fandomu – ‘nie mówić o fandomie’. Przybliżę i postaram się lekko przeanalizować to zjawisko, choć oczywiście nie będzie to ani opis pełny, ani dogłębny, a na pewno bardzo stronniczy.

W swoim podstawowym znaczeniu fandom to grupa fanatyków i ekstremalnych miłośników określonego dobra kultury, czy jest to komiks, książka, film, serial czy gra RPG; może obejmować jedno określone dzieło, danego autora, czy nawet cały gatunek. Jeszcze do niedawna było używane głównie w stosunku do fanów fantastyki lub mangi/anime, ale w chwili obecnej, wraz z rozwojem Internetu, zaczyna być określeniem głównie miłośników seriali i filmów.


Oczywiście, fandomy powstały dużo przed tym, kiedy pierwszy bit informacji został wysłany przez Arpanet a w tęgich głowach komputerowców powstała idea Livejournala – pierwszy raz termin ten dostał się do słownika Webstera w roku, uwaga, 1903. Pierwsze konwenty fanów fantastyki i science – fiction na których używany był ten termin miały miejsce w latach dwudziestych i trzydziestych XX wieku. No i przecież nie sposób nie dopasować tego terminu choćby do XIX wiecznych miłośników prozy Dumasa, przebierających się za swoich ulubieńców na bale maskowe, używających w codziennych rozmowach cytatów z jego dzieł i pisujących długie listy do autora z pomysłami na kolejne odcinki powieści. Właściwie możemy spokojnie założyć, że w momencie powstania pierwszych dzieł sztuki oraz dóbr kultury, kiedy pojawili się pierwsi miłośnicy sztuki, pojawiły się fandomy. Ale dopiero teraz, kiedy na jednym forum w czasie rzeczywistym porozmawiać i wymienić się uwagami czy pomysłami mogą się ludzie z całego globu, fandomy zaczęły się naprawdę rozrastać i odkrywają cały swój twórczo – destruktywny charakter. Destruktywny? Niestety. 
Trekkies!

Podstawową różnicą między fanem a członkiem fandomu jest zaangażowanie. Kiedy fan Star Treka ucieszył się na wieść o 11 filmie z serii, członek tego fandomu, tzw. Trekkie albo Trekker (o tym później) jednocześnie pił szampana i połykał tabletki nasercowe, żeby nie dostać zawału. Czy reżyser będzie dobry, pytali się wzajemnie oglądając filmy JJ Abramsa. Czy Enterprise NCC 1701 (bez A, B, C, D czy cholernego E) będzie odpowiednio podobne i zachowane będą serialowe realia? Czy będzie ten KLIMAT? Przerzucali się faktami, tropili najmniejsze nawet przecieki, każda fotografia jaka wyciekła ze studia była wielokrotnie opisywana, a minutowy trailer zasłużył sobie na cały esej. Od członka fandomu możecie spodziewać się analizy każdego odcinka serialu, każdego pojedynczego rodziału książki w poszukiwaniu drobnych lapsusów i wskazówek do dalszego rozwoju akcji lub do poparcia coraz bardziej zwariowanych i przemyślnych teorii.

Fandom jako społeczność odróżnia się od zgrupowania fanów dokładnie tym samym, czym naród różni się od zbieraniny ludzi. Członkowie mają głębokie poczucie więzi ze sobą, co może objawiać się nawet agresją w stosunku do ludzi z konkurujących fandomów (tutaj głównie mowa o fanach Star Treka i Star Warsów, rozdzielonych wiecznym sporem o to, które z dwóch ‘starów’ jest prawdziwym KLASYKIEM – parodiowane było to wielokrotnie chociażby w Futuramie albo w ‘Fanboys’), ale jednocześnie sprawia to, że mogą tworzyć całe organizacje, pracować wspólnie na polu hołubionym przez ich ukochaną książkę czy film, organizować konwenty oraz walczyć w sprawach dotyczących całego społeczeństwa. Poczucie wspólnoty jest dodatkowo podkreślane przez szereg czynników wyróżniających fanów od ‘reszty’.

Bo fandom rządzi się własnymi prawami i rządzony jest w specyficznym języku. To stanowi główną trudność w zrozumieniu i wniknięciu w fandom – wystarczy wejść na forum o ‘Sherlocku’ żeby zostać zaatakowanym milionami skrótów, określeń i nawiązań, pozornie całkowicie bezsensownych i mających niewiele wspólnego z oryginałem, a tak naprawdę będących wynikiem długiego procesu analizy materiału i przepuszczania go przez maszynkę coraz to subtelniejszych i dogłębniejszych analiz w dużym gronie. „Not!Anthia vs BAMF!FEM!John (Mycroft says ‘cool oney’ so i had to post)" krzyczy jeden z nagłówków forum… całkiem jasny dla fana, który prawdopodobnie powie coś o przypadkowym parasolki, zaśmiewając się do łez.

Ciekawe dla przeciętnego fana może być także określenie ‘kanonu’. Wbrew pozorom nie jest to wszystko to, co pojawia się w oryginale: na to nałożone jest jeszcze wiele faktów z wysnutych albo po prostu całkowicie wymyślonych przez fanów i przez nich zaadoptowanych. Przykładem może być tu Star Trek: New Voyages, kilka odcinków Star Trek: Serii Oryginalnej nakręconych przez fanów i dołączonych do kanonu jako wydarzenia jakie naprawdę miały miejsce w świecie ST. Innym przykładem, teraz już trochę bardziej wymyślnym, jest pewne … zamiłowanie (tak, kojarzcie sobie) Andersona, postaci z nowego „Sherlocka” do, uwaga, dinozaurów. Oczywiście w 3 odcinkach serialu nie pojawia się nawet rysunek dinozaura, ale pomysł się przyjął i umową fanów stał się częścią kanonu. Ważna jest też kwestia nazewnictwa – niczym z Ruchem Wyzwolenia Judei i Judejskim Ruchem Wyzwolenia, podobne nazwy mogą znaczyć coś innego i być powodem niegasnących przez długi czas uraz. Na przykład konserwatywny fan najstarszej serii Star Treka będzie z radością twierdził, że jest tzw. Trekkie; fan kolejnych serii będzie natomiast utrzymywał, że jest Trekkerem. Obydwaj będą z siebie dumni, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że pomylenie tych dwóch nazw zaowocuje dożywotnią obrazą (‘Q’pla!’ i cios Bath’lethem).

Największy i najwspanialszy konwent
fanów SF i fantasy (komiksów i nie tylko)...
Marzenie każdego członka około 100 fandomów. 
Ów specyficzny język i tajemna wiedza członków fandomu rozwija się teraz głównie dzięki Internetowi. To tutaj fandomy mogły rozwinąć swój pełny potencjał; i choć istnieją strony fanów i fandomów, to prawdziwe życie tej społeczności odbywa się obecnie w trzech płaszczyznach – fanfiction, fanart oraz forum/livejournal/itp. Fanfiction (największym jej zbiorem jest fanfiction.net) , czyli formy literackie oparte o postaci, wydarzenia i miejsca z kanonu, skupia liczne rzesze uzdolnionych (bądź nie) fanów, piszących ku własnej przyjemności rozszerzenia przedstawionej w oryginale historii. Zasługuje to na swój osobny artykuł – omówienie wszystkich zakamarków FFów zajęłoby kilka stron – ale warto wiedzieć dwie rzeczy, związane bezpośrednio z fandomem: w każdym występuje klasyka opowiadań pisanych przez fanów, która niczym apokryf lub tradycja wchodzi tylnimi drzwiami do kanonu, to po pierwsze, a po drugie – jeśli chodzi o wątki romantyczne… to przeważają homoseksualne, tzw. slash. Osobiście uważam, że głównym powodem dla którego autorzy łączą w pary osoby tej samej płci, wręcz alergicznie w niektórych przypadkach reagując na odstępstwa (niczym w skeczu Kabaretu Moralnego Niepokoju, „on jest w związku z kobietą! FUUUJ!”) jest deficyt postaci kobiecych – Star Wars (stara trylogia) poszczycić się może jedną… No, może dwiema. Władca Pierścieni? No właśnie. Zresztą postaci reprezentują w głowach fanów pewne idee i sytuacje, często bardzo łatwe do wpisania w konwencję romansu, gdyby nie fakt, że obydwie są tej samej płci. Ale czymże jest dla prawdziwego fana coś takiego jak biologia! I tak około 80% członków fandomu „Sherlocka” (a i jakieś 45% fandomu Sherlocka Holmesa w ogóle) oficjalnie uznaje związek Holmesa z Watsonem. Wszyscy, którzy ucieszą się na myśl o owych całkiem ‘normalnych’ 20%, muszę radośnie wyprowadzić z błędu, bo najprawdopodobniej połowa z nich ‘paruje’ Sherlocka z Letrade’m a Johna z Mycroftem. Taki system tworzenia par w przenika głęboko fandom, powodując trwałe zmiany na tkance kanonu.

Fanart, skupiony głównie na DeviantART, to forma o wiele bardziej wtórna, ilustrująca raczej kanon i wszelakie odchyły od niego, niż aktywnie je tworząca. Oczywiście tu też występuje klasyka, rzeczy które znać i kochać trzeba (np. Potterpuffs, czyli Harry Potter w konwencji Atomówek), ale jednak bardzo rzadko cokolwiek co najpierw zostało narysowane wchodzi do opowiadań czy rozmów.

Fora i inne miejsca rozmów fanów… tu nawet nie będę się pokuszać o opisywanie. Rozważanie poszczególnych zapisków, stron i odcinków; dyskusje na temat doboru słów i używanych przez bohaterów przedmiotów; wytykanie palcem błędów i wyciąganie z nich wniosków… To wszystko codzienne zabawy członków fandomu. Tutaj też rodzą się władcy tego królestwa, użytkownicy tak znani i tak lubiani, że stają się sami integralną częścią fandomu. Tak było z legendarnymi twórcami serwisów Mugglenet i Leaky Cauldron, których życiorysy recytował w swoim czasie każdy fan Harry’ego Pottera (a kiedy w sieci poszła plotka o ich ślubie w Japonii, robiono nawet zrzutkę na ich miesiąc miodowy, ale cała sprawa okazała się primaaprilisowym dowcipem).

Slash! Czyż oni nie wyglądają po prostu ... słodko! :D
Fandom rządzi się swoimi prawami, a próba przeniknięcia do niego musi zostać podjęta wielkim wysiłkiem woli. Sama jestem teraz częścią fandomu Sherlocka Holmesa, dyskutującą o wyższości Bretta nad Rathbonem, zwijającą się ze śmiechu na myśl o ‘for science!’ i aktywnie tworzącą fanfiction i fanart. Wchłonięcie nastąpiło właściwie bezboleśnie, co jednak wynika  jedynie ze znajomości innych fandomów – przez długi czas zajmowałam się Harrym Potterem (zyskując nawet pewien status), by potem przerzucić się do Star Treka, Drużyny A i w końcu Sherlocka Holmesa, z kilkoma pomniejszymi zanurzeniami palców nóg w morza fandomów X-manów czy Star Warsów. Fandom, jak mówi kolejna jego zasada, zjada życie. Po pewnym czasie człowiek nasiąka specyficznym językiem (czasem nawet całkiem obcym, jak klingoński), zachowaniami i żartami. Drążenie coraz głębszych tuneli w głąb zawiłości filmów i książek zabiera czas i pieniądze. Ale jednocześnie – pozwala na poznanie ludzi o podobnych zainteresowaniach i na zmienienie czegoś nie tylko dla siebie (film ‘Serenity’, który zrobiony został tylko dzięki naleganiom fanów serialu ‘Firefly’) ale i dla społeczeństwa (‘Jedi dla dzieci w szpitalach’… nie chcecie znać szczegółów, ale miła inicjatywa).

Fandomy to siła, to subkultura, to sposób życia. William Shatner wrzeszczał na konwencie na poprzebieranych fanatyków z podoklejanymi wolkańskimi uszami, żeby wyszli z piwnic swoich matek i zakosztowali życia – ale ja raczej zachęcę do spróbowania ‘wejścia’ do tej króliczej nory.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz