środa, 20 października 2010

A Study In "Sherlock"

No więc jak można zauważyć byłam bardziej niż trochę napalona na 'Sherlocka', nowy serial BBC przenoszący bohatera Doyle'a w XXI wiek. I to nie jak w "Sherlocku Holmesie w XXII wieku", gdzie został przywrócony do życia (?) przez młodą policjantkę (??) bo ktoś zaczął podszywać się pod Moriarty'ego (???), a jej robot naczytał się zbyt wiele powieści i zaczął uważać się za prawdziwego Johna Watsona (!). Nie, tym razem nasi ulubieni bohaterowie są zrodzeni w wieku XX, by w XXI zająć się niszczeniem międzynarodowej przestępczości w Londynie. Są więc komputery, laboratoria, taksówki (DUŻO taksówek), SMSy, blogi, GPSy i inne bajery. I czy staroświecka metoda indukcji (bądźmy mądrzejsi od Holmesa, przynajmniej w tym aspekcie) wytrzymuje tą całkiem dosłowną próbę czasu?
Na początek warto zauważyć, że złożyło się naprawdę ciekawie - dr John Watson może wracać z wojny w Afganistanie dokładnie jak w powieści Doyla (z drugiej strony to przerażające, że Brytyjczycy siedzą w zapomnianym przez Allaha kraju w bliżej nieokreślonym miejscu Azji od czasów Wiktorii). Jego powrotem zaczyna się cały film - a dokładnie jego mało koszmarnym koszmarem, bo paru strzelających żołnierzy nie robi większego wrażenia po oglądaniu chociażby Dystryktu 9. Dowiadujemy się też, że ma problemy z nogą, był postrzelony w rękę, trzyma w szafce pistolet, jego terapeutka (psycholożka...) jest beznadziejna, a jego blog zatrważająco pusty. Potem dowiadujemy się, całkiem bez związku, że ludzie w różnych częściach kraju połykają dziwaczne kapsułki (ciągle przy tym płacząc, tak że widz ma ochotę samemu zapłakać i przełączyć kanał) i giną, a Sherlock Holmes zabawia się wysyłając  SMSy jednocześnie do wszystkich uczestników pewnej konferencji prasowej i biczując trupy w kostnicy. Naprawdę.


'Some like it hot'... Ale tutaj zdecydowanie 'pół żartem, pół serio' byłoby lepszym komentarzem

Ale potem nagle w zerżniętej (nie, powstrzymajmy się tu może od kojarzących się słów... w odwzorowanej) z Doyla scenie Watson spotyka Holmesa (oooh, egzaltowane fanki zaczynają się ślinić), i zaczynają mieszkać razem. I od tego miejsca dziwaczny film o niewiadomo czym staje się naprawdę ciekawy.

Z radością trzeba stwierdzić, że nowy Sherlock to nie Hallmarkowski nudnawy facet, który zgaduje co miałeś na śniadanie po wygięciach na kołnierzyku. Ludzie najczęściej zapominają, że nasz ukochany detektyw był jak na standardy wiktoraiańskiego Londynu oryginałem, człekiem nietuzinkowym i nieprzystosowanym społecznie. Jego zachowanie było dla innych szokujące, żeby nie powiedzieć gorszące, i choć bardzo dobrze potrafił dać sobie radę nawet wśród koronowanych głów, był ogólnie rzecz biorąc ponad społeczne nakazy i zakazy. Czytając Doyla, a nie 'wczytując się' można tego oczywiście nie zauważyć, ale dla współczesnego autorowi czytelnika takie wnioski musiały być bardzo jasne. Dlatego też brytyjscy scenarzyści bardzo dobrze podeszli do problemu, 'odmałdzając' antyspołeczność Holmesa.

Baker St. 221b: pani Hudson, Holmes i naburmuszony
Watson (bo on NAPRAWDĘ potrzebuje osobnej sypialni!)
Nowy Holmes jest socjopatą uwielbiającym zabawę (!), jaką jest odkrywanie sprawcy zbrodni. Bez mocniejszych wrażeń dostarczanych przez skomplikowane zagadki kryminalne zaczyna się nudzić. Oprócz tego jest rozchwiany emocjonalnie, ma ego wielkości Australii, wysługuje się ludźmi na prawo i lewo, jest nieprzyjemny, ironiczny i cyniczny. Ale i tak go kochamy, bo grający go Benedict Cumberbatch potrafi przekazać oprócz tego przewrotne poczucie humoru, zagubienie geniusza i wirtuozerię w tym, co robi. Holmes jednocześnie odpycha i zdecydowanie przyciąga.

Doskonale do roli przygotował się też Martin Freeman (nie wiem jak wy, ale moja pierwsza myśl, kiedy pojawił się na ekranie była 'O rany, Arthur Dent zgubił ręcznik!'), portretujący Johna Watsona o wiele lepiej niż, moim zdaniem, Jude Law. Nie jest ani przygłupim stetryczałym jęczyduszą wlekącym się za Holmesem i wyśpiewującym peany na jego cześć (jak w 90% filmów), ani agresywnie terytorialnym zwierzęciem walczącym jak zawodowy bokser (Law). Nie, trzymający się prosto, bystry acz nieśmiały John Watson to postać bardziej przyziemna i bardziej realna. Lojalny, ale nie ślepo wpatrzony, krytyczny, starający się zachować moralne standardy wśród ludzi robiących sobie z nich niewiele, stanowiący łączność detektywa ze światem zwykłego Joego Doe. Ale jednocześnie jest wyborowym strzelcem, który bez wahania potrafi zastrzelić człowieka, który podejmuje się sam rozwiązać sprawę międzynarodowej wagi i nawet do czegoś mądrego dochodzi. Widzi ograniczenia swojego przyjaciela, ale jednocześnie potrafi w nim dostrzec (i wyzwolić) te głębiej ukryte warstwy (te, które mają coś wspólnego z człowieczeństwem).

Ale wróćmy do samego odcinka. Sprawa samobójstw, które są zbyt nieprawdopodobne by były zwykłymi samobójstwami, jest naprawdę fascynująca i wciągająca. Nawet bez niemożliwie ciekawej interakcji między dwójką nowych przyjaciół byłoby to coś co warto zobaczyć. Chociaż mogę się pochwalić, że szybciej od bohaterów rozwiązałam sprawę... :) Nie ma też tutaj przesady w użyciu technicznych zabawek i tego naukowego hurraentuzjazmu jak w CSI, zdominowanym przez nowoczesność, tak że wydaje się rozbudowaną reklamą sprzętu. Tutaj użycie internetu i telefonów komórkowych jest bardziej naturalna, wręcz niezauważalna.

No i najwazniejsze - sposób obrazowania myślenia naszego detektywa. Widz jest wciągnięty w sam środek jego umysłu - kiedy ogląda zwłoki, wokół niego pojawiają się spostrzeżenia i uwagi, jakie ma w związku z ciałem. Podobnie SMSy czy inne techniczne sztuczki - koło postaci wyświetla się tekst, obraz lub symbol, więc nie ma tych sztucznych dialogów "oooch, mary napisała, że ..." i akcja jest bardziej dynamiczna. W tym dynamizmie duży udział ma też kamera: odwrotnie jak w Cloverfield ("Projekt: Monster" dla mnie nie istnieje) czy The A Teamie 2010 kamera się nie gibie, nie chwieje, nie porusza z szybkością światła i nie powoduje wymiotów, a jednak płynnymi przejściami z ujęcia do ujęcia, ciągłymi najazdami i odjazdami tworzy wrażenie ciągłego niepokoju.

Ogólnie rzecz biorąc jest to zdecydowanie warty obejrzenia serial. Świetną zabawią jest obserwowanie znanych z innych filmów i książek postaci w całkowicie nowych 'aranżacjach' (chociażby Mycrofta Holmesa), ale i dla nie zaznajomionych z kanonem będzie to niezła zabawa. Freeman i Cumberbatch tworzą niezwykle zgrany duet, żeby nie powiedzieć Dynamic Duo (fani Batmana mi chyba wybaczą...). Polecam, zdecydowanie. pod tekstem linki do trzech odcinków... na następne przyjdzie czekać prawdopodobnie do przyszłej jesieni, choć podobno zdjęcia mają się zacząć już w Styczniu, a Freeman zrezygnował z głównej roli w Hobbicie Jacksona tylko po to, by kontynuować pracę nad serialem. Trzymajmy kciuki.



Opis serialu ukazał się także w e-mgazynie czytam, którego kolejne numery zakupić można na http://www.czytam.wwpol.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz