niedziela, 7 listopada 2010

14. Targi Książki w Krakowie

Miałam wczoraj niepowtarzalną i jedyną w swoim rodzaju okazję, żeby pochodzić po organizowanych w Krakowie już po raz 14. Targach Książki. Poprzednie edycje przeszły koło mnie całkowicie obojętnie (ha, nawet o nich nie słyszałam!), ale tym razem postanowiłam się ukulturalnić, zwłaszcza że dzięki znajomści z pewnym panem Sławomirem Krempą z redakcji Granic miałam okazję dostać darmowe wejściówki. Nie bardzo wiedziałam, czego się spodziewać, ale na pewno nie przypuszczałam, że będzie to takie pamiętne przeżycie!  

Yours truly, z Jeffrey'em Archerem... bo muszę się pochwalić!

Pierwsze co rzucało się w oczy już w czasie drogi na targi, to fascynująco ogromna ilość ludzi, jaka na nie przybyła. Być może miał na to wpływ początek weekendu, kiedy to ludzie nie wiedzą co ze sobą zrobić i próbują spędzić w jakikolwiek nienudny sposób - ale ja, jako mól książkowy wolę myśleć, że to magnetyczna moc książek zassała ich do tych trzech hal wypełnionych w mniejszym lub większym stopniu literaturą. Taka ilość ludzi, oprócz tego że generowała wielką kolejkę mogącą zniechęcić niejednego miłośnika książek już na samym starcie, powodowała też mnóstwo problemów natury technicznej. Wydaje się bowiem, że organizatorzy nie przewidzieli (nie CHCIELI przewidzieć) takiej ilości ludzi na takiej przestrzeni wypełnionej po brzegi stanowiskami wydawnictw, firm, przedsiębiorstw itp., co pozostawiło jedynie wąskie przejścia pomiędzy poszczególnymi straganami. Marna wentylacja, w połączeniu z prawie wszechobecnym tłumem skutecznie podgrzewały atmosferę i wysysały resztki powietrza. Powinnam też tutaj powiedzieć coś na temat punktów cateringowych, których było 7 (wliczając kawiarnie)... a każda zapchana do granic ostatnich możliwości, ale pominę ten fakt znaczącym milczeniem.


Wojciech Cejrowski stał (!) kilka godzin,
bez przerwy rozdając autografy. Zdołałam się od
niego dowiedzieć, że za ok. 2 tygodnie nowa
książka pojawi się w księgarniach

Nie mogę natomiast nie powiedzieć o gościach, jacy tłumnie odwiedzili tą edycję Targów. Sama lista liczy sobie około 407 nazwisk (zadałam sobie trud policzenia) i zawiera takie nazwiska jak Archer, Hermaszewski, Mann, Bartoszewski, Wojciechowska, Kret, Moczulski, Pilipiuk, Cejrowski... Sama nawet nie wiem, ile jeszcze mogłabym wymieniać. Przybyli autorzy z Polski i z zagranicy, a to wszystko po to, by uradować fanów swojej twórczości. Do najpopularniejszych ustawiały się straszliwie długie kolejki - żeby załapać się na Archera ustawiłam się 30 minut przed jego przyjściem, w sumie stałam ok. 45 minut, bo udało mi się załapać na sam początek, ale kolejka ciągnęła się ze linię horyzontu. Podobnie było w przypadku Martyny Wojciechowskiej, której autografu zdobyć nie pragnęłam, ale miałam wielką ochotę zrobić porządne zdjęcie - tłum był taki, że nie widać było nawet czubka jej głowy i przez pomimo częstych powrotów w tamtą okolicę (co było poświęceniem samym w sobie, jako że należało się przepchać przez taką ciżbę, że zaczęłam po raz kolejny wychwalać swoją decyzję o diecie) nie udało mi się nawet dowiedzieć, czy ona nawet tam w środku gdzieś JEST.


Władysław Bartoszewski

Jeśli jednak człowiek nie polował tylko na największe gwiazdy papieru kredowego, to mógł odbyć naprawdę wiele fascynujących konwersacji. Nie wspominając już o dyskusji na temat wiersza białego i środków wyrazu, jaką odbyłam z pewnym poetą, którego imienia teraz nie pomnę, udało mi się porozmawiać na temat pisania książek historycznych z Włodzimierzem Julianem Korabem - Karpowiczem, filozofem i wykładowcą na uniwersytecie w Bilkent (Turcja), autorem m.in. Historii filozofii politycznej, której egzemplarz z dedykacją spoczywa koło mnie w oczekiwaniu na zrecenzowanie. Podobnie miłą konwersację przeprowadziłam z Mariuszem Misztalem, autorem biografii królowej Wiktorii - jedyna taka okazja w życiu. Zaskakujące jest właśnie, jak wiele osób całkowicie ignorowało tych mniej znanych pisarzy kosztem stania biegania trochę bez sensu w lewo i prawo - takie targi to znakomita okazja do poszerzenia horyzontów.


Mirosław Hermaszewski

Nie będę nawet próbować podać liczby wydawnictw, które miały swoje stanowiska na tych targach. Oprócz tych najbardziej znanych i kochanych, jak Rebis, Znak, Czytelnik, Zielona Sowa, Media Rodzina, Prószyński i Ska, itd. można było też napotkać na wydawnictwa religijne, akademicki i niszowe, utrzymujące się chyba tylko siłą woli na przestworzu papierowego oceanu. Była to więc jedyna w swoim rodzaju okazja do przejrzenia oferty szerszej niż w przeciętnej księgarence i dostanie w swoje ręce książek mniej lub w ogóle nie znanych. Pluję sobie w rosół (brody nie posiadam), że nie zakupiłam większej ilości książek z takich wydawnictw - chociażby napotkałam na jedno, zajmujące się wydawaniem literatury fińskiej, albo inne zajmujące się wyłączne poezją młodych polskich twórców. Podobnie sprawa ma się z wydawnictwami akademickimi - gdyby tylko było więcej czasu i trochę więcej cierpliwości, jestem przekonana, że udałoby się znaleźć na ich stoiskach książki unikatowe i wspaniałe, będące wszystkim, czego może sobie zażyczyć miłośnik historii bądź nauki. Po prostu wydawane przez nich teksty są mało rozreklamowane, przeznaczone do wąskiego, wyspecjalizowanego grona, ale często napisane w sposób ciekawy i bez niepotrzebnej infantylizacji problematyki.


Steffen Moller

Przyjemnie zaskoczyło mnie też, że nie ograniczono się wyłącznie do książek, ale również wystawiano rzeczy luźno z nimi związane. Czytniki do e-booków (po raz pierwszy w życiu miałam okazję trzymać jeden w ręce; przeczytałam jeden rozdział jakiejś książki, i teraz jestem przekonana już dogłębnie, że do końca życia będę kochać papier), gry planszowe, często w bardzo przystępnych cenach, czasopisma i portale internetowe (m.in. właśnie Granice) - wszystko to zostało wymieszane i wrzucone do tego trójnamiotowego tygla. Oczywiście prokurowało to pewne problemy, chociażby pewien brak uporządkowania, bo choć niektóre rzeczy rozlokowane zostały sensownie (w namiocie Nowych Mediów ulokowane wszystkie czytniki e-booków...) to większość była umieszczona bez żadnego składu (... ale już na przykład audiobooki rozrzucono po kilku stanowiskach w najrozmaitszych miejscach targów).

Ale jak dla mnie było wspaniale. Zdołałam zakupić po przystępnych cenach kilka książek o których marzyłam (chociażby wszystkie historie o Sherlocku Holmesie, w jednym ogromnym tomiszczu, za jedyne 30 zł!), zdobyłam kilka autografów i porozmawiałam z paroma interesującymi ludźmi... a nawet walczyłam o wiarę, bo próbowano mnie nawrócić na Islam. Przez te kilka godzin które spędziłam przebiegając od stoiska do stoiska w poszukiwaniu kolejnych okazji, kolejnych autorów i kolejnych książek mogłam poczuć ten blichtr wielkiego świata książki... W przyszłym roku na pewno też tam pojadę - tym razem z bardziej wypchanym portfelem i z większą ilością toreb na książki. A kiedyś, jeśli już mówimy o długoterminowych planach i marzeniach ściętej głowy, może uda mi się być po drugiej stronie stolika do autografów... :)

1 komentarz: