Kiedy otrzymałam do rąk pierwszą w moim życiu książę Leopolda Tyrmanda, "Filipa" byłam lekko zdegustowana opisem na okładce. Kolejne wojenne losy, roboty przymusowe, biedni Polacy i demoniczni Niemcy, wykrzyknienia 'ależ ojczyzna!' i reszta tego, co zwykło się uważać w kręgach nazwijmy to literackich za ideał powieści o II wojnie światowej - bo, jak wiadomo, mają one uczyć, uczyć i jeszcze raz uczyć, a nie po prostu bawić. Co, chcielibyśce żeby było zabawnie? A prześladowania, Gestapo, SS, gazowanie Żydów?! No jak możecie o tym nie myśleć, a fe!
Ale pierwszych kilka stron "Filipa" pokazało mi, że przesadzam w drugą stronę, odrzucając z miejsca powieści obyczajowe umiejscowione w czasie II wojny światowej. Nie żebym była wielką fanką obyczajówek, ale czasem trzeba coś takiego przeczytać choćby dla znalezienia kolejnych argumentów na idiosynkrazję do nich. Tyrmand, bazując na swoich losach, potrafił przedstawić problematykę II wojny światowej w sposób tak naturalny, prosty i wciągający, że połknęłam tę książkę jednym chapnięciem.
Historia polaka, któy podaje się za Francuza, żeby pracować w niemieckim hotelu jednocześnie bawi i zmusza do refleksji. Tyrmand opowiada o własnych doświadczeniach, gdyż historia Filipa to lekko zmieniona opowieść o jego włąsnym życiu, a to sprawia, że wszystko wydaje się o iele bardziej realne. NIe ma tutaj głebokich rozmyślań na temat pięknych łąk polskich, czy kontemplaci lotu ptaków migrujących, które mają być bardzo poetycką metaforą losu naszego bohatera. Nie, tytułowy Filip przejmuje się bardziej tym, jak ograbić z kartek na mięso przychodzących do hotelowej restauracji gości, co zrobić, byumówić się z pięną młodą niemką, spotkaną na plaży i co zrobić ze swoim życiem.
Wojna jest tu tłem, a nie podstwaą opowieści; ważniejsze od problemów wojennych są tutaj te związane z dojrzewaniem (no, w końcu Filip ma 20 lat, niewiele więcej ode mnie) i próbami znalezienia swojego miejsca w świecie. Sytuacja w jakiej się znalazł oczywiście mocno wpływa na jego postawę i możliwości, wśród których może wybierać - ale jednak nie warunkuje ich. Moim zdanem mocno optymistyczny jest wydźwięk tej sytuacji - nie ważne gdzie i jak, bo życie toczy się niezależnie od nas. Ważne, jak MY się do tego ustosunkujemy.
Bardzo symptomatyczne jest też zamazanie granic dobra i zła - każda postać jest odmalowana w odcieniach szarości i nei ma tej bezczelnej jednoznaczności, która powoduje rozstrój żołądka u co wrażliwszych na hipokryzję czytelników. NIkt tu nie myśłi serio o walce, a każdy próbuje przetrwać. Międzynarodowe towarzystwo skupione w kuchni hotelu, złożone z polaków, duńczyków, niemców czy francuzów funkcjonuje zupełnie obok konfliktów na tel narodowościowych, które były podstawą stosunków międzynarodowych w tym czasie. Jak w tym przysłowiu, że człowiek z człowiekiem zawsze się dogada.
"Flip" ukazuje drugie oblicze wojny, to normalne, codzienne, bez heroizmu, ale z bohaterstwem dnia codziennego. Dlatego właśnie książka ta tak mnie poruszyła i niepostrzeżenie wkradła się w kanon moich ulubionych pozycji. Może nie dopierwszej dzieisątki, tak genialna nie jest, ale na pewno znajduje się wysoko.
Recenzję książki, a nie tylko te luźne refleksje, przeczytać można TU.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz