niedziela, 10 października 2010

Płyta tygodnia

Co niedzielę postaram się przedstawić jedną płytę, która akurta siedzi u mnie w wieży i zostaje zasłuchana na śmierć. Torturowanie laserem ma przecież długoletnią tradycję. Tym razem zespół, który lekko się zestarzał, ale jednak ciągle może poruszyć i wzruszyć, czyli Dire Straits z (najlepszą moim zdaniem) ich płytą Love Over Gold.


Na krążku z roku 1982  znajduje się jedynie 5 kawałków:

1. Telegraph road
2. Private investigations
3. Industrial disease
4. Love over gold
5. It never rains

ale daje to w sumie 41:14 czystego geniuszu. Uważana przez wielu za najlepszą płytę zespołu, "Love over gold" to bardzo niejednorodna w nastroju i stylu kompozycja, rollercoaster ich zwykłych brzmień, jednocześnie pełen melancholii i mocnych, nerwowych akcentów.

Dla nieobeznanych z tematem: Dire Starits to jeden z najbardziej znanych zespołów brytyjskich, a jego wokalista i gitarzysta, Mark Knopfler, jest w dziesiątce najbardziej znanych gitarzystów. Nazwa zespołu pochodzi od burzliwych początków, kiedy nie mogli się ani oni, ani ludzie dla których mieli występować, zgodzić co do repertuaru. W końcu stanęło na country rocku - niektórzy omijają ten przedrostek, ale chyba nigdy nie słuchali, tak naprawdę, żadnej płyty w całości. Słoma i cowboyskie kapelusza im z gitar wychodzą aż miło. Dużo można by mówić, choćby że ich najbardziej znana piosenka "Brothers in arms" ma linię muzyczną ściągniętą od zespołu Snowy White i ich przeboju "Bird of paradise". Że jako pierwszy zespół na świecie mogli się pochwalić teledyskiem z komputerową animacją postaci ludzkich (teraz kanciaste, poruszające się jak roboty postaci wywołują chichot, w tamtych czasach to było jak ... Avatar). Ale o tym może kiedy indziej.

"Love over gold" zostało poprzedzone wydaniem dwóch singli: Telegraph roadu i Private Investigations, które osiągnęły dość wysokie miejsca na listach przebojów. Pierwszy kawałek, TR, opowiada o poczatkach, rozwoju, a w końcu powolnej agonii małej miejscowości (prawdopodobnie w Australii), osadzonej wśród pustki, którą przerywa jedynie ów przewód telegrafu, który przynosi informacje o zewnętrznym świecie. Interesujący, niespójny, o straszliwie długim wstępie kawałek jest esencą całej płyty. Jest w nim wszystko, od powolnych, mrocznych klimatów (jak w Private Investigations), przez szybsze i ostrzejsze rytmy (Industrial disease), aż po melancholię i ów shmerz istnienia (Love over gold, It nevr rains). Private investigatons to z kolei wyznanie prywatnego detektywa, zniechęconego pracą i własną sprzedajnością. Mroczne, przywodzące na myśl kino noir i Bogarta w "Sokole maltańskim" klimaty aż proszą się o wrzucenie do jakiegoś filmu kryminalnego. Jest to najbardziej jednostajna kompozycja, dość prosta w budowie i zasadzająca się głównie na gitarówce Knopflera.

Industrial disease to szybki i wręcz niepasujący do całości utwór, którego główną zaletą jest niebanalny i złośliwy tekst. Ostrzejszy i szybszy, a jednoczesnie ustawiony dokładnie w środku jak nóż przedziela płytę, wyrywając z owej zadumy w jaką wprawia reszta płyty.

Love over gold jest moim zdaniem najlepszym utworem płyty - melodyjny, spójny, z przejmującym wokalem Knopflera, robiony całkowicie na serio. Podobnie jak w TR na początek mamy długo wstęp (40 sekund), by po krótkim, acz treściwym (też odsyłam do tekstu, gdyż znakomicie się nadaje do pamiętników i dedykacji) kawałku śpiewanym przejść do poruszającego fragmentu melodycznego. Jeśli ktoś nei ma ochoty na całą płytę - proponuję tylko ten kawałek.

A na końcu najsłabsza z całej płyty kompozycja, słusznie pozostawiona własnemu losowi po 4 świetnych piosenkach It never rains. To po prostu zwykły, normalny Staritsowy kawałek, który w żadnym razie się nie wyróżnia ani na plus, ani na minus (nie jak, wprowadzający niesmak na koniec płyty Making movies Les boys.
Na koniec - "Love over gold".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz