piątek, 19 listopada 2010

Let's paint the town RED!

Wielu ludzi wychwalało mi film RED, co przyjęłąm z pewną dozą sceptycyzmu (co, kolejny śmieszny film akcji? Od tego mam Drużynę A, dziękuję bardzo!) - ale w końcu i tak wylądowałam w czerwonym fotelu w ostatnim rzędzie kina, ściskając w rękach bilet i zakładając się w duchu, ile trailerów zostanie wyświetlonych przed filmem. I co? I gdyby nie to, że akcja wbijała w fotel, to tarzałabym się na ziemi poszukując wyśmianych na podłogę płuc.


Badass, more badass, RED!


Historia jest dość schematyczna, w każdym raize w zarysie: emerytowany supertajny superagent Frank Moses (Bruce Willis, wciąż na tyle jary, żeby planować Die Hard 5...) wegetuje sobie równie spokojnie, co nudnie, prowadząc co najwyżej fascynujące rozmowy telefoniczne o awokado z młodą panienką o dźwięcznym imieniu Sarah. Ale kiedy pewnej nocy prawie zostaje zabity przez nasłany oddział zabójców, jak to często bywa w Hollywoodlandzie, musi na powrót odświeżyć swoją znajomość broni palnej i skrzyknąć starą paczkę - szalonego Marvina (John Malkovich, który wręcz kradnie ów blask reflektorów), wciąż piękną i zabójczą Victorię  (w tej roli jak zwykle drapieżnie dystyngowana Hellen Mirren) i Joego, który jest tam po to, żeby Morgan Freeman mógł się pojawić na ekranie. Ta czwórka, wraz z będącą ukochaną Franka Sarah, usiłuje jednocześnie przeżyć i dokopać wszystkim tym, którzy usiłują ich zabić. Jak dotychczas dość sztampowo, coś jak Drużyna A tyle że na emeryturze.

Ale jednak ten film się broni i odróżnia od setek filmów akcji jakie przewijają się przez kina i telewizory, głównie dzięki temu, że zarówno scenarzysta jak i reżyser wiedzieli dokładnie, co chcą zrobić -  szybki, mocny, ostry i dowcipny film, który zapewni widzowi 111 minut nieprzerwanej rozrywki. Nie próbowali moralizować - żadnych dramatycznych wykrzyknień 'och, jak nienawidzę zabijać, to jest niemoralne!' tutaj nie znajdziemy, podobnie jak prób roztrząsania problemów społecznych czy rodzinnych. Nie próbowali nadmiernie dramatyzować - sceny dylematów noralnych są tak łądnie wplecione w akcję, że stanowią jej zgrabne dopełnienie i przyjemną chwilę odsapu dla rozbieganych oczu. Stonowane zostały też wątki romantyczne, które choć obecne, rozwijają się niejako na drugim planie, znaów stanowiąc raczje rozwinięcie akcji niż element jej równoważny. I tak jak jeszcze odczuwa się pewien niedosyt jeśli chodzi o Hellen Mirren i jej ukchanego, to w wypadku głównej pary filmu, Franka i Sarah, wychodzi to tylko na dobre, gdyż brakuje tu trochę chemii.  Ale co najważniejsze - scenażysta nie próbował patriotyzować i wymachiwać amerykańską chorągiewką w rytm Gwiaździstego Sztandaru.

Zamiast tego wszytskiego mamy akcję, samą akcję i całą akcję. Choć pierwszych dziesięć minut, przedstawiających przeciętny dzień emerytowanego Franka może zniechęcać rażącą nudą (biedny Frank!), to potem wszystko rusza z kopyta i nie odpuszcza do samego końca. Osiągnięto tu zresztą naprawdę ciekawą równowagę między umownością, a realizmem. Są sceny tak absurdalne, a jednocześnie tak kulerskie (inne słowo nie przychodzi mi po prostu na myśl), że zapadają w pamięć i wbijają w fotel (cała sekwencja z lotniska, na przykład, będąca pastiszem chyba każdej możliwej przedobrzonej sceny akcji), będące zabawą samą w sobie i puszczaniem już nie oczka, ale wielkiego oka Saurona do publiczności spragnionej większych! wspanialszych! okazalszych! wybuchów. Z drugiej strony mamy tu też trochę zdroworozsądkowego podejścia - Victoria przed rozpoczęciem strzelaniny zmienia szpilki na wojskowe buty; szyfry nie do złamania obchodzi się rozwalając panel.

Ten kontrolowany absurd, dający widzom do zrozumienia, że chodzi tu wyłącznie o dobrą zabawę, nie sprawiłby jednak sam w sobie, że film ten byłby tak dobry; do tego potrzebowano jeszcze doborowych aktorów. Willis pokazuje tu, że nie na darmo znajduje się w każdym zestawieniu filmowych twardzieli z jajami - wchodzi w ten półpastiszowy styl filmu jakby się w nim urodził i wychował, nie nadymając się jak kilku innych słynnych aktorów (khe, khe, Stallone, Segal, khe, khe), a jednocześnie pokazując 'twardzielstwo' swojej postaci. Podobnie Hellen Mirren, Mary - Louise Parker (Sarah) i Karl Urban (agent CIA) kreują naprawdę interesujące postaci. Ale światło jupiterów kradnie Malkovich - jego Marvin jest po prostu szalony, paranoiczny, stuknięty i najzwycajniej w świecie genialny. Udowadnia też, że pomimo wysypu postaci 'z problemami' można w tej kwestii powiedzieć coś nowego, świeżego i ciekawego, choć musze powiedzieć, że trochę za bardzo przypominało mi to wszytsko Murdocka z Drużyny A. Motyw ze świnką, erratyczne ruchy, całkowicie losowe wypowiedzi...


Zielony RED... Musiałam to wrzucić

Drużynę A przywoływały mi tez jeżdżące po planie samochody - jakoś dziwnym trafem vany i pickupy GMC. Czekałam na czarny z czerownym paskiem, ale się nie pojawił, niestety. Zresztą ten film ma dżo wspólnego z Drużyną A (serialem) - wydaje się, że więcej niż niedawny film, który jednak miał w sobie za dużo dramatyzmu. Umowność, komiksowa przemoc, cwane odzywki i niemożliwa wrecz sprawność w obsłudze broni u głównych bohaterów - po prostu nasz ukochany skład komandosów, tyle że na emeryturze i z kobietą na składzie (zamast zresztą Buźki - także wyborowego strzelca i snipera grupy). Mówiąc o komiksowej przemocy - jest to zresztą kolejna udana adaptacja komiksu - tym razem jednak nie ukochanego naszego Marvela, a DC Comics i nie klasyka, a całkiem nowego produktu myśli rysowniczej.

Na koniec - w filmie pojawia się polski akcent, a dokładnie wódka Sobieski, stojąca sobie spokojnie na stoliku jako środek dezynfekujący. I drugi koniec (już ostatni - też oglądałam Władcę Pierścieni) - ktoś może zauważyć, że pomijam Morgana Freemana. Należy mu się, gdyż wepchnięty jest do tego filmu na siłę i najwyraźniej jest tu po to, żeby dobrze ywglądać na plakatach... Bo wiele więcej nie osiąga.

Zdecydowanie polecam każdemu, kto chce spędzić godzinę z okładem na dobrej, filmowej zabawie. Dynamiczna kamera, ciekawe ujęcia, akcja z piekła rodem i dobra gra aktorska - czego można chcieć więcej?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz